[Felieton "TS"] Tomasz P. Terlikowski: Wszystko już było
Katolicy (a dotyczy to nie tylko wiernych, ale i duchownych, a także hierarchów) od dawna są podzieleni (podobnie zresztą jak protestanci) w kluczowych kwestiach moralnych. Błogosławienie związków osób tej samej płci to tylko jeden z wielu elementów, w których wewnątrz Kościoła nie ma zgody, choć nauczanie Magisterium pozostaje niezmienne. Ani zatem dokument Kongregacji, ani reakcja na niego nie wnoszą nic nowego.
Kongregacja uznała, że zgody na takie błogosławieństwo być nie może. I jest to oczywiste z perspektywy nie tylko nauczania moralnego, ale szerzej całej teologii Kościoła. Z samego prawa naturalnego (co nie oznacza uznania, że tego rodzaju związki w przyrodzie nie istnieją), z natury człowieka wynika relacyjność, która w pełni realizuje się – zdaniem Kościoła – w monogamicznym związku kobiety i mężczyzny. Błogosławienie związków osób tej samej płci byłoby formą uznania homoseksualnej formy związku za równie uprawnioną (choć trzeba pamiętać, że z perspektywy zwolenników zmiany jeszcze niesakramentalną formę) jak związek kobiety i mężczyzny. Tego rodzaju decyzja oznaczałaby ogromną rewolucję, i to nie tylko na płaszczyźnie czytania Pisma Świętego, ale także antropologii, eklezjologii i sakramentologii. To, co wielu zwolennikom otwarcia wydaje się „drobną zmianą”, w istocie byłoby ogromnym przewrotem, który musiałby objąć nie tylko teologię moralną, ale także pytanie o znaczenie Słowa Bożego, Tradycji, rozumienie prawa naturalnego i wiele innych kwestii. Kościół, choć z dużo większą niż niegdyś empatią odnosi się do osób w sytuacjach nieregularnych, gdyby zdecydował się na taką zmianę, to musiałby całkowicie zdekonstruować to, co rozumie przez termin „katolickość”.
To jednak, co jest oczywiste z perspektywy Magisterium, nie jest takie z perspektywy zwolenników (zarówno duchownych, jak i świeckich) zmiany. Oni chcą owej ogromnej rewolucji, ich zdaniem jest ona kwestią wierności bądź niewierności Ewangelii. Obie strony, o czym też warto pamiętać, mają przy tym spójne, teologiczne uzasadnienia swojego stanowiska, mają swoich teologów, biskupów, a nawet kardynałów, i niezależnie od deklaracji Kongregacji nic nie wskazuje na to, by debata na ten temat miała szybko się zakończyć. O wiele bardziej prawdopodobne jest to, że będzie ona trwała jeszcze wiele lat, a na jej końcu dojdzie albo do jakiejś formy rozłamu (co wydarzyło się już na przykład u metodystów), albo… do nowego, głębszego ujęcia teologii, które z jednej strony będzie empatyczne wobec osób w sytuacjach nieregularnych, a z drugiej wierne wielkiej katolickiej Tradycji nauczania o człowieku.