[Felieton "TS"] Grzegorz J. „Bob Denard” Kałuża: Ameryka dwóch prędkości
W ich wizji bowiem przed 1980 r. wszyscy obywatele PRL należeli do PZPR i wyznawali idee marksizmu-leninizmu, potem się zbiorowo rozmyślili i założyli Solidarność, aby zmienić ustrój, następnie wszyscy po wstąpieniu do Unii Europejskiej przepisali się z Solidarności do Platformy Obywatelskiej i zaczęli kontestować tradycyjny patriotyzm i katolicyzm w imię „europejskości”. To oczywiście wersja dziejów dla młodych ćwierćinteligentów, jakich ideowo kształtują „Sok z buraka”, „Wysokie Obcasy” i TVN, a intelektualnie – studia na naszych kiepskich uczelniach, które zeszły do 5. setki Listy Szanghajskiej, a których absolwenci mieliby problem ze zdaniem matury w PRL. Tym nieszczęśnikom dwupartyjny system w USA jawi się jako odpowiednik sporu PiS – PO i uznają Bidena za kogoś w rodzaju amerykańskiego Macrona czy Merkel. Nikt im bowiem nigdy nie powiedział, że postrzeganą jako konserwatywną w Europie Partię Republikańską założył Abraham Lincoln, walczący ze Stanami Konfederacji, których przywódcy wywodzili się z Partii Demokratycznej. Dziś wielu Demokratów nieustannie postuluje prawa mniejszości rasowych (czarnoskórzy Amerykanie stanowią 11 proc. populacji), ale na Południu partia ta ewoluowała z partii właścicieli niewolników. Samo porównywanie Stanów Zjednoczonych do krajów Europy jest nieporozumieniem. W życiu przeciętnego Amerykanina jedynymi federalnymi instytucjami są US Mail (poczta) i Social Security Administration (odpowiednik ZUS). Może jeszcze wstąpić do wojska, które jest trzecią taką instytucją. Resztę życia, w tym podatki, organizuje mu stan i lokalne miasto. Są stany tradycyjnie rządzone przez Demokratów i tradycyjnie rządzone przez Republikanów. To powoduje ogromne różnice w życiu mieszkańców. Dwa największe i najludniejsze stany Demokratów – Kalifornia i Nowy Jork – mają najwyższe podatki w USA. Dwa największe stany Republikanów – Teksas i Floryda – zniosły osobisty podatek dochodowy. Są Amerykanie, dla których swobody obywatelskie znaczą więcej od bezpieczeństwa socjalnego, i Amerykanie zazdroszczący państwom opiekuńczym, choćby Kanadzie. Są zwolennicy twardej walki z przestępczością i zwolennicy redukcji finansowania policji. Jednak to demokratyczną Kalifornię, Illinois i Nowy Jork opuściło w ostatniej dekadzie po milionie mieszkańców, a republikańskiemu Teksasowi, Tennessee i Florydzie po tylu przybyło. Gadanie, że chodzi o klimat, nie uwzględnia słonecznej Kalifornii. Z innych porównań liczy się rynek pracy. 3 największe stany republikańskie w ciągu ostatniej dekady wygenerowały dwukrotnie więcej miejsc pracy od 3 największych demokratycznych. Realna siła nabywcza dolara też ma lokalne uwarunkowania. W republikańskim Tennessee w ubiegłym roku sięgała 111 proc. średniej krajowej, gdy w demokratycznym New Jersey jedynie 89 proc. Stosunek do przestępczości, represyjny lub stawiający na resocjalizację, też dzieli Amerykanów, jednak spośród 20 miast o największej rocznej liczbie zabójstw na tysiąc mieszkańców 18 to metropolie rządzone od lat przez liberalnych Demokratów. O wyborach prezydenckich decydują więc stany o zmiennej równowadze pomiędzy partiami, jak Pensylwania. Wzrost wiary w państwo opiekuńcze został w tym roku spowodowany epidemią COVID-19. Czy słusznie? Także ta opinia budzi wątpliwości, bo śmiertelność chorych w stanach Demokratów okazała się ok. 3 razy większa od tych Republikanów. Źródłem może tu być zarówno jakość służby zdrowia, jak i przekrój społeczny. Czy istnieją więc dwie Ameryki? Tak, i to od kilku pokoleń, a zróżnicowanie etniczne, regionalne, historyczne, przyrodnicze i mentalne tego społeczeństwa temu sprzyja. Jest żyznym podglebiem różnych wizji cywilizacji propagowanych przez media i polityków. Tymczasem podziały w Polsce są zasadniczo rezultatem ideologicznego importu, prowadzonego przez opozycję i zagraniczne grupy medialne, bo Polacy nie są tak zróżnicowani materialnie, historycznie, religijnie czy rasowo. Nasze konflikty mają więc mniej realnych, obiektywnych źródeł i wymagaj ą zewnętrznego zasilania.