„Relacji z nim miałem powyżej dziurek w nosie”. Były sekretarz redakcji w „Newsweeku” zabiera głos ws. Lisa

Szereg relacji o tym, że Tomasz Lis jako redaktor naczelny „Newsweek Polska” zachowywał się wobec podlegających mu dziennikarzy w sposób, który można uznać za mobbing, przedstawiono w artykule Szymona Jadczaka zamieszczonym na Wirtualnej Polsce 24 czerwca. Jadczak zaznaczył, że potwierdziło to kilkadziesiąt osób w przeszłości lub obecnie związanych z tygodnikiem.
Głos w sprawie zabrała m.in. Renata Kim, która podziękowała Sekielskiemu za wysłuchanie pracowników redakcji i przyznała, że to ona zawiadomiła związki zawodowe i HR o tym, co dzieje się w redakcji.
CZYTAJ WIĘCEJ: Skandal wokół Tomasza Lisa. Renata Kim wyznaje: „To byłam ja"
Kolejna osoba związana z „Newsweekiem” zabiera głos
Tymczasem sprawę komentuje również Ryszard Holzer, były sekretarz redakcji w „Newsweeku”.
Obrońcy Tomasza Lisa już go nie bronią, nie opowiadają, że padł ofiarą politycznej dintojry, bo po tym jak piórem nowego szefa Newsweeka Tomasza Sekielskiego firma de facto przyznała się, że w redakcji było naprawdę źle, byłoby to raczej absurdalne [pisownia oryginalna – przyp. red.]
– wskazuje Holzer.
Zamiast tego starają się sprawę rozmydlić i przynajmniej część winy przypisać dziennikarzom tygodnika. Mówią: "procesu nie było, jest tylko świadectwo Renaty Kim, zresztą sprzed 4 lat, słowo przeciw słowu i jak jej było tak źle, to niby czemu z nim dalej pracowała”. Żalą się że „ulica wydała wyrok", choć „nikt przecież nie wyjaśnił” czemu Lis odszedł z N. i wdają się w dywagi nt. rzekomo winnej całej awanturze „cancel culture” niszczącej ludzi wybitnych, opowiadają o linczowaniu itd [pisownia oryginalna – przyp. red.]
– czytamy.
Wszystko to jest dość niesmaczne, ponieważ to Tomasz Lis na spółkę z wydawcą Newsweeka firmą RASP zrobili wszystko, by opinia publiczna nie dowiedziała się "jak jest". I - sądzę - nie dowie się. Trzeba to bowiem powiedzieć wyraźnie - n i e w i e m y dlaczego Lis przestał być w trybie nagłym, z dnia na dzień, naczelnym N. A co wiemy? Wiemy, że były na niego skargi o mobbing (Renata Kim w 2018 r., ale też inne osoby), wiemy że dziennikarze odchodzili nie chcąc z nim pracować (robili to po cichu, nie chcąc: 1) aby zostało to wykorzystane politycznie 2) samemu nie zasłużyć sobie na rynku pracy na opinię rozrabiaczy). Te skargi długo były zamiatane pod dywan, a osoby, które Lisowi się przeciwstawiały traciły pracę, bądź też (to m.in. mój przypadek) zostawały przez dział HR zmuszane do przejścia do innych redakcji. A potem z dnia na dzień z Lisem się pożegnano i obie strony nabrały wody w usta. To - rzecz jasna - rodzi rozmaite plotki. Firma tych plotek nie wyjaśnia i najbardziej prawdopodobna interpretacja tego jest - jak sądzę - taka, że prezes RASP Polska Marek Dekan i szefowa HR p. Monika Remiszewska nie potrafią wiarygodnie wyjaśnić, czemu nie zareagowali wcześniej. Lis tego też nie wyjaśnia i wydaje mi się oczywiste, że to oznacza, że sprawa o którą się potknął była tak poważna, że woli, aby było wokół niej jak najciszej [pisownia oryginalna – przyp. red.]
– podkreślił.
I tyle prostego wyjaśnienia wcale nie tak skomplikowanej kwestii. Nie ma żadnego medialnego linczu, nie ma „cancel culture”, jest niechęć zarówno Tomasza Lisa, jak wydawcy Newsweeka do wyjaśnienia sprawy [pisownia oryginalna – przyp. red.]
– dodał.