Wyborcza ruletka. To, co wydarzyło się w Gruzji i Rumunii to sygnał ostrzegawczy

To, co wydarzyło się w Rumunii, a wcześniej w Gruzji, jest sygnałem ostrzegawczym nie tylko dla Polaków, których w przyszłym roku czekają wybory na urząd prezydenta Rzeczpospolitej. To ostrzeżenie dla całej Europy, która w obliczu kryzysu okazuje się zbyt słaba, nie tylko żeby przeciwdziałać zagrożeniom ze strony Rosji i Chin, ale również zapanować nad niespójnym systemem prawnym państw członkowskich.
Flaga Rumunii - zdjęcie poglądowe Wyborcza ruletka. To, co wydarzyło się w Gruzji i Rumunii to sygnał ostrzegawczy
Flaga Rumunii - zdjęcie poglądowe / fot. pixabay.com

Wyrok Sądu Konstytucyjnego unieważniający pierwszą turę wyborów prezydenckich zapadł w wątpliwym terminie i niejasnych okolicznościach, choć bezspornie ratuje ten kraj przed rzuceniem się w ramiona Władimira Putina. Gruzinom to się nie udało.

Rzymskie korzenie rumuńskich kłopotów

Mieszkańcy Bukaresztu rewolucje mają we krwi. Ci, którzy w 1989 roku obalali komunistyczny – choć relatywnie najbardziej niezależny od ZSRR – rząd, dzisiaj znów spotykają się na alei Zwycięstwa, albo nawet lepiej, przed Pałacem Ludu, monumentalnym gmachem eklektycznie łączącym socrealizm z antyczną architekturą Rzymu. Pałac – niewyobrażalny dla turystów z zachodniej Europy i USA gmach wielkości małego miasteczka był dla Rumunów prezentem od samego Nicolae Ceaușescu, rumuńskiego dyktatora, którego Rumuni własnoręcznie usunęli z urzędu, a później po improwizowanym, trwającym niecałą godzinę, procesie skazali na śmierć i od razu rozstrzelali razem z żoną serią z karabinów maszynowych. Wszystko to wydarzyło się kilka miesięcy po pierwszych polskich wyborach do tzw. Sejmu kontraktowego, kiedy siadaliśmy do świątecznego śniadania (już nie w PRL), 25 grudnia. Dla prawosławnych Rumunów – to jest dominujące wyznanie w tym kraju – do świąt pozostawały jeszcze dwa tygodnie – data śmierci dyktatora w żaden sposób nie stała się tu symboliczna. Po prostu po ponad 40 latach dyktatury pozbyli się „wodza ludu”, który jeszcze pośmiertnie dawał o sobie znać i odciskał się piętnem na ich życiu, architekturze Bukaresztu, a przede wszystkim na tym, w jaki sposób Rumunów przez wiele dekad postrzegała większość Europejczyków.

Rumuni to do końca XX wieku był, w powszechnym odczuciu, naród żebraczy, który jeździł po Europie, prosząc o drobne i wykonując proste, nikomu niepotrzebne prace, takie jak mycie przedniej szyby samochodu stojącego w korku. To, jak niesprawiedliwa była to ocena, można było łatwo zweryfikować, odwiedzając Bukareszt, dumne miasto na południu Europy, w którym piękne, choć zapuszczone, budynki momentami uderzająco przypominały zabudowę Rzymu. Tu także łatwo było spotkać żebraka, tyle że na miejscu łatwo było przekonać się, że żaden z niego Rumun – po prostu rumuński Cygan, podobnie jak na Zachodzie naciągający każdego, kto sprawiał wrażenie człowieka zamożnego. Rumuni nie lubili i do dzisiaj nie lubią Cyganów – w tym kraju raczej nikt nie mówi na nich Rom, bo zbyt mocno kojarzy się z dumnym narodem starożytnych Daków, powierników tradycji starożytnego Rzymu, a jeśli wierzyć niektórym lingwistom z bukareszteńskich uczelni, również prawdziwego języka Rzymian. Rzeczywiście rumuński wywodzi się z rodziny języków romańskich, jest zaskakująco podobny do włoskiego i łaciny, podobny na tyle, że jeżeli znacie włoski, to bez problemu dogadacie się z rodzimymi Rumunami.

Za protesty w Kraju Daków odpowiada – nieraz zapewniali mnie o tym moi rumuńscy znajomi – właśnie ta krew rzymskich legionistów, która ma płynąć w ich żyłach. To dlatego tak godnie znoszą dyktatorów i tak chętnie dają władzę ludziom, którzy są silni, albo sprawiają takie wrażenie.

Brudna gra wyborcza

Dzisiaj część Rumunów protestuje przeciwko Călinowi Georgescu, który – jeżeli wierzyć protestującym – podstępem niemal dostał się do pałacu prezydenckiego. Georgescu, jeszcze miesiąc temu zupełnie nieznany skrajnie prawicowy działacz, 24 listopada wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich i wiele wskazywało na to, że z równą łatwością poradzi sobie w drugiej. Tym bardziej że jego konkurentką była centroprawicowa burmistrz niewielkiego miasteczka Elena Lasconi, której najważniejszym atutem było poparcie kilku partii politycznych.

Lawinowo rosnąca popularność Georgescu to efekt brawurowo przeprowadzonej kampanii wyborczej. Kampanii, w której palce maczali kremlowscy spece od manipulacji. Dzisiaj, po ujawnieniu przez Naczelną Radę Obrony Kraju dokumentów i informacji na temat prezydenckich wyborów, wiadomo, że potomkowie Drakuli wzięli udział w gigantycznej manipulacji prowadzonej niemal wyłącznie spoza kraju.

Zaledwie dwa tygodnie przed wyborami niemal nieznany w kraju polityk, bez wsparcia jakiejkolwiek partii, stał się przedmiotem zachwytu stworzonych na szybko 25 tysięcy kont na TikToku. To zdaniem rumuńskich śledczych w Naczelnej Radzie Obrony Kraju oczywisty dowód na skoordynowaną – i skuteczną, jak się okazało – próbę zmiany wyniku wyborów. Wygrana skrajnie prawicowego kandydata zaskoczyła również... samych głosujących.

Dlaczego? Przede wszystkim zapowiadał on poluzowanie związków z NATO, aż do wyjścia z Sojuszu zupełnie, a tego Rumunii nie chcą.
Deklarował również natychmiastowe wstrzymanie jakiekolwiek pomocy dla atakowanej przez Rosję Ukrainy. To dla Bukaresztu niebezpieczne deklaracje, bo graniczy z atakowaną właśnie Ukrainą i Mołdawią, która na arenie międzynarodowej coraz głośniej woła o pomoc w związku z coraz silniejszymi próbami zdestabilizowania sytuacji w tym kraju przez Rosję. Ubiegłoroczne formalne rozpoczęcie negocjacji o przyjęcie Mołdawii do Unii Europejskiej tylko zaostrzyły rosyjskie próby przejęcia władzy w tym kraju i uzależnienie Kiszyniowa, który do 1990 roku był częścią Związku Radzieckiego, od Moskwy i kremlowskiego aparatu decyzyjnego. Rumunia ma również kilka znaczących strategicznie portów nad Morzem Czarnym – uzyskanie wpływu na politykę rumuńską pozwoliłoby Władimirowi Putinowi jeszcze bardziej zbliżyć się do wizji odbudowy dawnego imperium.

W obronie demokracji

Rumunia ma o co walczyć i potrzebuje w tej walce NATO-wskich sojuszników. Szczególnie, że jest otoczona przez kraje bezspornie sprzyjające Rosji. Granicząca od zachodu Serbia jest otwarcie prorosyjska i popiera atak na Ukrainę niemal od początku wojny. Węgry również wybijają się z paneuropejskiej obrony ukraińskiej demokracji i wolności, krytykując nie tylko władze w Kijowie, ale również zachodnioeuropejskich polityków, którzy niosą Ukrainie wsparcie militarne i gospodarcze. Rząd w Budapeszcie powtarza tu retorykę Moskwy, przekonując, że jakakolwiek pomoc dla Ukrainy to niepotrzebne przedłużanie konfliktu, działanie przeciwko ludności cywilnej, a przede wszystkim doprowadzanie do otwartej konfrontacji NATO i Rosji. W przypadku zaognienia konfliktu niedaleko już do trzeciej wojny światowej, wojny nuklearnej, która zniszczy cały znany świat i większość ludzkości.

Wielu rumuńskich wyborców przyznaje jednak, że ich protesty wynikają jednak także z wątpliwości wobec tego, co w kalendarzu wyborczym zdarzyło się później. Chodzi przede wszystkim o decyzję rumuńskiego Sądu Konstytucyjnego, który powołując się na dokumenty i materiały Naczelnej Rady Obrony Kraju, dwa dni przed drugą turą wyborów jednogłośnie unieważnił wybory w całości i wezwał obecny parlament i prezydenta do ustalenia nowego terminu wyborów prezydenckich. Ruch był, zdaniem Rumunów, zaskakujący i stawiający pod znakiem zapytania powszechne zrozumienie demokracji. Po pierwsze – unieważnienie wyborów odbyło się zbyt późno, niemal w przeddzień kolejnej, rozstrzygającej tury, co w wyraźny sposób wskazywało na to, że kandydaci nie są traktowani zgodnie z konstytucyjną zasadą równości. Po drugie – wątpliwości budzi legalność władzy obecnego prezydenta, którego kadencja kończy się 21 grudnia.

Klaus Iohannis, urzędujący prezydent tego kraju, takich wątpliwości nie ma i deklaruje, że będzie kontynuował urząd. Aż do dnia złożenia przysięgi przez nowego prezydenta. Nawet jeżeli to na bakier z obecną konstytucją.

– Dopiero wtedy odejdę – zapowiada Iohannis, wyjaśniając: – Jeden z kandydatów nielegalnie korzystał z masowej promocji wyborczej w ciągu dwóch dni, w których zgodnie z prawem jest to zabronione, w sobotę poprzedzającą wybory, a nawet w dniu wyborów. To narusza prawo wyborcze. Ten sam kandydat zadeklarował zerowe wydatki na kampanię, mimo że prowadził bardzo wyrafinowaną promocję. Ponadto otrzymaliśmy informację ze służb, że kampania tego kandydata była wspierana przez obce państwo.

Decyzję o unieważnieniu wyborów skomentował również kontrowersyjny kandydat Călin Georgescu, który uznał, że w jego ojczyźnie doszło właśnie do „podeptania demokracji”.

Scenariusz pisany na Kremlu

– Dzisiaj skorumpowany system zawarł pakt z diabłem. Ja mam tylko jeden pakt, z narodem rumuńskim i z Bogiem – mówił Georgescu po ogłoszeniu decyzji Sądu Konstytucyjnego. – Dzisiaj państwo rumuńskie podeptało demokrację. Decyzja Sądu Konstytucyjnego to w zasadzie oficjalny zamach stanu. Państwo znajduje się w śpiączce farmakologicznej. Razem z ludźmi zrobiliśmy to, co zapowiedzieliśmy, napisaliśmy historię. Czas pokazać, że jesteśmy odważnym narodem i obronimy demokrację.

Niedługo później na jaw wyszły trzy rewizje, które rumuńska policja i służby przeprowadziły u nielegalnego sponsora kampanii Călina Georgescu, Bogdana Peschiry z Braszowa, wieloletniego działacza skrajnej prawicy, promującego neonazizm i politykę prorosyjską. To właśnie z jego kont na kampanię na TikToku trafił ponad milion euro, które pochodziły z przestępstw, od rosyjskich kontaktów i z pralni pieniędzy.

Peschira organizował i brał udział m.in. w organizowanych w rumuńskim lesie Tancabesti uroczystościach upamiętniających Corneliu Zeleę Codreanu, twórcę faszystowskiej Żelaznej Gwardii. Brała w nich udział m.in. liderka skrajnie prawicowej partii S.O.S România Diana Iovanovici-Șoșoacă.

Scenariusz wyborczy w Rumunii to kolejna wersja tego, który Rosja zrealizowała niedawno w Gruzji. Ten kaukaski kraj gruzińscy politycy prorosyjscy już od dawna przygotowywali do rozbratu z zachodnią demokracją i marzeniem o europejskiej wspólnocie. Dzisiaj jedyną wspólnotą, o której mogą myśleć Gruzini, to Wspólnota Niepodległych Państw, sojusz militarno-gospodarczy opierający się na Rosji i Białorusi. To stąd trwające od miesiąca protesty na ulicach Tbilisi bezwzględnie tłumione przez niechcianą i nielegalną – międzynarodowi obserwatorzy nie mają co do tego wątpliwości – władzę w tym kraju.

Oprócz bajecznie łatwej wygranej prorosyjskich polityków obu krajów łączy jeszcze jedno – to doprowadzenie do wymyślonego kryzysu konstytucyjnego oraz podejście do konkurentów politycznych, nieodmiennie w kampanii odczłowieczanych i uprzedmiotawianych. Wznoszone w gruzińskiej czy w rumuńskiej kampanii wyborczej hasła niepokojąco przypominały te z ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych w Polsce. Tu także nie było walki na programy, a jedynie hasło zastępowane dzisiaj ośmioma gwiazdkami. To niepokojące, szczególnie że w przyszłym roku najbliższe unijne wybory – prezydenckie – odbędą się właśnie w Polsce.

CZYTAJ TAKŻE:


 

POLECANE
Polska Straż Graniczna nie wpuściła nielegalnego imigranta, więc Niemcy podrzucili go Polakom 60 km dalej z ostatniej chwili
Polska Straż Graniczna nie wpuściła nielegalnego imigranta, więc Niemcy podrzucili go Polakom 60 km dalej

Po interwencji Ruchu Obrony Granic i polskiej Straży Granicznej niemiecka policja odesłała Afgańczyka z mostu w Gubinie i wywiozła 60 km dalej do Łęknicy – informuje niemiecki Die Welt.

Ryż z pestycydem wycofany ze sprzedaży. Znana sieć ostrzega klientów Wiadomości
Ryż z pestycydem wycofany ze sprzedaży. Znana sieć ostrzega klientów

Znana sieć hipermarketów Auchan ogłosiła wycofanie ze sprzedaży partii ryżu naturalnego, brązowego, pełnoziarnistego marki „Cenos” (opakowanie 4x100 g). Powodem tej decyzji jest przekroczenie dopuszczalnego poziomu pozostałości pestycydu - heksakonazolu.

Co dalej z koalicją rządzącą? Wymowny wpis Tuska z ostatniej chwili
Co dalej z koalicją rządzącą? Wymowny wpis Tuska

W koalicji rządzącej wrze po "tajnym spotkaniu" marszałka Sejmu Szymona Hołowni z europosłem PiS Adamem Bielanem. Tymczasem premier Donald Tusk opublikował wymowny wpis na platformie X.

Nie żyje legendarny muzyk i kompozytor Wiadomości
Nie żyje legendarny muzyk i kompozytor

Zmarł Mark Snow, amerykański kompozytor, autor muzyki do filmów i seriali. Największą sławę przyniósł mu trzymający w napięciu kultowy muzyczny motyw przewodni do serialu „Z Archiwum X”.

W koalicji wrze. Nam się wszystko wali, a on się zastanawia z ostatniej chwili
W koalicji wrze. "Nam się wszystko wali, a on się zastanawia"

W koalicji rządzącej wrze po "tajnym spotkaniu" marszałka Sejmu Szymona Hołowni z europosłem PiS Adamem Bielanem. Politycy Koalicji Obywatelskiej nie przebierają w słowach.

Polacy pilnują granicy z Niemcami. Jest nagranie z ostatniej chwili
Polacy pilnują granicy z Niemcami. Jest nagranie

Ruch Obrony Granic patroluje granicę z Niemcami. Członkowie ruchu postanowili pokazali, jak wygląda ich nocny patrol.

Komunikat dla mieszkańców Górnego Śląska z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Górnego Śląska

Wojewoda śląski wydał rozporządzenie o zakazie korzystania do końca lipca z rzeki Kłodnicy na odcinku od Małej Elektrowni Wodnej w Pławniowicach do granic województwa śląskiego – podały w sobotę służby kryzysowe wojewody.

IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka z ostatniej chwili
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka

Weekend w Polsce: spadek ciśnienia, do 31 °C i lokalne burze. Sprawdź szczegółową prognozę IMGW na 5–6 lipca 2025.

Tadeusz Płużański: Prowokacja kielecka tylko u nas
Tadeusz Płużański: Prowokacja kielecka

Tragedia kielecka – tak zatytułowaną informację autorstwa Tadeusza Szturm de Sztrema, działacza Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność, Równość, Niepodległość, można znaleźć w aktach powojennego mordu sądowego na rtm. Witoldzie Pileckim. Antysowiecka grupa Pileckiego dzięki kurierom przekazała ją do sztabu II Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa we Włoszech.

Blackout w Czechach. Premier przekazał nowe ustalenia Wiadomości
Blackout w Czechach. Premier przekazał nowe ustalenia

Premier Czech Petr Fiala powiedział dziennikarzom po posiedzeniu Centralnego Sztabu Kryzysowego, że przyczyną awarii prądu w piątek była usterka techniczna. Wykluczył cyberatak jako powód. Według Fiali awaria objęła 500 tys. odbiorców prądu. Po południu bez energii elektrycznej było 2000 odbiorców.

REKLAMA

Wyborcza ruletka. To, co wydarzyło się w Gruzji i Rumunii to sygnał ostrzegawczy

To, co wydarzyło się w Rumunii, a wcześniej w Gruzji, jest sygnałem ostrzegawczym nie tylko dla Polaków, których w przyszłym roku czekają wybory na urząd prezydenta Rzeczpospolitej. To ostrzeżenie dla całej Europy, która w obliczu kryzysu okazuje się zbyt słaba, nie tylko żeby przeciwdziałać zagrożeniom ze strony Rosji i Chin, ale również zapanować nad niespójnym systemem prawnym państw członkowskich.
Flaga Rumunii - zdjęcie poglądowe Wyborcza ruletka. To, co wydarzyło się w Gruzji i Rumunii to sygnał ostrzegawczy
Flaga Rumunii - zdjęcie poglądowe / fot. pixabay.com

Wyrok Sądu Konstytucyjnego unieważniający pierwszą turę wyborów prezydenckich zapadł w wątpliwym terminie i niejasnych okolicznościach, choć bezspornie ratuje ten kraj przed rzuceniem się w ramiona Władimira Putina. Gruzinom to się nie udało.

Rzymskie korzenie rumuńskich kłopotów

Mieszkańcy Bukaresztu rewolucje mają we krwi. Ci, którzy w 1989 roku obalali komunistyczny – choć relatywnie najbardziej niezależny od ZSRR – rząd, dzisiaj znów spotykają się na alei Zwycięstwa, albo nawet lepiej, przed Pałacem Ludu, monumentalnym gmachem eklektycznie łączącym socrealizm z antyczną architekturą Rzymu. Pałac – niewyobrażalny dla turystów z zachodniej Europy i USA gmach wielkości małego miasteczka był dla Rumunów prezentem od samego Nicolae Ceaușescu, rumuńskiego dyktatora, którego Rumuni własnoręcznie usunęli z urzędu, a później po improwizowanym, trwającym niecałą godzinę, procesie skazali na śmierć i od razu rozstrzelali razem z żoną serią z karabinów maszynowych. Wszystko to wydarzyło się kilka miesięcy po pierwszych polskich wyborach do tzw. Sejmu kontraktowego, kiedy siadaliśmy do świątecznego śniadania (już nie w PRL), 25 grudnia. Dla prawosławnych Rumunów – to jest dominujące wyznanie w tym kraju – do świąt pozostawały jeszcze dwa tygodnie – data śmierci dyktatora w żaden sposób nie stała się tu symboliczna. Po prostu po ponad 40 latach dyktatury pozbyli się „wodza ludu”, który jeszcze pośmiertnie dawał o sobie znać i odciskał się piętnem na ich życiu, architekturze Bukaresztu, a przede wszystkim na tym, w jaki sposób Rumunów przez wiele dekad postrzegała większość Europejczyków.

Rumuni to do końca XX wieku był, w powszechnym odczuciu, naród żebraczy, który jeździł po Europie, prosząc o drobne i wykonując proste, nikomu niepotrzebne prace, takie jak mycie przedniej szyby samochodu stojącego w korku. To, jak niesprawiedliwa była to ocena, można było łatwo zweryfikować, odwiedzając Bukareszt, dumne miasto na południu Europy, w którym piękne, choć zapuszczone, budynki momentami uderzająco przypominały zabudowę Rzymu. Tu także łatwo było spotkać żebraka, tyle że na miejscu łatwo było przekonać się, że żaden z niego Rumun – po prostu rumuński Cygan, podobnie jak na Zachodzie naciągający każdego, kto sprawiał wrażenie człowieka zamożnego. Rumuni nie lubili i do dzisiaj nie lubią Cyganów – w tym kraju raczej nikt nie mówi na nich Rom, bo zbyt mocno kojarzy się z dumnym narodem starożytnych Daków, powierników tradycji starożytnego Rzymu, a jeśli wierzyć niektórym lingwistom z bukareszteńskich uczelni, również prawdziwego języka Rzymian. Rzeczywiście rumuński wywodzi się z rodziny języków romańskich, jest zaskakująco podobny do włoskiego i łaciny, podobny na tyle, że jeżeli znacie włoski, to bez problemu dogadacie się z rodzimymi Rumunami.

Za protesty w Kraju Daków odpowiada – nieraz zapewniali mnie o tym moi rumuńscy znajomi – właśnie ta krew rzymskich legionistów, która ma płynąć w ich żyłach. To dlatego tak godnie znoszą dyktatorów i tak chętnie dają władzę ludziom, którzy są silni, albo sprawiają takie wrażenie.

Brudna gra wyborcza

Dzisiaj część Rumunów protestuje przeciwko Călinowi Georgescu, który – jeżeli wierzyć protestującym – podstępem niemal dostał się do pałacu prezydenckiego. Georgescu, jeszcze miesiąc temu zupełnie nieznany skrajnie prawicowy działacz, 24 listopada wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich i wiele wskazywało na to, że z równą łatwością poradzi sobie w drugiej. Tym bardziej że jego konkurentką była centroprawicowa burmistrz niewielkiego miasteczka Elena Lasconi, której najważniejszym atutem było poparcie kilku partii politycznych.

Lawinowo rosnąca popularność Georgescu to efekt brawurowo przeprowadzonej kampanii wyborczej. Kampanii, w której palce maczali kremlowscy spece od manipulacji. Dzisiaj, po ujawnieniu przez Naczelną Radę Obrony Kraju dokumentów i informacji na temat prezydenckich wyborów, wiadomo, że potomkowie Drakuli wzięli udział w gigantycznej manipulacji prowadzonej niemal wyłącznie spoza kraju.

Zaledwie dwa tygodnie przed wyborami niemal nieznany w kraju polityk, bez wsparcia jakiejkolwiek partii, stał się przedmiotem zachwytu stworzonych na szybko 25 tysięcy kont na TikToku. To zdaniem rumuńskich śledczych w Naczelnej Radzie Obrony Kraju oczywisty dowód na skoordynowaną – i skuteczną, jak się okazało – próbę zmiany wyniku wyborów. Wygrana skrajnie prawicowego kandydata zaskoczyła również... samych głosujących.

Dlaczego? Przede wszystkim zapowiadał on poluzowanie związków z NATO, aż do wyjścia z Sojuszu zupełnie, a tego Rumunii nie chcą.
Deklarował również natychmiastowe wstrzymanie jakiekolwiek pomocy dla atakowanej przez Rosję Ukrainy. To dla Bukaresztu niebezpieczne deklaracje, bo graniczy z atakowaną właśnie Ukrainą i Mołdawią, która na arenie międzynarodowej coraz głośniej woła o pomoc w związku z coraz silniejszymi próbami zdestabilizowania sytuacji w tym kraju przez Rosję. Ubiegłoroczne formalne rozpoczęcie negocjacji o przyjęcie Mołdawii do Unii Europejskiej tylko zaostrzyły rosyjskie próby przejęcia władzy w tym kraju i uzależnienie Kiszyniowa, który do 1990 roku był częścią Związku Radzieckiego, od Moskwy i kremlowskiego aparatu decyzyjnego. Rumunia ma również kilka znaczących strategicznie portów nad Morzem Czarnym – uzyskanie wpływu na politykę rumuńską pozwoliłoby Władimirowi Putinowi jeszcze bardziej zbliżyć się do wizji odbudowy dawnego imperium.

W obronie demokracji

Rumunia ma o co walczyć i potrzebuje w tej walce NATO-wskich sojuszników. Szczególnie, że jest otoczona przez kraje bezspornie sprzyjające Rosji. Granicząca od zachodu Serbia jest otwarcie prorosyjska i popiera atak na Ukrainę niemal od początku wojny. Węgry również wybijają się z paneuropejskiej obrony ukraińskiej demokracji i wolności, krytykując nie tylko władze w Kijowie, ale również zachodnioeuropejskich polityków, którzy niosą Ukrainie wsparcie militarne i gospodarcze. Rząd w Budapeszcie powtarza tu retorykę Moskwy, przekonując, że jakakolwiek pomoc dla Ukrainy to niepotrzebne przedłużanie konfliktu, działanie przeciwko ludności cywilnej, a przede wszystkim doprowadzanie do otwartej konfrontacji NATO i Rosji. W przypadku zaognienia konfliktu niedaleko już do trzeciej wojny światowej, wojny nuklearnej, która zniszczy cały znany świat i większość ludzkości.

Wielu rumuńskich wyborców przyznaje jednak, że ich protesty wynikają jednak także z wątpliwości wobec tego, co w kalendarzu wyborczym zdarzyło się później. Chodzi przede wszystkim o decyzję rumuńskiego Sądu Konstytucyjnego, który powołując się na dokumenty i materiały Naczelnej Rady Obrony Kraju, dwa dni przed drugą turą wyborów jednogłośnie unieważnił wybory w całości i wezwał obecny parlament i prezydenta do ustalenia nowego terminu wyborów prezydenckich. Ruch był, zdaniem Rumunów, zaskakujący i stawiający pod znakiem zapytania powszechne zrozumienie demokracji. Po pierwsze – unieważnienie wyborów odbyło się zbyt późno, niemal w przeddzień kolejnej, rozstrzygającej tury, co w wyraźny sposób wskazywało na to, że kandydaci nie są traktowani zgodnie z konstytucyjną zasadą równości. Po drugie – wątpliwości budzi legalność władzy obecnego prezydenta, którego kadencja kończy się 21 grudnia.

Klaus Iohannis, urzędujący prezydent tego kraju, takich wątpliwości nie ma i deklaruje, że będzie kontynuował urząd. Aż do dnia złożenia przysięgi przez nowego prezydenta. Nawet jeżeli to na bakier z obecną konstytucją.

– Dopiero wtedy odejdę – zapowiada Iohannis, wyjaśniając: – Jeden z kandydatów nielegalnie korzystał z masowej promocji wyborczej w ciągu dwóch dni, w których zgodnie z prawem jest to zabronione, w sobotę poprzedzającą wybory, a nawet w dniu wyborów. To narusza prawo wyborcze. Ten sam kandydat zadeklarował zerowe wydatki na kampanię, mimo że prowadził bardzo wyrafinowaną promocję. Ponadto otrzymaliśmy informację ze służb, że kampania tego kandydata była wspierana przez obce państwo.

Decyzję o unieważnieniu wyborów skomentował również kontrowersyjny kandydat Călin Georgescu, który uznał, że w jego ojczyźnie doszło właśnie do „podeptania demokracji”.

Scenariusz pisany na Kremlu

– Dzisiaj skorumpowany system zawarł pakt z diabłem. Ja mam tylko jeden pakt, z narodem rumuńskim i z Bogiem – mówił Georgescu po ogłoszeniu decyzji Sądu Konstytucyjnego. – Dzisiaj państwo rumuńskie podeptało demokrację. Decyzja Sądu Konstytucyjnego to w zasadzie oficjalny zamach stanu. Państwo znajduje się w śpiączce farmakologicznej. Razem z ludźmi zrobiliśmy to, co zapowiedzieliśmy, napisaliśmy historię. Czas pokazać, że jesteśmy odważnym narodem i obronimy demokrację.

Niedługo później na jaw wyszły trzy rewizje, które rumuńska policja i służby przeprowadziły u nielegalnego sponsora kampanii Călina Georgescu, Bogdana Peschiry z Braszowa, wieloletniego działacza skrajnej prawicy, promującego neonazizm i politykę prorosyjską. To właśnie z jego kont na kampanię na TikToku trafił ponad milion euro, które pochodziły z przestępstw, od rosyjskich kontaktów i z pralni pieniędzy.

Peschira organizował i brał udział m.in. w organizowanych w rumuńskim lesie Tancabesti uroczystościach upamiętniających Corneliu Zeleę Codreanu, twórcę faszystowskiej Żelaznej Gwardii. Brała w nich udział m.in. liderka skrajnie prawicowej partii S.O.S România Diana Iovanovici-Șoșoacă.

Scenariusz wyborczy w Rumunii to kolejna wersja tego, który Rosja zrealizowała niedawno w Gruzji. Ten kaukaski kraj gruzińscy politycy prorosyjscy już od dawna przygotowywali do rozbratu z zachodnią demokracją i marzeniem o europejskiej wspólnocie. Dzisiaj jedyną wspólnotą, o której mogą myśleć Gruzini, to Wspólnota Niepodległych Państw, sojusz militarno-gospodarczy opierający się na Rosji i Białorusi. To stąd trwające od miesiąca protesty na ulicach Tbilisi bezwzględnie tłumione przez niechcianą i nielegalną – międzynarodowi obserwatorzy nie mają co do tego wątpliwości – władzę w tym kraju.

Oprócz bajecznie łatwej wygranej prorosyjskich polityków obu krajów łączy jeszcze jedno – to doprowadzenie do wymyślonego kryzysu konstytucyjnego oraz podejście do konkurentów politycznych, nieodmiennie w kampanii odczłowieczanych i uprzedmiotawianych. Wznoszone w gruzińskiej czy w rumuńskiej kampanii wyborczej hasła niepokojąco przypominały te z ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych w Polsce. Tu także nie było walki na programy, a jedynie hasło zastępowane dzisiaj ośmioma gwiazdkami. To niepokojące, szczególnie że w przyszłym roku najbliższe unijne wybory – prezydenckie – odbędą się właśnie w Polsce.

CZYTAJ TAKŻE:



 

Polecane
Emerytury
Stażowe