[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Gesty poparcia Prymasa Wyszyńskiego dla cierpiących pod komunistyczną dyktaturą
Andrzej Czuma, współtwórca antykomunistycznej organizacji RUCH w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia oraz (po odsiadce w więzieniu za tę konspirację) Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, dekadę później opowiadał mi o wsparciu nie tylko Kościoła generalnie, ale właśnie Prymasa Wyszyńskiego dla tych, którzy walczyli o wolność. Na przykład część archiwum RUCH-u i ROPCiO ukrywały u siebie siostry zmartwychwstanki na Żoliborzu. Dlaczego? Siostra przełożona była ciotką Andrzeja Czumy. Podobnie sprawa miała się z ks. Stefanem Wyszyńskim. Prymas znał dobrze ojca Andrzeja, profesora Ignacego Czumę. Pamiętał, że profesora aresztowali Niemcy, a potem, po wojnie, komuna. Po latach siedzieli w czerwonym więzieniu jego synowie. Prymas był znany z publicznych i prywatnych gestów poparcia dla cierpiących pod komunistyczną dyktaturą. Na przykład przyjmował żonę i dzieci Andrzeja na prywatnych audiencjach. Pamiętam zdjęcie małego Krzysztofa Czumy z Prymasem.
Ks. Wyszyński wręcz faworyzował ofiary czerwonych i brunatnych. Wymęczonych, storturowanych, prześladowanych przez komunę pocieszał, nie tylko w kazaniach, ale również poprzez okazywanie im sympatii. Na przykład, bodaj w 1966 r., przyjechał do Ciechanowa z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Mój dziadek Stasio Milczarczyk zaprowadził mnie na nabożeństwo do kościoła na Farną Górę. Mieliśmy doskonałe miejsca zaraz przy ołtarzu. To nie był przypadek. Prymas chciał widzieć takich ludzi jak mój dziadek Staś. Działał w ruchu ludowym, najpierw w lewicowych „Wiciach”. Był właścicielem sklepu kolonialnego. Służył jako ułan w 18. pułku ułanów bydgoskich (pluton cyklistów w szwadronie rtm. Dymitra Kobiaszwiliego). W 1939 r. dziadek Staś został zmobilizowany i odesłany do ośrodka zapasowego na Kresach. Walczył z Armią Czerwoną, uciekł z niewoli sowieckiej. Przebrany za kobietę dotarł pod Ciechanów, który w międzyczasie został inkorporowany do Rzeszy. Wstąpił wraz z żoną Jadwigą do podziemia: najpierw do ZWZ, a potem do ROCHA i AK.
Po wojnie ujawnił się, działał w PSL jako mąż zaufania Stanisława Mikołajczyka. W listopadzie 1945 r. szwadron śmierci bezskutecznie usiłował go ująć. Zamiast niego porwano jego młodszego brata, Wacka Milczarczyka. Został zamordowany przez ubeków pod dowództwem Jakuba Krajewskiego i Władysława Rypińskiego. Notabene szwadron śmierci został wysłany w teren przez wojewodę płockiego Magdalenę Trembielińską, żonę Juliana Kole, zastępcę Hilarego Minca w Politbiurze, odpowiedzialnego za ekonomię. Powiedziano mi, że po kilku latach Trembielińska przekwalifikowała się na opiekunkę małego Adama Michnika. Rypińskiego walnęło podziemie (a brał w tym udział dziadek mojej żony, wtedy w NSZ, co dopiero wyszło na jaw w XXI w., częściowo dzięki IPN). Jakubowi Krajewskiemu nic się nie stało, aż stracił ubecką emeryturę „kombatancką”, którą osobiście zabrał mu Leszek Żebrowski, jeden z niewielu dekomunizatorów w post-PRL, w najbardziej zasłużonej na tym polu jednostce: Urzędzie do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.
W każdym razie mego dziadka Stasia UB aresztowało wraz z żoną i dziećmi pod koniec 1945 r. Moja mama miała 5 lat, gdy zawieziono ich razem do więzienia. Dziadka torturowano strasznie, między innymi wieszano na drzwiach i kopano w krocze. Zmarł przedwcześnie w 1969 r. na raka genitaliów. Już w 1945 r. dziadkowie stracili wszystko, zamieszkali na strychu u kochanych państwa Karaszkiewiczów, którzy ich przygarnęli w swoim domku na Nowozagumiennej (zaraz z tyłu UB), mimo że mieszkała tam też rodzina Organowskich z córkami. Mama Organowska była córką pp. Karaszkiewiczów, jej ojciec był legionistą i POW-iakiem (o ile dobrze zapamiętałem strzępki wiadomości podrzucanych mi jako maluchowi). A mąż, Stach Organowski, był łącznikiem NSZ od okupacji niemieckiej, młodszym bratem słynnego sierż. „Toporka”, który nie tylko w Prusach Wschodnich buszował od 1942 r., ale również nieźle stukał komunę po 1945 r. O tych ostatnich sprawach naturalnie się nie mówiło, dopiero odkrył to dla mnie Leszek. W takich klimatach (no i wileńskiej AK po stronie ojca) wyrastałem. Na tych klimatach znał się dokładnie Prymas Wyszyński. Stąd serdeczność Prymasa Wyszyńskiego, który po mszy podszedł do nas i łagodnie pociągnął mnie za ucho. Dlaczego?
Wyrywałem się jak wariat na zewnątrz, bo komuna za Prymasem posłała „czterech pancernych i psa”. Taka dywersja, aby ludzie nie spieszyli do kościoła, aby się z Prymasem modlić, a szli na „pancernych”. Chciałem ich zobaczyć, ich i czołg „Rudy”. Dziadek pobiegł do muru kościoła, abym zobaczył, jak pancerni odjeżdżają – bojowym wozem piechoty, a nie czołgiem. To był jedyny raz, kiedy znalazłem się tak blisko Prymasa Tysiąclecia. Potem obserwowałem go z daleka, pamiętam doskonale jego śmierć, pogrzeb. Ostatnie słowo o nim zostawiam komuniście, kominternowcowi o pseudonimie „Aleksander Szurek”. Chodzi o refleksje dotyczące postawy ks. Wyszyńskiego w 1968 r. Zażarty komunista i profanator kościołów w Hiszpanii Szurek tak opisał swoje uczucia w tym okresie: „Dzięki temu, że kardynał Wyszyński przewodził opozycji politycznej, Kościół polski był jedyną zorganizowaną siłą polityczną, zdolną do zapobieżenia krwawemu pogromowi w Polsce w latach 1968-1969 podczas akcji antysemickiej zorganizowanej przez Partię i Bezpieczeństwo. Muszę powiedzieć całą prawdę. W okresie międzywojennym, od czasu mego pierwszego uwięzienia [przez władze RP za działalność komunistyczną] aż do czasu, gdy wstąpiłem do armii Sikorskiego [we Francji] w 1939 roku, nigdy nie ucierpiałem jako «Żyd» ze strony aparatu śledczego [polskiego]: policjantów, prokuratorów, sędziów, strażników czy innych urzędników. Żaden z nich nie pokazał tego, nawet jeśli był zaprzysięgłym i zwierzęcym antysemitą. Tyko w Polsce Ludowej «towarzysze» jasno postawili sprawę i przypomnieli mi, że jestem niegodny, bo mam żydowski garb. Pod tym reżimem poczułem się sfrustrowany, zraniony i w końcu opluto mnie i wygnano z kraju” (Aleksander Szurek, The Shattered Dream, Boulder, CO, and New York: Columbia University Press and East European Monographs, 1989, s. 146).
Taki był ks. kardynał Wyszyński. Szurek mylił się tylko w jednym. Kościół katolicki nie był „jedyną zorganizowaną siłą polityczną”. Kościół był jedyną siłą duchową i moralną. Dlatego mógł przeciwstawić się złu komunizmu. Nawet w obronie tych, którzy najpierw prześladowali Kościół, potem wykorzystali go do swoich celów, a następnie się od niego odwrócili, a nawet – po 1989 r. – z nim walczyli. Władze Kościoła w Polsce wiedziały, że tak było i będzie, a mimo to i tak chroniły wszystkich, bo takie jest chrystusowe przykazanie. Chroniły ich w 1968 r. i później, bo Kościół katolicki nie jest partią komunistyczną ani żadną inną. Rozumiał to świetnie Prymas Wyszyński.
Interrex, RIP.
Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 24 kwietnia 2023 r.
Intel z DC