Prof. David Engels: Sztuczne inteligencje i filozoficzne zombie
Zawsze przypomina mi się ta historia, gdy śledzę debatę na temat tzw. „sztucznej inteligencji”. Nie dlatego, że nie doceniam rzeczywistego postępu powiązanego z tym rozwoju techniki, lecz dlatego, że nie mam po prostu złudzeń co do ostatecznych rezultatów. Bowiem tak jak owe litery wyskakujące raz po raz rzucającej kostką małpie z „Niekończącej się historii”, tak i programy AI nie mogą uczynić niczego więcej, jak tylko łączyć raz za razem udostępnione mu materiały, bez możliwości wprowadzania innowacji. Oczywiście: to, czego są obecnie w stanie dokonać nowoczesne programy graficzne i "czatowe" (dzięki sprytnemu oprogramowaniu opartemu na ich bazach danych) jest zaiste imponujące i będzie się jeszcze poprawiać wykładniczo w następnych latach, bądź nawet miesiącach. Niemniej jednak, już dziś istnieje niebezpieczeństwo stopniowego wypierania ludzi z wielu obszarów, które wcześniej, ze względu na swą kreatywność, wydawały się ich naturalnym rezerwatem. Ale jeszcze groźniejszym wydaje mi się niebezpieczeństwo płynące z przekonania, że pewnego dnia AI rozwinie prawdziwą samoświadomość i stanie się w ten sposób partnerem, a może nawet symbiotycznym nośnikiem ludzkich poszukiwań sensu – rozwój tak upragniony i gorliwie poszukiwany przez ruch transhumanistyczny, a dzięki masowej reklamie cieszący się również rosnącą popularnością wśród wielu „postępowych” ludzi lub przynajmniej uważany jest za sprawę „nieuniknioną”, „nie mającą alternatywy”.
"Piękno" z komputera
Z tego punktu widzenia nie jest przypadkiem, że ostatnie miesiące upłynęły nam pod znakiem nieustannego podkreślania nieoczekiwanego „piękna” „sztuki” tworzonej przez sztuczną inteligencję – choć nie sposób nie zauważyć tu pewnej ironii, bowiem elity polityczne i medialne, które skądinąd każą nam uwierzyć, że sztuka figuratywna jest już w ostatecznym odwrocie, ba, jest zgoła faszyzująca, teraz - odwołując się do tejże samej figuratywnej sztuki, tyle że stworzonej przez sztuczną inteligencję - chcą nas przekonywać, że komputer ma dostęp do czegoś w rodzaju wyczucia stylu lub piękna: tego rodzaju twierdzenie trudno byłoby przekonująco sprzedać przy pomocy generowanej komputerowo sztuki „abstrakcyjnej” czy nawet „sztuki performance”… W rzeczy samej za ową sugestią kryje się jeszcze inna, znacznie bardziej niebezpieczna sprawa: każdy bowiem, kto zakłada, że program komputerowy jest zdolny do świadomego tworzenia „piękna” musi sobie na odwrót zadać pytanie, do jakiego stopnia „piękno” stworzone przez ludzi jest w rzeczywistości unikalną własnością i atutem człowieka, a może po prostu wynikiem zwykłych, bazujących na substancjach organicznych, „algorytmów”. Pytanie to bynajmniej nie jest abstrakcyjne, gdyż stoi za nim walka o zdefiniowanie wszystkiego, co składa się na człowieka, na jego świadomość, na jego duszę.
Człowiek - "maszyna"
Jeśli wierzyć rosnącym wciąż w siłę transhumanistom, nie ma najmniejszego powodu, aby sprzeciwiać się coraz ściślejszym związkom między naszym społeczeństwem a sztuczną inteligencją, więcej nawet: ostatecznemu (rzekomemu) przeniesieniu ludzkiej świadomości do „rzeczywistości” wirtualnej. Ostatecznie człowiek jest jedynie maszyną, jedną pośród wielu innych, a jego samoświadomość jest czystą fikcją, zaś za wiarą w transcendencję i duszę ukrywa jedynie przestarzała strategia zbiorowego przetrwania. Z drugiej jednak strony pojawia się dokuczliwa wątpliwość, czy ludzi można rzeczywiście zredukować do ciągu algorytmów i jedynie „wyobrazić” sobie własną świadomość (tak jakby owa „wyobraźnia” nie była dokładnie tym, co faktycznie czyni nas ludźmi!) – wątpliwość, która moim zdaniem znalazła najbardziej przekonujący dowód w twierdzeniu o „filozoficznym zombie”, czego przykładem jest pytanie sformułowane przez Sue Blackmore („Conversations on Consciousness”): „Wyobraźmy sobie na przykład zombie Sue Blackmore'a. Zombie Sue wygląda tak jak ja, zachowuje się jak ja, mówi jak ja o swoich osobistych doświadczeniach i dyskutuje tak jak ja na temat świadomości. Dla kogoś z zewnątrz jest nie do odróżnienia od prawdziwego Sue. Jedyna różnica polega na tym, że nie ma on życia wewnętrznego ani świadomych przeżyć; jest maszyną, która produkuje słowa i zachowania, podczas gdy w środku jest pusto i ciemno. Czy ten zombie Sue naprawdę istnieje?” Wydaje mi się, że to jest właśnie ów problem stojący za pozorną „świadomością” sztucznej inteligencji: czy podmiot ma świadomość tylko dlatego, że zachowuje się dokładnie tak, jak inne świadome podmioty?
Mało kreatywna "kreacja"
Stąd wynikają również ograniczenia dla sztucznej inteligencji: ostatecznie może ona wykorzystywać udostępniony jej materiał jedynie w taki w sposób, w jaki zostało to zaprogramowane. I nawet jeśli zdarzało się już, że niektóre sztuczne inteligencje częściowo przeprogramowały swój własny kod, to również to przeprogramowanie odbywa się zgodnie z ustalonymi od początku priorytetami, samo więc z siebie nie tworzy niczego naprawdę nowego. Zupełnie inaczej jest w przypadku człowieka-artysty, który jako jedyny zdolny jest do prawdziwej innowacji i nie tylko zmienia udostępniony mu materiał modelowy, lecz także rozwija go dalej, w zupełnie nieoczekiwanych kierunkach, zgodnie ze swym aktualnym stanem emocjonalnym i psychicznym. Jest to jaskrawo widoczne na przykładzie sztuki tworzonej przez sztuczną inteligencję, gdzie coraz wyraźniej widać, że „stylistyczne” cechy tej sztuki są prawie zawsze wynikiem zwykłego plagiatu, i coraz więcej artystów uskarża się na to, że ich udostępnione w Internecie prace malarskie są po prostu wykorzystywane przez pozbawionych skrupułów programistów sztucznej inteligencji, którzy wprowadzają je do swych baz danych w celu przekształcenia ich w surowiec generowanej komputerowo „sztuki”; nierzadko plagiatując nawet najbardziej indywidualne maniery artystyczne (łącznie z autografami). Tak więc to, co ma sugerować „duchową” inspirację, jest w rzeczywistości niczym innym jak tylko komputerowym kopiowaniem na dużą skalę – tyle, że bez elementarnej uczciwości, nie podając nazwiska „prawdziwego” artysty stojącego za stylem i sposobem traktowania szczegółów (jeden z wielu przykładów TUTAJ).
Cyfrowy władca
Przedstawione kwestie nie są tylko elementem czysto estetycznej czy filozoficznej debaty, lecz fundamentalnym problemem mającym zasadnicze implikacje dla przyszłości człowieka i jego społeczeństwa.
Z jednej bowiem strony pojawia się coraz bardziej palące pytanie o władzę, jaką chcemy powierzyć sztucznej inteligencji w kształtowaniu naszej codzienności: będąc przekonanym, że ta lepiej niż ludzie rozwiązuje problemy nie tylko te czysto ilościowe, lecz także w coraz większym stopniu te filozoficzne, etyczne i polityczne, ryzykujemy powierzenie naszej przyszłości mechanizmom, które ostatecznie potrafią jedynie naśladować podejmowanie decyzji przez człowieka, stosując statystyczną ocenę dostępnego materiału, nigdy zaś nie będą zdolne do prawdziwej kreatywności lub do odczuwania czegoś w rodzaju „odpowiedzialności" - nie wspominając już o niebezpieczeństwie związanym z tym, że ocena materiału zależy całkowicie od warunków ramowych odpowiedniego programu, a zatem nigdy nie może być naprawdę neutralna, gdyż oparta jest na ukrytych lub jawnych decyzjach i preferencjach ideologicznych podjętych przez programistę lub operatora.
Atrapa człowieka
Z drugiej zaś strony, z zapierającą dech w piersiach prędkością zbliżamy się do momentu, w którym połączenie ludzkiej świadomości z komputerem stanie się opcją jak najbardziej realną; i trzeba będzie spojrzeć na to stawienie akcentu na ową „ludzką” stronę sztucznej inteligencji, mającą jakoby budować większe zaufanie, jako jedynie na środek reklamy dla celu ostatecznego. Konsekwencje takiego sprzecznego z naturą połączenia między człowiekiem a maszyną, między ciałem a chipem są bowiem katastrofalne: rzekomo wciąż „nieszkodliwe” wykorzystywanie materiału cyfrowego do „zwykłego” poszerzania naszej pamięci lub przyspieszania pewnych procesów myślowych wydaje nas bowiem na pastwę tych, którzy dostarczają odpowiedniego materiału i nieuchronnie wpływają na sposób, w jaki wchodzimy w interakcję z naszym mózgiem, dobrze wszak wiadomo, że cechy każdego instrumentu wpływają również na imaginację osoby, która go używa. Z drugiej strony, coraz szerzej reklamowana możliwość pójścia w kierunku przeciwnym, czyli zasilenia ludzkiej świadomości światem wirtualnym, należy uznać za ostateczną autodestrukcję człowieka. Gdyż bez względu na to, jak doskonale sztuczna inteligencja byłaby w stanie przeanalizować osobę, a następnie wygenerować ją zwodniczo podobną aż do najmniejszych ciągów myśli i manier, nigdy nie wolno nam zapominać, że to tylko zwykłe odwzorowanie, które zawiera tyle samo rzeczywistej samoświadomości co tamte nieszczęsne automaty z XVIII-wieku , które tak zachwycały dworską społeczność Ancien Régime swoją umiejętnością serwowania gorącej czekolady czy graniem na klawesynie. Tak więc jeśli nawet program sprawia wrażenie, jakby zachowywał pamięć i świadomość osoby, która przeniosła się do komputera i która w rzekomo „nieograniczonej” przestrzeni wirtualnej może teraz przeżywać swoją egzystencję intensywniej i bardziej żywo niż kiedykolwiek, nigdy nie wolno nam zapominać, że nie jest to kwestia ciągłości, ale zwykłej imitacji, gdyż rzeczywisty proces migracji ludzkiej świadomości, wraz z wyzbyciem się ostatnich resztek organicznej tożsamości, dokonuje również ostatecznego przecięcia pomiędzy dwoma sposobami istnienia: po prostu tak jak mało mielibyśmy pożytku z faktu, że gdzieś tam na świecie stworzony został dokładny klon nas samych - nasza własna świadomość jest bowiem związana z naszym obecnym, lokalnym ciałem - tak i niewiele dałoby nam to, że stworzono naśladującego nas idealnie wirtualnego potwora, z którym w jakiś sposób mielibyśmy być „połączeni”.
Należy się jednak obawiać, że wielu ludzi w swoim dążeniu do nieśmiertelności i wszechmocy zostanie tą iluzją zaślepionych i faktycznie ulegnie pokusie przeniesienia swojej świadomości do rzeczywistości wirtualnej – procesu, w którego „sukces” wielu ludzi prawdopodobnie chętnie by uwierzyło, gdyż algorytm stworzony na podstawie osoby źródłowej potwierdzałby logicznie wszystko to, co pogrążona w żałobie rodzina chciałaby usłyszeć. W końcu może nawet pojawić się okropna idea Ziemi, której ludzkość z czystej naiwności i pychy dobrowolnie się unicestwiła, podczas gdy bezduszny i bezmózgi komputer uruchamiałby program, w którym doskonałe repliki owych wymarłych ludzi cieszyłyby się pozornie rajskim stanem, a którym tak naprawdę nie mogłyby się cieszyć bardziej świadomie niż postacie NPC kontentujące się pejzażem gry komputerowej, w której się poruszają: „wirtualna” ludzkość jako bezmózga, bezsensowna i nieświadoma gra marionetek, za którą coraz bardziej i bardziej słyszalny jest złośliwy chichot szatana...
tłum. Marian Panic