[Felieton „TS”] Cezary Krysztopa: Będę musiał iść na ryby
No właśnie, nie tyle zaproponował, co zapowiedział. Taki sposób bycia. Nie będę go przecież na dzień dobry wyprowadzał z błędu, a w dzisiejszych czasach sąsiad, z którym w ogóle można porozmawiać, to w prawdziwym kalejdoskopie pojawiających się i szybko znikających sąsiadów, prawdziwa rzadkość. Perełka. I piszę to bez żadnej złośliwości.
Nawet miałem kiedyś wędkę. Bambusową. Dostałem ją w prezencie od mojego świadka bierzmowania. Większość kolegów miała już wtedy swoje wędki, więc bardzo się ucieszyłem, że mam i ja. Świadek zabierał mnie na ryby i szybko okazało się, że nawet umiem coś złapać. Niedługo później wędka wraz ze mną wylądowała na wsi u kuzyna. Na początku nawet uczciwie te ryby łapaliśmy. Czasy były ciężkie, bieda. Często mieliśmy tyle do zjedzenia, ile udało nam się złapać. Jednak, jako że wchodziliśmy w wiek młodzieńczy, wychodzenie na ryby coraz częściej traktowaliśmy jako pretekst do wspólnych libacji. – Wzięliście ze sobą mydło? – pytała nas czasem ciotka, kiedy widziała, że bierzemy wędki. – A po co? – dziwiliśmy się – No wiadomo przecież, że „g” złapiecie – odpowiadała.
Ja tam za tym wędkarstwem, w sensie dosłownym, bardzo nie tęskniłem. To znaczy chodzenie wzdłuż dopływu Biebrzy, w szuwarach, ciągnącymi się kilometrami łąkami, popijanie taniego wina i długie rozmowy z kuzynem były bardzo fajne. Uwielbiałem włóczyć się tak całymi dniami przez bagna, torfowiska, łąki i sąsiednie wioski. Natomiast praca nad karmieniem ryb, łapaniem czy przygotowywaniem przynęt, a już szczególnie zdejmowanie ryb z haczyka, nie stały się nigdy moim hobby. I zdradzę Wam w tajemnicy, że kiedy moja bambusowa wędka została pewnego dnia przycięta drzwiami od stodoły, nie rozpaczałem po niej ani zbyt długo, ani zbyt gwałtownie. Została chyba później jakimś przyrządem do zbierania pajęczyn. W moim stosunku do wędkarstwa zawarta była oczywiście głęboka hipokryzja, ponieważ żal nad rybą, której musiałem wyciągnąć ze środka haczyk, nie przeszkadzał mi w zjedzeniu później tejże ryby. Tym bardziej że, jak już wspomniałem, świeże rzeczne ryby były często ważnym elementem naszej diety.
No i tak pomny własnych sympatycznych doświadczeń oraz świadom tych niesympatycznych, puszczam oko do sąsiada i mówię: – Aaa… ryby. Ja to pamiętam, że w całej tej historii z rybami ryby wcale nie są najważniejsze. Ostatecznie, skoro już człowiek trafił na sąsiada, z którym można porozmawiać, taka nić porozumienia może się bardzo przydać. Niestety okazało się, że to był chyba błąd. Pomiędzy nami zawisła niezręczna cisza. Kwestia ryb w tym przypadku okazała się śmiertelnie poważna. No i teraz się boję, że będę musiał z nim na te ryby pójść.
A co gorsza, być może będę zmuszony je autentycznie łapać.