Mariusz Kuczewski: Szczęście prywatne to mój priorytet

– Obecnie bardziej pociąga mnie reżyseria, bo jest o tyle fajna, że wychodzi się z domu. Spotykam się z ludźmi. Pracujemy zespołowo. Pisząc scenariusze, to się tak siedzi i tak się klepie albo się patrzy w ścianę i się myśli. Jednak to scenarzysta w większym stopniu kreuje światy i wymyśla je od zera, od czegoś, co kompletnie nie istnieje. Reżyser to przepoczwarza na swoją modłę – mówi Mariusz Kuczewski, reżyser i scenarzysta, w rozmowie z Bartoszem Boruciakiem.
 Mariusz Kuczewski: Szczęście prywatne to mój priorytet
/ fot. screen youtube

– Które przykazanie jest częściej łamane w branży filmowej: nie cudzołóż czy nie kradnij?

– Kiedyś – nie cudzołóż. A teraz? Ciężko powiedzieć.

 –Nie myślałeś o tym, żeby Twój film trafił od razu do serwisów streamingowych?

– Chcieliśmy się zmierzyć z kinem. Kochamy kino. W kinie jest zupełnie inny odbiór filmu niż w serwisie streamingowym. Zależało nam na tym, żeby ludzie wrócili do kin i sprawdzili nasz film.

– Nie bolą Cię komentarze w stylu: „Nie pójdę do kina, poczekam aż film trafi na platformy streamingowe”?

– No boli, ale takie są czasy. Takie są czasy, że możemy tylko namawiać i zachęcać ludzi do tego, żeby chodzili do kina, że to jest zupełnie inny wymiar oglądania filmów.

 –Pogoda jest idealna!

– Dokładnie. Pogoda sprzyja, bo jest szaro i buro, dlatego idźcie do kina.

– Masz wykształcenie teologiczne?

– Nie.

– O proszę bardzo! Twoja produkcja nie jest skierowana wyłącznie do jednej strony. Gratuluję!

– O to nam chodziło. Chciałem, żeby to był film, który przez osoby wierzące będzie odebrany w taki sposób, że bohaterów spotyka kara za popełnione przez nich grzechy oraz że pokazuje on interpretację ich czynów. Jak zrobiliśmy coś złego bądź dobrego, to to do nas wraca.

– Cezary Pazura, Mateusz Banasiuk, Aleksandra Popławska, Julia Wieniawa, Michał Żurawski, Sebastian Stankiewicz, Bartłomiej Firlet, Mariusz Drężek. Jak udało Ci się zgromadzić taką doborową obsadę?

– Udało się bez większych problemów. Byłem zadowolony, jak np. Mateusz Banasiuk w czasie wolnym – a jest bardzo zajętym aktorem – przyjeżdżał realizować dodatkowe sceny. Bartek Firlet, pomimo że jego praca dobiegła końca, został z nami dłużej, żeby nagrać dodatkowy materiał. Ekipa była cudowna.

– Recenzje filmu „Nie cudzołóż i nie kradnij” są skrajne. Mogę prosić o Twój komentarz w tej sprawie?

– Recenzje są skrajne. Czytałem recenzję, gdzie Łukasz Maciejewski – który otrzymał nagrodę krytyka roku – wystawił nam 7. Czytałem recenzję, gdzie otrzymaliśmy 9 z plusem. Jeden z krytyków przyczepił się do formy rozwiązania akcji w naszej produkcji filmowej. Innemu nie podobało się, że w niej jest nagromadzenie przypadków, a to jest temat naszego filmu. Były też zarzuty, że nasz film nie jest niczym nowym. Redaktor znalazł w naszym dziele dwa filmy, które skojarzyły się mu z „Nie cudzołóż i nie kradnij”. To były „Pulp Fiction” i „Memento”. Za takie porównanie to ja bardzo dziękuję (śmiech).

– Ale przecież bardzo dużo filmów inspiruje się dziełem Quentina Tarantino?

– Tarantino też inspiruje się wieloma rzeczami. Ale, broń Boże, nie chcę się porównywać do Tarantino.

– Nie myślałeś o drugiej części „Nie cudzołóż i nie kradnij”?

– Zastanawiam się na drugą częścią (śmiech). Mam już wymyślone historie, teraz pracuję nad kilkoma elementami.

– Wracając do krytyków, czy to nie jest tak, że chcą być na Twoim miejscu?

– To jest bardzo możliwe. Opinie krytyczne mnie bardzo interesują. Jestem bardzo ciekaw, co różni ludzie mają do powiedzenia na temat mojego filmu. Najśmieszniejsze jest to, że krytycy piszą, że czegoś nie przystoi robić nad Wisłą, a w Hollywood można to robić. To jest straszne. Piszą o hollywoodzkich kalkach w Polsce (śmiech).

– Dlaczego tak mało młodych osób obecnie chodzi do kina?

– Wolą oglądać treści w serwisach streamingowych na ekranach smartfonów. A szkoda. I to wielka. Ja nie jestem w stanie oglądać w taki sposób filmów. Od biedy mogę obejrzeć na dużym tablecie. Obecnie mam wrażenie, że przeważają krótkie formy. Dzieciaki potrzebują kilkunastosekundowych filmików i następny, i następny.

 –Jesteśmy w trakcie mundialu i słyszałem głosy ludzi, którzy narzekają, że mecze są za długie.

– Smutne, ale prawdziwe.

– Wolałbyś osiągnąć większy sukces jako reżyser czy scenarzysta?

– Moim sukcesem jest to, jak jestem z rodziną na działce na Mazurach i pływamy sobie na żaglach.

– Ruciane Nida?

– Mam tam działkę. To jest dla mnie miara sukcesu, żeby być z dzieciakami, z żoną, z przyjaciółmi. Siedzieć przy ognisku i opowiadać sobie historie. Bycie reżyserem i scenarzystą to mój zawód, który jest cudowny. Czasami jest trudny, czasami mnie irytuje. To są dwa kompletnie inne zawody, ale są bardzo fajne. Obecnie bardziej pociąga mnie reżyseria, bo jest o tyle fajna, że wychodzi się z domu. Spotykam się z ludźmi. Pracujemy zespołowo. Pisząc scenariusze, to się tak siedzi i tak się klepie albo się patrzy w ścianę i się myśli. Jednak to scenarzysta w większym stopniu kreuje światy i wymyśla je od zera, od czegoś, co kompletnie nie istnieje. Reżyser to przepoczwarza na swoją modłę. Jednak szczęście prywatne jest dla mnie najistotniejsze i to jest mój priorytet.

– Jesteś również scenarzystą „Listów do M. 5”. Dobijecie do dziesiątej części?

– Są zarzuty, że po raz 10 realizowana jest ta sama komedia romantyczna, no bo cóż w tym gatunku można byłoby innego stworzyć. Ona go kocha, on ją kocha. Na początku nie mogą być razem, a potem się schodzą. Fakt, widzieliśmy to już milion razy, ale ludzie wciąż chcą to oglądać. I widzimy to po frekwencji. Na najnowszą część „Listów do M.” poszło do kina ponad milion widzów. Na obecne czasy jest to bardzo dobry wynik. Pamiętaj, że przed pandemią trzecia część przekroczyła 3 miliony widzów. A wracając do Twojego pytania, to wszystko zależy od produkcji. Myślałem nad jakimś spin-offem „Listów do M.”, żeby coś zrobić w ramach tego uniwersum. Formuła listów narzuca pewne ramy i te ramy często są utrudnieniem, ale wiemy, że nie możemy ich przekroczyć. Wszystko dzieje się jednego dnia, ewentualnie możemy zahaczyć o poranek następnego dnia. Mam 4-5 wątków. Z czego 3 są główne, a pozostałe są uzupełnieniem. W tym wszystkim powinien być wątek romantyczny. Zazwyczaj co część wymieniamy obsadę wątku romantycznego. Wiadomo, jak ludzie się już zejdą, to później chcemy, żeby ktoś się znowu zszedł. Jeżeli ma być wątek romantyczny, to polega on na tym, że ludzie są osobno, zakochują się w sobie i się schodzą. Tak to wygląda w dużym skrócie. Rdzeniem „Listów do M.” są Karina i Szczepan, czyli Piotrek Adamczyk i Agnieszka Dygant. Do nich dochodzą Tomek Karolak i Wojciech Malajkat.

– Co to za Święta Bożego Narodzenia bez Tomka w roli Mikołaja. Szanuję Tomka za to, że ma dystans do swojego wizerunku scenicznego. Dlaczego tak mało osób idzie w ślady Tomka?

– Wielu twórców jest bardzo wrażliwych i poddawana jest bezustannej ocenie. Stąd może taka Twoja myśl. Zawód aktora to jest nieustanny casting. To jest bardzo trudny i niewdzięczny zawód. Dlatego aktorzy pragną poklasku i uwagi. Jak tego nie dostają, bardzo często powoduje to frustrację.

– Pragnę podkreślić, że ściśle współpracujesz z małżonką, która jest producentką „Nie cudzołóż i nie kradnij”. Jak udaje Ci się łączyć życie prywatne z zawodowym?

– Dajemy radę, ale wychodzi to różnie. Nie jest do końca możliwe, żeby oddzielić grubą kreską życie prywatne od życia zawodowego. Najczęściej pracujemy w domu. Mamy swoje gabinety. I w nich działamy. Czasami zdarzają się takie sytuacje, że dzieci nie idą do przedszkola i bierzemy to na barki.

– Myślałeś o tym, żeby wytatuować sobie jakiś motyw filmowy?

– Coś z „Lśnienia” Stanleya Kubricka na podstawie książki Stephena Kinga. Albo z „Mechanicznej Pomarańczy” też Kubricka.

– Co byś zmienił w polskim przemyśle filmowym?

– Jakby wszystko było idealne, to byłoby nudno. Nie jest żadnym wyzwaniem pracować w komfortowych warunkach. Ja lubię na planie mieć, np. błoto, nieustanne opady deszczu, smród, zimno. Chciałbym jeszcze, żeby ludzie byli dla siebie bardziej empatyczni i milsi. Nad tym bym popracował. Chęć zrozumienia drugiego człowieka i wykazanie wobec niego życzliwości – to bardzo pomaga na planie zdjęciowym. Chciałbym, żeby wszyscy byli dla siebie mili i kochali się wzajemnie. Taka utopia. Wtedy byłoby cudownie.

Współpraca: Wiktoria Szleszyńska, Weronika Wolak

Tekst pochodzi z 49. (1768) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Tropikalna wyspa szykuje bezwizową rewolucję. Polacy na liście z ostatniej chwili
Tropikalna wyspa szykuje bezwizową rewolucję. Polacy na liście

Sri Lanka zapowiedziała rewolucję w systemie wizowym. Tym razem zmiany mają objąć obywateli aż 40 krajów, w tym Polaków. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wjazd na wyspę ma być możliwy bez konieczności ubiegania się o wizę.

NASA: Czteroosobowa „Załoga 11” dotarła na stację ISS Wiadomości
NASA: Czteroosobowa „Załoga 11” dotarła na stację ISS

Czworo astronautów dotarło w sobotę na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) - podała amerykańska agencja kosmiczna NASA. Tzw. „Załoga 11” wystartowała w piątek w rakiecie Falcon 9 z kosmodromu Cape Canaveral w amerykańskim stanie Floryda.

Australijscy naukowcy odkryli gigantycznego owada. Jest nagranie gorące
Australijscy naukowcy odkryli gigantycznego owada. Jest nagranie

Poruszającego odkrycia dokonali australijscy naukowcy. Otóż w australijskich wilgotnych lasach tropikalnych odkryli oni gatunek gigantycznego patyczaka.

Komunikat dla mieszkańców woj. dolnośląskiego z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców woj. dolnośląskiego

Proces odbudowy po powodzi trwa i będzie trwał do momentu, w którym będziemy pewni, że odbudowaliśmy wszystkie kluczowe inwestycje - powiedziała w Przyłęku (Dolnośląskie) wiceminister MSWiA Magdalena Roguska. Jak mówiła, skala środków finansowych zaangażowanych w odbudowę po powodzi jest do tej pory niespotykana - to ponad 8 mln zł.

Niepokojąca fala utonięć w Wiśle. Policja bada kolejne zgłoszenie z ostatniej chwili
Niepokojąca fala utonięć w Wiśle. Policja bada kolejne zgłoszenie

W piątkowy wieczór, 1 sierpnia 2025 r., w Wiśle odnaleziono ciało kolejnej osoby. Około godziny 21:40 makabrycznego odkrycia dokonał wędkarz przebywający nad rzeką w okolicach Wybrzeża Gdyńskiego, na warszawskich Bielanach. To już kolejny przypadek utonięcia w Warszawie i okolicach w ostatnich tygodniach.

Jest nowy raport poświęcony zagrożeniom praworządności w Polsce z ostatniej chwili
Jest nowy raport poświęcony zagrożeniom praworządności w Polsce

Stowarzyszenie Prawnicy dla Polski poinformowało o powstaniu obszernego raportu, który ma ujawniać kulisy naruszeń praworządności podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Prawnicy twierdzą, że doszło do celowego działania aparatu państwa w celu wypaczenia demokratycznych standardów.

To miał być hit Netflixa. Serial nie wróci z trzecim sezonem Wiadomości
To miał być hit Netflixa. Serial nie wróci z trzecim sezonem

Serial „Fubar” z Arnoldem Schwarzeneggerem zakończył się na dwóch sezonach. Netflix ogłosił decyzję o kasacji półtora miesiąca po premierze drugiej serii. Choć pierwszy sezon spotkał się z dobrym przyjęciem, kontynuacja nie wzbudziła większego zainteresowania.

Alert RCB: Burze, podtopienia, porywy 70 km/h. Komunikat dla 11 województw z ostatniej chwili
Alert RCB: Burze, podtopienia, porywy 70 km/h. Komunikat dla 11 województw

Rządowe Centrum Bezpieczeństwa i IMGW przestrzegają mieszkańców kilkunastu województw przed gwałtownymi burzami oraz lokalnymi wzrostami poziomu rzek. W wielu regionach przekroczono stan ostrzegawczy. Sprawdź, czy zagrożenie dotyczy także Twojej okolicy.

Znany polski raper miał wypadek samochodowy. „Z przedniej szyby nic nie zostało” z ostatniej chwili
Znany polski raper miał wypadek samochodowy. „Z przedniej szyby nic nie zostało”

Raper Mata, popularny polski raper, poinformował fanów o groźnie wyglądającym wypadku samochodowym, do którego doszło we Włoszech. Zdarzenie miało miejsce w rejonie Lago di Garda - popularnym kierunku wakacyjnym. Choć sytuacja wyglądała poważnie, artysta wyszedł z niej bez szwanku.

Sosnowiec: 36-latek wtargnął do szpitala i zdemolował izbę przyjęć Wiadomości
Sosnowiec: 36-latek wtargnął do szpitala i zdemolował izbę przyjęć

W piątek wieczorem w Szpitalu Miejskim w Sosnowcu doszło do zaskakującego incydentu. 36-letni mężczyzna wtargnął na teren izby przyjęć i zaczął niszczyć znajdujące się tam wyposażenie. Na miejscu interweniowała policja. Jak informują służby, mężczyzna był trzeźwy i nie był pacjentem placówki.

REKLAMA

Mariusz Kuczewski: Szczęście prywatne to mój priorytet

– Obecnie bardziej pociąga mnie reżyseria, bo jest o tyle fajna, że wychodzi się z domu. Spotykam się z ludźmi. Pracujemy zespołowo. Pisząc scenariusze, to się tak siedzi i tak się klepie albo się patrzy w ścianę i się myśli. Jednak to scenarzysta w większym stopniu kreuje światy i wymyśla je od zera, od czegoś, co kompletnie nie istnieje. Reżyser to przepoczwarza na swoją modłę – mówi Mariusz Kuczewski, reżyser i scenarzysta, w rozmowie z Bartoszem Boruciakiem.
 Mariusz Kuczewski: Szczęście prywatne to mój priorytet
/ fot. screen youtube

– Które przykazanie jest częściej łamane w branży filmowej: nie cudzołóż czy nie kradnij?

– Kiedyś – nie cudzołóż. A teraz? Ciężko powiedzieć.

 –Nie myślałeś o tym, żeby Twój film trafił od razu do serwisów streamingowych?

– Chcieliśmy się zmierzyć z kinem. Kochamy kino. W kinie jest zupełnie inny odbiór filmu niż w serwisie streamingowym. Zależało nam na tym, żeby ludzie wrócili do kin i sprawdzili nasz film.

– Nie bolą Cię komentarze w stylu: „Nie pójdę do kina, poczekam aż film trafi na platformy streamingowe”?

– No boli, ale takie są czasy. Takie są czasy, że możemy tylko namawiać i zachęcać ludzi do tego, żeby chodzili do kina, że to jest zupełnie inny wymiar oglądania filmów.

 –Pogoda jest idealna!

– Dokładnie. Pogoda sprzyja, bo jest szaro i buro, dlatego idźcie do kina.

– Masz wykształcenie teologiczne?

– Nie.

– O proszę bardzo! Twoja produkcja nie jest skierowana wyłącznie do jednej strony. Gratuluję!

– O to nam chodziło. Chciałem, żeby to był film, który przez osoby wierzące będzie odebrany w taki sposób, że bohaterów spotyka kara za popełnione przez nich grzechy oraz że pokazuje on interpretację ich czynów. Jak zrobiliśmy coś złego bądź dobrego, to to do nas wraca.

– Cezary Pazura, Mateusz Banasiuk, Aleksandra Popławska, Julia Wieniawa, Michał Żurawski, Sebastian Stankiewicz, Bartłomiej Firlet, Mariusz Drężek. Jak udało Ci się zgromadzić taką doborową obsadę?

– Udało się bez większych problemów. Byłem zadowolony, jak np. Mateusz Banasiuk w czasie wolnym – a jest bardzo zajętym aktorem – przyjeżdżał realizować dodatkowe sceny. Bartek Firlet, pomimo że jego praca dobiegła końca, został z nami dłużej, żeby nagrać dodatkowy materiał. Ekipa była cudowna.

– Recenzje filmu „Nie cudzołóż i nie kradnij” są skrajne. Mogę prosić o Twój komentarz w tej sprawie?

– Recenzje są skrajne. Czytałem recenzję, gdzie Łukasz Maciejewski – który otrzymał nagrodę krytyka roku – wystawił nam 7. Czytałem recenzję, gdzie otrzymaliśmy 9 z plusem. Jeden z krytyków przyczepił się do formy rozwiązania akcji w naszej produkcji filmowej. Innemu nie podobało się, że w niej jest nagromadzenie przypadków, a to jest temat naszego filmu. Były też zarzuty, że nasz film nie jest niczym nowym. Redaktor znalazł w naszym dziele dwa filmy, które skojarzyły się mu z „Nie cudzołóż i nie kradnij”. To były „Pulp Fiction” i „Memento”. Za takie porównanie to ja bardzo dziękuję (śmiech).

– Ale przecież bardzo dużo filmów inspiruje się dziełem Quentina Tarantino?

– Tarantino też inspiruje się wieloma rzeczami. Ale, broń Boże, nie chcę się porównywać do Tarantino.

– Nie myślałeś o drugiej części „Nie cudzołóż i nie kradnij”?

– Zastanawiam się na drugą częścią (śmiech). Mam już wymyślone historie, teraz pracuję nad kilkoma elementami.

– Wracając do krytyków, czy to nie jest tak, że chcą być na Twoim miejscu?

– To jest bardzo możliwe. Opinie krytyczne mnie bardzo interesują. Jestem bardzo ciekaw, co różni ludzie mają do powiedzenia na temat mojego filmu. Najśmieszniejsze jest to, że krytycy piszą, że czegoś nie przystoi robić nad Wisłą, a w Hollywood można to robić. To jest straszne. Piszą o hollywoodzkich kalkach w Polsce (śmiech).

– Dlaczego tak mało młodych osób obecnie chodzi do kina?

– Wolą oglądać treści w serwisach streamingowych na ekranach smartfonów. A szkoda. I to wielka. Ja nie jestem w stanie oglądać w taki sposób filmów. Od biedy mogę obejrzeć na dużym tablecie. Obecnie mam wrażenie, że przeważają krótkie formy. Dzieciaki potrzebują kilkunastosekundowych filmików i następny, i następny.

 –Jesteśmy w trakcie mundialu i słyszałem głosy ludzi, którzy narzekają, że mecze są za długie.

– Smutne, ale prawdziwe.

– Wolałbyś osiągnąć większy sukces jako reżyser czy scenarzysta?

– Moim sukcesem jest to, jak jestem z rodziną na działce na Mazurach i pływamy sobie na żaglach.

– Ruciane Nida?

– Mam tam działkę. To jest dla mnie miara sukcesu, żeby być z dzieciakami, z żoną, z przyjaciółmi. Siedzieć przy ognisku i opowiadać sobie historie. Bycie reżyserem i scenarzystą to mój zawód, który jest cudowny. Czasami jest trudny, czasami mnie irytuje. To są dwa kompletnie inne zawody, ale są bardzo fajne. Obecnie bardziej pociąga mnie reżyseria, bo jest o tyle fajna, że wychodzi się z domu. Spotykam się z ludźmi. Pracujemy zespołowo. Pisząc scenariusze, to się tak siedzi i tak się klepie albo się patrzy w ścianę i się myśli. Jednak to scenarzysta w większym stopniu kreuje światy i wymyśla je od zera, od czegoś, co kompletnie nie istnieje. Reżyser to przepoczwarza na swoją modłę. Jednak szczęście prywatne jest dla mnie najistotniejsze i to jest mój priorytet.

– Jesteś również scenarzystą „Listów do M. 5”. Dobijecie do dziesiątej części?

– Są zarzuty, że po raz 10 realizowana jest ta sama komedia romantyczna, no bo cóż w tym gatunku można byłoby innego stworzyć. Ona go kocha, on ją kocha. Na początku nie mogą być razem, a potem się schodzą. Fakt, widzieliśmy to już milion razy, ale ludzie wciąż chcą to oglądać. I widzimy to po frekwencji. Na najnowszą część „Listów do M.” poszło do kina ponad milion widzów. Na obecne czasy jest to bardzo dobry wynik. Pamiętaj, że przed pandemią trzecia część przekroczyła 3 miliony widzów. A wracając do Twojego pytania, to wszystko zależy od produkcji. Myślałem nad jakimś spin-offem „Listów do M.”, żeby coś zrobić w ramach tego uniwersum. Formuła listów narzuca pewne ramy i te ramy często są utrudnieniem, ale wiemy, że nie możemy ich przekroczyć. Wszystko dzieje się jednego dnia, ewentualnie możemy zahaczyć o poranek następnego dnia. Mam 4-5 wątków. Z czego 3 są główne, a pozostałe są uzupełnieniem. W tym wszystkim powinien być wątek romantyczny. Zazwyczaj co część wymieniamy obsadę wątku romantycznego. Wiadomo, jak ludzie się już zejdą, to później chcemy, żeby ktoś się znowu zszedł. Jeżeli ma być wątek romantyczny, to polega on na tym, że ludzie są osobno, zakochują się w sobie i się schodzą. Tak to wygląda w dużym skrócie. Rdzeniem „Listów do M.” są Karina i Szczepan, czyli Piotrek Adamczyk i Agnieszka Dygant. Do nich dochodzą Tomek Karolak i Wojciech Malajkat.

– Co to za Święta Bożego Narodzenia bez Tomka w roli Mikołaja. Szanuję Tomka za to, że ma dystans do swojego wizerunku scenicznego. Dlaczego tak mało osób idzie w ślady Tomka?

– Wielu twórców jest bardzo wrażliwych i poddawana jest bezustannej ocenie. Stąd może taka Twoja myśl. Zawód aktora to jest nieustanny casting. To jest bardzo trudny i niewdzięczny zawód. Dlatego aktorzy pragną poklasku i uwagi. Jak tego nie dostają, bardzo często powoduje to frustrację.

– Pragnę podkreślić, że ściśle współpracujesz z małżonką, która jest producentką „Nie cudzołóż i nie kradnij”. Jak udaje Ci się łączyć życie prywatne z zawodowym?

– Dajemy radę, ale wychodzi to różnie. Nie jest do końca możliwe, żeby oddzielić grubą kreską życie prywatne od życia zawodowego. Najczęściej pracujemy w domu. Mamy swoje gabinety. I w nich działamy. Czasami zdarzają się takie sytuacje, że dzieci nie idą do przedszkola i bierzemy to na barki.

– Myślałeś o tym, żeby wytatuować sobie jakiś motyw filmowy?

– Coś z „Lśnienia” Stanleya Kubricka na podstawie książki Stephena Kinga. Albo z „Mechanicznej Pomarańczy” też Kubricka.

– Co byś zmienił w polskim przemyśle filmowym?

– Jakby wszystko było idealne, to byłoby nudno. Nie jest żadnym wyzwaniem pracować w komfortowych warunkach. Ja lubię na planie mieć, np. błoto, nieustanne opady deszczu, smród, zimno. Chciałbym jeszcze, żeby ludzie byli dla siebie bardziej empatyczni i milsi. Nad tym bym popracował. Chęć zrozumienia drugiego człowieka i wykazanie wobec niego życzliwości – to bardzo pomaga na planie zdjęciowym. Chciałbym, żeby wszyscy byli dla siebie mili i kochali się wzajemnie. Taka utopia. Wtedy byłoby cudownie.

Współpraca: Wiktoria Szleszyńska, Weronika Wolak

Tekst pochodzi z 49. (1768) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe