Rafał Woś: Wielka zagadka dzietności

Czy kurczenie się zachodnich społeczeństw to przejaw ich ostatecznego uwiądu? Czy może raczej dojrzałej odpowiedzialności za losy świata? A może prawdziwej odpowiedzi na to pytanie należy szukać głębiej? W samej naturze kapitalizmu?
Rafał Woś Rafał Woś: Wielka zagadka dzietności
Rafał Woś / fot. Marcin Żegliński / Tygodnik Solidarność

Co to jest państwo? ‒ pytał w 1900 roku austriacko-niemiecki filozof prawa Georg Jellinek. I odpowiadał, że aby istniało państwo, musi mieć ono terytorium. Nadto, na tym terytorium musi istnieć jakaś władza zwierzchnia. Ale ani terytorium, ani władza nie miałyby najmniejszego sensu, gdyby nie trzeci element tej klasycznej Jellinkowej definicji państwa. Konieczna jest jeszcze ludność na tym terytorium i pod tą władzą żyjąca.

Przez wieki istnienie ludności wydawało się czymś zupełnie oczywistym. Podobnie jak stały wzrost jej liczebności. Osiągany mimo wojen, plag czy rewolucji. Wysoka dzietność ludzkich społeczności była zjawiskiem oczywistym do tego stopnia, że co bardziej bystrzy zaczęli dostrzegać w niej rodzaj pułapki. Uważany za jednego z ojców współczesnej ekonomii anglikański duchowny Thomas Malthus był pierwszym, który postawił problem „na ostro”. Stało się to w serii tekstów publikowanych przez niego sukcesywnie w latach 1798-1826. Dodajmy, że współczynnik dzietności w czasach Malthusa wynosił 5,3-5,5 dziecka na kobietę. Sam Anglik był jednym z siedmiorga rodzeństwa.

Dzieci i zerowanie dobrobytu

Z tych wszystkich pism Malthusa (rozwijanych potem przez jego intelektualnych następców) zrodził się jeden z fundamentów współczesnej ekonomii rozwojowej, czyli tzw. pułapka maltuzjańska. Pułapka w dość przejrzysty sposób wyjaśniała jedną z największych zagadek ludzkości. Dlaczego ‒ pytali więc maltuzjaniści ‒ przez pierwsze 300 tysięcy lat rozwoju człowieka na ziemi cywilizacja dreptała w miejscu? Ludzie żyli i umierali, wojowali i kochali. Ale pod względem rozwoju ekonomicznego różnica między czasami Juliusza Cezara, św. Wojciecha czy Jeremiego Wiśniowieckiego była nieznaczna. Oczywiście rozmaicie układały się losy i fortuny poszczególnych dynastii, ludów i narodów. Ale wskaźniki ekonomiczne (rozwój ekonomiczny per capita, średnia długość życia itd.) pozostawały przez całe długie wieki na bardzo podobnym ‒ dodajmy skromnym ‒ poziomie. Nie było również aż tak znaczących różnic w poziomie życia pomiędzy różnymi częściami globu. A na pewno nie były one aż tak kolosalne jak dziś.

Dlaczego tak było? Malthus (i jego następcy) uważali, że to z powodu… nadmiernej dzietności. Bo działało to tak: ludzkość wymyślała kolejne, coraz to nowe, generacje innowacji. Ale ich potencjał rozwojowy był chwilę później… przejadany. Bo dokładnie w momencie, gdy zaczynały się przekładać się na polepszenie warunków życia, to w ślad za tym szedł natychmiast ‒ jak złowrogi cień ‒ wzrost liczby ludności. Co w konsekwencji sprawiało, że zdobyty dobrobyt trzeba dzielić pomiędzy więcej ludzi. W efekcie ogólny poziom rozwoju pozostawał na podobnym poziomie, a wszelki postęp się zerował.

I co Pan na to, Panie Malthus?

No dobrze ‒ powiedzą sceptycy. Ale to odkrycie, jakkolwiek ciekawe, wciąż jednak nie tłumaczy nam jednego. Dlaczego u licha gdzieś tak mniej więcej około roku 1800 rozwój ludzkości… odpala niczym rakieta. Sprawiając, że w ciągu następnych 200 lat światowe PKB zwiększyło się 14-krotnie! A średnia długość życia skoczyła z 45 do 70-80 lat. Czemu akurat wtedy ludzkości udaje się umknąć z pułapki nadmiernej dzietności? I to pomimo rekordowo wysokiej dzietności (we wspomnianej wielkiej Brytanii utrzymuje się ona przez cały wiek XIX na poziomie pięciorga dzieci na jedną kobietę)? I co pan na to, panie Malthus? Anglik nam już nie odpowie. Ale tę zagadkę stara się z kolei wytłumaczyć współczesny ważny ekonomista Oded Galor. Jego zdaniem stało się tak dlatego, że wcześniej populacja ludzka była zbyt mała (!). Innymi słowy: ludzkość musiała najpierw urosnąć. Aby móc dopiero potem wyskoczyć z opisanej przez Malthusa pułapki. Czyli, mówiąc jeszcze inaczej, to nie XVIII-wieczne wynalazki w stylu maszyny parowej były takie przełomowe. O cywilizacyjnym skoku naprzód nie zdecydował też żaden nieuchwytny „duch kapitalizmu”. Zdaniem Galora decydujący był fakt, że gdzieś około roku 1800 liczba ludności globu przekroczyła (po raz pierwszy w historii) miliard dusz. Dopiero to była ta masa krytyczna i ta wielkość populacji potrzebna do odpalenia przeskoku technologicznego. Po prostu wcześniej te przełomowe wynalazki, które zapoczątkują rewolucję przemysłową, nie mogłyby się przebić. Nie byłoby ani sposobu na ich sfinansowanie, ani nie znalazłyby zastosowania w ówczesnych warunkach.

A dzietność? Faktycznie zaczyna spadać. Pozostając przy Wielkiej Brytanii, to lata 1890-1940 przynoszą tam jej redukcję z 5 do 2 dzieci na statystyczną kobietą. Zdaniem Galora zdecydował o tym fakt, że w warunkach kapitalizmu koszt posiadania dzieci zaczął gwałtownie rosnąć. Głównie z powodu wzrostu roli edukacji. Wcześniej była ona dziwactwem nielicznych i fanaberią uprzywilejowanych. W kapitalizmie stała się koniecznością. Ale jak inwestować w edukację, gdy się jest biednym? Właśnie to napięcie doprowadziło do kolejnego kluczowego przełomu. To znaczy do spadku dzietności w zachodnim świecie. Ludzie ‒ co jest naturalnym odruchem ‒ chcieli dać dzieciom dobre życie. To zaczęło ich nieuchronnie pchać w kierunku kontroli płodności. Oczywiście proces ten obrósł przez następne sto lat w wiele kulturowych i społecznych narracji. W ich gąszczu trudno dziś odróżnić przyczyny prawdziwe od wypracowanych uzasadnień. Czy współcześni ludzie nie chcą mieć dzieci, bo faktycznie ich na to nie stać? Czy może zbyt wysoko postawili sobie poprzeczkę tego, co muszą swojemu dziecku zapewnić? W związku z czym wolą nawet nie próbować w obawie przed porażką? Czy w decyzji o nieposiadaniu potomstwa więcej jest troski o własną wygodę? Czy autentycznej obawy o świat, „który już i tak jest przeludniony”. Próbując rozsupłać ten węzeł uzasadnień, warto pamiętać o przesłaniu Galora (i całej ekonomii rozwoju), które przypomina nam, że źródeł dzisiejszej niskiej dzietności zachodniego świata szukać trzeba właśnie w początkach XIX stulecia. I w sposobie funkcjonowania samego kapitalizmu.

Wracamy do współczesności

Ta ekspresowa podróż przez kwestię demograficzną uczy nas pewnego paradoksu. Zbyt dużo ludzi to, owszem, był przez wieki problem. Ale jednocześnie zbyt mało to… też problem. Może nawet jeszcze bardziej fundamentalny. Aby zrozumieć, że nie są to zagadnienia czysto teoretyczne, warto spojrzeć za naszą wschodnią granicę. Już nie w wieku XIX, tylko tu i teraz. Obserwując przedłużającą się wojnę na Ukrainie oraz związane z nią zniszczenia, wielu z nas pociesza się pewnie myślą, że kiedyś to się skończy. A wtedy gospodarka Ukrainy na pewno odbije. Tak przecież zawsze dzieje się po wojnach. Nawet najstraszniejszych. Prawda? Niestety ekonomiści studzą takie myślenie życzeniowe. Choćby Simeon Djankov i Oleksiy Blinov, którzy w jednej z najnowszych prac pokazują, że właśnie feralna demografia jest tym, co nie powala widzieć przyszłości Ukrainy w różowych kolorach.

A dzieje się tak dlatego, że na Ukrainie nałożyły się na siebie dwa wielkie i bardzo negatywne procesy demograficzne. Z jednej strony mamy więc wielki wojenny exodus ludności. Według najnowszych danych od początku wojny kraj opuściło jakieś 7 milionów ludzi. Tylko 14 proc. z nich deklaruje chęć szybkiego powrotu. Oznacza to, że populacja zmniejszyła się o jakieś 12-15 proc. Co gorsza (zwłaszcza z demograficznego punktu widzenia) większość dorosłych wojennych uchodźców z Ukrainy stanowią kobiety. Nawet gdyby zrobić konserwatywne założenie, że po wojnie za granicą zostanie 15 proc. z nich, to i tak będzie to miało zasadniczo negatywny wpływ na procesy demograficzne. W tym na relację osób w wieku produkcyjnym i nieprodukcyjnym. I to przez lata.

Do tego trzeba jeszcze dodać drugą część obrazka. Bo te 7 milionów ludzi nie wyjechało z kraju, w którym demograficznie działo się dobrze. Przeciwnie. W 1992 populacja Ukrainy dochodziła do 52 milionów. Po upadku ZSRR Ukraina zaczęła się wyludniać ‒ do 43 milionów w przededniu rosyjskiej inwazji. Czyli mniej więcej takiej populacji, jaka była na Ukrainie w połowie lat 60. Społeczeństwo się też szybko starzeje. W roku 1990 ‒ czyli u progu państwowości ‒ mediana wieku mieszkańców Ukrainy wynosiła 35 lat. Na początku roku 2022, a więc jeszcze przed wybuchem wojny, sięgała już lat 41. Dziś jest jeszcze wyższa.

W literaturze ekonomicznej często przywoływany bywa przykład powojennych Niemiec. A więc kraju, który tak zaskakująco dobrze poradził sobie z zadaniem odbudowy kraju właśnie dzięki sprzyjającym czynnikom demograficznym. Zagrała wtedy kombinacja dwóch czynników. Z jednej strony wysoki przyrost naturalny (wzrost z 1,7 w latach 30. do 2,5 w latach 60.) oraz przyjęcie do kraju ogromnej liczby uchodźców z terenów utraconych przez Rzeszę Niemiecką na Wschodzie. Napędzali oni gospodarkę do czasu zanim przemysł nie został odbudowany. Ukraina nie może jednak, niestety, liczyć ani na jedno, ani na drugie. Pozostaje im nadzieja na podjęcie pilnych kroków politycznych mających na celu odwrócenie niekorzystnych trendów. Problem w tym, że we współczesnym rozwiniętym świecie brak dobrych i sprawdzonych patentów na takie cuda. Bo z demografią zdaje się jest jak z przysłowiowym angielskim trawnikiem. Nic prostszego, by wyhodować taki u siebie. Starczy tylko regularnie strzyc go i pielęgnować przez jakieś 400-500 lat. I gotowe!

Tekst pochodzi z 45. (1764) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Ks. Olszewski i urzędniczki opuścili areszt. Prof. Nowak mówi o łajdactwie w stylu Jerzego Urbana gorące
Ks. Olszewski i urzędniczki opuścili areszt. Prof. Nowak mówi o "łajdactwie w stylu Jerzego Urbana"

– W bliższych nam czasach takie prześladowania mieliśmy w stanie wojennym. Łącznie z metodami, które zostały teraz zastosowane w areszcie wobec ks. Olszewskiego i tych dwóch urzędniczek – mówi portalowi wpolityce.pl prof. Andrzej Nowak.

Przemysław Czarnek o sytuacji urzędniczek: Barbarzyńcy! z ostatniej chwili
Przemysław Czarnek o sytuacji urzędniczek: Barbarzyńcy!

Od końca marca Urszula Dubejko wraz z koleżanką z Ministerstwa Sprawiedliwości przebywała w areszcie. W "Telewizji Republika" opowiedziała ona o strasznych doświadczeniach. Poseł Prawa i Sprawiedliwości Przemysław Czarnek nie przebierał w słowach.

Burza w sieci. Pornoporadnik z Biedronki. Internauci przyłapali sieć na kłamstwie gorące
Burza w sieci. Pornoporadnik z Biedronki. Internauci przyłapali sieć na kłamstwie

Burzę w sieci wywołały doniesienia o możliwości zakupu w sieci "Biedronka" swego rodzaju "poradnika" zawierającego "porady" na temat masturbacji i promującego ideologię gender. Książka jest napisana i zawiera grafiki w stylistyce książek dla dzieci. Sieć na oficjalnym profilu zaprzecza możliwości jej zakupu, ale internauci twierdzą co innego.

IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka z ostatniej chwili
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej informuje o zjawiskach pogodowych, które będą miały miejsce w najbliższych dniach. Zmiany atmosferyczne wpłyną na warunki pogodowe w Polsce.

Polska sztuczna inteligencja wygrała najbardziej prestiżowy konkurs na świecie gorące
Polska sztuczna inteligencja wygrała najbardziej prestiżowy konkurs na świecie

Najważniejsza Polska AI. I piszę to z pełną odpowiedzialnością tego słowa, chcąc skromnie zwrócić uwagę na to, jaką historię napisał polski zespół.

Wstrząsające słowa uwolnionej urzędniczki: Miałam dużo myśli samobójczych z ostatniej chwili
Wstrząsające słowa uwolnionej urzędniczki: Miałam dużo myśli samobójczych

W piątek o godzinie 13.20 ks. Michał Olszewski, po 213 dniach od zatrzymania opuścił areszt. Jedna z zatrzymanych urzędniczek Urszula Dubejko na antenie "Telewizji Republika" ujawniła o czym myślała przez cały ten czas.

Ewa Wrzosek jednak nie rezygnuje. Zostanie delegowana do pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości Wiadomości
Ewa Wrzosek jednak nie rezygnuje. Zostanie delegowana do pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości

– Prokurator Ewa Wrzosek cofnęła wniosek o odejście ze służby prokuratorskiej po piątkowym spotkaniu z ministrem Adamem Bodnarem. Ma wkrótce zostać delegowana do pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości – przekazał Krzysztof Dobies, szef Gabinetu Politycznego Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara.

Karambol na S7. Sprawca wypadku zabrał głos: Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć z ostatniej chwili
Karambol na S7. Sprawca wypadku zabrał głos: Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć

W ubiegłą sobotę na trasie S7 koło Gdańska miał miejsce karambol. Stacja "TVN24" zdołała przeprowadzić wywiad ze sprawcą wypadku Mateuszem M. Głos zabrała także jego żona.

Paweł Szopa zatrzymany. Jest oświadczenie mec. Lewandowskiego pilne
Paweł Szopa zatrzymany. Jest oświadczenie mec. Lewandowskiego

Biznesmen i twórca marki Red is Bad Paweł Szopa został zatrzymany w Dominikanie przez miejscowe organy ścigania. Jego obrońca wydał oświadczenie.

Łukaszenko naprawdę to powiedział: Krym de iure nie jest rosyjski z ostatniej chwili
Łukaszenko naprawdę to powiedział: Krym de iure nie jest rosyjski

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko podczas szczytu BRICS zaskoczył swoją postawą. Jego słowa o Krymie i zacieśnianiu współpracy mogą wywołać reakcję ze strony rosyjskiego partnera.

REKLAMA

Rafał Woś: Wielka zagadka dzietności

Czy kurczenie się zachodnich społeczeństw to przejaw ich ostatecznego uwiądu? Czy może raczej dojrzałej odpowiedzialności za losy świata? A może prawdziwej odpowiedzi na to pytanie należy szukać głębiej? W samej naturze kapitalizmu?
Rafał Woś Rafał Woś: Wielka zagadka dzietności
Rafał Woś / fot. Marcin Żegliński / Tygodnik Solidarność

Co to jest państwo? ‒ pytał w 1900 roku austriacko-niemiecki filozof prawa Georg Jellinek. I odpowiadał, że aby istniało państwo, musi mieć ono terytorium. Nadto, na tym terytorium musi istnieć jakaś władza zwierzchnia. Ale ani terytorium, ani władza nie miałyby najmniejszego sensu, gdyby nie trzeci element tej klasycznej Jellinkowej definicji państwa. Konieczna jest jeszcze ludność na tym terytorium i pod tą władzą żyjąca.

Przez wieki istnienie ludności wydawało się czymś zupełnie oczywistym. Podobnie jak stały wzrost jej liczebności. Osiągany mimo wojen, plag czy rewolucji. Wysoka dzietność ludzkich społeczności była zjawiskiem oczywistym do tego stopnia, że co bardziej bystrzy zaczęli dostrzegać w niej rodzaj pułapki. Uważany za jednego z ojców współczesnej ekonomii anglikański duchowny Thomas Malthus był pierwszym, który postawił problem „na ostro”. Stało się to w serii tekstów publikowanych przez niego sukcesywnie w latach 1798-1826. Dodajmy, że współczynnik dzietności w czasach Malthusa wynosił 5,3-5,5 dziecka na kobietę. Sam Anglik był jednym z siedmiorga rodzeństwa.

Dzieci i zerowanie dobrobytu

Z tych wszystkich pism Malthusa (rozwijanych potem przez jego intelektualnych następców) zrodził się jeden z fundamentów współczesnej ekonomii rozwojowej, czyli tzw. pułapka maltuzjańska. Pułapka w dość przejrzysty sposób wyjaśniała jedną z największych zagadek ludzkości. Dlaczego ‒ pytali więc maltuzjaniści ‒ przez pierwsze 300 tysięcy lat rozwoju człowieka na ziemi cywilizacja dreptała w miejscu? Ludzie żyli i umierali, wojowali i kochali. Ale pod względem rozwoju ekonomicznego różnica między czasami Juliusza Cezara, św. Wojciecha czy Jeremiego Wiśniowieckiego była nieznaczna. Oczywiście rozmaicie układały się losy i fortuny poszczególnych dynastii, ludów i narodów. Ale wskaźniki ekonomiczne (rozwój ekonomiczny per capita, średnia długość życia itd.) pozostawały przez całe długie wieki na bardzo podobnym ‒ dodajmy skromnym ‒ poziomie. Nie było również aż tak znaczących różnic w poziomie życia pomiędzy różnymi częściami globu. A na pewno nie były one aż tak kolosalne jak dziś.

Dlaczego tak było? Malthus (i jego następcy) uważali, że to z powodu… nadmiernej dzietności. Bo działało to tak: ludzkość wymyślała kolejne, coraz to nowe, generacje innowacji. Ale ich potencjał rozwojowy był chwilę później… przejadany. Bo dokładnie w momencie, gdy zaczynały się przekładać się na polepszenie warunków życia, to w ślad za tym szedł natychmiast ‒ jak złowrogi cień ‒ wzrost liczby ludności. Co w konsekwencji sprawiało, że zdobyty dobrobyt trzeba dzielić pomiędzy więcej ludzi. W efekcie ogólny poziom rozwoju pozostawał na podobnym poziomie, a wszelki postęp się zerował.

I co Pan na to, Panie Malthus?

No dobrze ‒ powiedzą sceptycy. Ale to odkrycie, jakkolwiek ciekawe, wciąż jednak nie tłumaczy nam jednego. Dlaczego u licha gdzieś tak mniej więcej około roku 1800 rozwój ludzkości… odpala niczym rakieta. Sprawiając, że w ciągu następnych 200 lat światowe PKB zwiększyło się 14-krotnie! A średnia długość życia skoczyła z 45 do 70-80 lat. Czemu akurat wtedy ludzkości udaje się umknąć z pułapki nadmiernej dzietności? I to pomimo rekordowo wysokiej dzietności (we wspomnianej wielkiej Brytanii utrzymuje się ona przez cały wiek XIX na poziomie pięciorga dzieci na jedną kobietę)? I co pan na to, panie Malthus? Anglik nam już nie odpowie. Ale tę zagadkę stara się z kolei wytłumaczyć współczesny ważny ekonomista Oded Galor. Jego zdaniem stało się tak dlatego, że wcześniej populacja ludzka była zbyt mała (!). Innymi słowy: ludzkość musiała najpierw urosnąć. Aby móc dopiero potem wyskoczyć z opisanej przez Malthusa pułapki. Czyli, mówiąc jeszcze inaczej, to nie XVIII-wieczne wynalazki w stylu maszyny parowej były takie przełomowe. O cywilizacyjnym skoku naprzód nie zdecydował też żaden nieuchwytny „duch kapitalizmu”. Zdaniem Galora decydujący był fakt, że gdzieś około roku 1800 liczba ludności globu przekroczyła (po raz pierwszy w historii) miliard dusz. Dopiero to była ta masa krytyczna i ta wielkość populacji potrzebna do odpalenia przeskoku technologicznego. Po prostu wcześniej te przełomowe wynalazki, które zapoczątkują rewolucję przemysłową, nie mogłyby się przebić. Nie byłoby ani sposobu na ich sfinansowanie, ani nie znalazłyby zastosowania w ówczesnych warunkach.

A dzietność? Faktycznie zaczyna spadać. Pozostając przy Wielkiej Brytanii, to lata 1890-1940 przynoszą tam jej redukcję z 5 do 2 dzieci na statystyczną kobietą. Zdaniem Galora zdecydował o tym fakt, że w warunkach kapitalizmu koszt posiadania dzieci zaczął gwałtownie rosnąć. Głównie z powodu wzrostu roli edukacji. Wcześniej była ona dziwactwem nielicznych i fanaberią uprzywilejowanych. W kapitalizmie stała się koniecznością. Ale jak inwestować w edukację, gdy się jest biednym? Właśnie to napięcie doprowadziło do kolejnego kluczowego przełomu. To znaczy do spadku dzietności w zachodnim świecie. Ludzie ‒ co jest naturalnym odruchem ‒ chcieli dać dzieciom dobre życie. To zaczęło ich nieuchronnie pchać w kierunku kontroli płodności. Oczywiście proces ten obrósł przez następne sto lat w wiele kulturowych i społecznych narracji. W ich gąszczu trudno dziś odróżnić przyczyny prawdziwe od wypracowanych uzasadnień. Czy współcześni ludzie nie chcą mieć dzieci, bo faktycznie ich na to nie stać? Czy może zbyt wysoko postawili sobie poprzeczkę tego, co muszą swojemu dziecku zapewnić? W związku z czym wolą nawet nie próbować w obawie przed porażką? Czy w decyzji o nieposiadaniu potomstwa więcej jest troski o własną wygodę? Czy autentycznej obawy o świat, „który już i tak jest przeludniony”. Próbując rozsupłać ten węzeł uzasadnień, warto pamiętać o przesłaniu Galora (i całej ekonomii rozwoju), które przypomina nam, że źródeł dzisiejszej niskiej dzietności zachodniego świata szukać trzeba właśnie w początkach XIX stulecia. I w sposobie funkcjonowania samego kapitalizmu.

Wracamy do współczesności

Ta ekspresowa podróż przez kwestię demograficzną uczy nas pewnego paradoksu. Zbyt dużo ludzi to, owszem, był przez wieki problem. Ale jednocześnie zbyt mało to… też problem. Może nawet jeszcze bardziej fundamentalny. Aby zrozumieć, że nie są to zagadnienia czysto teoretyczne, warto spojrzeć za naszą wschodnią granicę. Już nie w wieku XIX, tylko tu i teraz. Obserwując przedłużającą się wojnę na Ukrainie oraz związane z nią zniszczenia, wielu z nas pociesza się pewnie myślą, że kiedyś to się skończy. A wtedy gospodarka Ukrainy na pewno odbije. Tak przecież zawsze dzieje się po wojnach. Nawet najstraszniejszych. Prawda? Niestety ekonomiści studzą takie myślenie życzeniowe. Choćby Simeon Djankov i Oleksiy Blinov, którzy w jednej z najnowszych prac pokazują, że właśnie feralna demografia jest tym, co nie powala widzieć przyszłości Ukrainy w różowych kolorach.

A dzieje się tak dlatego, że na Ukrainie nałożyły się na siebie dwa wielkie i bardzo negatywne procesy demograficzne. Z jednej strony mamy więc wielki wojenny exodus ludności. Według najnowszych danych od początku wojny kraj opuściło jakieś 7 milionów ludzi. Tylko 14 proc. z nich deklaruje chęć szybkiego powrotu. Oznacza to, że populacja zmniejszyła się o jakieś 12-15 proc. Co gorsza (zwłaszcza z demograficznego punktu widzenia) większość dorosłych wojennych uchodźców z Ukrainy stanowią kobiety. Nawet gdyby zrobić konserwatywne założenie, że po wojnie za granicą zostanie 15 proc. z nich, to i tak będzie to miało zasadniczo negatywny wpływ na procesy demograficzne. W tym na relację osób w wieku produkcyjnym i nieprodukcyjnym. I to przez lata.

Do tego trzeba jeszcze dodać drugą część obrazka. Bo te 7 milionów ludzi nie wyjechało z kraju, w którym demograficznie działo się dobrze. Przeciwnie. W 1992 populacja Ukrainy dochodziła do 52 milionów. Po upadku ZSRR Ukraina zaczęła się wyludniać ‒ do 43 milionów w przededniu rosyjskiej inwazji. Czyli mniej więcej takiej populacji, jaka była na Ukrainie w połowie lat 60. Społeczeństwo się też szybko starzeje. W roku 1990 ‒ czyli u progu państwowości ‒ mediana wieku mieszkańców Ukrainy wynosiła 35 lat. Na początku roku 2022, a więc jeszcze przed wybuchem wojny, sięgała już lat 41. Dziś jest jeszcze wyższa.

W literaturze ekonomicznej często przywoływany bywa przykład powojennych Niemiec. A więc kraju, który tak zaskakująco dobrze poradził sobie z zadaniem odbudowy kraju właśnie dzięki sprzyjającym czynnikom demograficznym. Zagrała wtedy kombinacja dwóch czynników. Z jednej strony wysoki przyrost naturalny (wzrost z 1,7 w latach 30. do 2,5 w latach 60.) oraz przyjęcie do kraju ogromnej liczby uchodźców z terenów utraconych przez Rzeszę Niemiecką na Wschodzie. Napędzali oni gospodarkę do czasu zanim przemysł nie został odbudowany. Ukraina nie może jednak, niestety, liczyć ani na jedno, ani na drugie. Pozostaje im nadzieja na podjęcie pilnych kroków politycznych mających na celu odwrócenie niekorzystnych trendów. Problem w tym, że we współczesnym rozwiniętym świecie brak dobrych i sprawdzonych patentów na takie cuda. Bo z demografią zdaje się jest jak z przysłowiowym angielskim trawnikiem. Nic prostszego, by wyhodować taki u siebie. Starczy tylko regularnie strzyc go i pielęgnować przez jakieś 400-500 lat. I gotowe!

Tekst pochodzi z 45. (1764) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe