Nowoczesne społeczeństwa uciekają od fundamentalnych pytań o cel i znaczenie odchodzenia
W epoce kultu ciała, po rewolucji erosa i zwycięskim pochodzie dekonstrukcji wywracającej wszystko, co miało choćby cień tradycyjnej formy, okazało się, że został jeszcze jeden niezdobyty bastion, którego nie da się wywrócić, to śmierć.
Kultura silnych
Epoka wiecznych bachanaliów, w których trwa Europa, źle służy śmierci i starości. Kult młodości, seksu i postępu nie chcą pamiętać o tym, co nieuniknione. Cierpienie i śmierć zostały więc z przestrzeni publicznej usunięte. W Niemczech i we Francji praktycznie wygasła tradycja opieki nad ludźmi starszymi w rodzinach. Za naszą zachodnią granicą nie spotyka się już klepsydr informujących o zmarłych. Kiedy prawie dekadę temu wskutek letnich upałów zmarło we Francji około 20 tys. pensjonariuszy domów starców, ich dzieci w znakomitej większości odłożyły pogrzeby do czasu, aż wrócą z wakacji.
Współczesny świat woli towarzyszyć człowiekowi sukcesu bądź głośnym buntownikom. Kultura ma gotowe propozycje ról do odegrania dla „aktywistów”, cokolwiek kryje to słowo, rewolucjonistów, celebrytów, ale nie wie, co dać twarzy wykrzywionej przez ból. Człowiek wobec cierpienia staje nagi. Eksperci od modnych idei nie wymyślili dla śmierci nic innego prócz prób jej bezradnego przemilczania.
Nowoczesne społeczeństwa nie chcą podejmować tematu umierania. Uciekając od fundamentalnych pytań o cel i znaczenie ludzkiego cierpienia i odchodzenia z tego świata, unikają okresu ostatniej drogi. Dzisiejsza Europa ma właściwie jedną propozycję dla ludzi odchodzących: eutanazję.
Tę nieporadność bezczelnych i pewnych siebie czasów wobec śmierci dobrze oddał Richard M. Weaver w książce „Idee mają konsekwencje”. Autor tak pisze o „psychice zepsutego dziecka”: „Naukowcy dali mu wrażenie, że nie istnieje nic, czego nie mógłby się dowiedzieć, a fałszywi propagandziści powiedzieli, że nie ma nic, czego nie mógłby mieć. Ponieważ pierwotnym celem tych drugich jest zaspokajanie zachcianek, zepsutemu dziecku ustąpiono w wystarczającej ilości spraw, by myślało, że może otrzymać, co tylko zapragnie – narzekając i żądając. Nie jest to nic więcej, jak kolejna faza rządów namiętności […]. Kiedy jednak człowiek nie widzi siebie w relacji do powinności, rozciąga się przed nim tylko wierutne samopobłażanie i samopogarda, niechybnie przeradzająca się w prawdziwą chorobę”. „Zepsute dziecko jest po prostu kimś, komu pozwoliło się uwierzyć, że jego zdolności konsumpcyjne mogą kształtować porządek społeczeństwa” – pisze autor.
Ale jest wymiar, nad którym zepsute dziecko nie może zapanować, to droga umierania. To obszar już ze swej natury bogaty w metafizyczne treści i pytania daleko wykraczające poza racjonalny umysł, przed tym wyzwaniem nawet najtęższe umysły muszą nabrać pokory. Tutaj nawet najwięksi ateiści w chwili umierania nie umkną przed dręczącymi pytaniami ontologicznymi. Na tak potężne ładunki napięcia i lęku związane z umieraniem, na ujarzmienie tego elementu niepasującego do społeczeństwa zabawy pojawiały się różne odpowiedzi, jednak jedna wydaje się kłaść cieniem na wszystkie inne. To propozycja Nietzschego, tyleż okrutna, co w gruncie rzeczy łatwa.
Dyktat szaleńców
„Wiara mogła była przetrwać i szukać dwuznacznego schronienia przed inwazją racjonalizmu w rozmaitych logicznych dystynkcjach, zepchnięta do kąta, gdzie wydawała się nieszkodliwa i nieznacząca zarazem. Wielu ludzi żyło, nie uprzytamniając sobie, że byli mieszkańcami dwóch niedających się pogodzić światów, i cienką skorupą chroniło komfort wiary, ufając jednocześnie postępowi, prawdzie naukowej i technologii nowoczesnej. Skorupa ta musiała być w końcu strzaskana i zrobił to ostatecznie hałaśliwy młot filozoficzny Nietzschego. Jego niszczycielska pasja zmiotła pozorne bezpieczeństwo duchowe klas średnich i rozbiła to, co – jak twierdził – było złą wiarą u tych, którzy nie chcieli być świadkami śmierci Boga. W namiętnym ataku na zakłamane bezpieczeństwo umysłowe ludzi, którzy nie uświadomili sobie, co naprawdę się stało, Nietzsche odniósł triumf, ponieważ on właśnie dopowiedział wszystko do końca: świat nie wytwarza sensu i nie wytwarza także różnicy między dobrem i złem, rzeczywistość jest bezcelowa i nie ma za nią żadnej innej ukrytej rzeczywistości, świat, jakim go widzimy, jest Ultimum, nie próbuje nam niczego powiedzieć, nie odsyła do niczego innego, wyczerpuje się sam w sobie i jest głuchoniemy. Wszystko to musiało być powiedziane, a Nietzsche znalazł także rozwiązanie czy też lekarstwo na rozpacz: tym lekarstwem był obłęd. Niewiele więcej można było powiedzieć po nim, posuwając się w koleinach, które on wyznaczył. Wydawać się mogło, że było jego przeznaczeniem stać się prorokiem nowoczesności” – pisał Leszek Kołakowski w książce „Cywilizacja na ławie oskarżonych”.
Otóż obłęd jest rozpoznawalnym znakiem naszych czasów. Kiedyś, jeszcze niedawno, wstydliwie podejmowano próby jego maskowania. Dzisiaj obłęd jest znakiem afirmacji kolejnych oderwanych od rzeczywistości buntów.
„Postęp, który z takim trudem, z użyciem ogromnej energii i nakładów został wypracowany przez całe pokolenia, zawiera w sobie potężny potencjał lęku, obawy przed śmiercią, starością i cierpieniem. Współczesny człowiek, choć tak nowoczesny, wydawałoby się niezależny, lęka się. I to nie tylko człowiek jako jednostka, lękają się też supermocarstwa, bo istnieją i wciąż powstają nowe, coraz bardziej wyrafinowane metody niszczenia, zabijania i zadawania bólu” – pisze psycholog Lidia Myćka w artykule „Cierpienie – lęk współczesnego człowieka”.
Naprzeciw tej rzeczywistości chaosu nasyconego lękiem staje chrześcijańskie ars moriendi, o której mówi w tym numerze „Tygodnika Solidarność” ks. prof. Paweł Bortkiewicz.
Chrześcijańska afirmacja życia, choć wydaje się z punktu widzenia sekularnego umysłu lub hedonisty niejako przetrącona, zaprzeczająca „prawdziwej” w jego mniemaniu radości życia i nieograniczonego używania, jest od tego używania o wiele trwalsza i niesie ze sobą nieskończony sens. A skoro tak jest, to musi chrześcijanin brać odpowiedzialność moralną także za swoje uciechy życia, muszą być one na tyle czyste, by się ich nie wstydził na sądzie ostatecznym. To wynosi jego działania, nawet te z obszaru niezobowiązującego spędzania wolnego czasu, na szczyty moralności. To marsz na stromą górę doskonałości. U hedonisty, który żyje tylko tu i teraz, niemal wszystko jest niezobowiązujące. Podczas gdy świat marnotrawny zaczyna w swych rozrywkach myśleć np. o kanibalizmie, jak w Hollywood, św. Paweł pisze w Liście do Efezjan „Nie upijajcie się winem, ale napełniajcie się Duchem Świętym”.
Duch i ciało
To napięcie między duchem a ciałem towarzyszy chrześcijaństwu od ponad dwóch tysięcy lat. „Oto, czego uczę: postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody, tak że nie czynicie tego, co chcecie. Jeśli jednak pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa. Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak to już zapowiedziałem: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą. Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim [cnotom] nie ma Prawa” – pisze św. Paweł w Liście do Galatów. Kto żyje według ducha, może umierać w swojej kruchości i chorobie jak święty Jan Paweł II.
Alexis de Tocqueville zauważył to dobrze: „W stuleciach wiary ostateczny cel życia umieszczony jest poza życiem. Dlatego ludzie żyjący w tych wiekach w sposób naturalny i prawie bezwiednie przyzwyczajają się, że ich wzrok utkwiony jest na wiele lat w jakimś nieruchomym obiekcie, ku któremu wciąż usiłują się zbliżyć. I uczą się niedostrzegalnie, stopniowo tłumić wielką mnogość drobnych przemijających zachcianek, aby móc się tym lepiej ucieszyć wielkim i trwałym pragnieniem, które ich pochłania. To wyjaśnia, dlaczego kraje religijne często uzyskują tak trwałe osiągnięcia: podczas gdy myślały jedynie o tamtym świecie, znajdowały wielki sekret sukcesów tego świata”.
Chrześcijanin, człowiek ducha czujący odpowiedzialność wobec ciągłości tego, co było, co jest i co będzie po nim. Ciągle szuka, czasem nawet nieświadomie, legitymizacji rzeczywistości, na którą ma wpływ przed Bogiem, dla niego Historia zawsze pisana jest przez duże „H”, bo zmierza ku eschatologii. Taki człowiek próbuje ratować i budować rację bytu swojego świata wobec dziejów.
„Nadzieja odnowy leży w odrodzeniu «ceremonii niewinności», tej czystości spojrzenia i znajomości formy, która umożliwia wyczucie tego, co jest obce lub niszczące, co się nie zgadza z naszymi moralnymi aspiracjami” – pisze Weaver. To niezwykle ważne – zepsuta natura wciąż szuka odrodzenia niewinności. To rzeczywistość, którą chrześcijanie karmią się codziennie.
Dla sekularnych jednostek taka perspektywa często jest obojętna, albo inaczej, rewolucjoniści niepomni na krwawe przykłady z historii z uporem maniaka powtarzają wszystkie poprzednie błędy i wciąż próbują budować raj na ziemi bez Boga.
Nowe zaczarowanie
„Na przekór zeświecczeniu powstaje «nowe zaczarowanie świata», któremu ulegają również nowożytne ideologie. W obliczu wątpliwości i współczesnego braku wiary starają się one zaszczepić nowe aksjomaty wiary […]. Utopia nowoczesnych ideologii przejawia się też w zwalczaniu przez nie zastanego ładu i tego, co wypracowały pokolenia, i tworzenia nowego irracjonalnego ładu. Nie interesuje ich ani rzeczywistość, ani prawda, ani neutralność. Chodzi tu o dogmatyzm i fundamentalizm głoszące nową prawdę” – mówi Chantal Delsol.
Chrześcijańska ars moriendi wychodzi z wielkiej nadziei na życie absolutnie spełnione w każdej dziedzinie u boku Boga. Czym jest pragnienie przekroczenia w końcu bramy śmierci przez chrześcijanina? Claude Newman, czarnoskóry dwudziestolatek czekający w celi śmierci na swoją egzekucję w Missisipi w 1944 roku, wziął od współwięźnia ciśniętą z nienawiścią „blaszkę”, Cudowny Medalik. W nocy zaczęła przychodzić do niego „Piękna Pani”, „najpiękniejsza spośród tych, jaką Bóg mógł stworzyć” – mówił ten niepiśmienny chłopak. Zaczęły się katechezy z więziennym kapelanem. Gdy przyszedł czas egzekucji, nagle pojawia się decyzja o jej przesunięciu o dwa tygodnie.
Claude zaczął płakać. Kapelan i szeryf Williamson myśleli, że to z radości z przesunięcia wyroku, ale Claude im tłumaczył: „Nic nie rozumiecie! Czy kiedykolwiek widzieliście Jej twarz i czy patrzyliście w Jej oczy? Gdyby tak było, nie chcielibyście żyć ani dnia dłużej. Co złego zrobiłem w ciągu tych ostatnich dni – pytał księdza – że Bóg odmawia mi powrotu do domu? Dlaczego muszę pozostać jeszcze przez dwa tygodnie na ziemi?”.
Chrześcijanin po to zamyka oczy na chwilę, by później je otworzyć i już nigdy nie zamknąć. Człowiek wierzący nie ma perspektywy życia osiemdziesięciu czy nawet stu lat. On ma perspektywę milionów lat, nieskończoności, której nie jest w stanie zmieścić i zaszeregować w umyśle.