Czy emocje związane z piłką nożną są „bezpieczne” dla władzy?
Kiedy Euro odbywało się w Polsce i kiedy Polska grała na Stadionie Narodowym z Rosją, wracałam z delegacji samochodem, słuchałam transmisji w radiu i odmawiałam Różaniec w intencji naszego zwycięstwa.
Są nowe zarzuty dla Romana Giertycha
Duch wspólnoty
Dlaczego, skoro nie interesuje mnie piłka? Bo interesuje mnie Polska, a czas zawodów sportowych, w których nasza drużyna występuje pod biało-czerwonymi barwami, a nie partyjnymi, jest czasem, kiedy można przez chwilę odetchnąć i poczuć ducha wspólnoty, tak potrzebnego nam przecież na co dzień. Można też od stóp do głów ubrać się w barwy narodowe bez ryzyka bycia nazwanym faszystą, naziolem, oszołomem albo moherowym beretem. To przyjemna odmiana po tym, kiedy demonstrowanie tych samych barw podczas Marszu Niepodległości mogło zakończyć się – i niejednokrotnie tak właśnie było – oberwaniem gazem albo „przynajmniej” zwyzywaniem przez „oświecony” i „postępowy” establishment.
Na własnym przykładzie widzę zatem, że operacja „wykastrowania” patriotyzmu i sprowadzenia go do silnych, ale przecież krótkotrwałych i politycznie „bezpiecznych” emocji działa. Podobnie jak zadziałał tęczowy, establishmentowy Przystanek Woodstock zaproponowany w miejsce buntowniczego, „politycznego” Jarocina. Czy jednak rzeczywiście emocje związane z piłką nożną są „bezpieczne” dla władzy?
Jak pokazał przykład nośnego hasła: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole” – nie do końca. Kibice „sytuacyjni” faktycznie są dla władzy mało groźni – ot, powrzeszczą, napiją się piwa, zjedzą kiełbasę i po igrzyskach powrócą do codziennego zarabiania na chleb. Jednak grupy kibicowskie zainteresowane tym sportem na poważnie tworzą – jedne z ostatnich chyba – środowisk ludzi nieprzekupnych i charakternych. Lewicowe media chętnie zestawiają obraz kibica „pozytywnego” w biało-czerwonym wianku z dzieckiem, pieskiem i kiełbaską (tfu, z hamburgerem wegańskim), z pijanym w sztok i wytatuowanym po czubek głowy kibicem Legii rzucającym racami w przerażone matki z wózkami i wrzeszczącym coś o Ojczyźnie. Prawda jest jednak o wiele bardziej złożona i dla establishmentu groźna. Ze środowiskiem kibiców (jakem sportowy dyletant, a wręcz profan) miałam do czynienia niewiele, były to jednak doświadczenia budujące. Kibice mocno angażowali się na przykład w wolontariackie prace ekshumacyjne IPN-u na warszawskiej „Łączce”, dbali i dbają o groby Powstańców Warszawskich, odwiedzają kombatantów, przygotowują dla nich paczki świąteczne i zabierają ich na mecze. Zawsze ujmowały mnie także powstańcze oprawy na Legii i innych stadionach. Kibice to grupa solidarna, umiejąca troszczyć się o najsłabszych – dzieci i chorych. Niejednokrotnie widziałam grupy kibiców pchających wózki inwalidzkie swoich kolegów podczas Marszu Niepodległości czy innych wydarzeń patriotycznych. Jasne, często nie są to „aniołki”. Kto z nas jest jednak bez winy, niech pierwszy rzuci… racą.
Niezwykłym przeżyciem był dla mnie udział w Ogólnopolskiej Pielgrzymce Kibiców na Jasną Górę, a także dziesięciodniowy marsz w pieszej pielgrzymce Suwałki – Wilno w grupie „kibicowskiej” prowadzonej przez duszpasterza kibiców ks. dr. Jarosława Wąsowicza.
[Felieton „TS”] Magdalena Okraska: Niedziela nie jest od pracy
Matka Boska Kibicowska
Pielgrzymka kibiców na Jasną Górę przebiega pod hasłem jedności. Zasadą jest, że jej uczestnicy zakopują na jej czas wszelkie topory wojenne i waśnie międzyklubowe i wspólnie modlą się przed Obrazem Czarnej Madonny, powierzając Jej najważniejsze dla Polski sprawy. – Chcemy prawdy – mówił nam [Izie Kozłowskiej i mnie, kiedy w 2016 roku byłyśmy na pielgrzymce kibiców i pisałyśmy z niej reportaż dla „TS”] Grzegorz, kibic Śląska Wrocław, kiedy dowiedział się, że jesteśmy dziennikarkami. – Mamy dość propagandy TVN-u i innych tego typu stacji – dodał. W pielgrzymce uczestniczył już kolejny raz, mimo iż porusza się o kulach. – Za rok będzie tylu ludzi, że szpilki nie będzie można wcisnąć – prognozował. I rzeczywiście, ludzi było sporo, przyjechało ich kilka tysięcy. To więcej niż liczył odbywający się wówczas tego samego dnia marsz KOD-u. – Tak, i co z tego? Wie Pani, co pokażą w telewizji? Uśmiechniętych, pogodnych KOD-owców, którzy „bronią demokracji”. O nas nie będzie nic – dzielił się refleksją Zbyszek z Krakowa. – No, chyba że zrobimy zadymę, wtedy mamy jak w banku, że nas pokażą, i to w dobrym czasie antenowym – dodawał.
Zadymy nie było, toteż TVN nie miał wówczas czego pokazać. A szkoda, bo zamiast awantury były Msza Święta, Różaniec, wspólna modlitwa, śpiewy patriotyczne, wykłady historyczne, oprawa ku czci bohaterów Czerwca 1956 oraz upamiętniająca powstanie antykomunistyczne na Węgrzech, a także odwiedziny kibiców z Kresów Rzeczypospolitej. – Przyjeżdżamy dziś z całej Polski. Obok siebie stają ludzie ze zwaśnionych klubów i pokazują, że w słusznej sprawie potrafią się zjednoczyć i że jest to szczere. Jestem tu już po raz czwarty i wiem jedno: na pewno tu wrócę. Zachęcam wszystkich, aby się nie bali i zobaczyli, że polscy kibice to nie uliczni chuligani – mówił w rozmowie z nami Wojciech, jeden z uczestników kibicowskiej pielgrzymki, na co dzień mieszkaniec Krakowa. Na Jasną Górę przyjechał z żoną Moniką i dziećmi – siedmioletnim Kacprem i pięcioletnią Marysią. Dzieci ubrane w czerwono-biało-niebieskie szaliki z dumą wyjaśniały nam, że są to barwy Wisły Kraków. – Pierwszy raz przyjechałem tu z kolegami cztery lata temu. I wówczas postanowiłem, że będę wracał tu każdego roku. Dziś pierwszy raz jesteśmy całą rodziną. Ta pielgrzymka jest dla nas szczególna. Nie tylko razem spędzamy czas, ale także całą rodziną modliliśmy się przed Cudownym Obrazem Matki Bożej, której zawierzyliśmy nasze małżeństwo i dzieci. Kibicem jestem od zawsze: Mój ojciec kibicował Wiśle i swoją pasją do piłki nożnej zaraził także mnie. Teraz mi udało się zafascynować moje dzieci i żonę. Co ciekawe, moje młodsze rodzeństwo kibicuje Cracovii, więc spotkania rodzinne bywają bardzo burzliwe – śmiał się w rozmowie z nami Wojciech.
Pielgrzymka na Jasną Górę na stałe wpisała się w kalendarz ważnych dla kibiców wydarzeń. Z roku na rok coraz większe ich grono przyjeżdża do Matki Bożej, oddając Jej w opiekę swoje rodziny, przyjaciół i kluby. Wśród pielgrzymów można spotkać osoby w różnym wieku. W gronie kibiców panuje dobra, nieco zawadiacka atmosfera i poczucie wspólnoty. – Uda nam się, tyle razy przecież dawaliśmy sobie radę – mówili nam pytani o przyszłość Polski kibice Wisły Kraków i częstochowskiego Rakowa. Czekamy na wieczorne „racowisko” na błoniach jasnogórskich, podskakujemy, aby się trochę rozgrzać, żartujemy, rozmawiamy o Polsce, patrzymy na potężne mury Jasnej Góry. – Umieliśmy się obronić przed nawałą turecką, przed potopem szwedzkim i inwazją bolszewicką, teraz też obronimy chrześcijaństwo w Europie – zapewniali. Kibicowską pielgrzymką niezwykle zbudowany był jeden z jej szacownych uczestników – Zdzisław Kaczmarek, syn legendarnego Jana Kaczmarka, pseudonim „Tygrys”, dowódcy Narodowej Organizacji Dywersyjnej, skazanego na śmierć w trybie natychmiastowym w 1951 r. – Takiej Polski, o jaką walczył mój ojciec, już chyba nie doczekam, ale dzisiaj tu, na Jasnej Górze, czuję jej przedsmak. Nie mogę nie być radosny, kiedy widzę tylu młodych ludzi, którzy kochają Polskę i którzy podobnie jak ja kultywują pamięć o Żołnierzach Wyklętych – podkreślał w rozmowie z „TS”.
Kiedy w 2020 roku podczas „czarnych marszów” doszło do ataków na kościoły, kibice zgłosili się do ich obrony. – To przecież jasne, że tu jestem, nie zastanawiałem się nad tym szczególnie. Nie jestem specjalnie „kościelny”, ale nie lubię,k***a, kiedy słabszych biją – powiedział mi wówczas jeden z młodych członków kibicowskiej „straży” przy sanktuarium św. Stanisława Kostki, gdzie znajduje się grób patrona Solidarności bł. ks. Jerzego Popiełuszki.