Emerytury artystów, czyli problem w pigułce

Co jakiś czas komentariat w social mediach gotuje się z oburzenia: oto była gwiazda show-bizu na głodowej emeryturze, inny ekscelebryta klepie biedę, jeszcze inny dogorywa bez pomocy. Znane nazwiska wiekowych a niespodziewanie (?) zubożałych artystów generują zainteresowanie mediów i odbiorców.
Artysta, studio, sztuka, zdjęcie podglądowe Emerytury artystów, czyli problem w pigułce
Artysta, studio, sztuka, zdjęcie podglądowe / Pixabay

Niedawno Maryla Rodowicz wyznała, że jej emerytura wzrosła do 2600 złotych, a startowała z pułapu 1300; Ryszard Rynkowski, Alicja Majewska i Beata Tyszkiewicz z trudem dobijają do dwóch kół; Andrzej Rosiewicz czy Krzysztof Cugowski zaś mogliby o takiej kwocie tylko pomarzyć.

 

Ageizm na tle gwiazd

Reakcje są różne – od współczucia do wyśmiania, częściej to drugie. Plus jadowite uwagi: nie płacili podatków, to dlaczego niby społeczeństwo ma sponsorować ich emerytury? W dodatku niektórzy z tych „ubogich” sław nadal mają okazje dorabiać, do tego pobierają tantiemy, poza tym mają nieruchomości i ruchomości warte majątki; niech sobie je spieniężą. Zresztą, mogli odkładać w latach prosperity. W wielu przypadkach dochodzi polityczna szydera: wy, pieszczochy komuny, zapomnijcie o dawnych przywilejach, tamten raj nie wróci. 

Te spektakularne doniesienia o emerytalnym uposażeniu topowych postaci kultury przyćmiewają całkowicie szerszy problem. Bytowe realia większości twórców w wieku senioralnym są nie do pozazdroszczenia. Wbrew deklarowanej inkluzywności tak naprawdę w Polsce (i nie tylko) panoszy się ageizm – starsi są po prostu spławiani z zawodowego ringu. Media milczą o tym, jak i z czego żyją wiekowi freelancerzy, gdy przestają mieć branie w swoim fachu. Albo gdy wykonywanie dawnej profesji uniemożliwia im choroba, na leczenie której brak im środków. Lub – co też nie należy do wyjątków w spolaryzowanej polskiej rzeczywistości – są eliminowani z branży z powodów politycznych. Tak czy siak – najbardziej po kulach obrywają ci, którzy zaczynali karierę w Polsce Ludowej. Wiekowi, zmęczeni, rozgoryczeni silwersi na ogół są mniej przebojowi niż młodsze pokolenia – to kwestia wychowania w innym systemie wartości. Poza tym niegdysiejsi idole wstydzą się przyznać, że żyją poniżej średniego standardu. Ale oficjalnie trzymają gardę: my to prawdziwa elita, a elita za postępem. I nawet jeśli liberalne władze jawnie lekceważą wolne zawody, te stają murem za lewą stroną. Po prawdzie, konserwatywny rząd też nie wsłuchiwał się w potrzeby wolnych zawodów. Z tym, że KOD-erski trzon, rekrutujący się właśnie z „elity”, skutecznie zniechęcał do porozumienia. 

 

Bieda za niezależność

Twórcy to indywidualiści, każdy się z tym zgodzi. Mają jednak paskudne cechy charakteru – egotyzm, brak solidarności, przekupność. Nie są też zbyt rozgarnięci intelektualnie. Dlaczego więc „osoby twórcze” uważają się za sól ziemi? Historycznie, acz w maksymalnym skrócie rzecz ujmując, dopiero w renesansie przyznano trzem geniuszom określenie Il Divino, czyli boski (Leonardo, Michał Anioł, Rafael) – wcześniej artystów równano z rzemieślnikami, a nawet robotnikami fizycznymi. Za wolność podejmowania tematów nie narzucanych przez sponsorów artyści zapłacili biedą, od której pod koniec XIX wieku pozwolili im się odbić marszandzi, którzy z czasem stali się trendowymi wyroczniami. W nieco podobny sposób przebiegała emancypacja piszących do prasy: romantyzm wyzwolił ich z pewnych przymusów. Na początku XX wieku istniało wiele gazet określających się jako niezależne i nieprzekupne, które można by uznać za prekursorów współczesnych mediów społecznościowych. Prawie niedochodowe miały jednak siłę rażenia.

Polska była na uboczu tych procesów, choć doświadczała ich konsekwencji. I oto w PRL-u doszło do niezwykłej sytuacji: grupa osób uprawiających wolne zawody zyskała pewne przywileje. Pomijając sługusów komunistycznej partii, realizujących wytyczne socrealizmu, wolnym zawodom w pewnym zakresie pozwolono poczuć swobodę. Rząd, subsydiując na różne sposoby freelancerów, nie wymagał od nich ideologicznego rewanżu. To sprawiło, że twórcom wydawało się, iż działają poza komunistycznym systemem, choć tak naprawdę byli w nim umoczeni. Nie było to środowisko liczne, przez co poczuło się prawdziwą elitą. Zaczynało się od młodych: tylko absolwentów uczelni artystycznych nie dotyczył przymus podejmowania po studiach pracy etatowej (forma „odpracowania” luksusu darmowej nauki). 

 

Niebieskie ptaki bez kasy

Czy można się dziwić, że na wyższe szkoły plastyczne, teatralne, muzyczne czy filmowe startowało po kilkanaście osób na jedno miejsce? Odsiew był ogromny, ale i determinacja u niektórych sięgała zenitu: rekordziści podchodzili do egzaminów dopóty, dopóki nie zamykał im drogi pułap wieku. Zamiast więc kształcić się na artystę, co poniektórzy decydowali się na bardziej konkretne studia. Przykładem – losy Zdzisława Beksińskiego, z ducha i natury malarza, który po dyplomie zdobytym w 1952 r. na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej musiał odcierpieć kilka lat pracy na stanowisku inspektora nadzoru na budowach socjalizmu. 

Ci od „sztuki czystej”, wolni od przymusów, poetycko zwani niebieskimi ptakami, jednoczyli się w stowarzyszeniach twórczych. Członkostwo w nich też nie było od ręki – potrzebne były rekomendacje członków wprowadzających i udokumentowany dorobek. Za to jeśli już należało się do którejś z „kreatywnych” formacji i opłacało składki, socjalistyczne państwo gwarantowało wiele przywilejów. Poza prerogatywami typu tanie obiady w siedzibach organizacji, ułatwienia przy zakupach potrzebnych materiałów, darmowe wakacje (tzw. plenery), zasiłki w razie potrzeby, preferencyjne czynsze za pracownie z korzystną lokalizacją i wiele innych ulg przy związkach artystów funkcjonowały fundusze emerytalne. Ale bądźmy szczerzy: rzadko który dwudziesto- czy trzydziestolatek pragmatycznie myślał o przyszłości. Większość doświadczała tego samego, co zgrabnie ujął Lech Janerka: „Jezu, jak się cieszę/ Z tych malutkich wskrzeszeń/ Kiedy pełną kieszeń znowu mam/ Znowu mogę myśleć/ Trochę jakby ściślej/ I wymyślać śmiało nowy plan/ I pięknie jest/ Nieskromnie bardzo jest”.

Zdarzali się wszak zapobiegliwi (częściej to były ich żony), pilnujący systematycznych wpłat na emerytury, o ile pozwalał na to bieżący stan kasy. Znajdowali się jeszcze tacy, którym tytuły magistrów sztuki nie przeszkadzały szukać stałego zatrudnienia w wydawnictwach, redakcjach, instytutach i oczywiście na uczelniach. Aktorzy szli na posady do teatrów i także udzielali się pedagogicznie; muzycy rozglądali się za miejscem w orkiestrach lub zatrudniali się tam, gdzie potrzebny był realizator dźwięku. Tylko oni, ogarnięci etatowo, wygrali los na loterii po 1989 roku. 

