Jarosław Papis, prezes fundacji „Hatikva”: Chcemy przypomnieć Niemcom, że powstanie w getcie było polsko-żydowskim zrywem wolnościowym
– W jaki sposób planują Państwo uczcić 80. rocznicę powstania w getcie warszawskim?
– 16 kwietnia organizujemy w Berlinie pod Bramą Brandenburską akcję upamiętniającą powstanie w getcie warszawskim. Będziemy mieli ze sobą transparenty i ulotki w języku niemieckim. Chcemy przypomnieć Niemcom o tej tragicznej dacie. Dodatkowo wystawiamy w Instytucie Pileckiego spektakl pod tytułem „Warszawska Masada ’43”. Chcieliśmy pokazać w Niemczech także wystawę o Żydowskim Związku Wojskowym, niestety żadna z polskich placówek nie była nią zainteresowana, co jest dla nas bardzo bolesne.
Warszawa dwóch powstań
– Jaki cel ma Państwa akcja informacyjna planowana na 16 kwietnia w Berlinie?
– Chcemy przypomnieć Niemcom, że powstanie w getcie było polsko-żydowskim zrywem wolnościowym. Wielu żołnierzy Żydowskiego Związku Wojskowego, ale nie tylko oni, było obywatelami Rzeczypospolitej. Na naszych transparentach będą zatem flagi polsko-żydowskie. Takie właśnie flagi żołnierze Żydowskiego Związku Wojskowego powiesili na placu Muranowskim 19 kwietnia, kiedy rozpoczęli powstanie w getcie. Naszą tradycją jest obchodzenie zarówno powstania w getcie, jak i powstania warszawskiego, stolicę Polski nazywamy „Warszawą dwóch powstań”.
– Organizował Pan zbiórkę publiczną mającą na celu zebranie środków na wydanie książki o Żydowskim Związku Wojskowym. Pisał Pan o przemilczaniu tej organizacji, które trwa już od kilkudziesięciu lat. Z jakiego powodu nie mówi się o ŻZW, mimo że odegrał on kluczową rolę w powstaniu w getcie?
– To jest pytanie, które ciągle sobie zadaję i które zadajemy sobie nieustannie w naszym gronie. Rozumiem jeszcze to zamilczanie na poziomie międzynarodowym, ale w Polsce? Nie rozumiem tego milczenia, tej bojaźni przed reakcją instytucji niemieckich, żydowskich… Żydowski Związek Wojskowy został po wojnie okrzyknięty nie tylko przez komunistów i lewicę, ale także ocalałych z powstania w getcie członków Żydowskiej Organizacji Bojowej, przez Marka Edelmana i „Antka” Cukiermana, mianem organizacji faszystowskiej. Ta łata została wówczas przylepiona do ŻZW i do bejtarczyków i trwa to do dzisiaj. Niektórzy urzędnicy w Berlinie reagowali na moje propozycje upamiętnienia tych bohaterów powstania w getcie z trzęsącymi się rękami. To samo dotyczy MSZ, które odrzuciło wszystkie cztery projekty „Hatikvy” dotyczące upamiętnienia 80. rocznicy powstania w getcie i wystawy o Żydowskim Związku Wojskowym, filmu „Dwie flagi” i spektaklu „Warszawska Masada ’43”. Wyrzucili do kosza projekt dotyczący wydarzenia upamiętniającego rocznicę powstania w getcie, który chcieliśmy zorganizować w Berlinie, w Szwecji, Nowym Jorku, Londynie itd. Stało się tak mimo to, że co roku fundacja „Hatikva” organizowała takie projekty, otrzymywała granty. Projekty były robione w identyczny sposób i otrzymywały wcześniej wysokie punktacje. Odrzucenie wszystkich naszych projektów w tym roku ewidentnie wskazuje na to, że była to decyzja polityczna.
– Tak jakby postkomunistyczna propaganda dalej zbierała swoje żniwo?
– Tam się nic nie zmieniło. W tych placówkach zasiada trzecie i czwarte pokolenie komuny i postkomuny. Jeżeli nawet w domach ci ludzie nie mają starych legitymacji PPR-u, to mają mentalność postsowiecką. Trudno, wystawy o Żydowskim Związku Wojskowym w Berlinie nie będzie, ale pokażemy spektakl i upamiętnimy pod Bramą Brandenburską powstanie w getcie. Być może uda nam się pokazać wystawę o Żydowskim Związku Wojskowym właśnie tam, pod Bramą Brandenburską. Jest dla nas bardzo ważne, aby skierować ten przekaz także do Niemców.
Upamiętnienie powstania pod Bramą Brandenburską
– To pierwsze wydarzenie na taką skalę organizowane przez Państwa w Niemczech?
– Tak, robimy to bardzo świadomie. Chcemy tym wyborem wskazać na Berlin jako na miejsce, w którym narodziło się zło, przeciwko któremu wystąpili powstańcy getta w 1943 roku. To zło narodziło się w Berlinie, nie w Warszawie. W naszym wydarzeniu weźmie udział młodzież, co jest dla nas szczególnie ważne.
– Jakie myśli towarzyszą Panu w przeddzień rocznicy powstania w getcie w kontekście relacji polsko-żydowskich?
– Może będzie to sformułowanie górnolotne i na wyrost, ale mam poczucie, że my bez siebie żyć nie możemy. Historia i kultura polska i żydowska przez tysiąc lat były ze sobą nierozerwalne. Nie byłoby tak wspaniałej historii, kultury i literatury polskiej bez Żydów i odwrotnie. To tu, nad Wisłą, się to wszystko rodziło. I dlatego tylko tutaj Żydzi powiesili podczas powstania flagę narodową kraju, w którym mieszkali. Utożsamiali się z Polską – przynajmniej ci, którzy chwycili za broń, czyli członkowie Żydowskiego Związku Wojskowego. To jest dla nas bardzo ważne, żeby ten fakt podkreślać, miało to ogromne znaczenie także przy wydaniu książki poświęconej ŻZW.
– Której wydanie także nie było łatwe…
– To dla mnie kompletne kuriozum, że żadna instytucja państwa polskiego nie pomyślała o tym, żeby ten najbardziej polski Żydowski Związek Wojskowy upamiętnić po osiemdziesięciu latach zamilczenia – na dodatek celowego i świadomego.
– Wspólna jest dla Polaków i Żydów nie tylko historia prześladowania ze strony Niemiec, ale także powojenna propaganda, która określała patriotów mianem „faszystów”.
– Tak, to taki wspólny los.
– Armia Krajowa współpracowała z Żydowskim Związkiem Wojskowym. Później komuniści członków tych organizacji określali mianem faszystów.
– Armia Krajowa była nazywana „zaplutym karłem reakcji” przez komunę. Z kolei Marek Edelman określał członków ŻZW mianem „faszystów” i uznał, że nie wolno o nich nawet rozmawiać.
– Nazywanie faszystami Żydów występujących zbrojnie przeciwko Niemcom to poważna ekwilibrystyka myślowa.
– Tacy jak my „dostajemy” podwójnie.
– Także od „swoich”?
– Tak. Dwa wydawnictwa prowadzone przez Żydów odmówiły mi wydania książki o ŻZW.
– „Kto mówi prawdę, ten niepokój wszczyna”, jak pisał Norwid.
– To jest przykre. Ale udało się. Książka wyszła i będzie dostępna od 19 kwietnia. Zależy mi na tym, aby trafiła „pod strzechy”.
Przebić się przez mur propagandy
– Wielu ludzi jest zainteresowanych tematyką relacji polsko-żydowskich i szkoda, żeby w przekazie na ten temat dominowała propaganda komunistyczna bądź postkomunistyczna.
– Przebicie się przez mur propagandy jest niezwykle trudne. A mamy wiele ciekawych projektów, choćby gotowy film o Żydowskim Związku Wojskowym pt. „Dwie flagi” w reżyserii Joanny Kessler-Chojeckiej. W roku 80. rocznicy powstania w getcie ten film powinien być w ciągłym obiegu publicznym w Polsce i za granicą. Tymczasem tak się nie dzieje. Odnoszę wrażenie, że gdybyśmy wyprodukowali film pt. „Miś Kolargol”, wszystko byłoby w porządku i moglibyśmy liczyć na szeroką promocję.
– Ale nie poddają się Państwo.
– Nie, robimy swoje. Upamiętnienie tej 80. rocznicy powstania w getcie jest dla nas ważne i robimy wszystko, co możemy, aby te obchody były godne i miały możliwie szeroki zasięg. Każda krew przelana w obronie wolności jest cenna – niezależnie od tego, czy była to krew żołnierzy Żydowskiej Organizacji Bojowej, Żydowskiego Związku Wojskowego, czy innych ludzi walczących choćby bezimiennie. Boli nas jednak bardzo to, że czekaliśmy osiemdziesiąt lat na to, aby móc upamiętnić ŻZW, i niestety mam wrażenie, że polskie państwo wciąż po części pozostaje w rękach komuny i to ona narzuca narrację i decyduje o tym, o czym możemy rozmawiać, a o czym nie. I tak jak staliniści w Polsce i w Izraelu zamilczeli Żydowski Związek Wojskowy, tak chęć zniszczenia życiorysów tych ludzi przeniosła się na kolejne pokolenia i trwa. W ten sposób nikt z młodych ludzi w Polsce nie będzie znał Pawła Frenkla, dowódcy ŻZW i jego podkomendnych. Najwięcej chłopców i dziewcząt poległo w Warszawie właśnie z ŻZW, bo bili się oni do końca. Nie przechodzili na stronę aryjską i nie ukrywali się. Byli najlepiej przygotowanymi oddziałami do walki. To paranoja, że świat o nich zapomniał, a upamiętnienie ich życiorysów znajdziemy na kartach raportu sporządzonego przez hitlerowskiego oprawcę Jürgena Stroopa. Zbrodniarz ten pisze o tym, że bojowcy Żydowskiego Związku Wojskowego wywołali u niego podziw dla poziomu ich przygotowania do walki i uzbrojenia. To byli przedwojenni oficerowie Wojska Polskiego, szkoleni przez Polaków. Wywodzili się z Betaru. Część z nich przeszła przez Legiony Józefa Piłsudskiego i na tej formacji się wzorowali. Dwie najcięższe bitwy powstania stoczyli właśnie żołnierze ŻZW, najcięższą na placu Muranowskim przy kamienicy Muranowska 7/9. Niemcy ponieśli w tych bojach dotkliwe straty, w pewnym momencie Stroop musiał się wycofać, zdziwiony, skąd wzięli się ci ludzie z takim uzbrojeniem i z takim pomysłem na walkę. Wiedział, że ma do czynienia z żołnierzami, nie z młodymi chłopcami, którzy chwycili w ręce granaty i poszli się bić. O tym pisze ten zbrodniarz Stroop, a nie chce tego upamiętnić Polska osiemdziesiąt lat po wojnie. Żydowska Organizacja Bojowa znana jest na całym świecie. Wszyscy kojarzą Edelmana, Cukiermana, „Kazika” Ratajzera. A kto pamięta o chłopcach i dziewczynach z Żydowskiego Związku Wojskowego?
– A jak wygląda sytuacja w Izraelu?
– W Izraelu po wojnie objęła władzę komuna. Obecnie jest z tą pamięcią o ŻZW trochę lepiej, ale wciąż są to jedynie bardziej jaskółki jakichś pozytywnych zmian i działania oddolne, a nie systemowe. Członkowie Żydowskiego Związku Wojskowego, którzy po wojnie wyjechali do Izraela, bali się nawet przyznawać do swojej przeszłości. Taka wokół nich była atmosfera, bali się być określani mianem „faszystów”. Ziuta Hartman, działaczka ŻZW i uczestniczka powstania w getcie, przeżyła wojnę i wyjechała do Izraela. Mówiła tam o swojej działalności, ale nikt jej nie słuchał, więc w końcu przestała to robić. Kiedyś wzięła udział w dyskusji przed kamerami z „Kazikiem” Ratajzerem, który ją wówczas publicznie ośmieszył. Zadawał jej pytania w rodzaju: „To wy tam w ogóle byliście, biliście się?”. Ziuta Hartman załamała się po tym wywiadzie. W ostatnim czasie było w Izraelu kilka spotkań na temat Żydowskiego Związku Wojskowego, podczas których młodzież żydowska wywodząca się ze środowisk mocno lewicujących zadawała publicznie pytania swoim rodzicom: „Dlaczego wy nam o tym nic nie mówiliście?”. Nastąpiła konsternacja i zaczęły się tłumaczenia, więc może jest to oznaka powolnego przebijania się tej wiedzy do szerszego obiegu. Ale tyle lat funkcjonowania mechanizmu zapomnienia, wygumkowania, plucia na tych ludzi, wyzywania ich, robi niestety swoje. I tyle lat już w Polsce niby wolnej i niepodległej, przecież już nie komunistycznej, nadal te mechanizmy obowiązują.
Tekst pochodzi z 16 (1786) numeru „Tygodnika Solidarność”.