[Felieton "TS"] Tomasz P. Terlikowski: Samowykluczony
Mam świadomość, że to pewien brak, kulturowe samowykluczenie, bo widzę, jak wielu moich przyjaciół i znajomych przeżywa kolejne mecze polskiej reprezentacji. Ich łzy, emocje, radość i żal są szczere, ale dla mnie kompletnie niedostępne. Nie rozumiem, co takiego jest w bieganiu za piłką, nie widzę nic zajmującego w stracie półtorej godziny na oglądanie telewizji (ile wtedy można stron książki przeczytać), nie odczuwam emocji związanych z wygraną czy przegraną. Nic, zero, jakbym nie urodził się w rodzinie, w której mecze się oglądało, i jakby moi synowie nie biegali po domu, wznosząc okrzyki po każdej pięknej – jak twierdzą – akcji „naszych”.
I choć czasem zazdroszczę im tych wszystkich emocji, to są też takie momenty (w ostatniej dekadzie zdecydowanie częstsze), gdy jestem z tego powodu naprawdę szczęśliwy. Gdy moi synowie, i jak potem odczytałem na Twitterze, ogromna rzesza moich znajomych i przyjaciół przeżywała mecz Polska – Słowacja, denerwowała się, rzucała rozmaitymi, niekoniecznie świętymi, słowami, gdy zaciskała zęby ze złości, albo płakała ze wstydu, ja spokojnie siedziałem w fotelu i czytałem książkę. Czasem do moich uszu dochodziły okrzyki sąsiadów (bardzo niecenzuralne), a chwilę potem synowie wpadali z informacją, jaki jest wynik, ale poza tym to był cudowny czas. Zero stresu, frustracji, rozżalenia.
A gdyby ktoś zastanawiał się, co zrobić w czasie kolejnego meczu, to mam prostą radę. Myślę, że o tej porze w kinach będą pustki, a to oznacza, że spokojnie zamiast denerwować się w czasie meczu, można obejrzeć sobie (nawet z dziećmi) znakomitą animację „Krudowie 2: Nowa Era”. Druga część o wiele lepsza od pierwszej, animacje niesamowite, a opowieść przyjazna, bo uświadamiająca, jak ważna w naszym życiu jest rodzina i miłość. Jednym słowem: dobrze spędzone półtorej godziny, a jeśli jeszcze nie zdecydujemy się na popcorn (ja się nie decyduję), to nawet strat dla zdrowia wielkich nie będzie. Jeśli zaś ktoś woli pójść do kina na coś poważniejszego, to niezmiennie polecam „Nomadland” Chloé Zhao. Ten film to przede wszystkim wstrząsająca opowieść o samotności, tęsknocie, odchodzeniu, szukaniu tych, których już wśród nas nie ma, i ucieczce przed samym sobą oraz sile miłości. Ludzie, którym kryzys zniszczył życie, walczą w nim o godność, o normalności, o poczucie, że w tym bezsensie jest jakiś sens. To film skromny, realistyczny, pełen pięknych obrazów, a jednocześnie boleśnie szczery. I jeszcze rola Frances McDormand – oszczędna, surowa, a jednocześnie niesamowicie przekonująca.
Nie, nie liczę, że wielu kibiców pójdzie tą drogą, ale zawsze chętnie witam nowych samowykluczonych!