[Felieton "TS"] Cezary Krysztopa: Ojcowskie nagrody
Mnie rodzice również nie zmuszali. – Chcesz, chodź do kościoła, nie chcesz, nie chodź – mówili. Sami, szczerze mówiąc, też wzorowymi parafianami nie byli, ale świadoma czy nie metoda pozostawienia mi w tym zakresie wolnej ręki sprawiła, że choć może i ja do dziś nie jestem ani wzorowym parafianinem, ani wzorowym katolikiem, to zawsze miałem w sobie ciekawość Boga i Kościoła. Nawet ministrantem byłem przez chwilę. Przez chwilę, bo zupełnie do tego talentu nie miałem, a ministrantów było wtedy od metra.
Z dzieciństwa pamiętam też przypadki odwrotne. Moich kolegów rodzice często do niedzielnego kościoła zmuszali, co czasem skutkowało pozytywnie, a częściej tym, że najpierw zbierali się w niedzielę pod kościołem, gdzie mogli uskuteczniać zwyczajne dla czasów bez smartfonów i internetu międzyludzkie kontakty, a potem, kiedy już szli na swoje, wieszali sobie na drzwiach naklejki „Kolęda? Nie, dziękuję” z przekreślonym karykaturalnym księdzem.
Wracając jednak do czasów obecnych, z całą pewnością na świętego bym się nie nadawał, ale szczególnie w obecnych czasach upadku człowieczeństwa i kruszenia fundamentów, na których się opiera, uważam, że wiara i obiektywny system wartości, niezależny od wpływów bonzów światowej rewolucji, jest czymś absolutnie bezcennym. Oczywiście zawsze był, niezależnie od powodów, ale teraz również z tego powodu. I to staram się przekazać swoim Synom. Nie na siłę, ale tak, żeby chcieli słuchać. I czasem w sposób zaskakujący mnie samego – słuchają.
I dzisiaj, kiedy patrzę na swojego Starszego, który z jednej strony oczywiście miota się we wszystkich zwyczajnych nastoletnich sprzecznościach, a z drugiej wie, co jest słuszne, i nawet jak narozrabia, to nie ucieka w relatywizacje, tylko wie, że narozrabiał – jestem dumny. Kiedy widzę, że ma w sobie o wiele więcej spokoju niż jego rówieśnicy (choć jednocześnie jest bardzo ekspresyjny i dynamiczny), jestem dumny. Kiedy widzę, że odwołując się do obiektywnego systemu wartości, potrafi przeciwstawić się nauczycielowi, autorytetowi, czy – choć jest lubiany – grupie, środowisku, jestem dumny.
Nie wiem, czy jestem wystarczająco dobrym ojcem, na pewno niedoskonałym, zbyt zajętym pracą, przemęczonym, więc często drażliwym, nieprzytomnym i źle rozkładającym priorytety. Nie jest to tylko moja choroba, to jest choroba cywilizacyjna, szczególnie w przypadku ojców, dla których w obecnych dziwacznych czasach coraz mniej miejsca, ale oczywiście mnie to nie tłumaczy. Mimo wszystko mam jednak poczucie, że w tej ojcowskiej robocie coś mi się udało i zwraca się w taki sposób, że…
…a dość tego, bo się wzruszam…