Rafał Woś: Związki związków

Czyżby udało się nareszcie wypracować w Polsce optymalny model współpracy wielkiej centrali związkowej z demokratycznym rządem?
Rafał Woś Rafał Woś: Związki związków
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Na kilka miesięcy przed wyborami mamy duże porozumienie Solidarności z rządem Zjednoczonej Prawicy. Poprzedziły je – toczone przez dłuższy czas – trudne zakulisowe negocjacje. Przypisywana Bismarckowi maksyma głosi, że „z polityką jest jak z kiełbasą”. Dla konsumenta liczy się ostatecznie pożywność wędliny, a niekoniecznie sam sposób jej przygotowania. Tak samo jest tutaj. Dostajemy porozumienie, które stanowi rodzaj „planu podróży” na następne kilka lat. Największy związek zawodowy w Polsce umówił się tu na kilka ważnych dla siebie spraw z rządem, który – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – wygra nadchodzące wybory parlamentarne. To z tych spraw Solidarność będzie rozliczała następny rząd Morawieckiego lub jakiegokolwiek innego polityka ZP, który stanie na jego czele.

Brzmi to normalnie. Wręcz banalnie. Ale przecież wszyscy, którzy obserwują polskie sprawy publiczne nieco dłużej wiedzą, że nie zawsze tak było. Można nawet powiedzieć, że dopiero w ostatnich latach udało się w Polsce wypracować skuteczny i przejrzysty model współpracy pomiędzy dwoma kluczowymi aktorami demokratycznego ładu. To znaczy między dysponującą mandatem milionów wyborców władzą publiczną, a kluczową organizacją reprezentującą interesy (też liczonego w milionach) polskiego świata pracy.

Dialog głuchego ze ślepym

Aby docenić etap, na którym się znaleźliśmy, warto spojrzeć wstecz na całe minione 30-lecie. Wtedy zobaczymy, że po roku 1989 nie było bynajmniej jednego modelu relacji związków zawodowych i władzy. Ten układ, który mamy dziś, wykuwał się w boju i miał bardzo różne fazy. Momentami przypominał dialog głuchego ze ślepym. Innym znów razem zamieniał się w brutalne polowanie z nagonką.

Lata 90. zaczęły się jako czas rozmytych granic. Solidarność – z przyczyn historycznych – odgrywała wtedy podwójną rolę. W nowy czas weszła jako potężna siła polityczna ciesząca się zaufaniem milionów Polaków. Jednocześnie była wciąż związkiem zawodowym, który powinien stać na straży interesu milionów polskich pracowników, którzy przeżywali wtedy przyspieszoną lekcję życia w kapitalizmie. Decyzja o rozciągnięciu parasola ochronnego „S” nad rządem Mazowieckiego i terapia szokowa zrobiły swoje. Sam pamiętam utyskiwania prowincjonalnej Polski (skąd pochodzę) na „Solidaruchów”, przez których „żyje się gorzej niż za komuny”. Wyborcze sukcesy SLD (rok 1993) i Aleksandra Kwaśniewskiego (1995) były tego niezadowolenia namacalnym dowodem. Podobnie było z powrotem postkomunistów w roku 2001 po rządach AWS-u i Unii Wolności. Na polu społecznym zbyt często stanowiących dogrywkę pierwszego planu Balcerowicza.

Jednocześnie nadciągał jeszcze jeden proces. To było generalne – i płynące ze strony przeżywającego wtedy orgię neoliberalnego myślenia Zachodu – przekonanie o zbędności związków w nowoczesnych kapitalistycznych gospodarkach. W postprzemysłowym, opartym na usługach i sektorze kreatywnym świecie cała brudna produkcja miała zostać „outsourcingowana” (przeniesiona) w dalekie i tanie zakątki globu. Nowoczesny pracownik zaś winien od teraz negocjować z pracodawcą indywidualnie i jak równy z równym w oparciu o żelazne prawa podaży i popytu na jego pracę. W tym świecie związki zawodowe miały podzielić los dinozaurów. To znaczy wyginąć. To samo miało się zdarzyć w Polsce z dorobkiem Sierpnia 1980 roku. Miał być oprawiony w ramki i wysłany do muzeum. Ewentualnie uschnąć w relikwię wśród kadzideł.

Blaski i cienie Komisji Trójstronnej

Polskie media i opinia publiczna – coraz bardziej po roku 1989 wyrażające gusta i interesy najlepiej sytuowanych Polek i Polaków – ochoczo się do tego procesu przyłączyły. W 2000 roku socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego Wiesława Kozek opublikowała tekst tytułem „Destruktorzy. Tendencyjny obraz związków zawodowych w tygodnikach politycznych w Polsce”. Autorka przeanalizowała tam treść artykułów prasowych ukazujących się w najważniejszych polskich mediach opiniotwórczych. Wniosek: ilekroć w III RP poważne gazety zabierały się w Polsce do pisania o związkach zawodowych, to wychodziła z tego zawsze krzywdząca karykatura związkowca roszczeniowego, nieodpowiedzialnego i prymitywnego. Generalna niechęć mediów głównego nurtu do szeroko rozumianej prawicy sprawiała, że szczególnie mocno dostawało się zawsze Solidarności. Choć trzeba przyznać, że i inne centrale związkowe były wówczas mocno obrzydzane.

W tych warunkach szczytem tego, co związki mogły osiągnąć, wydawała się tzw. instytucjonalizacja dialogu społecznego. Chodziło głównie o powołanie do życia (rok 1994) Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych. Komisja odegrała pewną pozytywną rolę – zwłaszcza w rozbrajaniu napięć społecznych w tzw. budżetówce. Z perspektywy lat wydaje się jednak, że Komisja była narzędziem lepiej służącym interesom liberalnie usposobionych rządów oraz organizacji pracodawców. A związkom zbyt często w tych komisyjnych rozdaniach zostawała w ręku karta czarnego Piotrusia. Liberalnie usposobiona opinia publiczna uważała bowiem, że każdy dialog społeczny, który wylewa się poza Komisję Trójstronną (na ulicę albo na teren zakładu pracy), jest koronnym dowodem na związkowe warcholstwo. W ten sposób wpuszczenie dialogu społecznego w instytucjonalny kanał pozbawiało de facto centrale związkowe ich największych atutów i środków nacisku – choćby takich jak akcje protestacyjne albo w razie potrzeby strajkowe. Z takim – ledwie pozornie – istniejącym dialogiem społecznym Polska przechodziła przez trudne lata przełomu XX i XXI wieku – czyli czasy 20 proc. bezrobocia. Owocujące przekonaniem, że pracownik powinien całować pracodawcę po rękach, jeśli w ogóle ma jakąś robotę. A każda próba walki o własne prawa to „niedopuszczalna roszczeniowość”.

Tusk wygrał bitwy, ale przegrał wojnę

Kryzys 2008 roku bardzo przestraszył rządzące Polską liberalne elity Platformy Obywatelskiej, a rząd Tuska – obawiał się pogorszenia wskaźników ekonomicznych, czyli spadku PKB i powrotu bardzo wysokiego bezrobocia. Przygotowany przez nich plan walki z kryzysem zakładał (i słusznie) mocną interwencję fiskalną połączoną z liberalizacją (tzw. uelastycznieniem) rynku pracy. O ile ten pierwszy element (zwiększenie wydatków państwa) był dobry, o tyle już ten drugi musiał zakończyć się mocnym uderzeniem w samo serce polskiego świata pracy. Związki zawodowe były dla powodzenia tego planu istotnym zagrożeniem, bo ich opór mógł przeciągnąć sprawę. A tego nie chciano. I dlatego rząd Tuska postanowił zneutralizować związki, zawieszając w zasadzie po roku 2009 dialog społeczny w Polsce. Odpowiedzią największych central związkowych było solidarne wyjście z Komisji Trójstronnej. Tusk zatarł na to ręce. Spodziewał się, że będzie mógł ten gest przedstawić jako ostateczny dowód na związkowe warcholstwo i brak chęci do rozmowy. Ale lider Platformy źle odczytał nowe trendy polityczne. Nie zauważył kiełkującego w polskim społeczeństwie zmęczenia bezalternatywnym liberalizmem. W efekcie Tusk może i wygrał kilka bitew: podwyższył wiek emerytalny i otworzył drzwi do systemowego obchodzenia Kodeksu pracy (nazwane wtedy słusznie i dzięki Solidarności „uśmieciowieniem”). Ale przegrał wojnę. Bo starcie z lat 2013–2015 ostatecznie wygrały związki. Najpierw symbolicznie, bo nawet w mediach liberalnych zaczęła się przebijać (importowana z Zachodu) opowieść o tym, że kryzys kapitalizmu (nierówności, polaryzacja) jest spowodowany zbyt małą rolą związków zawodowych. A nie zbyt wielką.

Zwycięstwo polityczne przyszło chwilę później po wyborach roku 2015. Rząd Ewy Kopacz próbował jeszcze ratować sytuację, powołując do życia (w miejsce zmarłej Komisji Trójstronnej) Radę Dialogu Społecznego. Ale już wtedy wiadomo było, że nie będzie to od teraz jedyna oś relacji związków z władzą. Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w roku 2015 sprawiło bowiem, że po stronie rządowej pojawiło się dużo większe zainteresowanie tematami interesującymi Solidarność. I odwrotnie, Solidarność zyskała nowe – niewyobrażalne wcześniej – możliwości realizacji ważnych dla świata pracy postulatów.

„Specjalne relacje”

Ten kanał funkcjonuje do dziś. I ma na koncie wiele sukcesów. To tutaj uzgodniono cofnięcie tuskowej podwyżki wieku emerytalnego albo wolne niedziele dla pracowników handlu. Albo fakt, że płaca minimalna doszła do poziomu 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Oraz wiele innych.

Oczywiście model „specjalnych relacji” rządu z Solidarnością ma wielu krytyków. Padają argumenty o zbytnią bliskość związku z jedną tylko opcją polityczną. Albo narzekanie, że można było zawalczyć o więcej. Na te argumenty obecne kierownictwo związku ma wiele mocnych odpowiedzi. Zawsze można przecież sprawdzić, czy jakakolwiek inna organizacja związkowa w przeszłości III RP wynegocjowała dla pracowników więcej? Nie, nie wynegocjowała. A bliskość? Owszem, jest. Ale związku zawodowego nie rozlicza się przecież z bycia wzorcem z Sèvres politycznej bezstronności. Związek jest od tego, by być skuteczny. A akurat skuteczności Solidarności z lat 2015–2023 odmówić nie można.

Jedyna kluczowa wątpliwość dotyczy oczywiście sytuacji, w której Zjednoczona Prawica nie będzie w stanie po jesiennych wyborach rządzić Polską samodzielnie lub w ogóle zostanie odsunięta od władzy. W tym pierwszym przypadku (koalicja PiS-u z Konfederacją) rola Solidarności – paradoksalnie – jeszcze urośnie. I będzie polegała na pilnowaniu, by wpływ liberałów spod znaku Mentzena czy Korwin-Mikkego nie przekładał się na sprawy pracownicze.

A co w przypadku rządu szerokiej anty-PiS-owskiej koalicji? No cóż. Wtedy oczywiście będzie trudniej. Ale przecież właśnie po to Solidarność nigdy z PiS-em ślubu kościelnego nie brała. Żeby móc w takiej sytuacji rozmawiać o sprawach pracowniczych z każdym, kto będzie Polską w przyszłości rządził. Bez dramatu i narzekań, że dochodzi tu do jakiejś rzekomo haniebnej zdrady.

Tekst pochodzi z 25 (1795) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Financial Times ujawnia: Tak Korea Północna pomaga Rosji z ostatniej chwili
"Financial Times" ujawnia: Tak Korea Północna pomaga Rosji

Korea Północna dostarcza Rosji systemy artyleryjskie dalekiego zasięgu, które są wysyłane do obwodu kurskiego – napisał w sobotę brytyjski dziennik „Financial Times”, powołując się na informacje ukraińskiego wywiadu.

Wszystko w życiu się kończy. Szczere wyznanie znanej prezenterki z ostatniej chwili
"Wszystko w życiu się kończy". Szczere wyznanie znanej prezenterki

Media obiegła informacja o przełomowym kroku w życiu osobistym Mai Sablewskiej. Celebrytka zdecydowała się na rozstanie z wieloletnim partnerem.

Atak nożownika w Chinach. Są ofiary śmiertelne i ranni z ostatniej chwili
Atak nożownika w Chinach. Są ofiary śmiertelne i ranni

Osiem osób zginęło, a 17 zostało rannych w wyniku ataku nożownika na uniwersytecie w mieście Yixing pod Wuxi w prowincji Jiangsu na wschodzie Chin – poinformowała w sobotę chińska policja.

Skandal w Hollywood. Nagranie ze znanym scenarzystą obiegło sieć z ostatniej chwili
Skandal w Hollywood. Nagranie ze znanym scenarzystą obiegło sieć

Znany hollywoodzki scenarzysta i reżyser C. Jay Cox, znalazł się w centrum skandalu po szokującym ujawnieniu jego domniemanych działań wobec osoby nieletniej.

Teraz albo nigdy. Niepokojące doniesienia ws. Lewandowskiego z ostatniej chwili
"Teraz albo nigdy". Niepokojące doniesienia ws. Lewandowskiego

Hiszpańskie media donoszą, że FC Barcelona rozważa sprowadzenie nowego napastnika, który miałby wzmocnić skład na kolejne sezony. Na radarze katalońskiego klubu znalazł się Szwed Viktor Gyoekeres, obecnie występujący w Sporting CP. Decyzja o jego transferze zależy jednak od dyspozycji Roberta Lewandowskiego, który nadal jest niekwestionowanym liderem w klubie.

Niebezpieczne zdarzenie w Opolu. Ewakuowano kilkadziesiąt osób z ostatniej chwili
Niebezpieczne zdarzenie w Opolu. Ewakuowano kilkadziesiąt osób

W sobotę w Opolu miało miejsce niebezpieczne zdarzenie. Chodzi o osuwisko, w okolicach ulicy Źródlanej, gdzie prowadzone są prace budowlane.

To jeszcze nie koniec? Probierz zabrał głos po przegranym meczu Polaków z ostatniej chwili
To jeszcze nie koniec? Probierz zabrał głos po przegranym meczu Polaków

Trener reprezentacji Polski Michał Probierz nie ukrywał rozgoryczenia po porażce 1:5 z Portugalią w Porto w Lidze Narodów. "Trzeba to przyjąć, nie zwieszać głów i umieć podnieść się po takim meczu" - zaznaczył. Zapowiedział powołanie dodatkowych piłkarzy przed spotkaniem ze Szkocją.

Fani martwią się o zdrowie Roksany Węgiel. Nowe informacje z ostatniej chwili
Fani martwią się o zdrowie Roksany Węgiel. Nowe informacje

Roksana Węgiel jedna z najbardziej rozpoznawalnych młodych gwiazd polskiej sceny muzycznej, podzieliła się z fanami osobistym wyznaniem na temat swojego zdrowia. Wokalistka, która znana jest ze swojego pracowitego trybu życia, musiała ostatnio zwolnić tempo. Przy okazji Światowego Dnia Cukrzycy, obchodzonego 14 listopada, opublikowała nagranie, w którym otwarcie opowiedziała o swojej chorobie.

Negocjacje pokojowe z Rosją? Prezydent Zełenski podał warunek z ostatniej chwili
Negocjacje pokojowe z Rosją? Prezydent Zełenski podał warunek

Powinniśmy zrobić wszystko, żeby w przyszłym roku wojna się skończyła na drodze dyplomatycznej - oświadczył w sobotę Wołodymyr Zełenski. Zaznaczył, że rozmowy z Rosją są możliwe "pod warunkiem, że Ukraina nie będzie osamotniona i będzie silna".

IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka Wiadomości
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka

– W kolejnych dniach nadal może silnie wiać, głównie w północnej Polsce i na krańcach południowych, natomiast w drugiej części tygodnia pojawi się zimowa aura – poinformowała PAP synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Ewa Łapińska.

REKLAMA

Rafał Woś: Związki związków

Czyżby udało się nareszcie wypracować w Polsce optymalny model współpracy wielkiej centrali związkowej z demokratycznym rządem?
Rafał Woś Rafał Woś: Związki związków
Rafał Woś / fot. M. Żegliński

Na kilka miesięcy przed wyborami mamy duże porozumienie Solidarności z rządem Zjednoczonej Prawicy. Poprzedziły je – toczone przez dłuższy czas – trudne zakulisowe negocjacje. Przypisywana Bismarckowi maksyma głosi, że „z polityką jest jak z kiełbasą”. Dla konsumenta liczy się ostatecznie pożywność wędliny, a niekoniecznie sam sposób jej przygotowania. Tak samo jest tutaj. Dostajemy porozumienie, które stanowi rodzaj „planu podróży” na następne kilka lat. Największy związek zawodowy w Polsce umówił się tu na kilka ważnych dla siebie spraw z rządem, który – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – wygra nadchodzące wybory parlamentarne. To z tych spraw Solidarność będzie rozliczała następny rząd Morawieckiego lub jakiegokolwiek innego polityka ZP, który stanie na jego czele.

Brzmi to normalnie. Wręcz banalnie. Ale przecież wszyscy, którzy obserwują polskie sprawy publiczne nieco dłużej wiedzą, że nie zawsze tak było. Można nawet powiedzieć, że dopiero w ostatnich latach udało się w Polsce wypracować skuteczny i przejrzysty model współpracy pomiędzy dwoma kluczowymi aktorami demokratycznego ładu. To znaczy między dysponującą mandatem milionów wyborców władzą publiczną, a kluczową organizacją reprezentującą interesy (też liczonego w milionach) polskiego świata pracy.

Dialog głuchego ze ślepym

Aby docenić etap, na którym się znaleźliśmy, warto spojrzeć wstecz na całe minione 30-lecie. Wtedy zobaczymy, że po roku 1989 nie było bynajmniej jednego modelu relacji związków zawodowych i władzy. Ten układ, który mamy dziś, wykuwał się w boju i miał bardzo różne fazy. Momentami przypominał dialog głuchego ze ślepym. Innym znów razem zamieniał się w brutalne polowanie z nagonką.

Lata 90. zaczęły się jako czas rozmytych granic. Solidarność – z przyczyn historycznych – odgrywała wtedy podwójną rolę. W nowy czas weszła jako potężna siła polityczna ciesząca się zaufaniem milionów Polaków. Jednocześnie była wciąż związkiem zawodowym, który powinien stać na straży interesu milionów polskich pracowników, którzy przeżywali wtedy przyspieszoną lekcję życia w kapitalizmie. Decyzja o rozciągnięciu parasola ochronnego „S” nad rządem Mazowieckiego i terapia szokowa zrobiły swoje. Sam pamiętam utyskiwania prowincjonalnej Polski (skąd pochodzę) na „Solidaruchów”, przez których „żyje się gorzej niż za komuny”. Wyborcze sukcesy SLD (rok 1993) i Aleksandra Kwaśniewskiego (1995) były tego niezadowolenia namacalnym dowodem. Podobnie było z powrotem postkomunistów w roku 2001 po rządach AWS-u i Unii Wolności. Na polu społecznym zbyt często stanowiących dogrywkę pierwszego planu Balcerowicza.

Jednocześnie nadciągał jeszcze jeden proces. To było generalne – i płynące ze strony przeżywającego wtedy orgię neoliberalnego myślenia Zachodu – przekonanie o zbędności związków w nowoczesnych kapitalistycznych gospodarkach. W postprzemysłowym, opartym na usługach i sektorze kreatywnym świecie cała brudna produkcja miała zostać „outsourcingowana” (przeniesiona) w dalekie i tanie zakątki globu. Nowoczesny pracownik zaś winien od teraz negocjować z pracodawcą indywidualnie i jak równy z równym w oparciu o żelazne prawa podaży i popytu na jego pracę. W tym świecie związki zawodowe miały podzielić los dinozaurów. To znaczy wyginąć. To samo miało się zdarzyć w Polsce z dorobkiem Sierpnia 1980 roku. Miał być oprawiony w ramki i wysłany do muzeum. Ewentualnie uschnąć w relikwię wśród kadzideł.

Blaski i cienie Komisji Trójstronnej

Polskie media i opinia publiczna – coraz bardziej po roku 1989 wyrażające gusta i interesy najlepiej sytuowanych Polek i Polaków – ochoczo się do tego procesu przyłączyły. W 2000 roku socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego Wiesława Kozek opublikowała tekst tytułem „Destruktorzy. Tendencyjny obraz związków zawodowych w tygodnikach politycznych w Polsce”. Autorka przeanalizowała tam treść artykułów prasowych ukazujących się w najważniejszych polskich mediach opiniotwórczych. Wniosek: ilekroć w III RP poważne gazety zabierały się w Polsce do pisania o związkach zawodowych, to wychodziła z tego zawsze krzywdząca karykatura związkowca roszczeniowego, nieodpowiedzialnego i prymitywnego. Generalna niechęć mediów głównego nurtu do szeroko rozumianej prawicy sprawiała, że szczególnie mocno dostawało się zawsze Solidarności. Choć trzeba przyznać, że i inne centrale związkowe były wówczas mocno obrzydzane.

W tych warunkach szczytem tego, co związki mogły osiągnąć, wydawała się tzw. instytucjonalizacja dialogu społecznego. Chodziło głównie o powołanie do życia (rok 1994) Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych. Komisja odegrała pewną pozytywną rolę – zwłaszcza w rozbrajaniu napięć społecznych w tzw. budżetówce. Z perspektywy lat wydaje się jednak, że Komisja była narzędziem lepiej służącym interesom liberalnie usposobionych rządów oraz organizacji pracodawców. A związkom zbyt często w tych komisyjnych rozdaniach zostawała w ręku karta czarnego Piotrusia. Liberalnie usposobiona opinia publiczna uważała bowiem, że każdy dialog społeczny, który wylewa się poza Komisję Trójstronną (na ulicę albo na teren zakładu pracy), jest koronnym dowodem na związkowe warcholstwo. W ten sposób wpuszczenie dialogu społecznego w instytucjonalny kanał pozbawiało de facto centrale związkowe ich największych atutów i środków nacisku – choćby takich jak akcje protestacyjne albo w razie potrzeby strajkowe. Z takim – ledwie pozornie – istniejącym dialogiem społecznym Polska przechodziła przez trudne lata przełomu XX i XXI wieku – czyli czasy 20 proc. bezrobocia. Owocujące przekonaniem, że pracownik powinien całować pracodawcę po rękach, jeśli w ogóle ma jakąś robotę. A każda próba walki o własne prawa to „niedopuszczalna roszczeniowość”.

Tusk wygrał bitwy, ale przegrał wojnę

Kryzys 2008 roku bardzo przestraszył rządzące Polską liberalne elity Platformy Obywatelskiej, a rząd Tuska – obawiał się pogorszenia wskaźników ekonomicznych, czyli spadku PKB i powrotu bardzo wysokiego bezrobocia. Przygotowany przez nich plan walki z kryzysem zakładał (i słusznie) mocną interwencję fiskalną połączoną z liberalizacją (tzw. uelastycznieniem) rynku pracy. O ile ten pierwszy element (zwiększenie wydatków państwa) był dobry, o tyle już ten drugi musiał zakończyć się mocnym uderzeniem w samo serce polskiego świata pracy. Związki zawodowe były dla powodzenia tego planu istotnym zagrożeniem, bo ich opór mógł przeciągnąć sprawę. A tego nie chciano. I dlatego rząd Tuska postanowił zneutralizować związki, zawieszając w zasadzie po roku 2009 dialog społeczny w Polsce. Odpowiedzią największych central związkowych było solidarne wyjście z Komisji Trójstronnej. Tusk zatarł na to ręce. Spodziewał się, że będzie mógł ten gest przedstawić jako ostateczny dowód na związkowe warcholstwo i brak chęci do rozmowy. Ale lider Platformy źle odczytał nowe trendy polityczne. Nie zauważył kiełkującego w polskim społeczeństwie zmęczenia bezalternatywnym liberalizmem. W efekcie Tusk może i wygrał kilka bitew: podwyższył wiek emerytalny i otworzył drzwi do systemowego obchodzenia Kodeksu pracy (nazwane wtedy słusznie i dzięki Solidarności „uśmieciowieniem”). Ale przegrał wojnę. Bo starcie z lat 2013–2015 ostatecznie wygrały związki. Najpierw symbolicznie, bo nawet w mediach liberalnych zaczęła się przebijać (importowana z Zachodu) opowieść o tym, że kryzys kapitalizmu (nierówności, polaryzacja) jest spowodowany zbyt małą rolą związków zawodowych. A nie zbyt wielką.

Zwycięstwo polityczne przyszło chwilę później po wyborach roku 2015. Rząd Ewy Kopacz próbował jeszcze ratować sytuację, powołując do życia (w miejsce zmarłej Komisji Trójstronnej) Radę Dialogu Społecznego. Ale już wtedy wiadomo było, że nie będzie to od teraz jedyna oś relacji związków z władzą. Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w roku 2015 sprawiło bowiem, że po stronie rządowej pojawiło się dużo większe zainteresowanie tematami interesującymi Solidarność. I odwrotnie, Solidarność zyskała nowe – niewyobrażalne wcześniej – możliwości realizacji ważnych dla świata pracy postulatów.

„Specjalne relacje”

Ten kanał funkcjonuje do dziś. I ma na koncie wiele sukcesów. To tutaj uzgodniono cofnięcie tuskowej podwyżki wieku emerytalnego albo wolne niedziele dla pracowników handlu. Albo fakt, że płaca minimalna doszła do poziomu 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Oraz wiele innych.

Oczywiście model „specjalnych relacji” rządu z Solidarnością ma wielu krytyków. Padają argumenty o zbytnią bliskość związku z jedną tylko opcją polityczną. Albo narzekanie, że można było zawalczyć o więcej. Na te argumenty obecne kierownictwo związku ma wiele mocnych odpowiedzi. Zawsze można przecież sprawdzić, czy jakakolwiek inna organizacja związkowa w przeszłości III RP wynegocjowała dla pracowników więcej? Nie, nie wynegocjowała. A bliskość? Owszem, jest. Ale związku zawodowego nie rozlicza się przecież z bycia wzorcem z Sèvres politycznej bezstronności. Związek jest od tego, by być skuteczny. A akurat skuteczności Solidarności z lat 2015–2023 odmówić nie można.

Jedyna kluczowa wątpliwość dotyczy oczywiście sytuacji, w której Zjednoczona Prawica nie będzie w stanie po jesiennych wyborach rządzić Polską samodzielnie lub w ogóle zostanie odsunięta od władzy. W tym pierwszym przypadku (koalicja PiS-u z Konfederacją) rola Solidarności – paradoksalnie – jeszcze urośnie. I będzie polegała na pilnowaniu, by wpływ liberałów spod znaku Mentzena czy Korwin-Mikkego nie przekładał się na sprawy pracownicze.

A co w przypadku rządu szerokiej anty-PiS-owskiej koalicji? No cóż. Wtedy oczywiście będzie trudniej. Ale przecież właśnie po to Solidarność nigdy z PiS-em ślubu kościelnego nie brała. Żeby móc w takiej sytuacji rozmawiać o sprawach pracowniczych z każdym, kto będzie Polską w przyszłości rządził. Bez dramatu i narzekań, że dochodzi tu do jakiejś rzekomo haniebnej zdrady.

Tekst pochodzi z 25 (1795) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe