Byłem tam. Wojna na Ukrainie zmieniła wszystko
To wierzchołek zmian, jakie zaszły nie tylko w narodzie, których synami był i Taras Szewczenko, poeta wielkością, przynajmniej zdaniem Ukraińców, dorównujący naszemu Mickiewiczowi, i Stepan Bandera, przez chwilę sojusznik Piłsudskiego, przez większość życia wzywający do rezania Lachów, co skończyło się rzezią wołyńską, wciąż krwawiącą raną na polsko-ukraińskiej historii, ale także w ukraińskiej religii i mentalności samych mieszkańców tego rozjeżdżanego przez rosyjskie tanki kraju. Dzisiaj, w drugiej dekadzie XXI wieku, Banderę nad Dnieprem wspomina się wyłącznie jako człowieka, któremu zależało na ukraińskiej niepodległości.
Patriotyzm, nie nacjonalizm
– Przecież wtedy, sto lat temu, też zależało wam na niepodległości oraz na tym, żeby Polska miała jak największe granice – wzdycha Serhej, jeden z ukraińskich dziennikarzy, którego poznałem podczas wyjazdu na wschód kraju, żeby raportować rosyjskie zbrodnie na cywilach, przede wszystkim w Charkowie, gdzie zabójczy deszcz rosyjskich rakiet i zabronionych przez międzynarodowe konwencje pocisków kasetowych spadał (i do dzisiaj spada) na wielkie i kiedyś kolorowe osiedle Saltivka. Serhej był moim fixerem, pomagał mi w kontaktach z ukraińską armią i służbą bezpieczeństwa, która – zanim dopuściła jakiegokolwiek dziennikarza w miejsce, gdzie można było nagrać czy sfotografować ukraiński sprzęt wojskowy – starannie sprawdzała, czy za dziennikarską legitymacją nie kryje się rosyjski szpieg, których wśród tubylców pełno na wschodzie Ukrainy. Dzisiaj siedzimy z Serhejem w polskiej kawiarni w centrum Warszawy – przyjechał na dwa tygodnie, bo prosiła go o to jego dziewczyna. Znów, jak przed wojną, mieszkają w jednym niewielkim pokoju, tyle że dzisiaj jest to chwilowe i ani jedno, ani drugie nie ma pewności, że nie jest to ostatnie takie spotkanie.
Serhej nauczył mnie nie zwracać uwagi na czerwono-czarne flagi, których im bardziej na wschód, tym więcej na ukraińskich wojskowych blokstopach. To oczywiste nawiązanie do OUN, organizacji ukraińskich narodowców – tej samej, która nawoływała do czystek etnicznych na Polakach. Podobnie, jak w przypadku Bandery, tu też argumentem ma być nawiązanie do niepodległościowych ambicji tego narodu.
Polska historia Ukrainy
– Od Euromajdanu nie było w nas żadnej wrogości do Polaków, dzisiaj jesteście dla nas wzorem i… zbawieniem – mówi z przekonaniem. – Zresztą sam oceń. Widziałeś cmentarz Orląt Lwowskich we Lwowie (pochowano na nim młodych Polaków broniących Lwowa przed Ukraińcami, którzy polegli w czasach polsko-ukraińskiej wojny o Galicję). Dbamy o niego i nie ma mowy o zasłanianiu strzegących jego bramy lwów. Są odnowione i pilnują żołnierzy walczących o swoją ojczyznę, tak jak my dzisiaj walczymy o swoją.
Rzeczywiście czerwień i czerń flag na żołnierskich posterunkach nie jest tak przejmująca po kilku kontrolach, jakie z Serhejem przechodzę. Pomimo rosyjskiej propagandy, która – głównie przez internet – próbuje wmówić wschodnim Ukraińcom, że Polska w końcu dogada się z Putinem i podzieli się z Rosją ich ojczyzną. Zachodnia część razem z Lwowem, zdaniem propagandystów z Kremla, ma trafić do Polski.
