[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Co to jest UE?

Warto zgłębić zjawisko, jakim jest Unia Europejska. Co to za struktura? Co to za system? Zastanawiamy się nad tym na moim seminarium o UE. Podkreślę tu kilka jej charakterystycznych cech.
 [Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Co to jest UE?
/ Foto T. Gutry

Po pierwsze, generalnie Unia Europejska nie opiera się na zasadzie demokracji, chociaż o takiej stale prawi. W dużym stopniu UE opiera się na zasadzie mianowania na stanowiska. Po drugie, UE nie opiera się też na tolerancji oraz pluralizmie, tylko na dyktacie liberalnej ortodoksji i moralnym relatywizmie. Tolerancji dla wartości tradycyjnych, konserwatywnych i patriotycznych nie ma. Religia, szczególnie chrześcijańska, jest sekowana. Promuje się natomiast wszelkie nowinki i patologie, które stają się imponderabiliami liberalnej dyktatury przyjemności. Po trzecie, UE trąbi o przejrzystości, transparentności, a w rzeczywistości jej działania są oparte na zasadzie dyskretności. Dyskretnie przygotowuje się manewr czy kolejny krok integracyjny. Jak trzeba, to zaprzecza bezczelnie, że cokolwiek ukrywa. A potem odsłania gotowy projekt, który zwykle udaje się najpierw dyskretnie przepchnąć. Po czwarte, ta dyskretność oparta jest na idei konsensusu. Rzekomo, aby unikać konfliktu, buduje się jednomyślność. To może być bardzo chwalebny atrybut UE, ale jego zasięg ogranicza się do wąskiej grupy brukselczyków na synekurach.

Z jednej strony Eurokraci są często swoimi własnymi klonami o bardzo podobnych interesach, a więc zgadzają się ze wszystkim, co buduje potęgę Unii. Panuje wśród nich kazirodczy konsensus, częstokroć o 90 stopni różny od przeciętnych poglądów elektoratu, który mają reprezentować jako mianowani przez swe państwa narodowe. Dlatego właśnie mianowani czy nawet wybrani bardzo często „brukselczycy” tak samo głosują czy decydują. Zgadzają się sami ze sobą. Z drugiej strony, prawienie o konsensusie paraliżuje zwykle wszelką opozycję. Osoby przybywające do Brukseli, aby bronić interesów własnych państw narodowych, dość szybko albo poddają się konformizmowi, albo są skazane na ostracyzm i – w związku z tym – nieskuteczne w załatwianiu unijnych spraw, a przede wszystkim w zdobywaniu funduszy unijnych. Konformiści zwykle dostają to, o co grzecznie proszą.
Jak to wszystko przekłada się na praktykę i szczegóły?

Po pierwsze, kluczowe pozycje egzekutywy UE, czyli instytucji faktycznie sprawujących władzę, zwykle nie pochodzą z demokratycznego wyboru. Urzędnicy na takich stanowiskach są zwykle naznaczani przez rządy państw członkowskich. A kto jest naznaczany? Głównie krewni, kolesie, zasłużeni działacze partyjni, dobrze ustosunkowani poszukiwacze synekur. Muszą być w jakiś sposób związani ze strukturą władzy w swoim własnym kraju. Można się upierać, że przynajmniej w państwach członkowskich wciąż obowiązuje demokracja parlamentarna, a więc prawomocnie wybrane do władzy orientacje polityczne decydują, kto pojedzie „do Brukseli”. W pewnym sensie jest to prawda, ale tylko w takim, kiedy zwycięska partia czy koalicja podobnie naznacza swoich ludzi do placówek kulturowych czy spółek skarbu państwa i innych instytucji – bez przeprowadzania żadnych wyborów. A powinna być przecież różnica między Unią Europejską a spółkami skarbu państwa, prawda? Nie powinno się władz UE traktować tak jak, powiedzmy, muzeów, fundacji naukowych czy spółek węglowych. A faktycznie tak się dzieje: posyła się „swoich”, a nie wybranych ludzi. Być może wśród takowych znajdą się też i ludzie kompetentni, ale nie zmienia to faktu, że są oni mianowani i naznaczani, a nie wybierani.

Po drugie, rezultatem wyborów parlamentarnych do Unii Europejskiej nie jest stworzenie rządu UE czy pojawienie się opozycji. Legislatura ma więc charakter taki jak Rada Naczelna Związku Sowieckiego, czyli charakter dekoracyjny. Wyjątkiem jest to, że poszczególni deputowani mogą do pewnego stopnia wypowiadać się na różne tematy. Jeśli jednak przekroczą pewną granicę, są uciszani fizycznie – poprzez wyłączanie im mikrofonów albo przez nakładanie na nich kar pieniężnych za nieprawomyślne wypowiedzi. Zasada „konsensusu” obowiązuje więc wszystkich; naturalnie jest to tak naprawdę zasadą kneblowania.

Po trzecie, właściwie na każdym szczeblu instytucji UE (np. sądowniczym czy finansowym) obowiązuje zasada dyskretności. Po prostu obrady zwykle są utajnione. A rezultat takich obrad zwykle ogłasza się jako wszechmocny konsensus. Prawie zawsze prawie wszyscy magicznie się zgadzają ze wszystkim w ramach takich dyskretnych debat. W społeczności różnych ludzi taka sytuacja jest mało prawdopodobna, chyba że w przypadkach, kiedy mamy do czynienia z wydelegowanymi do instytucji UE przedstawicielami albo wypełniającymi odgórne polecenia, albo kazirodczo zgadzającymi się ze sobą bez żadnej debaty, bowiem nie służą oni poszczególnym państwom narodowym i ich interesom, a raczej „idei europejskiej”. Inaczej mielibyśmy rutynowo do czynienia z niezgodą, a nawet kłótniami rozmaitych państw, partii i jednostek reprezentujących interesy swoich narodów. Wtedy byłaby prawdziwa debata i starcie idei, a tego po prostu w Brukseli nie ma.

Po czwarte, tuzy Unii Europejskiej mają buzie pełne frazesów o „demokracji” i „państwie prawa”. Strofują, wręcz rzucają pioruny na każdego – ostatnio przede wszystkim Węgrów i Polaków, którzy rzekomo takiej „demokracji” i „praworządności” się sprzeciwiają. Ale przecież praktyka wewnętrzna UE zaprzecza i jednemu, i drugiemu. Jest to raczej sztuczka, aby wymusić posłuszeństwo Brukseli (czyli Berlinowi) pod płaszczykiem podporządkowywania się „demokracji” i „praworządności”. Innymi słowy, jak się da, to UE zwykle działa według zasady dyskretności, a jak się nie da, to UE po prostu dyktatorsko narzuca swoją wolę, pięścią i po chamsku. Na przykład Polska nie dostanie należnych jej pieniędzy, bo nie, i już! Tak samo Węgry. I po chamsku stawia się Warszawie czy Budapesztowi kolejne warunki, żeby „niedemokratycznych” i „niepraworządnych” poniżyć i powalić na kolana. W imię superscentralizowanego superpaństwa, które ukrywa się pod szyldem „federacji” i chce udawać, że jest po prostu Stanami Zjednoczonymi Europy, chociaż Władimir Bukowski ostrzegał nas, że brukselski byt transformuje się w „Związek Europejskich Republik Sowieckich”.

Po piąte, areopag geniuszy UE stale prawi o równości. Jednak jasne jest, że silni zawsze dominują: przede wszystkim Niemcy, a potem Francja. Państwa z zony postsowieckiej, takie jak Polska, traktowane są w najlepszym wypadku jak ubodzy krewni. Wobec nich obowiązuje zasada dyskryminacji, strofowania i pouczania. Ile razy nad Wisłą nie podobają się rozwiązania narzucane przez Berlin via Bruksela, tyle razy Polacy usłyszą, jak nie dorośli do demokracji, jakimi są nietolerancyjnymi antysemitami i jak bardzo paraliżuje ich polski nacjonalizm i katolicyzm. W każdym względzie: od rzekomego braku „praworządności” do braku przyzwolenia na rewolucję seksualną, a w tym i przywilejów dla LGBT. Jak Polacy nie chcą podporządkować się „konsensusowi” brukselsko-berlińskiemu, to będą systematycznie poniżani i niszczeni. No bo konsensus wypracowany dyskretnie przez tzw. europejskie elity (tak jakby chrześcijanie, tradycjonaliści czy konserwatyści takimi nie byli) jest święty i nienaruszalny. Bez względu na to, czy ktoś go zaaprobował demokratycznie czy nie.

Taka jest właśnie natura bestii zwanej UE. A miało być inaczej: konfederacja państw narodowych bez barier cłowych, z wolnościowymi zasadami rynkowymi i subsydiarnością, decentralizacją, gdzie każdy obywatel miał móc podróżować, studiować czy pracować, gdzie chciał. I miał mówić, co chciał, a nie tak jak pod komuną siedzieć cicho w strachu. Miało to wszystko być oparte na zasadzie transparentności i samorządności.
A jest jak jest. W głowie się nie mieści.

Waszyngton, DC, 25 stycznia 2023 r.

 

 


 

POLECANE
Trump, kłopoty w Chinach, wojna na Ukrainie… z ostatniej chwili
Trump, kłopoty w Chinach, wojna na Ukrainie…

Trump po globalistycznej administracji Bidena odziedziczył otwarte granice z ok. 20 mln nieudokumentowanych migrantów wśród których szacuje się ilość przestępców, członków gangów na 0,5 mln. Z rocznym deficytem budżetowym w wysokości $2 bln (USD trylionów), z zadłużeniem dochodzącym do $37 bln (całe zadłużenie $103 bln!) i rocznym deficytem w wymianie handlowej $1,2 bln Ameryka była na linii pochyłej do bankrucji, dlatego takiej sytuacji nie mógł tolerować biznesmen Trump.

Tadeusz Płużański: Tak „wyzwalali” nas Rosjanie i Niemcy z ostatniej chwili
Tadeusz Płużański: Tak „wyzwalali” nas Rosjanie i Niemcy

„Najpierw na rowerach przyjechało dwóch czerwonoarmistów, a po nich gazikiem starszy stopniem oficer i oświadczył: «Jesteście wolni, możecie iść do domu». Już w Elblągu przywitały nas hasła: «Śmierć bandytom z AK», «Zaplute karły reakcji»” – tak „wyzwolenie” niemieckiego obozu Stutthof – 9 maja 1945 r. – opisał mój Ojciec Tadeusz Ludwik Płużański we wspomnieniach „Z otchłani”.

W niedzielę referendum nad odwołaniem prezydent Zabrza z rekomendacji Koalicji Obywatelskiej gorące
W niedzielę referendum nad odwołaniem prezydent Zabrza z rekomendacji Koalicji Obywatelskiej

Ostatnia prosta przed zarządzonym przez śląskiego komisarza wyborczego lokalnego referendum w Zabrzu. Głosowanie nad odwołaniem przed końcem kadencji budzącej kontrowersje prezydent Zabrza Agnieszki Rupniewskiej (wystawionej do wyborów przez Koalicję Obywatelską) oraz całej Rady Miasta zdominowanej przez jej zwolenników odbędzie w całym mieście i wszystkich dzielnicach już w najbliższą niedzielę – 11 maja (w godz. 7-21)

75. rocznica podpisania Deklaracji Schumana w cieniu europejskiego totalitaryzmu z ostatniej chwili
75. rocznica podpisania Deklaracji Schumana w cieniu europejskiego totalitaryzmu

9 maja 1950 roku francuski minister spraw zagranicznych Robert Schuman przedstawił plan budowania wspólnoty państw zachodniej części Europy w celu zagwarantowania pokoju, rozwoju gospodarczego oraz – w dalszej kolejności – odpowiedzi na zagrożenie ze strony bloku komunistycznego. Chodziło przede wszystkim o to, aby przedstawić Niemcom taką ofertę, żeby nie opłacało im się już wszczynać kolejnej wojny. Kilkadziesiąt lat później odchodzą one jednak od idei Schumana i dokonują agresji, tyle że gospodarczej, politycznej i ideologicznej.

Węgry wprowadzają embargo na mięso z Polski z ostatniej chwili
Węgry wprowadzają embargo na mięso z Polski

Węgry wprowadzają embargo na polskie bydło i mięso do końca sierpnia w odwecie za zakaz importu węgierskich produktów z powodu epidemii pryszczycy.

Tȟašúŋke Witkó: Bolesna lekcja jaką odbierają Amerykanie, może Polsce wyjść na dobre z ostatniej chwili
Tȟašúŋke Witkó: Bolesna lekcja jaką odbierają Amerykanie, może Polsce wyjść na dobre

„Na zbója naślij zbója”, mawiała moja babcia Gienia – świeć Panie nad Jej duszą – prosta kobieta z mazowieckiej wsi, która miała ukończone cztery klasy przedwojennej szkoły powszechnej i uniwersytet życia, ale za to ten ostatni z oceną celującą.

Trump rozmawiał z Zełenskim. Biały Dom zabrał głos z ostatniej chwili
Trump rozmawiał z Zełenskim. Biały Dom zabrał głos

– Czwartkowa rozmowa prezydenta Donalda Trumpa z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim była bardzo dobra i produktywna – oświadczyła w piątek rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt. Jak dodała, dotyczyła ratyfikowanego porozumienia w sprawie inwestycji w ukraińskie surowce, jak i propozycji 30-dniowego zawieszenia broni.

Trwa debata prezydencka TV Republika. Rafał Trzaskowski nieobecny z ostatniej chwili
Trwa debata prezydencka TV Republika. Rafał Trzaskowski nieobecny

W piątek o godz. 20 wystartowała debata prezydencka w TV Republika. Nie ma w niej jednak wszystkich kandydatów – m.in. Rafała Trzaskowskiego.

Imigranci odesłani do Polski. Niemieckie służby wydały komunikat z ostatniej chwili
Imigranci odesłani do Polski. Niemieckie służby wydały komunikat

W czwartek w powiecie Barnim w Niemczech policja zatrzymała auto z pięcioma cudzoziemcami bez dokumentów. Czterech z nich zostało odesłanych do Polski.

Nie żyje ceniony polski sędzia piłkarski Wiadomości
Nie żyje ceniony polski sędzia piłkarski

Media obiegła informacja o śmierci polskiego sędziego piłkarskiego.

REKLAMA

[Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Co to jest UE?

Warto zgłębić zjawisko, jakim jest Unia Europejska. Co to za struktura? Co to za system? Zastanawiamy się nad tym na moim seminarium o UE. Podkreślę tu kilka jej charakterystycznych cech.
 [Tylko u nas] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: Co to jest UE?
/ Foto T. Gutry

Po pierwsze, generalnie Unia Europejska nie opiera się na zasadzie demokracji, chociaż o takiej stale prawi. W dużym stopniu UE opiera się na zasadzie mianowania na stanowiska. Po drugie, UE nie opiera się też na tolerancji oraz pluralizmie, tylko na dyktacie liberalnej ortodoksji i moralnym relatywizmie. Tolerancji dla wartości tradycyjnych, konserwatywnych i patriotycznych nie ma. Religia, szczególnie chrześcijańska, jest sekowana. Promuje się natomiast wszelkie nowinki i patologie, które stają się imponderabiliami liberalnej dyktatury przyjemności. Po trzecie, UE trąbi o przejrzystości, transparentności, a w rzeczywistości jej działania są oparte na zasadzie dyskretności. Dyskretnie przygotowuje się manewr czy kolejny krok integracyjny. Jak trzeba, to zaprzecza bezczelnie, że cokolwiek ukrywa. A potem odsłania gotowy projekt, który zwykle udaje się najpierw dyskretnie przepchnąć. Po czwarte, ta dyskretność oparta jest na idei konsensusu. Rzekomo, aby unikać konfliktu, buduje się jednomyślność. To może być bardzo chwalebny atrybut UE, ale jego zasięg ogranicza się do wąskiej grupy brukselczyków na synekurach.

Z jednej strony Eurokraci są często swoimi własnymi klonami o bardzo podobnych interesach, a więc zgadzają się ze wszystkim, co buduje potęgę Unii. Panuje wśród nich kazirodczy konsensus, częstokroć o 90 stopni różny od przeciętnych poglądów elektoratu, który mają reprezentować jako mianowani przez swe państwa narodowe. Dlatego właśnie mianowani czy nawet wybrani bardzo często „brukselczycy” tak samo głosują czy decydują. Zgadzają się sami ze sobą. Z drugiej strony, prawienie o konsensusie paraliżuje zwykle wszelką opozycję. Osoby przybywające do Brukseli, aby bronić interesów własnych państw narodowych, dość szybko albo poddają się konformizmowi, albo są skazane na ostracyzm i – w związku z tym – nieskuteczne w załatwianiu unijnych spraw, a przede wszystkim w zdobywaniu funduszy unijnych. Konformiści zwykle dostają to, o co grzecznie proszą.
Jak to wszystko przekłada się na praktykę i szczegóły?

Po pierwsze, kluczowe pozycje egzekutywy UE, czyli instytucji faktycznie sprawujących władzę, zwykle nie pochodzą z demokratycznego wyboru. Urzędnicy na takich stanowiskach są zwykle naznaczani przez rządy państw członkowskich. A kto jest naznaczany? Głównie krewni, kolesie, zasłużeni działacze partyjni, dobrze ustosunkowani poszukiwacze synekur. Muszą być w jakiś sposób związani ze strukturą władzy w swoim własnym kraju. Można się upierać, że przynajmniej w państwach członkowskich wciąż obowiązuje demokracja parlamentarna, a więc prawomocnie wybrane do władzy orientacje polityczne decydują, kto pojedzie „do Brukseli”. W pewnym sensie jest to prawda, ale tylko w takim, kiedy zwycięska partia czy koalicja podobnie naznacza swoich ludzi do placówek kulturowych czy spółek skarbu państwa i innych instytucji – bez przeprowadzania żadnych wyborów. A powinna być przecież różnica między Unią Europejską a spółkami skarbu państwa, prawda? Nie powinno się władz UE traktować tak jak, powiedzmy, muzeów, fundacji naukowych czy spółek węglowych. A faktycznie tak się dzieje: posyła się „swoich”, a nie wybranych ludzi. Być może wśród takowych znajdą się też i ludzie kompetentni, ale nie zmienia to faktu, że są oni mianowani i naznaczani, a nie wybierani.

Po drugie, rezultatem wyborów parlamentarnych do Unii Europejskiej nie jest stworzenie rządu UE czy pojawienie się opozycji. Legislatura ma więc charakter taki jak Rada Naczelna Związku Sowieckiego, czyli charakter dekoracyjny. Wyjątkiem jest to, że poszczególni deputowani mogą do pewnego stopnia wypowiadać się na różne tematy. Jeśli jednak przekroczą pewną granicę, są uciszani fizycznie – poprzez wyłączanie im mikrofonów albo przez nakładanie na nich kar pieniężnych za nieprawomyślne wypowiedzi. Zasada „konsensusu” obowiązuje więc wszystkich; naturalnie jest to tak naprawdę zasadą kneblowania.

Po trzecie, właściwie na każdym szczeblu instytucji UE (np. sądowniczym czy finansowym) obowiązuje zasada dyskretności. Po prostu obrady zwykle są utajnione. A rezultat takich obrad zwykle ogłasza się jako wszechmocny konsensus. Prawie zawsze prawie wszyscy magicznie się zgadzają ze wszystkim w ramach takich dyskretnych debat. W społeczności różnych ludzi taka sytuacja jest mało prawdopodobna, chyba że w przypadkach, kiedy mamy do czynienia z wydelegowanymi do instytucji UE przedstawicielami albo wypełniającymi odgórne polecenia, albo kazirodczo zgadzającymi się ze sobą bez żadnej debaty, bowiem nie służą oni poszczególnym państwom narodowym i ich interesom, a raczej „idei europejskiej”. Inaczej mielibyśmy rutynowo do czynienia z niezgodą, a nawet kłótniami rozmaitych państw, partii i jednostek reprezentujących interesy swoich narodów. Wtedy byłaby prawdziwa debata i starcie idei, a tego po prostu w Brukseli nie ma.

Po czwarte, tuzy Unii Europejskiej mają buzie pełne frazesów o „demokracji” i „państwie prawa”. Strofują, wręcz rzucają pioruny na każdego – ostatnio przede wszystkim Węgrów i Polaków, którzy rzekomo takiej „demokracji” i „praworządności” się sprzeciwiają. Ale przecież praktyka wewnętrzna UE zaprzecza i jednemu, i drugiemu. Jest to raczej sztuczka, aby wymusić posłuszeństwo Brukseli (czyli Berlinowi) pod płaszczykiem podporządkowywania się „demokracji” i „praworządności”. Innymi słowy, jak się da, to UE zwykle działa według zasady dyskretności, a jak się nie da, to UE po prostu dyktatorsko narzuca swoją wolę, pięścią i po chamsku. Na przykład Polska nie dostanie należnych jej pieniędzy, bo nie, i już! Tak samo Węgry. I po chamsku stawia się Warszawie czy Budapesztowi kolejne warunki, żeby „niedemokratycznych” i „niepraworządnych” poniżyć i powalić na kolana. W imię superscentralizowanego superpaństwa, które ukrywa się pod szyldem „federacji” i chce udawać, że jest po prostu Stanami Zjednoczonymi Europy, chociaż Władimir Bukowski ostrzegał nas, że brukselski byt transformuje się w „Związek Europejskich Republik Sowieckich”.

Po piąte, areopag geniuszy UE stale prawi o równości. Jednak jasne jest, że silni zawsze dominują: przede wszystkim Niemcy, a potem Francja. Państwa z zony postsowieckiej, takie jak Polska, traktowane są w najlepszym wypadku jak ubodzy krewni. Wobec nich obowiązuje zasada dyskryminacji, strofowania i pouczania. Ile razy nad Wisłą nie podobają się rozwiązania narzucane przez Berlin via Bruksela, tyle razy Polacy usłyszą, jak nie dorośli do demokracji, jakimi są nietolerancyjnymi antysemitami i jak bardzo paraliżuje ich polski nacjonalizm i katolicyzm. W każdym względzie: od rzekomego braku „praworządności” do braku przyzwolenia na rewolucję seksualną, a w tym i przywilejów dla LGBT. Jak Polacy nie chcą podporządkować się „konsensusowi” brukselsko-berlińskiemu, to będą systematycznie poniżani i niszczeni. No bo konsensus wypracowany dyskretnie przez tzw. europejskie elity (tak jakby chrześcijanie, tradycjonaliści czy konserwatyści takimi nie byli) jest święty i nienaruszalny. Bez względu na to, czy ktoś go zaaprobował demokratycznie czy nie.

Taka jest właśnie natura bestii zwanej UE. A miało być inaczej: konfederacja państw narodowych bez barier cłowych, z wolnościowymi zasadami rynkowymi i subsydiarnością, decentralizacją, gdzie każdy obywatel miał móc podróżować, studiować czy pracować, gdzie chciał. I miał mówić, co chciał, a nie tak jak pod komuną siedzieć cicho w strachu. Miało to wszystko być oparte na zasadzie transparentności i samorządności.
A jest jak jest. W głowie się nie mieści.

Waszyngton, DC, 25 stycznia 2023 r.

 

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe