„Od samego rana ludzie na rękach, na fragmentach jakichś desek wnosili rannych”. 52. rocznica „Czarnego Czwartku”

15 i 16 grudnia w Gdańsku zginęło od kul lub później zmarło w wyniku ran postrzałowych 8 osób. Liczba zabitych w Gdyni 17 grudnia to 18 młodych mężczyzn. Świadkami ich umierania byli niejednokrotnie lekarze, których rodzaje obrażeń (głównie klatki piersiowej i głowy) umacniały w przekonaniu, że strzelano po to, aby zabić.
"Grudniowe Anioły" / Krzysztof Brynecki

Życie tych, których udało się ocalić, naznaczone jest piętnem, z którym nie mogą się uporać do dziś.

Ich nie udało się uratować

‒ 17 grudnia od samego rana ludzie na rękach, na noszach, na fragmentach jakichś desek wnosili rannych – wspominała niemal po 40 latach od tamtej tragedii Alina Winiarska, wówczas lekarz przychodni stoczniowej i izby przyjęć Szpitala Miejskiego w Gdyni. – Wydawało mi się, że jeden z nich – z ogromną raną klatki piersiowej i masywnym krwotokiem ‒ to mój pacjent. Pochyliłam się, a on chwycił mnie za rękę: „O, doktor Wi…” ‒ zdołał wyszeptać. I umarł na tych noszach.

‒ Najbardziej emocjonalnie związałem się z 20-letnim pacjentem z postrzałem klatki piersiowej i uszkodzonym sercem. Natychmiast operowany, zaszyte serce. Nazywał się Zbigniew Wycichowski. Na drugi dzień dziękował mi i pytał: „Ja mam chore gardło, załatwi mi pan dobrego laryngologa, jak już będę w domu?”. Czyli on wierzył do końca, że będzie żył! I on, i ja mieliśmy dużo nadziei, ale niestety 11 stycznia zmarł – to wspomnienie nieżyjącego już doktora Macieja Okonka, starszego asystenta oddziału chirurgii ogólnej Szpitala Miejskiego w Gdyni.

Doktor Jan Nowoczyn, starszy asystent oddziału chirurgii ogólnej Szpitala PCK w Gdyni Redłowie, najbardziej przeżył śmierć Stanisława Sieradzana. – Dostał postrzał w klatkę piersiową, operował go wtedy doktor Kawecki, a ja przystąpiłem do transfuzji krwi. Niestety ten chłopak nam zginął – opowiadał. Ogromnie poruszony był też, gdy w prosektorium zobaczył zwłoki pokryte biało-czerwoną flagą i leżącym na niej krzyżem. To niesiony ulicą Świętojańską na drzwiach 18-letni Zbyszek Godlewski, znany z ballady o Janku Wiśniewskim.

Doktor A. Winiarska też w pewnym momencie znalazła się w prosektorium i zobaczyła 8 czy 9 osób leżących na noszach. Wszyscy dramatycznie skrwawieni. ‒ Ja nie rozpoznawałam twarzy, choć większość z nich to byli stoczniowcy, moi pacjenci. Jeden z nich w zaciśniętej dłoni trzymał taką zgrzebną teczkę. W niej 3 czy 4 ziemniaki ugotowane w łupinkach i dwie kromki chleba przełożone kaszanką. We mnie się coś wtedy załamało. Pomyślałam: Boże kochany, za co ten człowiek zginął, za ten chleb i kartofle, za to, że szedł do pracy?

Zaczęło się w Gdańsku

W Stoczni noszącej wówczas imię Lenina. 14 grudnia stoczniowcy najpierw wiecowali przed dyrekcją, a później wyszli na ulice w proteście przeciwko podwyżce cen i arogancji władzy. Szukali też poparcia wśród studentów. Byli tacy, którzy się nie przyłączyli, pamiętając swoje osamotnienie w marcu 1968 roku, ale i tacy, którzy uznali, że to wspólna sprawa. Należał do nich Roman Dambek, student Politechniki Gdańskiej. ‒ Byłem świadkiem, jak w poniedziałek 14 grudnia na dziedziniec podjechała grupa stoczniowców – relacjonował po latach. ‒ Nawoływali, żebyśmy razem protestowali. W tym momencie odzewu nie było, bo byliśmy na zajęciach. Ale padło hasło, żebyśmy byli gotowi na określoną godzinę. I ja byłem. W gronie kolegów doszedłem do Błędnika. I tam już było gorąco.

Drugiego dnia do protestu dołączyli pracownicy Stoczni Remontowej, Stoczni Północnej i portowcy. Zaczęły się też zdecydowane pacyfikacje demonstracji. Jedną z pierwszych ofiar był stoczniowiec Józef Zdonek. Został postrzelony w nogę i gdy upadł, najechał na niego transporter opancerzony. Odzyskał przytomność dopiero w szpitalu, już po amputacji nogi.
Gdynia pertraktowała z władzą…

… gdy Gdańsk twardo walczył na ulicach. Przedstawiciele Prezydium Miejskiej Rady Narodowej podpisali protokół przedstawiony przez delegację wielotysięcznego, niezwykle zdyscyplinowanego pochodu protestacyjnego. Władze zgodziły się, aby w Zakładowym Domu Kultury przy ul. Polskiej obradował komitet strajkowy utworzony przez przedstawicieli różnych zakładów pracy. Nieżyjący już Tadeusz Jaroszyński ze Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni podjął się zorganizowania junaków z Ochotniczych Hufców Pracy, takiej straży strajkujących, aby nie dochodziło do żadnych aktów wandalizmu. Kilku z nich miało rano podejść po niego do domu. Tymczasem nad ranem obudził go łomot do drzwi. – Myślałem, że to chłopaki z OHP przyszli wcześniej, a tu trzech milicjantów, trzech z Marynarki Wojennej. „Jest pan aresztowany” – wspominał. Zawieźli go do aresztu na Starowiejską, gdzie już byli inni zatrzymani, a później wszystkich ciężarowym samochodem do więzienia w Wejherowie.

Tymczasem robotnicy w Gdyni – zgodnie z wcześniejszą umową z władzą – czekali na odpowiedź na postulaty, po którą mieli się zgłosić 17 grudnia. Zamiast rozmów zaczęto strzelać do idących do pracy robotników. Jednym z pierwszych rannych był Marian Drabik. Po 40 latach tak to wspominał: „Pierwszy strzał był w rękę. Chwyciłem ją. To był taki ból, że padłem na kolana. Wtedy dostałem w głowę. Zrobiło mi się gorąco, chciałem uciekać, ale nie było gdzie. Ktoś mi pomógł i schowaliśmy się za filary wiaduktu. Odczekaliśmy kolejne nawałnice strzałów. Kiedy one umilkły, cofaliśmy się za kolejne filary w kierunku dworca. Byłem przytomny. Posadzono mnie obok kierowcy, przy którym siedziała już kobieta ranna w głowę. Z tyłu byli zabici. Dojechaliśmy do Szpitala Miejskiego w Gdyni. Z tego, co wiem, miałem śmierć kliniczną. Gdy się ocknąłem, był przy mnie doktor Patała, który mnie reanimował. Pocisk, który utkwił w kurtce, przechowuję jak najcenniejsza relikwię (obecnie znajduje się on w Muzeum Miasta Gdyni, podobnie jak i cała dokumentacja medyczna.)

Wśród udokumentowanych ofiar śmiertelnych nie było kobiet. A czasem tak niewiele brakowało. – Tuż przed salą operacyjną zobaczyłem na wózku kobietę. Zakrwawioną, ciężko ranną, bladą, bez tętna na tętnicy promieniowej – doktor M. Okonek ocenił, że była umierająca. – Natychmiast ją operowaliśmy. Było rozerwane płuco i rozerwana śledziona. Na szczęście udało się ją uratować.

Życie udało się też ocalić Elżbiecie Grott, która pracowała jako goniec i została postrzelona w szyję. – Byłam na wpół przytomna – wspominała. ‒ Wiem, że niosło mnie czterech mężczyzn i tylko słyszałam: Co oni zrobili, zabili panienkę…..

Nie tylko na stoczniowym pomoście

Strzelano też i brutalnie rozprawiano się z demonstrantami i przypadkowymi przechodniami na ulicach Gdyni, a w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej dla osób z łapanki urządzono katownię. Boleśnie przekonał się o tym Henryk Wiśniewski, 17-letni uczeń Zespołu Szkół Zawodowych w Gdyni Orłowie, gdzie zajęcia zostały odwołane, więc wracał do domu. – Dostałem dwie kule: jedna przeszyła klatkę piersiową, druga lewą rękę – opowiadał. – Tłum ludzi zatrzymał samochód. Przywieziono mnie do Akademii Medycznej w Gdańsku, gdzie przeprowadzono szczęśliwą operację. Bo żyję, a byłem w strasznym stanie!

Innego ucznia, 16-letniego Andrzeja Olszewskiego, milicja nie wpuściła do Zawodowej Szkoły Marynarki Wojennej, znajdującej się na terenie stoczni. Wracając do domu na Grabówku – dosyć okrężną drogą, bo przecież tyle się wokół działo – doszedł do ulicy Śląskiej w pobliżu hotelu robotniczego. Znalazł się w ogniu walki: na demonstrantów nacierała milicja, a z helikoptera rzucano petardy. Z kolei z okien hotelu na milicjantów leciały różne przedmioty, a oni strzelali w okna. – Nie mieliśmy dokąd uciekać – wspominał. – Gdy kogoś dopadli, tłukli niesamowicie. Pamiętam, że zostałem skopany w różne części ciała i straciłem przytomność. Leżałem na jezdni, a potem podszedł do mnie jakiś pan, żeby sprawdzić, czy żyję. Skrwawieni dostaliśmy się jakoś do lasu, a stamtąd do domu.

Bolesną lekcję od władzy ludowej dostali młodzi ludzie w budynku Prezydium MRN. Po przejściu „ścieżki zdrowia” zapędzono ich do sali, gdzie byli dalej katowani. Jednego z nich doskonale zapamiętała doktor A. Winiarska: ‒ W godzinach wieczornych doktor Kunert przywiózł karetką chłopaka, który wyglądał jak śliwka. Obity, nieprzytomny, cały siny, krwawiący. On go wydobył z prezydium, bo rozpoznał syna naszej pielęgniarki z urologii. To był Wiesław Kasprzycki.

Doskonale zdali egzamin

Lekarze, choć sami byli zszokowani tym, co działo się wokół nich, stanęli na wysokości zadania. Ci ze Szpitala Miejskiego w Gdyni znajdowali się pod największą presją. – Na szczęście doktor Teleszyński miał za sobą praktykę wojenną, podobnie jak doktor Hryniewiecki, szef oddziału chirurgicznego, który także przeżył kampanię wrześniową i powstanie. Ci dwaj panowie z frontowym doświadczeniem potrafili uspokoić i porozstawiać ludzi w odpowiednich miejscach: selekcja, zespoły operacyjne itd. – oceniał Roman Okoniewski, zastępca ordynatora oddziału ortopedii Szpitala Miejskiego w Gdyni.

Z kolei (nieżyjący już) doktor Franciszek Patała, ortopeda ze Szpitala Miejskiego w Gdyni, zwracał uwagę na ogromny niepokój, jaki panował w szpitalu, zwłaszcza 17 grudnia: „Przez cały czas słychać było wybuchy, helikoptery latały, chorzy byli przerażeni, bo nie wiedzieli, co z nimi będzie. Część lżej rannych opatrywano na różnych oddziałach. Chodziło o to, żeby ich nie notować w tych głównych księgach. Mieliśmy tyko swoje listy i te się później przydały.

‒ To nam podpowiedział doktor Teleszyński – wyjaśniał R. Okoniewski. – Bolszewicy mają taką metodę, że ty go zapiszesz, później podasz jego nazwisko, żeby otrzymał jakieś odszkodowanie, a to wszystko będzie po to, żeby go zgładzić gdzieś w kącie.
Poczucie zagrożenia było powszechne. Zapamiętał to dobrze pobity wówczas Andrzej Olszewski, któremu pomocy udzielała w domu lekarka z przychodni Aleksandra Turbak: „Po zakończeniu wizyt domowych przychodziła do mnie przeważnie wieczorem. Gdy już urazy zostały wyleczone, zapisywała różne środki na uspokojenie”.

Wizyty te nie były oczywiście odnotowane w oficjalnej kartotece pacjenta. Nie wiadomo, ile było takich przypadków. Część z nich znalazła się w wykazie poszkodowanych o niedostatecznie zidentyfikowanej tożsamości. To 19 nazwisk, w tym 4 kobiety. Natomiast na podstawie wypisów ze szpitali w Gdańsku po latach sporządzono listę 107 osób poszkodowanych (wśród nich 4 kobiety), a ze szpitali w Gdyni 132 rannych (7 kobiet).

*Wszystkie wypowiedzi pochodzą z mojego filmu dokumentalnego „Grudzień 70. Pamięć poległych, pamięć żywych” zrealizowanego w Video Studio Gdańsk w 2009 roku.
 

Tekst pochodzi z 50. (1769) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Tego młodego człowieka powinna znać cała Polska. Polski licealista zdobył złoty medal na olimpiadzie matematycznej w Boliwii z ostatniej chwili
"Tego młodego człowieka powinna znać cała Polska". Polski licealista zdobył złoty medal na olimpiadzie matematycznej w Boliwii

Tego młodego człowieka powinna poznać cała Polska! Drodzy Państwo, uczeń XIV LO im. Stanisława Staszica w Warszawie, Michał Wolny dziś odebrał złoty medal na Międzynarodowej Olimpiadzie Informatycznej w Boliwii.

Burza w Pałacu Buckingham. Książę William zdecydował Wiadomości
Burza w Pałacu Buckingham. Książę William zdecydował

Książę William postanowił wprowadzić zmiany, które mogą zaskoczyć rodzinę królewską. Następca tronu zgodził się, aby na terenie należącym do księstwa Kornwalii powstały mieszkania dla młodych ludzi zmagających się z trudną sytuacją życiową. Choć inwestycja ma szczytny cel, może ona zmniejszyć dochody rodziny królewskiej.

Seria pożarów na niemieckiej kolei. Trzeci incydent w ciągu tygodnia Wiadomości
Seria pożarów na niemieckiej kolei. Trzeci incydent w ciągu tygodnia

W Niemczech doszło do trzeciego w ciągu tygodnia pożaru na linii kolejowej, który prawdopodobnie był rezultatem podpalenia. W piątek wieczorem spłonęły kable trakcji na linii transportu towarowego, zwłaszcza węgla, w miejscowości Hohenmoelsen w Saksonii- Anhalcie - poinformowała w sobotę firma Deutsche Bahn.

Tropikalna wyspa szykuje bezwizową rewolucję. Polacy na liście z ostatniej chwili
Tropikalna wyspa szykuje bezwizową rewolucję. Polacy na liście

Sri Lanka zapowiedziała rewolucję w systemie wizowym. Tym razem zmiany mają objąć obywateli aż 40 krajów, w tym Polaków. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wjazd na wyspę ma być możliwy bez konieczności ubiegania się o wizę.

NASA: Czteroosobowa „Załoga 11” dotarła na stację ISS Wiadomości
NASA: Czteroosobowa „Załoga 11” dotarła na stację ISS

Czworo astronautów dotarło w sobotę na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) - podała amerykańska agencja kosmiczna NASA. Tzw. „Załoga 11” wystartowała w piątek w rakiecie Falcon 9 z kosmodromu Cape Canaveral w amerykańskim stanie Floryda.

Australijscy naukowcy odkryli gigantycznego owada. Jest nagranie gorące
Australijscy naukowcy odkryli gigantycznego owada. Jest nagranie

Poruszającego odkrycia dokonali australijscy naukowcy. Otóż w australijskich wilgotnych lasach tropikalnych odkryli oni gatunek gigantycznego patyczaka.

Komunikat dla mieszkańców woj. dolnośląskiego z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców woj. dolnośląskiego

Proces odbudowy po powodzi trwa i będzie trwał do momentu, w którym będziemy pewni, że odbudowaliśmy wszystkie kluczowe inwestycje - powiedziała w Przyłęku (Dolnośląskie) wiceminister MSWiA Magdalena Roguska. Jak mówiła, skala środków finansowych zaangażowanych w odbudowę po powodzi jest do tej pory niespotykana - to ponad 8 mln zł.

Niepokojąca fala utonięć w Wiśle. Policja bada kolejne zgłoszenie z ostatniej chwili
Niepokojąca fala utonięć w Wiśle. Policja bada kolejne zgłoszenie

W piątkowy wieczór, 1 sierpnia 2025 r., w Wiśle odnaleziono ciało kolejnej osoby. Około godziny 21:40 makabrycznego odkrycia dokonał wędkarz przebywający nad rzeką w okolicach Wybrzeża Gdyńskiego, na warszawskich Bielanach. To już kolejny przypadek utonięcia w Warszawie i okolicach w ostatnich tygodniach.

Jest nowy raport poświęcony zagrożeniom praworządności w Polsce z ostatniej chwili
Jest nowy raport poświęcony zagrożeniom praworządności w Polsce

Stowarzyszenie Prawnicy dla Polski poinformowało o powstaniu obszernego raportu, który ma ujawniać kulisy naruszeń praworządności podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Prawnicy twierdzą, że doszło do celowego działania aparatu państwa w celu wypaczenia demokratycznych standardów.

To miał być hit Netflixa. Serial nie wróci z trzecim sezonem Wiadomości
To miał być hit Netflixa. Serial nie wróci z trzecim sezonem

Serial „Fubar” z Arnoldem Schwarzeneggerem zakończył się na dwóch sezonach. Netflix ogłosił decyzję o kasacji półtora miesiąca po premierze drugiej serii. Choć pierwszy sezon spotkał się z dobrym przyjęciem, kontynuacja nie wzbudziła większego zainteresowania.

REKLAMA

„Od samego rana ludzie na rękach, na fragmentach jakichś desek wnosili rannych”. 52. rocznica „Czarnego Czwartku”

15 i 16 grudnia w Gdańsku zginęło od kul lub później zmarło w wyniku ran postrzałowych 8 osób. Liczba zabitych w Gdyni 17 grudnia to 18 młodych mężczyzn. Świadkami ich umierania byli niejednokrotnie lekarze, których rodzaje obrażeń (głównie klatki piersiowej i głowy) umacniały w przekonaniu, że strzelano po to, aby zabić.
"Grudniowe Anioły" / Krzysztof Brynecki

Życie tych, których udało się ocalić, naznaczone jest piętnem, z którym nie mogą się uporać do dziś.

Ich nie udało się uratować

‒ 17 grudnia od samego rana ludzie na rękach, na noszach, na fragmentach jakichś desek wnosili rannych – wspominała niemal po 40 latach od tamtej tragedii Alina Winiarska, wówczas lekarz przychodni stoczniowej i izby przyjęć Szpitala Miejskiego w Gdyni. – Wydawało mi się, że jeden z nich – z ogromną raną klatki piersiowej i masywnym krwotokiem ‒ to mój pacjent. Pochyliłam się, a on chwycił mnie za rękę: „O, doktor Wi…” ‒ zdołał wyszeptać. I umarł na tych noszach.

‒ Najbardziej emocjonalnie związałem się z 20-letnim pacjentem z postrzałem klatki piersiowej i uszkodzonym sercem. Natychmiast operowany, zaszyte serce. Nazywał się Zbigniew Wycichowski. Na drugi dzień dziękował mi i pytał: „Ja mam chore gardło, załatwi mi pan dobrego laryngologa, jak już będę w domu?”. Czyli on wierzył do końca, że będzie żył! I on, i ja mieliśmy dużo nadziei, ale niestety 11 stycznia zmarł – to wspomnienie nieżyjącego już doktora Macieja Okonka, starszego asystenta oddziału chirurgii ogólnej Szpitala Miejskiego w Gdyni.

Doktor Jan Nowoczyn, starszy asystent oddziału chirurgii ogólnej Szpitala PCK w Gdyni Redłowie, najbardziej przeżył śmierć Stanisława Sieradzana. – Dostał postrzał w klatkę piersiową, operował go wtedy doktor Kawecki, a ja przystąpiłem do transfuzji krwi. Niestety ten chłopak nam zginął – opowiadał. Ogromnie poruszony był też, gdy w prosektorium zobaczył zwłoki pokryte biało-czerwoną flagą i leżącym na niej krzyżem. To niesiony ulicą Świętojańską na drzwiach 18-letni Zbyszek Godlewski, znany z ballady o Janku Wiśniewskim.

Doktor A. Winiarska też w pewnym momencie znalazła się w prosektorium i zobaczyła 8 czy 9 osób leżących na noszach. Wszyscy dramatycznie skrwawieni. ‒ Ja nie rozpoznawałam twarzy, choć większość z nich to byli stoczniowcy, moi pacjenci. Jeden z nich w zaciśniętej dłoni trzymał taką zgrzebną teczkę. W niej 3 czy 4 ziemniaki ugotowane w łupinkach i dwie kromki chleba przełożone kaszanką. We mnie się coś wtedy załamało. Pomyślałam: Boże kochany, za co ten człowiek zginął, za ten chleb i kartofle, za to, że szedł do pracy?

Zaczęło się w Gdańsku

W Stoczni noszącej wówczas imię Lenina. 14 grudnia stoczniowcy najpierw wiecowali przed dyrekcją, a później wyszli na ulice w proteście przeciwko podwyżce cen i arogancji władzy. Szukali też poparcia wśród studentów. Byli tacy, którzy się nie przyłączyli, pamiętając swoje osamotnienie w marcu 1968 roku, ale i tacy, którzy uznali, że to wspólna sprawa. Należał do nich Roman Dambek, student Politechniki Gdańskiej. ‒ Byłem świadkiem, jak w poniedziałek 14 grudnia na dziedziniec podjechała grupa stoczniowców – relacjonował po latach. ‒ Nawoływali, żebyśmy razem protestowali. W tym momencie odzewu nie było, bo byliśmy na zajęciach. Ale padło hasło, żebyśmy byli gotowi na określoną godzinę. I ja byłem. W gronie kolegów doszedłem do Błędnika. I tam już było gorąco.

Drugiego dnia do protestu dołączyli pracownicy Stoczni Remontowej, Stoczni Północnej i portowcy. Zaczęły się też zdecydowane pacyfikacje demonstracji. Jedną z pierwszych ofiar był stoczniowiec Józef Zdonek. Został postrzelony w nogę i gdy upadł, najechał na niego transporter opancerzony. Odzyskał przytomność dopiero w szpitalu, już po amputacji nogi.
Gdynia pertraktowała z władzą…

… gdy Gdańsk twardo walczył na ulicach. Przedstawiciele Prezydium Miejskiej Rady Narodowej podpisali protokół przedstawiony przez delegację wielotysięcznego, niezwykle zdyscyplinowanego pochodu protestacyjnego. Władze zgodziły się, aby w Zakładowym Domu Kultury przy ul. Polskiej obradował komitet strajkowy utworzony przez przedstawicieli różnych zakładów pracy. Nieżyjący już Tadeusz Jaroszyński ze Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni podjął się zorganizowania junaków z Ochotniczych Hufców Pracy, takiej straży strajkujących, aby nie dochodziło do żadnych aktów wandalizmu. Kilku z nich miało rano podejść po niego do domu. Tymczasem nad ranem obudził go łomot do drzwi. – Myślałem, że to chłopaki z OHP przyszli wcześniej, a tu trzech milicjantów, trzech z Marynarki Wojennej. „Jest pan aresztowany” – wspominał. Zawieźli go do aresztu na Starowiejską, gdzie już byli inni zatrzymani, a później wszystkich ciężarowym samochodem do więzienia w Wejherowie.

Tymczasem robotnicy w Gdyni – zgodnie z wcześniejszą umową z władzą – czekali na odpowiedź na postulaty, po którą mieli się zgłosić 17 grudnia. Zamiast rozmów zaczęto strzelać do idących do pracy robotników. Jednym z pierwszych rannych był Marian Drabik. Po 40 latach tak to wspominał: „Pierwszy strzał był w rękę. Chwyciłem ją. To był taki ból, że padłem na kolana. Wtedy dostałem w głowę. Zrobiło mi się gorąco, chciałem uciekać, ale nie było gdzie. Ktoś mi pomógł i schowaliśmy się za filary wiaduktu. Odczekaliśmy kolejne nawałnice strzałów. Kiedy one umilkły, cofaliśmy się za kolejne filary w kierunku dworca. Byłem przytomny. Posadzono mnie obok kierowcy, przy którym siedziała już kobieta ranna w głowę. Z tyłu byli zabici. Dojechaliśmy do Szpitala Miejskiego w Gdyni. Z tego, co wiem, miałem śmierć kliniczną. Gdy się ocknąłem, był przy mnie doktor Patała, który mnie reanimował. Pocisk, który utkwił w kurtce, przechowuję jak najcenniejsza relikwię (obecnie znajduje się on w Muzeum Miasta Gdyni, podobnie jak i cała dokumentacja medyczna.)

Wśród udokumentowanych ofiar śmiertelnych nie było kobiet. A czasem tak niewiele brakowało. – Tuż przed salą operacyjną zobaczyłem na wózku kobietę. Zakrwawioną, ciężko ranną, bladą, bez tętna na tętnicy promieniowej – doktor M. Okonek ocenił, że była umierająca. – Natychmiast ją operowaliśmy. Było rozerwane płuco i rozerwana śledziona. Na szczęście udało się ją uratować.

Życie udało się też ocalić Elżbiecie Grott, która pracowała jako goniec i została postrzelona w szyję. – Byłam na wpół przytomna – wspominała. ‒ Wiem, że niosło mnie czterech mężczyzn i tylko słyszałam: Co oni zrobili, zabili panienkę…..

Nie tylko na stoczniowym pomoście

Strzelano też i brutalnie rozprawiano się z demonstrantami i przypadkowymi przechodniami na ulicach Gdyni, a w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej dla osób z łapanki urządzono katownię. Boleśnie przekonał się o tym Henryk Wiśniewski, 17-letni uczeń Zespołu Szkół Zawodowych w Gdyni Orłowie, gdzie zajęcia zostały odwołane, więc wracał do domu. – Dostałem dwie kule: jedna przeszyła klatkę piersiową, druga lewą rękę – opowiadał. – Tłum ludzi zatrzymał samochód. Przywieziono mnie do Akademii Medycznej w Gdańsku, gdzie przeprowadzono szczęśliwą operację. Bo żyję, a byłem w strasznym stanie!

Innego ucznia, 16-letniego Andrzeja Olszewskiego, milicja nie wpuściła do Zawodowej Szkoły Marynarki Wojennej, znajdującej się na terenie stoczni. Wracając do domu na Grabówku – dosyć okrężną drogą, bo przecież tyle się wokół działo – doszedł do ulicy Śląskiej w pobliżu hotelu robotniczego. Znalazł się w ogniu walki: na demonstrantów nacierała milicja, a z helikoptera rzucano petardy. Z kolei z okien hotelu na milicjantów leciały różne przedmioty, a oni strzelali w okna. – Nie mieliśmy dokąd uciekać – wspominał. – Gdy kogoś dopadli, tłukli niesamowicie. Pamiętam, że zostałem skopany w różne części ciała i straciłem przytomność. Leżałem na jezdni, a potem podszedł do mnie jakiś pan, żeby sprawdzić, czy żyję. Skrwawieni dostaliśmy się jakoś do lasu, a stamtąd do domu.

Bolesną lekcję od władzy ludowej dostali młodzi ludzie w budynku Prezydium MRN. Po przejściu „ścieżki zdrowia” zapędzono ich do sali, gdzie byli dalej katowani. Jednego z nich doskonale zapamiętała doktor A. Winiarska: ‒ W godzinach wieczornych doktor Kunert przywiózł karetką chłopaka, który wyglądał jak śliwka. Obity, nieprzytomny, cały siny, krwawiący. On go wydobył z prezydium, bo rozpoznał syna naszej pielęgniarki z urologii. To był Wiesław Kasprzycki.

Doskonale zdali egzamin

Lekarze, choć sami byli zszokowani tym, co działo się wokół nich, stanęli na wysokości zadania. Ci ze Szpitala Miejskiego w Gdyni znajdowali się pod największą presją. – Na szczęście doktor Teleszyński miał za sobą praktykę wojenną, podobnie jak doktor Hryniewiecki, szef oddziału chirurgicznego, który także przeżył kampanię wrześniową i powstanie. Ci dwaj panowie z frontowym doświadczeniem potrafili uspokoić i porozstawiać ludzi w odpowiednich miejscach: selekcja, zespoły operacyjne itd. – oceniał Roman Okoniewski, zastępca ordynatora oddziału ortopedii Szpitala Miejskiego w Gdyni.

Z kolei (nieżyjący już) doktor Franciszek Patała, ortopeda ze Szpitala Miejskiego w Gdyni, zwracał uwagę na ogromny niepokój, jaki panował w szpitalu, zwłaszcza 17 grudnia: „Przez cały czas słychać było wybuchy, helikoptery latały, chorzy byli przerażeni, bo nie wiedzieli, co z nimi będzie. Część lżej rannych opatrywano na różnych oddziałach. Chodziło o to, żeby ich nie notować w tych głównych księgach. Mieliśmy tyko swoje listy i te się później przydały.

‒ To nam podpowiedział doktor Teleszyński – wyjaśniał R. Okoniewski. – Bolszewicy mają taką metodę, że ty go zapiszesz, później podasz jego nazwisko, żeby otrzymał jakieś odszkodowanie, a to wszystko będzie po to, żeby go zgładzić gdzieś w kącie.
Poczucie zagrożenia było powszechne. Zapamiętał to dobrze pobity wówczas Andrzej Olszewski, któremu pomocy udzielała w domu lekarka z przychodni Aleksandra Turbak: „Po zakończeniu wizyt domowych przychodziła do mnie przeważnie wieczorem. Gdy już urazy zostały wyleczone, zapisywała różne środki na uspokojenie”.

Wizyty te nie były oczywiście odnotowane w oficjalnej kartotece pacjenta. Nie wiadomo, ile było takich przypadków. Część z nich znalazła się w wykazie poszkodowanych o niedostatecznie zidentyfikowanej tożsamości. To 19 nazwisk, w tym 4 kobiety. Natomiast na podstawie wypisów ze szpitali w Gdańsku po latach sporządzono listę 107 osób poszkodowanych (wśród nich 4 kobiety), a ze szpitali w Gdyni 132 rannych (7 kobiet).

*Wszystkie wypowiedzi pochodzą z mojego filmu dokumentalnego „Grudzień 70. Pamięć poległych, pamięć żywych” zrealizowanego w Video Studio Gdańsk w 2009 roku.
 

Tekst pochodzi z 50. (1769) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe