Marek Miśko: Zerwana nić starożytności. Odszedł ambasador Antyku

Profesor Wolniewicz dystyngowany filozof z „Elzenbergowskiej szkoły” ciął bezpardonowo rzeczywistość, ciosając jej nieokrzesane kształty w konkretne i rozpoznawalne figury. Profesor Krawczuk natomiast był ambasadorem starożytności i przez dziesięciolecia potęgował w swych odbiorcach zachwyt nad tym, co w oczach wielu zdawało się być minione. Cóż z tego, że politycznie zajmował miejsce przy karabinach nie mojej barykady, że w tak wielu sprawach z tą wybitną postacią zgodzić się nie mogłem… Cóż z tego, że w latach 90 szedł do sejmu z komunistami, że u Rakowskiego był Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego? O duszy naszej cywilizacji wiedział wszystko, w pełni się jej oddawał, rozumiał i żył nią – być może czasami nieopatrznie pojmując wolność. Każda z blisko czterdziestu książek profesora Krawczuka była nie tylko fascynującą i pouczającą lekturą, ale manifestem po dwakroć wybitnym.
Misja profesora Krawczuka
Po pierwsze wypełnionym wiedzą. To jak była ona przekazywana, pozwalało sądzić, że autorowi nigdy nie było obojętne to, z czym czytelnik wyjdzie po przeczytaniu tej czy innej książki. Sądzę, że misją profesora Krawczuka nie było wyłącznie przekazanie wiedzy i samo zainteresowanie czytelnika starożytnością, ale przekonanie go do tego, aby podjął to intelektualne wyzwanie i chociaż przez chwilę zastanowił się nad tym gdzie zatraciliśmy swą cywilizacyjną wielkość, dlaczego spośród wielu cech na sztandar braliśmy przez stulecia najczęściej te odrażające? Pamiętajcie skąd jesteście zdawał się krzyczeć zmarły Aleksander Krawczuk – Bogu dzięki, że było mi jeszcze dane usłyszeć echo tego wołania. Po drugie język, którym posługiwał się profesor ociekał na wskroś polskością. Barwy jego stylu, aż skrzyły się na pożółkłych kartach wydawnictwa Ossolineum… Pamiętam początek swojej przygody z mistrzem, gdy dawno temu wszedłem do pewnego antykwariatu, przez dłuższą chwilę rozglądając po piętrzących się stosach książek… Gdy Antykwariusz zapytał czy poszukuję czegoś konkretnego, odpowiedziałem profesora Krawczuka. Popatrzył wówczas ze zdziwienie, przyniósł drabinę z zaplecza i wdrapał się po jej szczeblach pod sam sufit. Zniósł stamtąd zakurzone, ale będące w niezłym stanie książki, a dokładnie 38 książek. Wziąłem wszystkie. Nie żałowałem i nie żałuję do dziś ani jednej wydanej wtedy złotówki. To Krawczuk skierował mnie ku polskim korzeniom i pozwolił inaczej na nie spojrzeć niż tylko przez pryzmat Jasienicy, Konecznego, Konopczyńskiego, czy bójcie się Boga ‑ Daviesa.
Miłość do starożytności
To Krawczuk rozpalił we mnie miłość do starożytności i to on popchnął mnie par excellence do Starej Mszy Katolickiej, tej która towarzyszyła i nadal towarzyszy Kościołowi Świętemu od 2000 lat, która t Msza urzekła mnie właśnie swą starożytnością. Wszystko zmieniło się natomiast diametralnie, gdy we wstępie do „Starożytności Odległej i Bliskiej” przeczytałem najpiękniejszą obronę łacinnictwa i łaciny. Gdy Krawczuk przypomniał treść wykładu Franciszka Ksawerego Dmochowskiego z 1790 roku, wygłoszonego w Kolegium Pijarów:
„Lecz my Polacy mamy nasze szczególniejsze pobudki do zakochania się w Rzymian języku. Rzymianie byli wolnym narodem, Polacy są wolni. Gdzież lepszych wzorów wolni, jeżeli nie z wolnych szukać będziemy? Gdzie się napawać tym duchem gorliwości cnoty, miłości ojczyzny, szlachetności umysłu, jeżeli nie z dzieł tego narodu, w którym najświetniejsze obywatelstwa przykłady istniały? W ich pismach widać sztukę władania umysłami, utrzymywania zgromadzenia, poruszania serc, przekonania rozumów. W nich widać cały majestat narodu, całą jego moc i powagę. Ich rady są żywym obrad naszych obrazem. Jakiż to wspaniały widok wymownego męża w obecności poważnego zgromadzenia? Tam wolny obywatel mocą dowcipu i wymowy staje się panem umysłów. A panowanie jego tym słodsze, że nie siłą i gwałtem wyciśnione, lecz przekonaniem i poruszeniem nabyte. Pełne są dzieje ludu rzymskiego tej wolnej i obywatelskiej wymowy. Otwórzmy Liwiusza, Salustiusza! Tam obaczymy, z jaką Rzymianie mocą, z jaką przezornością mówili. Tam się nauczymy, że nie na tym wymowa zawisła, aby wiele mówić, aby mniej stosownym rozumowaniem czas wy- cięczać, aby ustawicznymi ustępami i powtarzaniem niczego nie dowodzić i nudzić słuchających: lecz żeby tyle mówić, ile potrzeba; żeby tak mówić, aby przekonać; żeby rzecz zupełnie objąwszy, przelać ją w umysł drugich, i do swego przeświadczenia słodko nakłonić; żeby się upornie bez przyczyn nie sprzeciwiać, lecz dowodami odpierać, a oczywistości, prawdzie i dobru ojczyzny z uszczerbkiem nawet własnego interesu szlachetnie się poddać! Takie nam przykłady prawdziwej i republikańskiej wymowy łacińska literatura podaje”.
Jak dodał nieodżałowany Krawczuk – „Trzeba by te słowa wypowiedziane przed prawie dwustu laty ryć złotymi zgłoskami w każdej sali posiedzeń naszego kraju...”
To zapamiętam właśnie dzięki profesorowi Aleksandrowi Krawczukowi.