[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Oswajanie
Stwarzanie
Według teologii katolickiej nie zostaliśmy stworzeni raz na zawsze i na tym sprawa się zakończyła, a my brykamy sobie odtąd po polach i łąkach niezależni od Stwórcy. Całe nasze życie to jeden wielki proces stwarzania. W każdej sekundzie istnienia jesteśmy czynieni na nowo. Czy to nie fascynujące? Jeśli oddycham, wstaję, chodzę, kładę się… to dlatego, że Bóg nie przestaje mnie stwarzać, nie przestaje afirmować mojego bycia. Jeżeli nie niknę, to niezawodny znak, że Bóg chce mnie istniejącej. Nawet w moich najgorszych biedach, największych upadkach. Czasem może nam się wydawać, że zawiedliśmy na całej linii i to koniec wszystkiego, ale jeśli nadal jesteśmy, to znaczy, że Bóg wypowiada słowo stwarzające każdego z nas, chociaż wszystko o nas wie.
Nadawanie tożsamości
Stwarzanie zakłada także nadawanie tożsamości, z którą zapoznajemy się i mierzymy czasem nawet całe doczesne życie, w tej materii Bóg ma bowiem niestety różnych konkurentów. Po pierwsze, diabła, zawsze skorego do wyprowadzania nas na manowce poprzez zaprzeczanie tożsamości nadanej przez Boga - mówi się, by w życiu duchowym obserwować, co w nas jest najbardziej atakowane a w ten sposób najszybciej dotrzemy do sedna swojego powołania, bo zły duch ma żywotny interes w tym, byśmy nie tylko się nie spełniali jako osoby, ale, co najistotniejsze, abyśmy nie żyli życiem Bożej córki lub syna. Drugim konkurentem Boga w nadawaniu nam tożsamości są inni ludzie, miejsce zajmowane w społeczności; trzecim - często najtrudniejszym do pokonania - my sami. Maski, etykietki, stereotypy, automobbing, autoagresja, perfekcjonizm - sprowadzają naszą jaźń do roli produktywnej, zrównują z wykonywanymi czynnościami, przekonaniami lub stanem, w jakim się znajdujemy - nieudacznik, ofiara losu, głupi, niewystarczający albo wręcz przeciwnie - majętny, wpływowy, udowadniający sobie i innym, że jest „kimś”.
Kiedy Bóg uzdrawia, to pierwszym a czasem i ostatnim Jego krokiem ozdrowieńczym jest uwolnienie tożsamości. Mierząc się od wielu, wielu miesięcy z powikłaniami covidowymi pragnęłam wreszcie odpocząć od trudów z tym związanych, znajomy zaproponował mi udzielenie sakramentu chorych, chętnie przystałam. Wynikiem przyjęcia sakramentu był właśnie ten pierwszy, milowy krok ku uzdrowieniu - zdałam sobie sprawę, że choroba przeprogramowała moją tożsamość, że uwierzyłam w duchu, iż moje imię brzmi: chora, że stałam się mentalnym niewolnikiem stanu zdrowia, że ja i choroba to jedno. Tak nie jest! Bóg ma moc uwalniającą od fałszywych tożsamości - zarówno tych ściągających nas w skarlenie życiowej misji na tym świecie, jak i łudzących przekonań o własnej wspaniałości. To ostatnie nie po to, by nas zdołować, tylko wybić z kłamstw potrzeby zasługiwania na własne imię i pozornej niezależności. Inne, także fizyczne uzdrowienia, przychodzą z czasem, często w dynamice przepływów i odpływów, prawie zawsze dokonują się one w drodze, gdy w zaufaniu, czasem wbrew ludzkiej logice, idziemy, gdzie Bóg nam wskazał. Bywa, że na tej drodze mamy wrażenie, iż stare etykietki, dawne kłopoty odżywają, warto jednak przyjrzeć się temu ze spokojem i zaufać Bożej mądrości, bo może się zdarzyć - i często się zdarza - że to po prostu schodzenie z uzdrowieniem głębiej. Że to kolejny etap oswajania, zbliżania, odkrywania przed nami imienia nadanego nam przy stwarzaniu.
Oswajanie
Oswajanie jest Bożą metodą na pogubionych nas - konsekwentne budzenie ufności, zgoda na poznawanie, podprowadzanie do kolejnych kamieni milowych - czasem są to kryzysy, zadzierzganie łączącej nas nici, nauka cierpliwości - szczególnie do siebie, objawianie łagodności. I krok po kroku urasta w nas świadomość i przyjęcie darów oraz nieskrępowana, wolna odpowiedź na nie. Tego nie da się wymusić, ani przyspieszyć. Potem przychodzi chwila, gdy uzdrowionego i oswojonego wypuszcza się z kochających rąk. Jeśli zostaję przy Bogu, to już nie po to, by coś dostać, ale by po prostu razem być.