Elita na wtórnym dorobku

W potransformacyjnym zamęcie przedstawiciele dziedzin twórczych znaleźli się na lodzie, bo żaden kolejny rząd nie zajmował się ich socjalem. Mało kogo obchodziło, co posiwiały błękitny ptak wkłada do gara, w jakich warunkach mieszka i pracuje (czynsze za tzw. lokale użytkowe, do których zaliczano pracownie, szybowały do kwot niemożliwych do uiszczania przez artystów). W dodatku związki twórcze wycofywały się z protekcji roztaczanych nad zrzeszonymi, ci zaś wycofywali się z opłacania składek lub w ogóle rezygnowali z członkostwa. Zachodziły też zmiany w etosie twórczych zawodów. Coraz mniej osób brzydziła postępująca komercjalizacja na arenie sztuk wizualnych, filmu, teatru, muzyki. Ludzie kreatywni – kreatywnie szukali pomysłów na przetrwanie i zabezpieczenie przyszłości. Aktorzy, których nazwiska wciąż robiły wrażenie, rzucili się na telewizyjne fuchy; niektórzy szukali dogrywki w reklamach. Muzycy rozglądali się za eventami, które mogli ubarwić występem. Znam przypadki takich, którzy całkowicie się przebranżawiali – zamieniali instrument muzyczny na kierownicę taksówki. Plastycy z zapałem dekorowali posiadłości nowobogackich, dostosowując się do ich gustów. Podobnie architekci projektowali domostwa czy osiedla pod inwestora wbrew zasadom zawodowej etyki – stąd tak wiele przypadków patodeweloperki. 

Rozrastały się szybko szeregi ZAiKS-u, ale zgodnie ze statutem związek autorów nie wypłacał tantiem biadolącym dziś wykonawcom. Za to dzięki ZAiKS-owi do szczęśliwców-milionerów zaliczają się tekściarze, którym zdarzało się popełnić wielkie przeboje, natomiast śpiewający te szlagiery mają z tego figę z makiem. Inni artyści rezygnowali z członkostwa w „tradycyjnych” stowarzyszeniach i zaczęli formować nowe organizacje zawodowe. 

 

Próby łatania dziur

Dopiero pod koniec pierwszej posttransformacyjnej dekady Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego podjęło kroki zmierzające ku poprawie sytuacji artystów i znowelizowania dotyczącego tej grupy systemu ubezpieczeń społecznych. Końcówka roku 1998 – dopiero wtedy podejmowane są decyzje uzgodnione z Komisją do Spraw Zaopatrzenia Emerytalnego Twórców, której „zadaniem jest uznawanie działalności za twórczą lub artystyczną i ustalenie daty jej rozpoczęcia”. Znowu mija kilka miesięcy i 9 marca 1999 r. pojawia się rozporządzenie MKiDN w sprawie powołania powyższej wzmiankowanej komisji (dlaczego wstecznie?) oraz dookreślenia jej zadań, składu i trybu działania. Efektem staje się postanowienie, że zainteresowani mają przesłać do Komisji wypełnione formularze (do pobrania ze strony Ministerstwa) wraz z dokumentami potwierdzającymi czas i charakter wykonywanej działalności. Było jednak jedno „ale”: żeby załapać się na te świadczenia, trzeba było zapłacić wstecznie wieloletnie składki – na co mało którego twórcę było stać, bo nie były to małe sumy. Z własnego doświadczenia pamiętam, że za 10 minionych lat (od 1989) wyliczono mi zaległości w wysokości 100 tysięcy w jednorazowym rzucie. 

Mało kto poszedł na ten układ. Pozostało poczucie bezsilności i szamotanina pomiędzy rozbuchanym ego artystów a ich degradacją społeczną. 24 maja 2012 r. grupa artystów ukonstytuowała „Dzień bez sztuki”. Tego dnia zamknięto większość galerii i muzeów, co miało otrzeźwić naród, że tak wyglądałby nasz kraj bez dostępu do kultury. Niszowo-groteskowy wymiar tej akcji niczego nie zmienił w systemie zabezpieczeń społecznych. Jeden zysk: funkcję dyrektora Zachęty sprawowała wówczas Hanna Wróblewska, obecna ministra MKiDN, co uwrażliwiło ją na problemy artystów sztuk wizualnych. 