W stolicy obwodu lwowskiego, który jest obowiązkowym przystankiem większości polskich dziennikarzy relacjonujących tę barbarzyńską wojnę oraz większości Ukrainek i ich dzieci wyjeżdżających na Zachód (przede wszystkim nad Wisłę), rzeczywiście czuć Polskę na każdym kroku. Na starych kamienicach wciąż widać polskie napisy, a większość mieszkańców mówi po polsku – starsi wynieśli tę umiejętność z domów, młodzi nauczyli się, bo Lwów jeszcze przed wojną był miejscem pielgrzymek licznych polskich wycieczek. Jednak nawet Polacy z dziada pradziada, których rodzice nie uciekli z miasta przed Stalinem, mówią wprost, że nie wyobrażają sobie, aby budzić demony przeszłości i zmieniać granice Polski czy Ukrainy. Powinno pozostać tak, jak jest – Lwów ma piękną historię i o nią trzeba dbać, a wygląda na to, że po przedwojennym sporze (chodzi o rosyjską agresję z 2022 roku) o lwy przy cmentarzu Orląt Lwowskich sytuacja została wyprostowana i przez lwowskich samorządowców, i administrację prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Polski cmentarz ma status nekropolii narodowej i to się nie zmieni.
Ławra odebrana Cerkwi
Serhej był moim przewodnikiem po Ławrze Peczerskiej na kilka tygodni, zanim ten jeden z najpiękniejszych monastyrów Starego Kontynentu został raz na zawsze odebrany Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.
Zbudowany w stylu baroku, przyozdobiony niewiarygodną liczbą wieżyczek, zdobnych ścian szczytowych i dekoracji, z daleka mieniący się zewnętrznymi freskami przedstawiającymi sceny z życia Kościołów wschodnich, od ponad 30 lat jest dziedzictwem ludzkości wpisanym na listę UNESCO. Pod koniec ubiegłego roku państwo ukraińskie wypowiedziało dzierżawę Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i na początku stycznia wszyscy kapłani i mniszki podlegli rosyjskiemu patriarsze Cyrylowi II mieli się stamtąd wyprowadzić.
Zerwanie Ukraińców z Rosyjską Cerkwią Prawosławną odbyło się jeszcze przed wojną – w 2020 roku – i zdaniem Kremla stało się jednym z powodów prowadzenia w tym kraju „specjalnej operacji denazyfikacji i demilitaryzacji” Ukrainy. Już po najeździe rosyjskich siepaczy na Ukrainę okazało się, że większość duchownych, którzy przysięgali wierność Cyrylowi, było po prostu rosyjskimi szpiegami, którzy wskazywali trójkolorowej armii, gdzie mają padać rosyjskie rakiety. Dlatego wszyscy otrzymali również wilczy bilet i wskazanie wyjazdu z Ukrainy. Większość z nich udała się do obwodów ługańskiego i donieckiego, gdzie wciąż rządzą tzw. separatyści nawołujący do przyłączenia wschodniej Ukrainy do Rosji.
Nawiasem mówiąc, również Cyryl był agentem KGB – jego kariera nie wynikała wcale ze szczególnego uduchowienia, ale z pozycji donosiciela, którą świetnie pełnił w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej przez czasy Związku Radzieckiego, później zostając oficjalnym agentem FSB. Dzisiaj piszą o tym wszystkie niemieckie media. Ślady wstydliwej przeszłości Cyryla znaleziono bowiem w archiwach niemieckiej policji politycznej Stasi.
Przejście Ławry Peczerskiej w ręce Ukraińskiej Autokefalicznej Cerkwi obyło się spokojnie i bez awantur, choć w dniu przekazania klasztoru, 7 stycznia, na miejscu pojawił się tłum zachodnich dziennikarzy spodziewających się być może nawet pokaźnej bójki duchownych trzech najważniejszych Kościołów na Ukrainie – Rosyjskiej i Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, a także najważniejszego na zachodniej Ukrainie Kościoła greckokatolickiego, w Polsce określanego słowami „Kościół ukraiński”.
Rewolucja w Kościołach wschodnich
Kościół ukraiński (uznawany przez Ukraińców za kościół narodowy) to udany owoc unii brzeskiej, która na synodzie w Brześciu Litewskim połączyła w Rzeczpospolitej Cerkiew prawosławną z Kościołem katolickim w 1596 roku. Część duchownych prawosławnych i wyznawców prawosławia uznała papieża za głowę Kościoła i przyjęła dogmaty katolickie, zachowując bizantyjski ryt liturgiczny. Następstwem unii brzeskiej był podział społeczności prawosławnej na zwolenników unii – unitów i przeciwników – dyzunitów oraz wzrost niechęci wiernych prawosławnych do Polski i polskości.
Wśród ruskich (czyli pochodzących z Rusi, nie Rosji) zwolenników unii znaleźli się m.in. metropolita Michał Rahoza, biskup włodzimierski Hipacy Pociej, biskup łucki egzarcha Cyryl Terlecki, arcybiskup połocki Herman Zahorski, biskup piński Jonasz Hohoł, czy biskup chełmski Dionizy Zbirujski. Biskupi łacińscy uczestniczyli w synodzie jako delegaci papiescy.
Unia brzeska miała na celu podporządkowanie Kościoła prawosławnego jurysdykcji papieskiej na terenach Rzeczypospolitej, przy zachowaniu przez Kościół prawosławny dotychczasowego obrządku – i była rewolucją zarówno dla łacinników, jak duchownych bizantyjskich. Często porównywano ją do zmian, jakie towarzyszyły Kościołowi w czasie i po Soborze Watykańskim II. Ukraińscy duchowni – pomimo przyjęcia celibatu i uznania władzy zachodniego papieża – nie chcieli odchodzić od wschodnich tradycji chrześcijańskich, uznając wschodni kalendarz oraz pozostając przy cerkiewnych świętych, co pozwoliło – również w XX wieku – na wzajemne uznawanie przez Kościoły prawosławne i greckokatolicki – sakramentów i błogosławieństw.
Ołtarze wolne od Moskwy
Dzisiaj, pół tysiąclecia po unii brzeskiej, świat wschodniego chrześcijaństwa czeka kolejna wielka rewolucja. Rewolucja, za którą stoją miliony ukraińskich ofiar rosyjskiej armii, która najechała ten kraj 24 lutego ubiegłego roku. I która jest echem niemal 10 milionów Ukraińców, którzy uciekając przed wojną, przyjechali do Polski, zostając tu na stałe lub wracając do ojczyzny.
Ukraiński Kościół Greckokatolicki (UKGK) na Ukrainie rezygnuje z używanego dotychczas kalendarza juliańskiego i od 1 września przejdzie na nowy styl obchodzenia świąt stałych – ogłosił na początku lutego zwierzchnik tego Kościoła, arcybiskup większy kijowsko-halicki Światosław Szewczuk.
– Dużą rolę w tej dyskusji odegrało hasło: „Precz od Moskwy!”, które oznaczało, że nie chcemy obchodzić na przykład Bożego Narodzenia w tym samym czasie, co w Rosji – mówi o. Ihor Jaciw, dyrektor departamentu komunikacji UKGK.
Po zmianach, które wejdą w życie za kilka miesięcy Boże Narodzenie będzie na Ukrainie obchodzone w takim terminie, jak w krajach zachodnich, czyli 25 grudnia, a nie jak do tej pory – 7 stycznia. W przypadku świąt ruchomych, takich jak Wielkanoc, zostaną zachowane dotychczasowe zasady.
Tłumacząc decyzję Synodu UKGK o zmianie kalendarza, abp Szewczuk mówił, że jeszcze na początku 2022 r. sprawa ta dzieliła wiernych. – W ostatnim półroczu doszło jednak do zmiany w podejściu ludzi Kościoła do tego problemu – wyjaśniał.
Zwierzchnik Kościoła zaznaczył, że wiernym, którzy nie będą gotowi na takie zmiany, pozostawiono możliwość korzystania z kalendarza juliańskiego do 2025 r. Zapewnił też, że zmiana kalendarza liturgicznego jest wynikiem konsultacji z duchownymi oraz parafianami.
– Nie chcieliśmy nikomu niczego narzucać, nikogo do niczego zmuszać. Przeprowadziliśmy konsultacje, a w niektórych miejscach nawet sondaże; poparcie dla zmian wyniosło ponad 90 proc. i to prawie w każdej eparchii – podkreślił abp Szewczuk.
Choć decyzja Synodu dotyczy jedynie terytorium Ukrainy, co oznacza, że eparchie, które znajdują się poza jej granicami, w tym także w Polsce, będą samodzielnie wyznaczać, według jakiego kalendarza chcą funkcjonować, większość z nich poinformowała już, że przyjmuje w liturgii kalendarz gregoriański. Tylko i wyłącznie dlatego, żeby nic – również w obrzędach – nie przypominało wiernym Moskwy oraz jej bestialstwa i okrucieństw.
Każdy kogoś stracił
Wojna na Ukrainie już kilka miesięcy temu wkroczyła w najgorszą fazę, taką, która zostawia rany na tkance narodu niegojące się nigdy i które nigdy nie zostaną zapomniane. Dzisiaj wojna dotknęła każdej ukraińskiej rodziny. Każdy Ukrainiec wskutek rosyjskich bombardowań stracił kogoś bliskiego lub przyjaciela – najczęściej w związku z rosyjskimi ostrzałami obiektów cywilnych.
Wojna na wschodzie Europy niesie ze sobą wszystko to, co możemy znaleźć w okrutnych opisach pól bitewnych II wojny światowej. Również to, że w większości miejsc, gdzie następowały starcia, nie sprząta się zwłok i nie chowa umarłych.
– Ani telewizja, ani gazety tego nie pokazują, nie mówią o tym – słyszę od 50-letniej Katji, ekspedientki jednego z niewielkich sklepików w samym centrum Warszawy. – Wiesz, co zostaje z człowieka, jak trafi go rakieta albo granat? Flaki zwisające z drzewa i szczątki porozrzucane dookoła. My swoich chowamy, ale to, co zostaje z Rosjan, zostaje po prostu na miejscu. I albo się psuje, albo jest rozwlekane przez dzikie zwierzęta. Nasi chłopcy nie chowają ich, nie zasypują. I słusznie, bo te bestie nie zasługują na nic innego, niech leżą w rowach. Za masowe mordy, gwałty i tortury na dzieciach niech ich spotyka, co tylko najgorsze, również po śmieci.
Ukraińska ziemia stała się również grobem dla 34 dziennikarzy z całego świata, którzy relacjonując ją, stracili życie (tylu zginęło do końca ubiegłego roku). Kilkunastu wciąż jest uznanych za zaginionych, a wielu leży w szpitalach w Kijowie i Charkowie.
Kilku zabitych znałem osobiście – zginęli nie ze względu na brawurę czy brak rozsądku. Trudno jest przewidzieć, że rosyjska rakieta trafi w hotel czy pensjonat w środku nocy, kiedy będziesz spać. Zresztą Rosjanie pokazali już, że również napis „Media” czy „Press” nie jest dla nich żadną świętością – wprost przeciwnie, dobrze oznaczony samochód prasowy to niemal gwarancja rosyjskiego ataku.
Zły naród
Wojna między Rosją a Ukrainą toczy się również poza granicami Ukrainy. I nie prowadzi jej wcale rosyjski wywiad czy wierne Putinowi wojska. To sprawa całego narodu – ludzi, którzy głęboko wierzą, że imperialną Rosję trzeba odbudować, a na drodze stoi im właśnie Ukraina. Oto kilka dni temu mieszkająca w Nowym Jorku Rosjanka Wiktoria Nasirowa została skazana na 25 lat więzienia za próbę zamordowania pracującej jako kosmetyczka Ukrainki – Olgi Cwyk – której tożsamość chciała po zabójstwie przejąć. Nasirowa poczęstowała Ukrainkę zatrutym sernikiem. Choć trucizna była dobrana starannie, Ukraince udało się przeżyć. Przyjaciółka Olgi znalazła ją nieprzytomną następnego dnia. Zauważyła tabletki rozrzucone na podłodze, jakby kobieta próbowała odebrać sobie życie. Po powrocie ze szpitala Cwyk zorientowała się, że nie ma ukraińskiego paszportu i pozwolenia na pracę w USA. Nie było też biżuterii i ok. czterech tys. dolarów w gotówce. Według prokuratury w resztkach sernika wykryto silny środek uspokajający.
Rosjan żyjących w swojej ojczyźnie coraz bardziej drażni, że Ukraina, która miała na zawsze trwać w orbicie rosyjskich wpływów, po roku wojny zbliżyła się do Zachodu tak mocno, że deklaracje Wołodymyra Zełenskiego o wejściu do Unii Europejskiej, a potem do NATO, są coraz bardziej realne. Ogłaszane przez Kreml sondaże o poparciu Rosjan dla wojny i zabijania Ukraińców trzeba traktować jak najbardziej poważnie. Podobnie jak buńczuczne deklaracje o ukaraniu Polski.
Tekst pochodzi z 8 (1778) numeru „Tygodnika Solidarność”.