[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Nacjonalizm „jagielloński” a mniejszości
Niektórzy szlachcice polscy tworzyli sobie nową świadomość narodową, ucząc się w dojrzałym wieku języków swoich ludów. Ci pionierzy nacjonalizmów niehistorycznych łączyli się z powstającą inteligencją etnonacjonalistyczną. Pod przywództwem narybku narodowej inteligencji (w tym kleru katolickiego, prawosławnego i unickiego) ludowi nacjonaliści podejmowali poszukiwania formuły ideowej i politycznej, która pomogłaby im w samookreśleniu.
Spójrzmy na siły napędzające nacjonalizm białoruski. Za jednego z głównych specjalistów w tym temacie uchodzi szwedzki historyk Per Anders Rudling. W warstwie teoretycznej opiera się on na teorii „wyobrażenia” czy „wymyślenia” (imagination/invention theory), która jest wywarem wypichconym przez stalinistę Erica Hobsbawma oraz innych lewaków, w tym głównie Benedicta Andersona i Ernesta Gellnera.
Dlatego Rudling bardziej zainteresowany jest garstką białoruskich narodowych entuzjastów i ich działalnością niż pospolitymi ludźmi, których oni mieli rzekomo reprezentować. Nie potrafi nawet zdefiniować Białorusina. Dziwi się, że jeszcze w latach trzydziestych XX w. większość z nich określała się według religii: „Białorusini głównie utrzymywali religijną tożsamość”. Nie może się zdecydować, czy „miejscowi chłopi mówili po białorusku”, czy też „prostą mową”. Nie trzeba tłumaczyć, że mowa prosta miała regionalne wariacje. A w jaki sposób niestandardowe dialekty miały być językiem literackim? Poza tym większość z nich identyfikowała się raczej z określeniem „tutejsi” niż z nazwą „Białorusini”.
Rudling upiera się, że poprzez negację byli świadomi swojej „białoruskiej” świadomości. Zdawali sobie bowiem sprawę z tego, że nie byli ani „panami”, ani Żydami, a jako prawosławni nie byli ani wyznawcami judaizmu, ani katolikami litewskimi czy polskimi. W tym momencie Rudling pomija całkiem liczną grupę ludzi mieszkających na wsi, którzy mówili „po prostemu”, a byli katolikami. Sama negacja nie daje nam automatycznie tożsamości narodowej. Może wygenerować nienawiść do innych, ale przecież naród to przedsięwzięcie konstruktywne, a nie destrukcyjne. Najpierw musi być społeczność, do której żaden chłop z Rusi Białej nie potrafił się odnosić albo – jak kto woli – nie potrafił sobie „wyobrazić”. A co zrobić z wczesnymi białoruskimi nacjonalistami, którzy uważali zarówno panów, jak i mużyków za swoich ludzi. Większość z nich była przecież ze szlachty. Rudlinga satysfakcjonuje porównanie, że „Białorusini to chłopi”. Tak, byli chłopami, ale nie w nowoczesnym tego słowa znaczeniu: nie byli wolnymi farmerami. Posiadali tożsamość postfedualną. Byli chłopami o przednowoczesnej, religijnej i miejscowej tożsamości, o których sami białoruscy nacjonaliści mówili „ciemni”. Jednym słowem była to warstwa społeczna, a nie klasa społeczna. Na początku XX w. nie różnili się za bardzo od swoich polskich odpowiedników w Koronie, żyjących jedno czy dwa pokolenia wcześniej. Nawet Rudling odnotowuje, że „Białoruś pozostawała agrarną, przedprzemysłową społecznością” oraz że „znakomita większość białoruskich mas utrzymywała przednowoczesną tożsamość, identyfikując się z religią raczej niż z etnolingwistycznymi związkami”.
Rudling nie potrafi rozwinąć – w sposób spójny – myśli o „wielorakości tożsamości” na Kresach. Za to udaje mu się białoruską wiejskość wmieszać w etnonacjonalizm, gdzie hybryda etnosu i klasy tworzy perfekcyjny wizerunek prześladowanego, wyzyskiwanego (klasowo i narodowo) bytu oraz jego rycerzy, którzy są często lewicowymi, agrarnymi socjalistami albo „narodowymi bolszewikami” czy „białoruskimi narodowymi komunistami”. I zawsze pozostają „liberalni, postępowi i pokojowi”, jak również „całkiem internacjonalistyczni w swoich poglądach”, a więc godni podziwu Rudlinga. „Tak jak dwa wiodące żydowskie ruchy nacjonalistyczne w regionie, Poalej Syjon i Bund, wcześni białoruscy nacjonaliści połączyli klasową i narodową świadomość w radykalny program lewicowy”. Autor podkreśla, że „te dwa aspekty – nacjonalizm i socjalizm – dopełniały się, a klasowe troski wyartykułowano w imię białoruskiego narodu”.
Według historyka „ta forma nacjonalizmu stała w ostrym kontraście do szowinizmu rosyjskiej skrajnej prawicy i wynurzających się polskich narodowych demokratów związanych z reakcją i prześladowaniami klasowymi”. Jednak z jakiegoś powodu Rudling nie dostrzega, że poprzez połączenie klasy chłopskiej z etnosem białoruscy nacjonaliści wykluczyli innych. Z drugiej strony „polscy nacjonaliści rozmaitego autoramentu artykułowali swą misję na wschodzie w oparciu o kryteria kulturowe. Ich przekonanie o polskiej wyższości vis-à-vis Białorusini nie było z reguły wyrażane w sposób rasowy, lecz poprzez rozmaite formy dyskursów asymilatorskich”. To jest naturalnie złe podejście, oznacza bowiem, że polskie podejście było „kolonialne” i „hegemoniczne”.
Mimo wszystko jednak wróg znajdował się głównie w ramach orientacji białoruskiej. Oprócz walki z konkurencyjnymi nacjonalizmami i rządami państw dominujących Białoruś „białoruscy nacjonaliści musieli zmagać się z ignorancją i biedą samych Białorusinów, co służyło jako efektywna bariera przeciwko narodowej mobilizacji”. Mimo że rzekomo udało im się „wyobrazić” Białorusinów, „małe kręgi w ramach maluśkiej inteligencji białoruskiej” nie potrafiły właściwie zmobilizować ludu bez zewnętrznej pomocy. Innymi słowy, byli wodzami, ale nie mieli za wielu zwolenników.
W przypadku nacjonalizmu żydowskiego „chłopomania” nie istniała. W XIX w. dużą rolę odgrywała tendencja asymilatorska zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz tej społeczności (i.e., Żydzi-asymilatorzy i Polacy-filosemici). Syjonizm i różne formy radykalizmu w społeczności żydowskiej były właśnie reakcją na asymilatorów i filosemitów. Według żydowskich nacjonalistów zagrażali oni istnieniu narodu żydowskiego jako odrębnego bytu, chcieli go bowiem wchłonąć do organizmu polskiego. Stąd – oprócz rosnącego od końca XIX w. antysemityzmu – nacjonaliści żydowscy nawoływali do separacji z Polakami i szukali sojuszy wśród nacjonalizmów ludowych, niehistorycznych, przede wszystkim u Ukraińców i Litwinów. Wszyscy, byleby nie Polacy.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 26 stycznia 2021 r.
Intel z DC