Agnieszka Żurek: "Kiedyś było jakoś fajniej". Skąd tęsknota za latami dziewięćdziesiątymi?

Facebookowy profil „Kiedyś było jakoś fajniej” obserwuje 1,4 miliona ludzi. Czy jest to jedynie typowa nostalgia za czasami, kiedy „byliśmy piękni i młodzi”, czy jednak coś więcej?
Bazar - zdjęcie poglądowe Agnieszka Żurek:
Bazar - zdjęcie poglądowe / fot. pixabay.com

Co musisz wiedzieć:

  • Popularność profilu „Kiedyś było jakoś fajniej” odzwierciedla nostalgię za czasami dzieciństwa i młodości, gdy życie było prostsze, relacje bardziej bezpośrednie, a wyobraźnia i autentyczność odgrywały większą rolę niż dziś.
  • Okres ten wspominany jest jako wyjątkowy ze względu na większy luz społeczny, brak cyfrowej kontroli i możliwość wyrażania siebie bez nadmiernych ograniczeń.
  • Mimo pozytywnego obrazu lat 90., były to również czasy przemocy, biedy i społecznych tabu.

 

Prostota

Zapewne obie odpowiedzi są prawidłowe. Tęsknimy za czasami młodości, często je idealizując, ale też instynktownie czujemy, że kilka dziesięcioleci temu w wielu sferach naszego życia było chyba więcej normalności.

„Jesteśmy pokoleniem, które już nie wróci. Dorastaliśmy z kurzem na butach, zdartymi kolanami i sercem, które się spieszyło – nie do ekranów, lecz na podwórko, żeby jak najszybciej zjeść przekąskę i pobiec bawić się z przyjaciółmi. Wtedy najważniejsza była piłka i ci, którzy biegli obok. Wracaliśmy ze szkoły pieszo – śmiejąc się, żartując albo po prostu marząc w ciszy. Myślami byliśmy już w kolejnej przygodzie: gdzieś między piaskiem, kałużą a sekretem, który krył się za rogiem. Patyk stawał się mieczem, kałuża – morzem. Nasze skarby to były kulki, naklejki, papierowe statki. A jedyną granicą było niebo. Nie mieliśmy chmur. Tylko wspomnienia – w głowie i na kliszy. Zdjęcia się wywoływało, dotykało rękami, trzymało w pudełkach. Tam też leżały odręczne listy, pocztówki od babci i taty i rysunki, które mama przechowywała jak największe skarby. «Mamą» nazywało się tę, która tuliła, gdy bolało. A «tatą» – tego, który biegł obok, ucząc jazdy na rowerze. I to nam wystarczało. A wieczorem, już pod kołdrą, szeptało się z bratem czy siostrą z sąsiedniego łóżka, śmiało się z głupstw – i bało, żeby dorośli nie usłyszeli i nie zgasili naszego małego, ciepłego świata. To pokolenie powoli odchodzi – jak fotografia, która z czasem blaknie, ale której nikt nie chce wyrzucić. Odchodzimy cicho, niosąc ze sobą niewidzialną walizkę: ze śmiechem dzieci na podwórku, z zapachem świeżego chleba, z beztroskimi gonitwami i z tą wolnością, w której nie było jeszcze żadnego «powiadomienia». Byliśmy dziećmi – wtedy gdy naprawdę można było nimi być. I chyba właśnie w tym tkwi nasze największe szczęście” – pisze autor [nie znalazłam niestety jego danych – przyp. A.Ż.] popularnego w internecie nieformalnego „Manifestu 50-latków”. Zapisana jest w nim tęsknota za „analogowością” w rozmaitych jej przejawach – w nawiązywaniu i budowaniu relacji, w uruchamianiu wyobraźni, ćwiczeniu cierpliwości w oczekiwaniu na coś, w istnieniu tajemnicy, niespodzianek, a przede wszystkim – jej prostotą.

Co było wyjątkowego w latach 90. i dlaczego chętnie wracamy do nich myślami? Był to chyba niepowtarzalny czas, kiedy już wyszliśmy (mniej więcej) z komuny, a zarazem nie zderzyliśmy się jeszcze z niesionymi przez zachodnią kulturę bardziej zawoalowanymi zniewoleniami. Był to czas wolności, luzu, nadziei, czas fantazji i lekkich (a czasem ciężkich!) – wariactw. Na dodatek pozostających wyłącznie w sferze pamięci i nieuwiecznionych cyfrowo. W latach 90. nie doświadczaliśmy jeszcze poprawności politycznej, toteż nie uważaliśmy tak bardzo na słowa – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Był to także czas, kiedy Polacy – poza nielicznymi wyjątkami – żyli raczej skromnie, ale umieli cieszyć się drobnymi przyjemnościami dnia codziennego – np. szklaneczką denaturatu. Dzieciaki tamtych lat miały podobne dresy – „szelesty”, podobne fryzury albo dzwony z „India shopów”. Szczytem obciachu było wówczas „dresiarstwo” rozumiane jako chamstwo i ograniczenie umysłowe, a w sferze mody i urody – tipsy. „Tipsiara” był to synonim dresiary i nie oznaczał niczego pozytywnego. Gdyby jednak ówczesna „tipsiara” zobaczyła współczesnego „glonojada” (dziewczynę, która przesadziła z ilością wstrzykiwanego w usta botoksu), zapewne uciekłaby z krzykiem.

 

Bunt

Lata 90. były czasem, kiedy bunt był jeszcze możliwy, kiedy ludziom „o coś chodziło”. Obciachem było nieposiadanie zainteresowań, a czytanie książek było nie tyle czymś modnym, co oczywistym. Ceniliśmy oryginalne osobowości i wartości niematerialne. Dla wielu nadal większym autorytetem był wówczas szwendający się z gitarą po „cudnych manowcach” „Majster Bieda” niż „Master Chef”. Nie było jeszcze wówczas tylu kamer, zakazów i nakazów hamujących nie tylko łamanie prawa i wariackie pomysły, ale stanowiących także tamę dla fantazji i improwizacji. Być może co druga przygoda ówczesnych nastolatków byłaby dzisiaj nielegalna, nie sądzę jednak, żeby dzisiejsze czyhające na nich zagrożenia – choć często niestety legalne – były mniej niebezpieczne.

Lata 90. to czas bez świata cyfrowego, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jeśli zgubisz się w lesie – musisz sobie poradzić, nie odnajdziesz drogi przy pomocy Google Maps. Jeśli uczysz się jeździć autem – nie możesz pomóc sobie nawigacją, musisz skorzystać z papierowej mapy. Jeśli zabłądzisz w górach, musisz nadawać latarką sygnały alfabetem Morse’a, krzyczeć albo czekać na zmiłowanie boskie, nie wezwiesz pomocy przy użyciu aplikacji „Ratunek”. Z kolei nie spotka Cię zaawansowany, psychodeliczny cyberbullying, a najwyżej stara, poczciwa „solówa po szkole”. W wielu życiowych sytuacjach musisz sobie po prostu poradzić – czasem w zdrowy, czasem w mniej zdrowy sposób. Nie możesz skorzystać z gotowych recept ChataGPT. Gdyby ktoś z mojej klasy z lat 90. obejrzał krążący ostatnio po necie filmik przedstawiający dwóch bezradnych nastolatków w nieskazitelnie białych butach stojących na brzegu zalanego wodą po ulewie (nie sięgającą jednak nawet kostek) przejścia dla pieszych i co jakiś czas dotykających nieśmiało jej tafli czubkiem buta, „śmiechom nie byłoby końca”. Bieganie boso po kałużach było czymś normalnym, podobnie jak siedzenie godzinami na podwórku, budowanie „baz”, granie w „króla skoczka”, a w starszym wieku – spanie w czasie wakacji na dachach garaży na karimatach przyklejonych do roztopionej papy. Nie istniał wówczas (chyba), a przynajmniej nie był popularny, typ roszczeniowości narzekający na „problemy pierwszego świata” i nikt nie popadał w depresję ani nie dostawał ataku furii z powodu podania mu wody o pojemności 0,5 zamiast 0,33 litra. W pociągach ludzie na siebie nie syczeli i nie posyłali pełnych wyższości spojrzeń, ale raczej bawili się dobrze, jadąc nad morze w upale, tłoku, owiani „kiblową bryzą” bądź w najlepszym wypadku – zapachem kabanosa, usiłując ułożyć „Tetris” z walizek, kół pływackich, materacy, gitar i namiotów. Więcej było w nas dystansu i luzu oraz autoironii. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że „kiedyś to były czasy, a dziś nie ma czasów”. Nie chcę też winić współczesnego młodego pokolenia uzależnionego od świata cyfrowego. Ani nie jest to ich wina, ani też świat cyfrowy nie niesie przecież samych zagrożeń.

 

Przemoc

Opisywany przeze mnie weselszy aspekt lat 90. (last but not least – jaka fajna była wtedy polska muzyka!) dotyczy sporej części społeczeństwa, ale przecież nie wszystkich. Te lata to w wielu obszarach Polski ogromna bieda, bezrobocie, alkoholizm, samobójstwa, przestępczość i przemoc. Tu akurat cyfryzacja i związana z nią edukacja, a także możliwość dokumentowania patologicznych zjawisk odegrały pozytywną rolę. Choć system prawny nie jest rzecz jasna idealny, to jednak społeczne przyzwolenie np. na stosowanie zasady „nie mów nikomu o tym, co w domu”, zapewniającej bezkarność sprawcom przemocy, znacznie się zmniejszyło. Podobnie rzecz ma się z kwestią proszenia o pomoc. Kiedyś kojarząca się ze wstydem, dziś staje się sprawą coraz bardziej normalną i powszechną.

To samo dotyczy wiedzy psychologicznej i społecznej akceptacji do korzystania z terapii. Współczesne czasy wychyliły mocno wahadło w drugą stronę i tak jak kiedyś korzystanie z pomocy psychologa było czymś wstydliwym, obecnie staje się wręcz czymś modnym. Czy stanowi to dowód na to, że kapitalizm, tak jak kiedyś socjalizm, „bohatersko walczy z problemami, które sam stworzył”? Po części zapewne tak. Wiele problemów psychologicznych ma swoje źródła w zaniku poczucia bezpieczeństwa wynikającego z tworzenia wspólnoty, z kryzysu pozytywnych więzi, z braku głębszych życiowych celów, z zaniku religijności, z uzależnień – także tych cyfrowych, z porównywania własnej szarej codzienności z instagramowym życiem na pokaz etc. Przesyt wirtualem i tęsknota za „żywotem człowieka poczciwego” przejawia się nawet w, o paradoksie!, internetowych „trendach”.

„Trendem na rok 2025 jest powrót do analogowych metod poznawania się i randkowania, zwany «meet cute». Oznacza on spontaniczne, urocze spotkania, które mogą zapoczątkować romantyczną relację, nawiązując do czasów, gdy ludzie poznawali się w naturalny sposób, np. na ulicy, w parku czy przez znajomych. Ten trend zyskuje na popularności, szczególnie wśród młodych osób, które szukają autentyczności i chcą uciec od presji idealnego wizerunku w aplikacjach randkowych” – podpowiada… sztuczna inteligencja. Czy ten trend ma szansę powodzenia? Być może tylko do czasu, kiedy pokusa podzielenia się na Instagramie ze światem tym, jak urocza może być normalność, okaże się zbyt silna, by się jej oprzeć. Samo jednak istnienie mody na życie analogowe i „detoks cyfrowy” jest czymś wartym odnotowania. Świadczy bowiem o głodzie prawdziwych relacji i świata nie na pokaz. Możemy za tym pójść i znormalnieć z własnej woli. Możemy też nakręcać spiralę rozmaitych absurdów do momentu, kiedy to wszystko pęknie, a potem nastanie cisza i ciemność. Jeśli nie sięgniemy po rzeczywistość analogową dobrowolnie, w którymś momencie przyjdzie ona do nas sama. Wszak, jak głosi przypisywane Albertowi Einsteinowi „proroctwo”: „Kolejna, po atomowej, wojna światowa będzie wojną na patyki i kamienie”.

 


 

POLECANE
Przydacz: Prezydent nie godzi się, by problemy migracyjne Zachodu dotknęły Polaków z ostatniej chwili
Przydacz: Prezydent nie godzi się, by problemy migracyjne Zachodu dotknęły Polaków

Prezydent Karol Nawrocki jasno sprzeciwia się unijnym planom rozlokowania migrantów w Polsce. Jak podkreśla jego doradca Marcin Przydacz, głowa państwa „nie godzi się, by problemy migracyjne z Zachodu dotknęły Polek i Polaków”. Warszawa stawia twarde warunki Brukseli – i nie zamierza się cofnąć.

Pilny komunikat dla mieszkańców Kielc z ostatniej chwili
Pilny komunikat dla mieszkańców Kielc

W poniedziałek, 13 października 2025 roku, rozpocznie się remont nakładkowy ulicy Orkana w Kielcach. Prace wykona firma TRAKT, a Miejski Zarząd Dróg zapowiada poważne utrudnienia w ruchu – zwłaszcza na skrzyżowaniu Orkana, Warszawskiej i Jaworskiego.

NFZ: W listopadzie i grudniu zabraknie pieniędzy na leczenie z ostatniej chwili
NFZ: W listopadzie i grudniu zabraknie pieniędzy na leczenie

W listopadzie i grudniu w woj. śląskim i mazowieckim może zabraknąć pieniędzy na leczenie – dowiedziała się PAP. Realny jest scenariusz, że Śląsk i Mazowsze będą zmuszone do redukcji części kontraktów na dwa ostatnie miesiące roku – poinformował rozmówca PAP z centrali Narodowego Funduszu Zdrowia.

Hołownia stanął przed prokuraturą: Nie wycofuję słów o zamachu stanu z ostatniej chwili
Hołownia stanął przed prokuraturą: Nie wycofuję słów o zamachu stanu

Marszałek Szymon Hołownia stanął przed prokuraturą. Po przesłuchaniu w Warszawie oświadczył, że nie żałuje swoich słów o „zamachu stanu” i nadal stoi za każdym z nich. Sprawa nabiera tempa, a w tle pojawia się Trybunał Konstytucyjny, KRS i głośne nazwiska.

Mija termin na złożenie dokumentów. Komunikat ZUS Wiadomości
Mija termin na złożenie dokumentów. Komunikat ZUS

ZUS ostrzega: jeśli nie dostarczysz na czas jednego dokumentu, stracisz prawo do renty rodzinnej i pieniądze przepadną. Uczniowie i studenci pobierający świadczenie po zmarłym rodzicu mają ostatnie tygodnie, by dopilnować formalności.

Żurek w Sądzie Najwyższym. Sędzia SN: Na jakich zasadach pan tu wtargnął? z ostatniej chwili
Żurek w Sądzie Najwyższym. Sędzia SN: Na jakich zasadach pan tu wtargnął?

Podczas piątkowych obrad Rady Ławniczej Sądu Najwyższego uczestniczył minister sprawiedliwości Waldemar Żurek. Podczas konferencji prasowej ministra sędzia Sądu Najwyższego prof. Aleksander Stępkowski spytał, na jakich zasadach Żurek wtargnął do budynku. – Czy pierwszy prezes SN będzie mógł zorganizować sobie konferencję w Ministerstwie Sprawiedliwości? – spytał. W odpowiedzi został obrażony przez przewodniczącego Rady Ławniczej, który nazwał sędziego SN "neosędzią".

Zawieszenie broni w Strefie Gazy weszło w życie z ostatniej chwili
Zawieszenie broni w Strefie Gazy weszło w życie

Zawieszenie broni w Strefie Gazy oficjalnie weszło w życie. Wojska izraelskie wycofały się na ustaloną linię, a premier Benjamin Netanjahu zapowiada: „Zakładnicy wrócą do domu”. To początek pierwszej fazy planu pokojowego Donalda Trumpa, który zaakceptowali zarówno Izrael, jak i Hamas.

Imigrant miał zaatakować nożem w centrum handlowym w Elblągu. Jest komunikat prokuratury z ostatniej chwili
Imigrant miał zaatakować nożem w centrum handlowym w Elblągu. Jest komunikat prokuratury

Prokuratura Rejonowa w Elblągu skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko 30-letniemu Cong Dai N., podejrzanemu o zaatakowanie nożem swojego współpracownika — również obywatela Wietnamu. Do zdarzenia doszło 28 maja 2025 roku w jednym z lokali gastronomicznych w centrum handlowym „Ogrody” w Elblągu.

Karol Nawrocki ostro o kompromisie Żurka. To nigdy nie powinno się zdarzyć pilne
Karol Nawrocki ostro o "kompromisie" Żurka. "To nigdy nie powinno się zdarzyć"

Podczas wizyty w Estonii prezydent Karol Nawrocki odniósł się do najnowszego projektu tzw. ustawy o praworządności, przygotowanej przez ministra Waldemara Żurka.

Niemcy głównym celem fałszerzy w UE. Straty liczone w miliardach Wiadomości
Niemcy głównym celem fałszerzy w UE. Straty liczone w miliardach

Gry wideo, perfumy, odzież i zabawki – niemiecki rynek coraz silniej zalewają podróbki. Według danych Związku Niemieckich Marek (Markenverband) do kraju trafia tygodniowo około 144 tysięcy paczek z podrobionymi produktami, a sprawcy niemal zawsze unikają odpowiedzialności.

REKLAMA

Agnieszka Żurek: "Kiedyś było jakoś fajniej". Skąd tęsknota za latami dziewięćdziesiątymi?

Facebookowy profil „Kiedyś było jakoś fajniej” obserwuje 1,4 miliona ludzi. Czy jest to jedynie typowa nostalgia za czasami, kiedy „byliśmy piękni i młodzi”, czy jednak coś więcej?
Bazar - zdjęcie poglądowe Agnieszka Żurek:
Bazar - zdjęcie poglądowe / fot. pixabay.com

Co musisz wiedzieć:

  • Popularność profilu „Kiedyś było jakoś fajniej” odzwierciedla nostalgię za czasami dzieciństwa i młodości, gdy życie było prostsze, relacje bardziej bezpośrednie, a wyobraźnia i autentyczność odgrywały większą rolę niż dziś.
  • Okres ten wspominany jest jako wyjątkowy ze względu na większy luz społeczny, brak cyfrowej kontroli i możliwość wyrażania siebie bez nadmiernych ograniczeń.
  • Mimo pozytywnego obrazu lat 90., były to również czasy przemocy, biedy i społecznych tabu.

 

Prostota

Zapewne obie odpowiedzi są prawidłowe. Tęsknimy za czasami młodości, często je idealizując, ale też instynktownie czujemy, że kilka dziesięcioleci temu w wielu sferach naszego życia było chyba więcej normalności.

„Jesteśmy pokoleniem, które już nie wróci. Dorastaliśmy z kurzem na butach, zdartymi kolanami i sercem, które się spieszyło – nie do ekranów, lecz na podwórko, żeby jak najszybciej zjeść przekąskę i pobiec bawić się z przyjaciółmi. Wtedy najważniejsza była piłka i ci, którzy biegli obok. Wracaliśmy ze szkoły pieszo – śmiejąc się, żartując albo po prostu marząc w ciszy. Myślami byliśmy już w kolejnej przygodzie: gdzieś między piaskiem, kałużą a sekretem, który krył się za rogiem. Patyk stawał się mieczem, kałuża – morzem. Nasze skarby to były kulki, naklejki, papierowe statki. A jedyną granicą było niebo. Nie mieliśmy chmur. Tylko wspomnienia – w głowie i na kliszy. Zdjęcia się wywoływało, dotykało rękami, trzymało w pudełkach. Tam też leżały odręczne listy, pocztówki od babci i taty i rysunki, które mama przechowywała jak największe skarby. «Mamą» nazywało się tę, która tuliła, gdy bolało. A «tatą» – tego, który biegł obok, ucząc jazdy na rowerze. I to nam wystarczało. A wieczorem, już pod kołdrą, szeptało się z bratem czy siostrą z sąsiedniego łóżka, śmiało się z głupstw – i bało, żeby dorośli nie usłyszeli i nie zgasili naszego małego, ciepłego świata. To pokolenie powoli odchodzi – jak fotografia, która z czasem blaknie, ale której nikt nie chce wyrzucić. Odchodzimy cicho, niosąc ze sobą niewidzialną walizkę: ze śmiechem dzieci na podwórku, z zapachem świeżego chleba, z beztroskimi gonitwami i z tą wolnością, w której nie było jeszcze żadnego «powiadomienia». Byliśmy dziećmi – wtedy gdy naprawdę można było nimi być. I chyba właśnie w tym tkwi nasze największe szczęście” – pisze autor [nie znalazłam niestety jego danych – przyp. A.Ż.] popularnego w internecie nieformalnego „Manifestu 50-latków”. Zapisana jest w nim tęsknota za „analogowością” w rozmaitych jej przejawach – w nawiązywaniu i budowaniu relacji, w uruchamianiu wyobraźni, ćwiczeniu cierpliwości w oczekiwaniu na coś, w istnieniu tajemnicy, niespodzianek, a przede wszystkim – jej prostotą.

Co było wyjątkowego w latach 90. i dlaczego chętnie wracamy do nich myślami? Był to chyba niepowtarzalny czas, kiedy już wyszliśmy (mniej więcej) z komuny, a zarazem nie zderzyliśmy się jeszcze z niesionymi przez zachodnią kulturę bardziej zawoalowanymi zniewoleniami. Był to czas wolności, luzu, nadziei, czas fantazji i lekkich (a czasem ciężkich!) – wariactw. Na dodatek pozostających wyłącznie w sferze pamięci i nieuwiecznionych cyfrowo. W latach 90. nie doświadczaliśmy jeszcze poprawności politycznej, toteż nie uważaliśmy tak bardzo na słowa – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Był to także czas, kiedy Polacy – poza nielicznymi wyjątkami – żyli raczej skromnie, ale umieli cieszyć się drobnymi przyjemnościami dnia codziennego – np. szklaneczką denaturatu. Dzieciaki tamtych lat miały podobne dresy – „szelesty”, podobne fryzury albo dzwony z „India shopów”. Szczytem obciachu było wówczas „dresiarstwo” rozumiane jako chamstwo i ograniczenie umysłowe, a w sferze mody i urody – tipsy. „Tipsiara” był to synonim dresiary i nie oznaczał niczego pozytywnego. Gdyby jednak ówczesna „tipsiara” zobaczyła współczesnego „glonojada” (dziewczynę, która przesadziła z ilością wstrzykiwanego w usta botoksu), zapewne uciekłaby z krzykiem.

 

Bunt

Lata 90. były czasem, kiedy bunt był jeszcze możliwy, kiedy ludziom „o coś chodziło”. Obciachem było nieposiadanie zainteresowań, a czytanie książek było nie tyle czymś modnym, co oczywistym. Ceniliśmy oryginalne osobowości i wartości niematerialne. Dla wielu nadal większym autorytetem był wówczas szwendający się z gitarą po „cudnych manowcach” „Majster Bieda” niż „Master Chef”. Nie było jeszcze wówczas tylu kamer, zakazów i nakazów hamujących nie tylko łamanie prawa i wariackie pomysły, ale stanowiących także tamę dla fantazji i improwizacji. Być może co druga przygoda ówczesnych nastolatków byłaby dzisiaj nielegalna, nie sądzę jednak, żeby dzisiejsze czyhające na nich zagrożenia – choć często niestety legalne – były mniej niebezpieczne.

Lata 90. to czas bez świata cyfrowego, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jeśli zgubisz się w lesie – musisz sobie poradzić, nie odnajdziesz drogi przy pomocy Google Maps. Jeśli uczysz się jeździć autem – nie możesz pomóc sobie nawigacją, musisz skorzystać z papierowej mapy. Jeśli zabłądzisz w górach, musisz nadawać latarką sygnały alfabetem Morse’a, krzyczeć albo czekać na zmiłowanie boskie, nie wezwiesz pomocy przy użyciu aplikacji „Ratunek”. Z kolei nie spotka Cię zaawansowany, psychodeliczny cyberbullying, a najwyżej stara, poczciwa „solówa po szkole”. W wielu życiowych sytuacjach musisz sobie po prostu poradzić – czasem w zdrowy, czasem w mniej zdrowy sposób. Nie możesz skorzystać z gotowych recept ChataGPT. Gdyby ktoś z mojej klasy z lat 90. obejrzał krążący ostatnio po necie filmik przedstawiający dwóch bezradnych nastolatków w nieskazitelnie białych butach stojących na brzegu zalanego wodą po ulewie (nie sięgającą jednak nawet kostek) przejścia dla pieszych i co jakiś czas dotykających nieśmiało jej tafli czubkiem buta, „śmiechom nie byłoby końca”. Bieganie boso po kałużach było czymś normalnym, podobnie jak siedzenie godzinami na podwórku, budowanie „baz”, granie w „króla skoczka”, a w starszym wieku – spanie w czasie wakacji na dachach garaży na karimatach przyklejonych do roztopionej papy. Nie istniał wówczas (chyba), a przynajmniej nie był popularny, typ roszczeniowości narzekający na „problemy pierwszego świata” i nikt nie popadał w depresję ani nie dostawał ataku furii z powodu podania mu wody o pojemności 0,5 zamiast 0,33 litra. W pociągach ludzie na siebie nie syczeli i nie posyłali pełnych wyższości spojrzeń, ale raczej bawili się dobrze, jadąc nad morze w upale, tłoku, owiani „kiblową bryzą” bądź w najlepszym wypadku – zapachem kabanosa, usiłując ułożyć „Tetris” z walizek, kół pływackich, materacy, gitar i namiotów. Więcej było w nas dystansu i luzu oraz autoironii. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że „kiedyś to były czasy, a dziś nie ma czasów”. Nie chcę też winić współczesnego młodego pokolenia uzależnionego od świata cyfrowego. Ani nie jest to ich wina, ani też świat cyfrowy nie niesie przecież samych zagrożeń.

 

Przemoc

Opisywany przeze mnie weselszy aspekt lat 90. (last but not least – jaka fajna była wtedy polska muzyka!) dotyczy sporej części społeczeństwa, ale przecież nie wszystkich. Te lata to w wielu obszarach Polski ogromna bieda, bezrobocie, alkoholizm, samobójstwa, przestępczość i przemoc. Tu akurat cyfryzacja i związana z nią edukacja, a także możliwość dokumentowania patologicznych zjawisk odegrały pozytywną rolę. Choć system prawny nie jest rzecz jasna idealny, to jednak społeczne przyzwolenie np. na stosowanie zasady „nie mów nikomu o tym, co w domu”, zapewniającej bezkarność sprawcom przemocy, znacznie się zmniejszyło. Podobnie rzecz ma się z kwestią proszenia o pomoc. Kiedyś kojarząca się ze wstydem, dziś staje się sprawą coraz bardziej normalną i powszechną.

To samo dotyczy wiedzy psychologicznej i społecznej akceptacji do korzystania z terapii. Współczesne czasy wychyliły mocno wahadło w drugą stronę i tak jak kiedyś korzystanie z pomocy psychologa było czymś wstydliwym, obecnie staje się wręcz czymś modnym. Czy stanowi to dowód na to, że kapitalizm, tak jak kiedyś socjalizm, „bohatersko walczy z problemami, które sam stworzył”? Po części zapewne tak. Wiele problemów psychologicznych ma swoje źródła w zaniku poczucia bezpieczeństwa wynikającego z tworzenia wspólnoty, z kryzysu pozytywnych więzi, z braku głębszych życiowych celów, z zaniku religijności, z uzależnień – także tych cyfrowych, z porównywania własnej szarej codzienności z instagramowym życiem na pokaz etc. Przesyt wirtualem i tęsknota za „żywotem człowieka poczciwego” przejawia się nawet w, o paradoksie!, internetowych „trendach”.

„Trendem na rok 2025 jest powrót do analogowych metod poznawania się i randkowania, zwany «meet cute». Oznacza on spontaniczne, urocze spotkania, które mogą zapoczątkować romantyczną relację, nawiązując do czasów, gdy ludzie poznawali się w naturalny sposób, np. na ulicy, w parku czy przez znajomych. Ten trend zyskuje na popularności, szczególnie wśród młodych osób, które szukają autentyczności i chcą uciec od presji idealnego wizerunku w aplikacjach randkowych” – podpowiada… sztuczna inteligencja. Czy ten trend ma szansę powodzenia? Być może tylko do czasu, kiedy pokusa podzielenia się na Instagramie ze światem tym, jak urocza może być normalność, okaże się zbyt silna, by się jej oprzeć. Samo jednak istnienie mody na życie analogowe i „detoks cyfrowy” jest czymś wartym odnotowania. Świadczy bowiem o głodzie prawdziwych relacji i świata nie na pokaz. Możemy za tym pójść i znormalnieć z własnej woli. Możemy też nakręcać spiralę rozmaitych absurdów do momentu, kiedy to wszystko pęknie, a potem nastanie cisza i ciemność. Jeśli nie sięgniemy po rzeczywistość analogową dobrowolnie, w którymś momencie przyjdzie ona do nas sama. Wszak, jak głosi przypisywane Albertowi Einsteinowi „proroctwo”: „Kolejna, po atomowej, wojna światowa będzie wojną na patyki i kamienie”.

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe