[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Powołani do nieba
Jednym z najbardziej znanych obrazów zaczerpniętych z filozofii platońskiej jest jaskinia. Starożytny myśliciel opisał w dialogu „Państwo” wizję groty, w której uwięzieni są ludzie, mocą własnych zmysłów widzący na jej ścianie jedynie cienie tego, co istnieje na zewnątrz, ale z braku możliwości szerszego spojrzenia uważający owe cienie za rzeczywistość. Tymczasem świat realnych bytów jest gdzie indziej. Rzecz jasna i cienie mogą powiedzieć coś o obiektach, które je rzucają, ale sami wiemy jaka jest odległość od przedmiotu do jego cienia - i to zarówno odległość ontyczna, jak i czysto geometryczna.
Nieco podobnie rzecz ma się z naszym rozumieniem rzeczy ostatecznych - świat zastany nazywamy realnym, a to, co po śmierci, sferą wiary, przypuszczeń, intuicji dostępne „tylko” poznaniu mistycznemu. Jest to oczywiście zupełnie zrozumiałe i raczej nie byłoby dobrze dla naszego zdrowia psychicznego, gdybyśmy odwrócili tę optykę, tyle że z punktu widzenia teologii, to świat istniejący w wieczności jest czymś naprawdę realnym, a świat poddany upływowi czasu po prostu zmiennym - „Przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7, 31) - tylko ta sekunda naprawdę jest, po jej upływie staje się przeszłością, wspomnieniem, w pewnym sensie już jej nie ma. Tak będzie z całym naszym życiem na ziemi, z całą historią świata. Jeśli z jakichś powodów nie stanie się to wcześniej, to życie na ziemi zniknie kiedyś zupełnie naturalnie.
Zabrzmiało trochę pesymistycznie? Ależ nie, my bowiem nie przemijamy, tylko dojrzewamy, rozwijamy się, przechodzimy z etapu do etapu, trochę jakbyśmy obecnie doświadczali procesu życia płodowego. Jakie pojęcie o świecie zewnętrznym może mieć człowiek przed urodzeniem? Jakieś przypuszczalnie ma. A nawet nie tylko przypuszczalnie, wiadomo przecież, że płód słyszy, odbiera emocje, reaguje, ale jego wiedza na temat świata metaforycznie podobna jest do naszej na temat nieba. Czy nie wydaje się dziwna myśl, że do cna, do rdzenia realne życie dopiero przed nami? Kiedyś, dawno temu, rozmawialiśmy w grupie znajomych studentów na temat życia po śmierci i jedna z obecnych osób mówiła, iż przeraża ją myśl o tym, że coś będzie „na zawsze”. Wynikało to z naszego ludzkiego braku narzędzi do głębszego zrozumienia tego, że niepoddanie czasowi nie jest tożsame z brakiem dynamizmu. Jesteśmy dziećmi Boga, ale też dziećmi swojego świata, i dobrze, że tak jest - warto jednak pielęgnować w sobie perspektywę wieczności, perspektywę Boga widzianego „twarzą w twarz”. „Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest” - pisał św. Jan Ewangelista w swoim liście do chrześcijan Azji Mniejszej gubiących orientację w sprawach wiary (1 J 3, 2).
Co mówi Kościół?
Co Kościół konkretnie mówi o obcowaniu świętych i naszej łączności z niebem? Warto popatrzeć u samego źródła: „Kościół, do którego w Jezusie Chrystusie jesteśmy wszyscy powołani i w którym dzięki łasce Bożej zdobywamy świętość, osiągnie pełnię dopiero w chwale niebieskiej, gdy nadejdzie czas odnowienia wszystkiego i kiedy wraz z rodzajem ludzkim również świat cały, głęboko związany z człowiekiem i przez niego zdążający do swego celu, w sposób doskonały odnowi się w Chrystusie” - czytamy w 48. punkcie Konstytucji Dogmatycznej o Kościele „Lumen Gentium”. Dalej dokument soborowy mówi: „Obiecane tedy odnowienie, którego oczekujemy, już się rozpoczęło w Chrystusie…”, zatem nasze doczesne życie nie jest oderwane od tego, co potem, jest częścią, etapem zdążającym do pełni. „Dopóki jednak nie powstaną nowe niebiosa i nowa ziemia, w których sprawiedliwość mieszka, Kościół pielgrzymujący (…) posiada postać tego przemijającego świata i żyje pośród stworzeń, które wzdychają dotąd w bólach porodu i oczekują objawienia synów Bożych”. W kolejnym punkcie konstytucji czytamy: "Wszyscy bowiem, którzy są Chrystusowi, mając Ducha Jego zrastają się w jeden Kościół i zespalają się wzajemnie ze sobą w Chrystusie. Łączność zatem pielgrzymów z braćmi, którzy zasnęli w pokoju Chrystusowym, bynajmniej nie ustaje, przeciwnie, według nieustannej wiary Kościoła, umacnia się jeszcze dzięki wzajemnemu udzielaniu sobie dóbr duchowych”. Zwracam szczególną uwagę na słowo „wzajemnemu”. I jeszcze cytat z końca rozdziału siódmego, w obrębie którego się poruszamy: „Albowiem wszyscy, którzy jesteśmy synami Bożymi i stanowimy jedną rodzinę w Chrystusie, gdy łączymy się ze sobą we wzajemnej miłości i w jednej chwale Trójcy Przenajświętszej, odpowiadamy najgłębszemu powołaniu Kościoła i uczestniczymy w przedsmaku liturgii doskonałej chwały. Kiedy bowiem Chrystus ukaże się w chwale i nastąpi chwalebne zmartwychwstanie umarłych, jasność Boża oświeci Miasto niebieskie, a pochodnią jego będzie Baranek. Wtedy cały Kościół świętych w pełnym błogosławieństwie miłości uwielbiać będzie Boga i „Baranka, który był zabity”, wołając jednym głosem: „Siedzącemu na tronie i Barankowi błogosławieństwo i cześć, chwała i potęga na wieki wieków””.
Niektóre powyższe opisy brzmieć mogą w naszych uszach górnolotnie, ale przekładając to na język potoczny - w wypadku żyjących na ziemi wiara, nadzieja i miłość; w wypadku świętych już tylko miłość zespala nas w Kościół powołanych do nieba, do życia, do szczęścia, do wieczności - wynikających z miłosnej relacji z Bogiem, suwerennej decyzji Boga o stworzeniu, odkupieniu, umiłowaniu człowieka. Ciebie, mnie…
Żyć nadzieją nieba
Badania statystyczne mówią, że jest naprawdę wielu katolików z urodzenia, respektujących kościelne tradycje, ale niewierzących w zmartwychwstanie, a co za tym idzie w obcowanie świętych. To jakby dostać w prezencie Ferrari, myć je raz w tygodniu, polerować na święta, pokazywać innym, mówić, że pięknie wygląda na podwórku, że tworzy niepowtarzalny klimat i atmosferę posiadania skarbu, ale nigdy do niego nie wsiąść i nie ruszyć. Zdawałoby się, że wiara we wcielenie Słowa Bożego, czy jak to malowniczo określa jeden ze współczesnych anglojęzycznych tłumaczy - wcielenie Jego „Żywej Ekspresji”, w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, w otworzenie nam bram świata intymnej relacji z Nim, ofiarowanie zbawienia i życia w wieczności u Jego boku to coś, co przyjęte do serca przemienia perspektywę życia, że taka wiara uznana za prawdziwą, będzie wszystkim, a odrzucona będzie dla ludzi niczym. Tymczasem okazuje się, że funkcjonuje też opcja wiary formalnej-niewiary praktycznej, to chyba smutniejsze niż jej zdecydowane odrzucenie. Nie chodzi mi o ocenę konkretnych osób czy nawet ich w zbiorowości, na pewno jakieś okoliczności ich takimi ukształtowały, chodzi o to, że niepojęcie szkoda nie żyć nadzieją nieba, powołaniem do nieba, obietnicami wynikającymi z chrztu, stykając się z nimi o włos.
Często zdarza się słyszeć, że niebo jest nudne, a święci grzeczni. Albo że świętość zarezerwowana jest dla bardzo nielicznych i oderwana od codzienności. Kiedy tego wszystkiego słucham, to nachodzą mnie wewnętrznie emocje skrajne, i rozbawienie, i rozdrażnienie, i smutek. Rozbawienie, bo oczami wyobraźni widzę, dajmy na to Jana Chrzciciela albo Augustyna z Hippony, albo Hieronima, albo Katarzynę ze Sieny, albo wielu innych i zestawiając z nimi słowo „grzeczny” mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Rozdrażnienie, bo nie znajduje realizacji moje pragnienie, by ludzie zaczęli marzyć o niebie. Smutek, bo tak bardzo szkoda potencjału pełni życia. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie można mieć w życiu radości, nie tęskniąc za niebem, po prostu najczęściej słowa o nudzie lub niedostępności nieba nie wynikają ze szczęścia.
Tęsknota za tym „jak powinno być” jest jakoś w nas wpisana, właściwie nie wiemy, skąd każdy wie jak być powinno, ale działa w nas od maleńkości coś, co nazwę weryfikacją negatywną, czyli to, że doskonale wiem, jak być nie powinno, gdy to, co nie powinno mnie spotyka. W dzieciństwie manifestuje się to płaczem, później najczęściej na inne sposoby, ale z chirurgiczną precyzją wiem, kiedy spotyka mnie „błąd” rzeczywistości. Wierzę, że wynika to z jakiegoś pierwotnego stanu bliskości z Bogiem przy stworzeniu i że to pewien ślad Boga na ziemi, w ludzkim sercu. Bo wierzę, że w niebie będzie dla każdego z nas tak, jak „powinno być”, tak jak zapowiada Bóg poprzez nasze najgłębsze pragnienia, które opisują istotę nas samych, tego jakimi nas stworzył i do czego powołał.
„Jezus im odpowiedział: «Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20, 34-36).