Patriotyzm zaczyna być postawą dnia codziennego
Żyć niepodległością na co dzień, posiadać własne niepodległe państwo to dla młodych pokoleń jest jeszcze kwestia abstrakcyjna, ale przy takim położeniu geopolitycznym nie może być abstrakcyjna, wszak z historii i pamięci wspólnego cierpienia przodków nie można tego lekceważyć. Niemniej wspólne bycie w jednym organizmie politycznym, ekonomicznym i kulturowym, jakim jest Unia Europejska, wpływa na patrzenie z dystansu na zagadnienia własnej suwerenności.
Odrodzona
A jeszcze ponad sto lat temu codzienne życie pod obcą flagą i obcojęzycznym pismem urzędowym oddawało cały ciężar grozy bycia pod zaborami. „Przez lata codziennie niewiarygodną wiadomością był dla Wysokolskiego fakt, że nie ma ojczyzny. Żadna myśl, żaden powzięty zamiar nie był wolny od tej skazy. Gdy inni budowali swe życie obok tej sprawy lub ponad nią, w oczach Wysokolskiego wszystko było tymczasowe i nieistotne, skoro się odbywało w niewoli” – pisała Zofia Nałkowska w powieści „Węzły życia”, gdzie zobrazowała ostatnie chwile II RP.
Ile lekkości i życia może dawać własne państwo, wiedzieli tylko ci, którzy po stuletniej niewoli znowu dostali polski paszport. „Ach ten rok osiemnasty! Ta jesień tego roku! Ta pasja zamalowywania czarnych orłów cesarskich na żółtych skrzynkach pocztowych i na tablicach urzędów! I te białe orzełki, które z dnia na dzień rozkwitły dokoła jak astry! Niepodległość jest jednak słowem magicznym: ludzie zaczęli inaczej się ruszać, inaczej patrzeć na wszystko, przyjeżdżać, odjeżdżać, działać – pełni nagle nowej energii i nowych pomysłów, pełni blasku w oczach. Na zakopiańskim Rynku – pod stojącym tam wówczas pomnikiem króla Jagiełły – gęsty tłum oddziałów wojska polskiego w maciejówkach i rogatywkach. Na Krupówkach podniecała i mnie jakaś dziwna, ogólna wesołość. U nas w pensjonacie – w tak smutnej przedtem willi «Ładzie», a teraz pełnej gości – zawrzało” – pisał polski poeta, prozaik, tłumacz i prezes Polskiego PEN Clubu Juliusz Żuławski w książce „Z domu”.
Z kolei Eugeniusz Kwiatkowski tak wspominał w „Dysproporcjach” o powrocie Polski na mapy Europy: „W szarym listopadzie 1918 roku po wiekowej, beznadziejnej niewoli, po tragicznym i niszczącym rozdarciu państwa polskiego, po wielu bezskutecznych porywach zbrojnych, po bezmiarze klęsk i upokorzeń, po nowej próbie podziału w Brześciu, po doszczętnym zrujnowaniu wielkiej części majątku narodowego, po wyeksploatowaniu kraju ze wszystkich sil żywotnych, po całkowitej zagładzie podstaw walutowych, kredytowych, komunikacyjnych, na zgliszczach przemysłu, rolnictwa i handlu, zajaśniał wreszcie oczekiwany od tylu pokoleń dzień wolności”.
Niezawodne idee
Nasze niepodległość i patriotyzm mają tę dobrą cechę, że w chwilach trudnych są do wykorzystania natychmiast. Idea obrony niepodległości jednoznacznie ofiarowuje intelektualne i uczuciowe instrumentarium pozwalające odnaleźć wspólnocie sens w wydarzeniu politycznym i historycznym o trudnym charakterze. Żadne inne oferty na rynku idei nie sprawdzają się tak jak te dwie. Polacy wielokrotnie przerabiali to w swojej historii i zawsze się okazywało, że na placu boju w sytuacjach dla narodu tragicznych zostawały: ofiarny patriotyzm, walka o suwerenność, no i spajający wszystko katolicyzm. Doświadczenie wskazuje, że wszelkie inne modne ideologie były na czasy prosperity.
Żywotność polskiego patriotyzmu i nadwrażliwość na kwestie niepodlegania podmiotom zewnętrznym bierze się w dużej mierze stąd, że za obronę tych abstrakcyjnych w końcu idei płaciliśmy w naszych dziejach morze krwi. Naród polski pośród wszystkich innych definicji i odniesień to nade wszystko wspólnota cierpienia. Narodom niemającym w swoim doświadczeniu tak fatalnych przerw we własnej państwowości trudno właściwie odczytywać polskie uczucia narodowe i wydarzenia jak Marsz Niepodległości. Pamięć wspólnego cierpienia jest tą ostateczną instancją, przed którą milkną już spory „bić się czy nie bić”. Bo można się zastanawiać nad sensownością kolejnych powstań, lecz nikt w przestrzeni publicznej nie odważy się jawnie kwestionować ofiary z własnego życia kolejnych tysięcy młodych dziewczyn i chłopaków, którzy poszli się bić.
Z Marszu Niepodległości, dyskusji wokół niego, a nawet przepychanek i ataków na to wydarzenie wykuwa się swoisty brewiarz patriotyczny w ponowoczesnej Polsce. Jego cechą szczególną jest przecięcie pokoleniowe. Z jednej strony mamy Polaków pamiętających czasy wielkich narracji i wielkich nosicieli tych narracji, jak przepełnieni literaturą romantyczną i trudnym doświadczeniem zawieruchy dziejowej św. Jan Paweł II oraz bł. Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński, z drugiej – pokolenia urodzone po 1989 roku, które upadek „Imperium zła” zna już tylko z historii. Ci pierwsi wychowani w duchu ofiarności czują moralną i polityczną odpowiedzialność przed minionymi i przyszłymi pokoleniami. Dla wielu z nich patriotyzm zaczyna być postawą dnia codziennego, jest formacją i punktem odniesienia refleksji politycznej, afirmacją aspiracji narodowych, lojalnością wobec określonej wizji Rzeczpospolitej i w końcu dojrzewającą coraz bardziej obroną realistycznie ujętego interesu narodowego. Ci młodsi wychowani do indywidualizmu i – owszem – ciężkiej pracy, ale dla samorealizacji, nie postrzegają kwestii suwerenności w kategoriach walki.
Ci pierwsi, po czterdziestce, podnieśli patriotyzm dosłownie z ziemi. To oni jeszcze dekadę temu ochoczo zakładali koszulki z Żołnierzami Wyklętymi. Niestety w zachwytach nad odradzaniem się gorących uczuć do ojczyzny przeoczyli, że dzisiaj nie ma tylu następców, ilu by chcieli.
Niepodległość jako zadanie moralne trudne do utrzymania we wrogim środowisku zewnętrznym, choć zapomniane w młodym pokoleniu Polaków jakiś czas temu jako coś już nawet nie wstydliwego, lecz jako sprawa, na którą po prostu nie ma się czasu, zaczyna powracać wraz z powrotem historii przez duże H. Jednak na pełną rehabilitację i powrót do panteonu spraw ważnych niepodległość będzie musiała poczekać.
Patriotyzm i cześć dla nieodległości nie jest w obecnej dobie uczuciem łatwym m.in., dlatego, że nie wiedzieć czemu fukuyamowska teoria końca historii ma nadal bardzo wielu zwolenników, choć wycofał się z niej sam Francis Fukuyama. Toteż idea suwerenności wymaga dziś odpowiedniej wiedzy i wyobraźni historycznej, by ją należycie docenić, odwagi i wyrobienia politycznego, by jej publicznie bronić.
Boje Polaków o niezależność w przestrzeni międzynarodowej irytują kosmopolitycznych liberałów rządzących dzisiaj UE. Ci bowiem dobrze wiedzą, że beneficjentem szkoły myślenia politycznego w nurcie niepodległościowym będzie szeroko rozumiana prawica, a więc ich przeciwnik polityczny.
Wobec tych wszystkich wojen o nasze dusze i serca przygoda z niepodległą wciąż trwa, wykazując swoją żywotność. „Proces formowania się świadomości narodowej jest długotrwały, rozłożony w czasie i praktycznie nigdy się nie kończy. To łańcuch faktów historycznych, historycznie zmiennych wewnętrznych i zewnętrznych uwarunkowań ekonomicznych, politycznych i w ogóle cywilizacyjnych oraz ciągów produktów duchowej kultury danej społeczności kształtowanej w drodze historycznego rozwoju” – pisze Tadeusz Biernat w książce „Mit polityczny”.
Tekst pochodzi z 45. (1764) numeru „Tygodnika Solidarność”.