W ubiegłym roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego po raz kolejny trąbiło o podjęciu prac legislacyjnych nad ustawą o zabezpieczeniu socjalnym osób parających się twórczymi zawodami. W wyniku prac badawczych „Policzone, policzeni 2024. Artyści, twórcy i wykonawcy w Polsce” ustalono, że środowisko artystyczne w naszym kraju to grupa licząca 62,4 tys. osób. Aż 69 proc. wśród nich zarabia poniżej średniej krajowej. Ministra Wróblewska z dumą podkreślała, że złożyła wniosek o zabezpieczeniu społecznym osób kreatywnych. Ustawa miała być przedłożona rządowi w pierwszym kwartale 2025 r. W efekcie twórcy będą mieli ubezpieczenia emerytalne, rentę, chorobowe i wypadkowe z ZUS. Będą im przysługiwać zasiłki chorobowe, rodzicielskie, renta z powodu niezdolności do pracy, a wszystkie te wydatki pokryje budżet państwa. 

 

Prezydencja nam pomoże

W dniach 9–10 kwietnia br. MKiDN zorganizowało w Zachęcie konferencję „Młode artystki i młodzi artyści – wyzwania i rzeczywistość”. Powodem stała się polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej. Panelistami byli polscy decydenci w zakresie sztuki i ich zagraniczni koledzy/współpracownicy. W programie znalazło się sześć dyskusji, w tym panel V „Zdrowie twórców”. Moderatorką była Ana Zão, założycielka i dyrektorka Międzynarodowego Centrum Medycyny Artystycznej; panelistami: Susanna Mäki-Oversteyns, Nils Fietje, Monica Urian, Kasia Pietrzko. Czy ten zespół zna polskie realia i wpłynie na społeczną sytuację naszych twórców? Wiadomo, że nie. Ale że zbliżają się prezydenckie wybory, każdy głos się liczy. Niech twórcy wierzą, że obecny rząd wreszcie zajmie się ich bytowymi problemami. 


 

POLECANE
Zawieszenie broni między Iranem i Izraelem. Głos zabrał Masud Pezeszkian Wiadomości
Zawieszenie broni między Iranem i Izraelem. Głos zabrał Masud Pezeszkian

Prezydent Iranu Masud Pezeszkian pogratulował we wtorek swojemu narodowi "wielkiego zwycięstwa" w "dwunastodniowej wojnie wywołanej awanturnictwem i prowokacją" Izraela. W rozmowach z liderami państw arabskich Pezeszkian zapewnił też, że Iran jest gotowy na rozmowy z USA i nie dąży do zdobycia broni atomowej.

Belgia wyłamuje się z NATO. Idziemy własnym tempem z ostatniej chwili
Belgia wyłamuje się z NATO. "Idziemy własnym tempem"

Premier Bart De Wever przyznał we wtorek w Hadze, gdzie zbiera się szczyt NATO, że Belgia z opóźnieniem realizuje zobowiązania wobec Sojuszu - planuje osiągnąć 2 proc. PKB na obronność do 2029 roku, a 2,5 proc. - do 2034. Oświadczył, że Belgia chce zachować własne tempo wzrostu wydatków. Wcześniej podobne oświadczenie złożyła Hiszpania.

Peacemaker Trump tylko u nas
Peacemaker Trump

Gdy amerykańskie „niewidzialne” B-2 zrzuciły wielotonowe bomby na trzy irańskie zakłady atomowe, podniósł się krzyk, że Trump zdrajcą ideałów MAGA i wciąga USA w nową wojnę, choć obiecywał pokój, gdzie się tylko da. Co straszniejsze, Trump okazał się „sługusem izraelskim”. Po trzech dobach mamy jednak zawieszenie broni – tak, chwiejne, ale jednak. Ceny ropy i gazu zanurkowały - a wszak to rynki są najlepiej zorientowane. Ale co najważniejsze, Rosja była trzymana z boku. Putin przekonał się, że używane od wielu lat w konfliktach Zachodu z państwami zbójeckimi narzędzie „rosyjskiej mediacji” trafiło do kosza.

Krzysztof Bosak uderza w Giertycha: Jak można mówić tak oderwane od przepisów rzeczy Wiadomości
Krzysztof Bosak uderza w Giertycha: Jak można mówić tak oderwane od przepisów rzeczy

Roman Giertych zaproponował, aby Zgromadzenie Narodowe do 6 września przegłosowało "przerwę" umożliwiającą rozstrzygnięcie przez Sąd Najwyższy kwestii przyjęcia przysięgi przez Karola Nawrockiego lub ponownego przeliczenia głosów w wyborach prezydenckich. Głos w tej sprawie zabrał Krzysztof Bosak.

Pilny komunikat ambasady USA w Polsce dla studentów. Ze skutkiem natychmiastowym z ostatniej chwili
Pilny komunikat ambasady USA w Polsce dla studentów. "Ze skutkiem natychmiastowym"

Aby uzyskać wizę nieimigracyjną do USA, tzw. studencką, należy upublicznić swoje konta na platformach społecznościowych - poinformowała we wtorek ambasada Stanów Zjednoczonych w Warszawie, powołując się na prawo z 2019 roku. Zaznaczyła, że zalecenie wchodzi w życie ze skutkiem natychmiastowym.

To nie koniec kampanii przeciwko Iranowi. Jasny komunikat Izraela Wiadomości
"To nie koniec kampanii przeciwko Iranowi". Jasny komunikat Izraela

Izrael i Iran zawarły rozejm po krwawej operacji wojskowej, która – według izraelskiego dowództwa – cofnęła program nuklearny Iranu o lata.

Dramat na lotnisku w Moskwie: Białorusin zaatakował 2-latka. Dziecko w stanie ciężkim z ostatniej chwili
Dramat na lotnisku w Moskwie: Białorusin zaatakował 2-latka. Dziecko w stanie ciężkim

Do przerażających scen doszło na lotnisku Szeremietiewo w Moskwie. 31-letni obywatel Białorusi chwycił dwuletnie dziecko, podniósł je i rzucił nim o podłogę. Ciężko ranny chłopczyk został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. 

Stoją przed szkołą. Mieszkańcy Zielonej Góry zaniepokojeni napływem imigrantów Wiadomości
"Stoją przed szkołą". Mieszkańcy Zielonej Góry zaniepokojeni napływem imigrantów

Według doniesień medialnych imigranci mają przesiadywać przed szkołami w Zielonej Górze. Rodzice wyrażają coraz większe zaniepokojenie.

Paweł Szefernaker: Mamy do czynienia z szaleństwem po stronie PO Wiadomości
Paweł Szefernaker: Mamy do czynienia z szaleństwem po stronie PO

"Mamy do czynienia w tej chwili z szaleństwem po stronie szczególnie PO, która ma dzisiaj twarz Romana Giertycha" - powiedział Paweł Szefernaker krytykując narrację części polityków KO ws. wyborów prezydenckich.

Niepokojący ślub w Disneylandzie. 9-letnia panna młoda wniesiona na ceremonię z ostatniej chwili
Niepokojący ślub w Disneylandzie. 9-letnia panna młoda wniesiona na ceremonię

W paryskim Disneylandzie wynajęto salę na prywatne wesele. Nie było w tym dziwnego do czasu pojawienia się panny młodej. Okazało się nią 9-letnie dziecko. Obsługa sali zaalarmowała służby bezpieczeństwa.

REKLAMA

Emerytury artystów, czyli problem w pigułce

Co jakiś czas komentariat w social mediach gotuje się z oburzenia: oto była gwiazda show-bizu na głodowej emeryturze, inny ekscelebryta klepie biedę, jeszcze inny dogorywa bez pomocy. Znane nazwiska wiekowych a niespodziewanie (?) zubożałych artystów generują zainteresowanie mediów i odbiorców.
Artysta, studio, sztuka, zdjęcie podglądowe Emerytury artystów, czyli problem w pigułce
Artysta, studio, sztuka, zdjęcie podglądowe / Pixabay

Niedawno Maryla Rodowicz wyznała, że jej emerytura wzrosła do 2600 złotych, a startowała z pułapu 1300; Ryszard Rynkowski, Alicja Majewska i Beata Tyszkiewicz z trudem dobijają do dwóch kół; Andrzej Rosiewicz czy Krzysztof Cugowski zaś mogliby o takiej kwocie tylko pomarzyć.

 

Ageizm na tle gwiazd

Reakcje są różne – od współczucia do wyśmiania, częściej to drugie. Plus jadowite uwagi: nie płacili podatków, to dlaczego niby społeczeństwo ma sponsorować ich emerytury? W dodatku niektórzy z tych „ubogich” sław nadal mają okazje dorabiać, do tego pobierają tantiemy, poza tym mają nieruchomości i ruchomości warte majątki; niech sobie je spieniężą. Zresztą, mogli odkładać w latach prosperity. W wielu przypadkach dochodzi polityczna szydera: wy, pieszczochy komuny, zapomnijcie o dawnych przywilejach, tamten raj nie wróci. 

Te spektakularne doniesienia o emerytalnym uposażeniu topowych postaci kultury przyćmiewają całkowicie szerszy problem. Bytowe realia większości twórców w wieku senioralnym są nie do pozazdroszczenia. Wbrew deklarowanej inkluzywności tak naprawdę w Polsce (i nie tylko) panoszy się ageizm – starsi są po prostu spławiani z zawodowego ringu. Media milczą o tym, jak i z czego żyją wiekowi freelancerzy, gdy przestają mieć branie w swoim fachu. Albo gdy wykonywanie dawnej profesji uniemożliwia im choroba, na leczenie której brak im środków. Lub – co też nie należy do wyjątków w spolaryzowanej polskiej rzeczywistości – są eliminowani z branży z powodów politycznych. Tak czy siak – najbardziej po kulach obrywają ci, którzy zaczynali karierę w Polsce Ludowej. Wiekowi, zmęczeni, rozgoryczeni silwersi na ogół są mniej przebojowi niż młodsze pokolenia – to kwestia wychowania w innym systemie wartości. Poza tym niegdysiejsi idole wstydzą się przyznać, że żyją poniżej średniego standardu. Ale oficjalnie trzymają gardę: my to prawdziwa elita, a elita za postępem. I nawet jeśli liberalne władze jawnie lekceważą wolne zawody, te stają murem za lewą stroną. Po prawdzie, konserwatywny rząd też nie wsłuchiwał się w potrzeby wolnych zawodów. Z tym, że KOD-erski trzon, rekrutujący się właśnie z „elity”, skutecznie zniechęcał do porozumienia. 

 

Bieda za niezależność

Twórcy to indywidualiści, każdy się z tym zgodzi. Mają jednak paskudne cechy charakteru – egotyzm, brak solidarności, przekupność. Nie są też zbyt rozgarnięci intelektualnie. Dlaczego więc „osoby twórcze” uważają się za sól ziemi? Historycznie, acz w maksymalnym skrócie rzecz ujmując, dopiero w renesansie przyznano trzem geniuszom określenie Il Divino, czyli boski (Leonardo, Michał Anioł, Rafael) – wcześniej artystów równano z rzemieślnikami, a nawet robotnikami fizycznymi. Za wolność podejmowania tematów nie narzucanych przez sponsorów artyści zapłacili biedą, od której pod koniec XIX wieku pozwolili im się odbić marszandzi, którzy z czasem stali się trendowymi wyroczniami. W nieco podobny sposób przebiegała emancypacja piszących do prasy: romantyzm wyzwolił ich z pewnych przymusów. Na początku XX wieku istniało wiele gazet określających się jako niezależne i nieprzekupne, które można by uznać za prekursorów współczesnych mediów społecznościowych. Prawie niedochodowe miały jednak siłę rażenia.

Polska była na uboczu tych procesów, choć doświadczała ich konsekwencji. I oto w PRL-u doszło do niezwykłej sytuacji: grupa osób uprawiających wolne zawody zyskała pewne przywileje. Pomijając sługusów komunistycznej partii, realizujących wytyczne socrealizmu, wolnym zawodom w pewnym zakresie pozwolono poczuć swobodę. Rząd, subsydiując na różne sposoby freelancerów, nie wymagał od nich ideologicznego rewanżu. To sprawiło, że twórcom wydawało się, iż działają poza komunistycznym systemem, choć tak naprawdę byli w nim umoczeni. Nie było to środowisko liczne, przez co poczuło się prawdziwą elitą. Zaczynało się od młodych: tylko absolwentów uczelni artystycznych nie dotyczył przymus podejmowania po studiach pracy etatowej (forma „odpracowania” luksusu darmowej nauki). 

 

Niebieskie ptaki bez kasy

Czy można się dziwić, że na wyższe szkoły plastyczne, teatralne, muzyczne czy filmowe startowało po kilkanaście osób na jedno miejsce? Odsiew był ogromny, ale i determinacja u niektórych sięgała zenitu: rekordziści podchodzili do egzaminów dopóty, dopóki nie zamykał im drogi pułap wieku. Zamiast więc kształcić się na artystę, co poniektórzy decydowali się na bardziej konkretne studia. Przykładem – losy Zdzisława Beksińskiego, z ducha i natury malarza, który po dyplomie zdobytym w 1952 r. na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej musiał odcierpieć kilka lat pracy na stanowisku inspektora nadzoru na budowach socjalizmu. 

Ci od „sztuki czystej”, wolni od przymusów, poetycko zwani niebieskimi ptakami, jednoczyli się w stowarzyszeniach twórczych. Członkostwo w nich też nie było od ręki – potrzebne były rekomendacje członków wprowadzających i udokumentowany dorobek. Za to jeśli już należało się do którejś z „kreatywnych” formacji i opłacało składki, socjalistyczne państwo gwarantowało wiele przywilejów. Poza prerogatywami typu tanie obiady w siedzibach organizacji, ułatwienia przy zakupach potrzebnych materiałów, darmowe wakacje (tzw. plenery), zasiłki w razie potrzeby, preferencyjne czynsze za pracownie z korzystną lokalizacją i wiele innych ulg przy związkach artystów funkcjonowały fundusze emerytalne. Ale bądźmy szczerzy: rzadko który dwudziesto- czy trzydziestolatek pragmatycznie myślał o przyszłości. Większość doświadczała tego samego, co zgrabnie ujął Lech Janerka: „Jezu, jak się cieszę/ Z tych malutkich wskrzeszeń/ Kiedy pełną kieszeń znowu mam/ Znowu mogę myśleć/ Trochę jakby ściślej/ I wymyślać śmiało nowy plan/ I pięknie jest/ Nieskromnie bardzo jest”.

Zdarzali się wszak zapobiegliwi (częściej to były ich żony), pilnujący systematycznych wpłat na emerytury, o ile pozwalał na to bieżący stan kasy. Znajdowali się jeszcze tacy, którym tytuły magistrów sztuki nie przeszkadzały szukać stałego zatrudnienia w wydawnictwach, redakcjach, instytutach i oczywiście na uczelniach. Aktorzy szli na posady do teatrów i także udzielali się pedagogicznie; muzycy rozglądali się za miejscem w orkiestrach lub zatrudniali się tam, gdzie potrzebny był realizator dźwięku. Tylko oni, ogarnięci etatowo, wygrali los na loterii po 1989 roku. 

Elita na wtórnym dorobku

W potransformacyjnym zamęcie przedstawiciele dziedzin twórczych znaleźli się na lodzie, bo żaden kolejny rząd nie zajmował się ich socjalem. Mało kogo obchodziło, co posiwiały błękitny ptak wkłada do gara, w jakich warunkach mieszka i pracuje (czynsze za tzw. lokale użytkowe, do których zaliczano pracownie, szybowały do kwot niemożliwych do uiszczania przez artystów). W dodatku związki twórcze wycofywały się z protekcji roztaczanych nad zrzeszonymi, ci zaś wycofywali się z opłacania składek lub w ogóle rezygnowali z członkostwa. Zachodziły też zmiany w etosie twórczych zawodów. Coraz mniej osób brzydziła postępująca komercjalizacja na arenie sztuk wizualnych, filmu, teatru, muzyki. Ludzie kreatywni – kreatywnie szukali pomysłów na przetrwanie i zabezpieczenie przyszłości. Aktorzy, których nazwiska wciąż robiły wrażenie, rzucili się na telewizyjne fuchy; niektórzy szukali dogrywki w reklamach. Muzycy rozglądali się za eventami, które mogli ubarwić występem. Znam przypadki takich, którzy całkowicie się przebranżawiali – zamieniali instrument muzyczny na kierownicę taksówki. Plastycy z zapałem dekorowali posiadłości nowobogackich, dostosowując się do ich gustów. Podobnie architekci projektowali domostwa czy osiedla pod inwestora wbrew zasadom zawodowej etyki – stąd tak wiele przypadków patodeweloperki. 

Rozrastały się szybko szeregi ZAiKS-u, ale zgodnie ze statutem związek autorów nie wypłacał tantiem biadolącym dziś wykonawcom. Za to dzięki ZAiKS-owi do szczęśliwców-milionerów zaliczają się tekściarze, którym zdarzało się popełnić wielkie przeboje, natomiast śpiewający te szlagiery mają z tego figę z makiem. Inni artyści rezygnowali z członkostwa w „tradycyjnych” stowarzyszeniach i zaczęli formować nowe organizacje zawodowe. 

 

Próby łatania dziur

Dopiero pod koniec pierwszej posttransformacyjnej dekady Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego podjęło kroki zmierzające ku poprawie sytuacji artystów i znowelizowania dotyczącego tej grupy systemu ubezpieczeń społecznych. Końcówka roku 1998 – dopiero wtedy podejmowane są decyzje uzgodnione z Komisją do Spraw Zaopatrzenia Emerytalnego Twórców, której „zadaniem jest uznawanie działalności za twórczą lub artystyczną i ustalenie daty jej rozpoczęcia”. Znowu mija kilka miesięcy i 9 marca 1999 r. pojawia się rozporządzenie MKiDN w sprawie powołania powyższej wzmiankowanej komisji (dlaczego wstecznie?) oraz dookreślenia jej zadań, składu i trybu działania. Efektem staje się postanowienie, że zainteresowani mają przesłać do Komisji wypełnione formularze (do pobrania ze strony Ministerstwa) wraz z dokumentami potwierdzającymi czas i charakter wykonywanej działalności. Było jednak jedno „ale”: żeby załapać się na te świadczenia, trzeba było zapłacić wstecznie wieloletnie składki – na co mało którego twórcę było stać, bo nie były to małe sumy. Z własnego doświadczenia pamiętam, że za 10 minionych lat (od 1989) wyliczono mi zaległości w wysokości 100 tysięcy w jednorazowym rzucie. 

Mało kto poszedł na ten układ. Pozostało poczucie bezsilności i szamotanina pomiędzy rozbuchanym ego artystów a ich degradacją społeczną. 24 maja 2012 r. grupa artystów ukonstytuowała „Dzień bez sztuki”. Tego dnia zamknięto większość galerii i muzeów, co miało otrzeźwić naród, że tak wyglądałby nasz kraj bez dostępu do kultury. Niszowo-groteskowy wymiar tej akcji niczego nie zmienił w systemie zabezpieczeń społecznych. Jeden zysk: funkcję dyrektora Zachęty sprawowała wówczas Hanna Wróblewska, obecna ministra MKiDN, co uwrażliwiło ją na problemy artystów sztuk wizualnych. 

W ubiegłym roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego po raz kolejny trąbiło o podjęciu prac legislacyjnych nad ustawą o zabezpieczeniu socjalnym osób parających się twórczymi zawodami. W wyniku prac badawczych „Policzone, policzeni 2024. Artyści, twórcy i wykonawcy w Polsce” ustalono, że środowisko artystyczne w naszym kraju to grupa licząca 62,4 tys. osób. Aż 69 proc. wśród nich zarabia poniżej średniej krajowej. Ministra Wróblewska z dumą podkreślała, że złożyła wniosek o zabezpieczeniu społecznym osób kreatywnych. Ustawa miała być przedłożona rządowi w pierwszym kwartale 2025 r. W efekcie twórcy będą mieli ubezpieczenia emerytalne, rentę, chorobowe i wypadkowe z ZUS. Będą im przysługiwać zasiłki chorobowe, rodzicielskie, renta z powodu niezdolności do pracy, a wszystkie te wydatki pokryje budżet państwa. 

 

Prezydencja nam pomoże

W dniach 9–10 kwietnia br. MKiDN zorganizowało w Zachęcie konferencję „Młode artystki i młodzi artyści – wyzwania i rzeczywistość”. Powodem stała się polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej. Panelistami byli polscy decydenci w zakresie sztuki i ich zagraniczni koledzy/współpracownicy. W programie znalazło się sześć dyskusji, w tym panel V „Zdrowie twórców”. Moderatorką była Ana Zão, założycielka i dyrektorka Międzynarodowego Centrum Medycyny Artystycznej; panelistami: Susanna Mäki-Oversteyns, Nils Fietje, Monica Urian, Kasia Pietrzko. Czy ten zespół zna polskie realia i wpłynie na społeczną sytuację naszych twórców? Wiadomo, że nie. Ale że zbliżają się prezydenckie wybory, każdy głos się liczy. Niech twórcy wierzą, że obecny rząd wreszcie zajmie się ich bytowymi problemami. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe