Dr Leon Popek, historyk IPN: Na Wołyniu pozostały tysiące dołów śmierci
– 11 lipca obchodzimy 80. rocznicę ludobójstwa na Kresach. Dlaczego właśnie ta data upamiętnia tę zbrodnię?
– Warto wspomnieć, że mordowanie Wołynia zaczęło się znacznie wcześniej, bo już na wiosnę 1943 roku, z chwilą ucieczki ok. 5 tysięcy członków policji ukraińskiej w służbie niemieckiej do lasu, gdzie zasilili oni szeregi UPA. Uciekli oni z bronią i amunicją, ale także z doświadczeniem wcześniejszego mordowania Żydów. W UPA stali się wykładowcami i instruktorami. Od tego momentu wyraźnie obserwujemy, jak Wołyń zaczyna płonąć. Zaczyna się to w powiecie sarneńskim, kostopolskim, a następnie błyskawicznie rozszerza się na pozostałe powiaty.
11 lipca 1943 roku nadchodzi apogeum zbrodni. To właśnie wtedy banderowcy uderzyli na 99 miejscowości w czterech powiatach – horochowskim, włodzimierskim, kowelskim i częściowo łuckim. Historycy obliczają, że tylko w dniach 10–12 lipca mogło zginąć około 8–10 tysięcy Polaków.
Warto wspomnieć, że 11 lipca zostały napadnięte kościoły, gdzie Polacy przebywali w czasie sprawowanych Mszy Świętych. Wtargnięto do co najmniej pięciu kościołów, zginęło kilku kapłanów – w Porycku, Kisielinie, Zabłotcach. Ginęli księża, ale przede wszystkim ginęli wierni.
– Jaką rolę w ludobójstwie na Wołyniu odegrała ideologia banderowska? Można usłyszeć tezy o tym, że Stepan Bandera przebywał wówczas w więzieniu, co miałoby zwalniać go od odpowiedzialności za rzeź na Polakach.
– Hitler osobiście prawdopodobnie nikogo nie zamordował, a na rękach ma krew milionów ludzi. Jest odpowiedzialny za ich śmierć, ponieważ wydawał zbrodnicze rozkazy i szerzył ideologię nazistowską wśród swoich pobratymców.
To, że Bandera w czasie rzezi wołyńskiej przebywał w więzieniu, nie zwalnia go od odpowiedzialności za skutki szerzenia zbrodniczej ideologii. Trzeba zresztą przypomnieć, że nie było to więzienie ścisłe, mógł on się poruszać, przyjmował emisariuszy, wymieniał korespondencję, miał praktycznie pełną swobodę w podejmowaniu decyzji.
Znacznie wcześniej pojawiło się kilku ideologów, takich jak np. Dmytro Doncow, który stworzył „antydekalog”, 10 „przykazań” własnej doktryny. Jedno z nich brzmiało: „nie zawahasz się popełnić największej zbrodni dla narodu ukraińskiego”. Mychajło Kołodziński w swojej ideologii głosił, że ci, którzy będą walczyć o „samostijną Ukrainę”, nie mogą się wahać i mają być w swoich czynach tak okrutni, żeby dziesiąte pokolenie po nich nadal bało się patrzeć w stronę Ukrainy. I to się realizowało. Jeżeli jeszcze dodamy do tego oszczędzanie amunicji, mordowanie przy użyciu narzędzi gospodarskich, to te mordy stawały się tak strasznie, że ci, którzy zdołali w jakiś sposób uratować się spod noża i siekiery, robili wszystko, żeby uciec z tego piekła. Polacy mieli świadomość, że jeśli trafią w ręce Niemców, zostaną wywiezieni na roboty przymusowe do Rzeszy, ale woleli wybrać ten los, nawet za cenę wiążącej się z nim groźby śmierci od bomb czy kul. Za wszelką cenę chcieli wydostać się z piekła zgotowanego im przez UPA.
Dziedziczna trauma rodzin wołyńskich
– Trauma rodzin wołyńskich trwa właściwie do dziś.
– Od niedawna wiemy, że trauma jest dziedziczna na poziomie psychogenetycznym, a jej przezwyciężenie blokuje fakt, że rodziny ofiar Wołynia nie mogły pochować swoich bliskich, opłakać ich. Od tysięcy lat w kulturze ludzkiej jest zakorzeniona potrzeba pochówku zmarłego, pożegnania go, wyrażenia żalu po jego odejściu. Tego rodzinom wołyńskim zabroniono i zabrania się do dziś. Jest to niezwykle okrutne. Mija 80 lat od zbrodni, a w dalszym ciągu rodziny, już kolejne pokolenia, nie mogą pochować po katolicku swoich najbliższych, a ich grobów oznaczyć krzyżami. To jest powtórna zbrodnia dokonywana na narodzie polskim.
– Mamy XXI wiek, chwalimy się niezwykłymi osiągnięciami naukowymi i światowym humanizmem, a nie mamy możliwości dopełnienia podstawowego obowiązku wobec pomordowanych rodaków. Ma Pan wieloletnie doświadczenie prowadzenia prac ekshumacyjnych, także na Wołyniu. Jak by je Pan podsumował?
– Do tej pory na przestrzeni trzydziestu kilku lat odbyło się pięć ekshumacji, w ramach których zostało odnalezionych i pochowanych po katolicku około 800 osób. W 60. rocznicę rzezi wołyńskiej na cmentarzu w Porycku spotkali się prezydenci Leonid Kuczma i Aleksander Kwaśniewski i wówczas po raz pierwszy padły słowa o ludobójstwie Polaków, które wypowiedział polski prezydent. Zapowiadało się wówczas na to, że sprawy prac ekshumacyjnych ruszą do przodu. W 2017 roku jednak, po tym, kiedy został rozebrany nielegalnie postawiony w Hruszowicach pomnik ku czci UPA ufundowany przez dawnych bojowników tej formacji, ukraiński IPN wydał stronie polskiej całkowity zakaz poszukiwań, ekshumacji, pochówków i upamiętnień. Jest to niebywałe, bo zakaz nie dotyczy wyłącznie ofiar UPA, ale także np. żołnierzy polskich KOP poległych w 1939 roku w walce z Niemcami. Do tej pory nie możemy ich pochować, a ich szczątki zostały ograbione z guzików, nieśmiertelników i innych artefaktów przez tzw. czarnych archeologów. Od kilku lat ubiegamy się także o możliwość ekshumacji i pochówku około tysiąca polskich żołnierzy poległych w okolicach Lwowa w 1939 roku w walce z Niemcami. Zabrania się nam nawet pochówku legionistów, którzy zginęli ponad 100 lat temu w walce z Rosjanami pod Kościuchnówką. To jest kuriozum, nigdzie na świecie nikt nas nie traktuje w taki sposób. To jest bardzo bolesny problem i mam nadzieję, że doczeka się on rozwiązania.
– W Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej ekshumacje dotyczyły głównie szczątków dzieci, co jest szczególnie wstrząsające.
– Tak, w tamtych miejscowościach, jeszcze kiedy żyli świadkowie, wskazali nam oni ponad 30 miejsc, które trzeba przebadać w poszukiwaniu ciał. Czy to się uda, nie wiemy. Trzeba pamiętać, że dziś już odeszli ostatni świadkowie zbrodni.
Na Wołyniu pozostały tysiące dołów śmierci. Pamiętajmy, że w ciągu 80 lat tamten teren niezwykle się zmienił. Ponad tysiąca miejscowości, gdzie mieszkali i ginęli Polacy, nie ma na współczesnej mapie Ukrainy. Są tam teraz pola, łąki, bagna, nowe zalesienia etc.
Ekipy, które rozpoczną prace, będą miały olbrzymi problem ze zlokalizowaniem tych miejsc. Z doświadczenia wiem, że tylko ok. 10 procent prac poszukiwawczych prowadzonych w trudnych warunkach pogodowych i terenowych kończy się sukcesem.
Kontynuacja ekshumacji?
– Do rozpoczęcia, a raczej kontynuacji przerwanych kilka lat temu prac jest konieczna wola polityczna po stronie Polski i Ukrainy. Czy jest na to szansa?
– Jest kilka pozytywnych sygnałów. Pierwszym z nich było to, że po inwazji rosyjskiej miejscowi Ukraińcy zaczęli porządkować polskie groby na Wołyniu. Była to oddolna, spontaniczna akcja, piękny gest. Mam także sygnały o tym, że Ukraińcy wyrażają chęć, żeby wspólnie z Polakami porządkować cmentarze, kiedy ustaną działania wojenne. To jest bardzo ważne, zmieniło się podejście do nas miejscowej ludności na Ukrainie, jest duża życzliwość, widzimy to wyraźnie. Osobiście słyszałem Ukraińców mówiących, że chcą odpłacić za dobro i serce, które okazała im Polska. Trzecia rzecz, którą obserwuję, to sygnały ze strony zarówno polskiego Episkopatu, jak i władz Cerkwi grekokatolickiej i Cerkwi prawosławnej. Widać, że sytuacja dojrzała do jakiegoś przełomu. Słów padło już bardzo wiele, ale oczekuję na konkretne decyzje. Nie nastawiam się jednak na szybki postęp prac. Jeśli nawet zapadnie decyzja o możliwości prowadzenia ekshumacji, czeka nas trudny, żmudny i wieloletni wysiłek. Oby tak się stało, o to się modlimy, bo te sprawy wymagają wsparcia z góry.
– Pochodzi Pan z rodziny dotkniętej zbrodnią ludobójstwa. Na Wołyniu został wraz ze swoimi czterema córkami zamordowany Pański dziadek, którego kości udało się Panu odnaleźć. Jakie były reakcje Pana i Pańskich najbliższych na możliwość pochówku pomordowanych krewnych?
– To jest dla rodzin niezwykle ważne. Wielokrotnie to obserwowałem, chociażby na przykładzie mojej mamy, która uczestniczyła w pogrzebie. Byłem zaskoczony, że mama była wówczas… radosna. Wyraziłem swoje zdziwienie, mówiąc: „Mamo, ale to jest pogrzeb”. Odpowiedziała mi: „Tak, ale nareszcie możemy ich po katolicku pochować”. To był sygnał od mojej najbliższej rodziny.
Drugi obraz, który zapamiętałem i który jest dla mnie bardzo poruszający, to sytuacja z 2011 roku, kiedy odbywał się pogrzeb ofiar zbrodni wołyńskiej, na który przyjechali samochodami i furmankami miejscowi Ukraińcy z Równego, Borowy, Sokoła, Połap. Byłem świadkiem, jak młody dziennikarz podszedł do staruszki siedzącej na ławce i zapytał ją, co tutaj robi. A ona odpowiedziała mu: „Przyszłam na pogrzeb, bo dzisiaj jest pogrzeb sąsiadów, Polaków. U nas przed wojną był taki zwyczaj, że jeżeli umarł sąsiad Ukrainiec, Polacy szli do cerkwi, a później na cmentarz go pożegnać. A kiedy umarł Polak, Ukraińcy szli do kościoła, a później na cmentarz. I ja dzisiaj przyszłam pożegnać sąsiadów”.
– Kiedy prowadzili Państwo prace ekshumacyjne w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej, mieszkająca w pobliżu starsza pani, Ukrainka, przynosiła Państwu jedzenie.
– To była filmowa sytuacja. Padał deszcz, byliśmy przemoczeni, nasz obóz został zalany wodą, ubrania i żywność przemokły. Zbliżał się wieczór i próbowaliśmy jakoś się ogrzać i osuszyć przy ognisku. Zaczęło się robić ciemno, a tu nagle z lasu wychodzi jakaś upiorna postać. Kiedy podeszła bliżej, okazało się, że jest to starsza kobieta, która na głowie ma koszyk, na plecach worek, w ręku coś jeszcze i cała ocieka wodą. Podchodzi do nas, wita się i mówi, że przed chwilą upiekła w piecu gorące pierogi – jak to na Wołyniu, z kaszą gryczaną i ziemniakami. Niosła je na głowie, bo chciała sobie skrócić drogę i przejść przez kanał, który jednak wezbrał w czasie deszczu tak, że bała się, że porwie ją nurt. Z worka wyciągnęła ziemniaki, ogórki i jabłka. Mówi, że przyjdzie następnego dnia i przyniesie mleko. I tak przychodziła do nas co drugi dzień z żywnością. To była babcia Szura – Aleksandra Wasiejko, która żyje zresztą do dziś.
Kiedy w toku prac ekshumacyjnych wydobyliśmy szczątki zabitych, stanęła z nami i powiedziała: „Ci, co tu leżą, te kobiety, dzieci, to są święci u Boga. Ale te nasze, co ich zamordowali, to jest coś strasznego. Trzeba się modlić o zlitowanie dla nich”. A ja z kolei myślę, że święci to też tacy ludzie, jak babcia Szura. I że to oni ratują ten świat.
Tekst pochodzi z 28 (1798) numeru „Tygodnika Solidarność”.