Marek Jan Chodakiewicz dla "TS": Amoralizm polityki przepraszania
Przed podobnym wyzwaniem stanął pod koniec życia prezydent Chorwacji Franjo Tuđman (Tudjman). Wdał się w sprzeczkę z historykami Holocaustu, a potem z rozmaitymi organizacjami żydowskimi i z państwem Izrael. Wszyscy oni krytykowali Chorwację jako siedlisko faszyzmu i antysemityzmu. Tuđman jako historyk bronił honoru swego kraju, nawet do tego stopnia, że twierdzono, że zaniżył liczebność ofiar ustaszowskiego obozu w Jasenovac. W czasie II wojny światowej ginęli tam masowo katowani i głodzeni przede wszystkim Serbowie, ale również i Żydzi oraz Romowie, jak również chorwaccy przeciwnicy polityczni skrajnie nacjonalistycznych ustaszów.
W każdym razie spadła na Tuđmana i Chorwację międzynarodowa furia. Oskarżenia o antysemityzm, nazizm i faszym. Sankcje gospodarcze i ostracyzm na forum międzynarodowym. W związku z tym pod koniec lat 90. poproszono naszą uczelnię o pomoc. W wyprawie brał udział były amerykański ambasador w Watykanie Thomas Melady oraz nasz rektor John Lenczowski. Nie stwierdzili rzekomego faszyzmu czy innych patologii. Poświadczyli to potem po powrocie do Waszyngtonu w miarodajnych kręgach amerykańskich.
Ponadto w trakcie wielokrotnych spotkań ambasador Melady przekonał prezydenta Tuđmana do przeprosin w stosunku do społeczności żydowskiej. Tom tłumaczył: „Słuchaj, musisz się przemóc. To nie chodzi o Ciebie i Twoje badania – które mogą być albo dobre, albo złe – tylko chodzi o przyszłość Chorwacji. Jej udział w NATO, w Unii Europejskiej, w społeczności międzynarodowej zachodniej. Chodzi o kredyty i rozwój kraju. Bez przeprosin nie ma zaprosin. Nie ma współdziałania”. Tuđman zmagał się wtedy z zaawansowanym nowotworem. Postanowił się poświęcić dla kraju. Wbrew swoim najgłębszym przekonaniom publicznie przeprosił, pokajał się, zgodził na wszelkie roszczenia. Doszlusował do międzynarodowej normy. Fala agresji wobec Chorwacji opadła, sankcje odwołano. Wszystko wróciło do liberalnej normy.
Naturalnie z pozycji etyki takie przeprosiny nic właściwie nie znaczą, są bowiem tylko i wyłącznie funkcją wielkiej gry, w którą Chorwacja chciała, czy raczej musiała się wpasować. Zgodnie z tą logiką naturalnie – w świetle podejścia „realistycznego” – gdy zmieni się układ międzynarodowy i obecnie uznawane standardy, a w tym te dotyczące naszej wrażliwości na temat Holocaustu i innych krzywd, które spotkały społeczność żydowską, Chorwacja będzie mogła się z takiego „kompromisu” wycofać i przedsiewziąć nową politykę zgodną z nadchodzącymi standardami, które nie będą aż tak życzyliwe w stosunku do Żydów i Izraela, bowiem będą dyktowane realiami natężonej obecności muzułmańskiej w Europie i wpływów islamu. Ponadto już widać potęgę antyżydowskości na lewicy, która wyraża się stałymi atakami na syjonizm i państwo Izrael jako znienawidzone przez postępowców państwo narodowe. Stąd gra na Palestynę, stąd coraz większa koncentracja na „islamofobii”, które to zjawisko wypiera zainteresowanie antysemityzmem.
Doświadczyłem zresztą mechanizmu „realizmu” sam. Manuskrypt mojej monografii „Mord w Jedwabnem” po angielsku przeczytał Jan Nowak-Jeziorański. Miał do mnie słabość i był wyrozumiały z powodów środowiskowych. Od podstawówki przyjaźnił się z bliskim naszej rodzinie prof. Jerzym Lenczowskim z UC Berkeley, a żoną „kuriera z Warszawy” i nim samym zajmowała się prof. dr medycyny Maria Michejdowa z Korzbok-Łąckich, też z naszego kręgu – przez męża via Wilno. W związku z tym sympatia Nowaka do mnie była dziadkowo-wujkowska. Niemal z rozrzewnieniem tłumaczył mi: „Marek, wykonałeś świetną robotę, zbadałeś wszystko, co było możliwe, no ale teraz koniecznie musisz napisać, że odpowiedzialni za zbrodnie są Polacy. Teraz są takie czasy, że trzeba się przyznawać do wszystkiego co antyżydowskie i kajać się, czy się jest winnym, czy niewinnym. Napisz, że Polacy Żydów wymordowali w Jedwabnem i wszystko będzie dobrze z twoją karierą et cetera”. Nowak-Jeziorański nie prawił mi tego, aby mnie pognębić, ale aby mnie ratować i pomóc w życiu profesjonalnym. Zrozumiałem jego intencje, ale nie zgodziłem się z polityką „realizmu”. IPN trzyma moją pracę o Jedwabnem ponad 10 lat i mimo obietnic nie wydaje. Też taki „realizm”.
Polityka tzw. realizmu jest więc nieskończenie relatywna i dyktowana prawie wyłącznie realiami układu sił, a nie żadną moralnością. I można się spodziewać, że państwa i narody, na których wymuszano rozmaite „kompromisy”, po prostu porzucą go przy pierwszej możliwości, a w tym niektóre zaznaczą swój odwrót z wielkim gniewem i emocjami.
Poddajemy to wszystko pod rozwagę Prezydenta Dudy. Kunktatorskie odwracanie drugiego policzka skończy się kiedyś. I trzeba będzie wybrać. Pewnie „realizm”.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 15 maja 2018
www.iwp.edu
Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (19/2018) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.