[Tylko u nas] Prof. Boštjan M. Turk: Putin - uczeń Miloševića
Wojna w Jugosławii i obecna wojna na Ukrainie zostały wywołane przez dwie osoby; gdyby ich nie było, do wojny by nie doszło. Są to prezydent Rosji, Władimir Putin i jego (były) serbski odpowiednik, Slobodan Miloszević.
Oba narody, które doprowadziły do agresji, mają wspólne mianowniki, które rzadko występują w tak skoncentrowanej formie. Rosjanie, dzięki czterem wiekom panowania dynastii Romanowów, dojrzeli do roli narodu imperialnego. Opiera się on na trzech filarach: wierze prawosławnej, przywódcy, który jest jednocześnie autokratą, oraz idei przekonania o wyższości narodu. Wiara prawosławna ma charakter dalekosiężny, gdyż stanowi centrum wartości narodu, nadając sens jego istnieniu. Jest to głęboka cecha tego, co nazywamy Kościołem autokefalicznym, autonomicznym. Gdy łączy się go z polityką, powstaje syndrom, który często kończy się konfliktem zbrojnym. Narody te twierdzą bowiem, że posiadają mandat Boży. Ich przywódcy są przekonani, że zostali wybrani do "wyższej misji", w imię której mogą robić, co chcą. Nie oznacza to oczywiście, że każdy naród oparty na ortodoksji ma kompleks wyższości. Syndrom takich cech przejawia się często u narodów, które miały w historii szczególne przeznaczenie i wielokrotnie, bezpośrednio lub pośrednio, decydowały o jej przebiegu. Doświadczyli tego Rosjanie.
Serbowie mieli taką samą infrastrukturę ideologiczną jak Rosjanie w czasach Slobodana Miloszevicia. Serbski przywódca przedstawił program, który łączył program partii komunistycznej z przesłaniem narodowym. Zrobił to w locie, z hasłem "Nikt nie powinien was deptać", w kwietniu 1987 roku, kiedy pojechał do Kosowego Pola, by uspokoić serbskich robotników. Odniósł sukces, ponieważ jego słowa znalazły podatny grunt w serbskim narodzie. Serbia była historycznie zorientowana w tym samym kierunku co Rosja: tradycja monarchiczna łączyła się z narodową i religijną, prawosławną mitologią, w eschatologicznym oczekiwaniu na przywódcę. W 1987 r. stanął on twarzą w twarz ze "swoim narodem" i poprowadził go do tego, co nazwał emancypacją narodową. Wkrótce przybrało to formę wojen, które rozpoczęły się w Słowenii, trwały w Chorwacji, potem w Bośni i wreszcie w Kosowie. Niewiele czasu upłynęło, zanim przerodziły się one w wojnę domową w samej Serbii. Dziś, według tego samego scenariusza, jesteśmy świadkami ekspansji imperialnej wielkości Rosji na Ukrainie.
Aby aspiracje Putina i Miloszevicia mogły się w pełni zrealizować, w społeczeństwie nie może być żadnych filtrów, które by temu zapobiegały. Najskuteczniejszą receptą na uniknięcie takiej sytuacji jest w pełni funkcjonująca demokracja parlamentarna. Gwarantuje ona pluralizm, który jest kamieniem węgielnym programu narodowego. Jednocześnie demokracja wyznacza niezbędne granice, w których uprawnienia jednostki mogą się rozszerzać. Jeśli jednak przyjrzymy się obu krajom i obu przywódcom, pierwszym wspólnym mianownikiem jest brak demokracji. Rosja nigdy nie miała jej w swojej historii, nie licząc dekady Jelcyna. Dopiero w połowie XIX wieku zlikwidowała niewolniczy porządek, w którym znalazła się większość ludności chłopskiej. Ale nawet to zrobiono w taki sposób, że chłopi pozostawali przywiązani do ziemi, bez możliwości przeniesienia się lub wyjazdu w poszukiwaniu lepszych warunków. Rewolucja Październikowa i następująca po niej wojna domowa położyły kres wszelkim próbom demokratyzacji. Przez cały XX wiek Rosja była częścią Związku Radzieckiego i jako taka podlegała władzy jednej partii (i jednej prawdzie). Lata 90. przyniosły nadzieję na demokrację, ale konsolidacja reżimu pod rządami Putina szybko sprawiła, że wybory, choć wolne, nie były uczciwe. Naród rosyjski nie ma doświadczenia z demokracją. Tym różni się od Ukrainy, która nie ma z nią problemu. Tamtejsze media wykonują swoją pracę, wybory są wolne, a jednocześnie uczciwe. Religia nie jest projektem narodowym, lecz osobistym wyborem.
A Serbowie? Królestwo Jugosławii, podobnie jak późniejsza titowska Jugosławia, było po prostu dyktaturą, serbską dyktaturą, ale jednak dyktaturą. Od titoizmu Serbowie budzą się do Miloszevicia: wolność prasy i wolność słowa nie istniały także w latach dziewięćdziesiątych, jeśli porównać je z Rosją. Pod rządami Vucicia jest tak samo: Serbia jest jedynym krajem europejskim, poza Rosją, w którym morduje się dziennikarzy. Prezydent Serbii Aleksander Vucic ma taki sam prymat w mediach jak Miloszević: słynny dowcip mówi, że starsza pani mówi do Vucica: "Będę na pana głosować, dopóki żyję". On odpowiada chytrze: "Nawet gdy pani odejdzie, zawsze będzie pani na mnie głosować". Jest tajemnicą poliszynela, że Vucic powinien automatycznie wygrywać wybory, ponieważ korzysta z list wyborczych, na których znajdują się osoby już nieżyjące.
Miloszević rozpoczął wojnę w Jugosławii pod pretekstem ochrony interesów mniejszości serbskiej w Chorwacji. Te ostatnie nie były zagrożone, wręcz przeciwnie: w 1991 roku Serbowie z pomocą armii federalnej zajęli części tzw. Krajiny, które były i nadal są częścią Chorwacji. Utworzono autonomiczną strefę Republiki Serbskiej Krajiny, która przetrwała do 1995 roku.
Eskalacja przemocy i stopniowe zawłaszczanie terytoriów Krymu i Donbasu w 2014 roku jest dosłowną analogią do tego, co wydarzyło się w Krajinie w 1991 roku. To również są terytoria autonomiczne, które oderwały się od ojczyzny i ustanowiły równoległą władzę. Pod tym względem zarówno Miloszević, jak i Putin popełnili ten sam błąd strategiczny. Putin powinien był ruszyć na Kijów w 2014 roku, gdy Ukraina była jeszcze w okresie przejściowym, a wśród żołnierzy, dowódców i informatorów było wielu prorosyjskich elementów. W tym czasie mógł zająć Kijów i zaanektować całą Ukrainę. Kiedy w sierpniu 1991 roku rozpoczęła się wojna o Chorwację, kraj ten również znajdował się w okresie przejściowym. Gdyby Miloszević uderzył na Zagrzeb (przez Osijek) i nie marnował sił na obleganie ważnych symbolicznie, ale bezużytecznych strategicznie punktów (Vukovar), mógłby wygrać wojnę patriotyczną.
Nazistowska machina wojenna rekompensowała sobie porażki na polu bitwy, eksploatując coraz intensywniej obozy koncentracyjne. Jednocześnie tłumiła rozwój ruchu oporu, stosując represje wobec ludności. Wszystko to miało tylko jeden cel: zastraszenie.
Wojna w Chorwacji, a później w Bośni, wykazywała tę samą logikę. W miarę stabilizowania się frontów i rozwoju mniej lub bardziej pozycyjnego sposobu prowadzenia walk, nasilały się bombardowania Sarajewa. Przywódcy serbscy chcieli wywrzeć nacisk na armię bośniacką, stosując przemoc wobec ludności cywilnej. Podobnie było w Chorwacji: każda ofensywa Miloszevicia automatycznie zakładała użycie przemocy wobec ludności cywilnej. Również z tego powodu ofiary wojny w byłej Jugosławii liczyły się w setkach tysięcy.
Putin stosuje tę samą taktykę na Ukrainie. Aby złamać opór, wybiera cele cywilne. Jedyną różnicą między budynkiem mieszkalnym zbombardowanym w Sarajewie w 1993 r. a tym w Kijowie w 2022 r. jest miejsce i rok. Ale zasada jest taka sama (źródło: https://twitter.com/EdvardKadic/status/1497469169582882816/photo/1). Pod rządami Miloszevicia i Putina giną cywile, osoby starsze, żony, dzieci.
Jednak nie tylko oni giną. Miloszević wykorzystywał armię federalną do przeprowadzania marszów wojskowych. Składała się ona z niezmotywowanych, a przede wszystkim całkowicie niedoinformowanych rekrutów. W czasie wojny o Słowenię (czerwiec-lipiec 1991) było to bardziej niż oczywiste. Schwytani żołnierze byli przekonani, że wróg najechał Jugosławię i że muszą jej bronić. Wszystkie materiały filmowe z pól bitewnych na Ukrainie, jakie udało nam się zdobyć w chwili pisania tego tekstu, pokazują ten sam obraz. Schwytanym żołnierzom powiedziano, że będą bronić Rosji przed atakiem. Jako potwierdzenie przytaczamy nagranie wideo pokazujące pojmanie młodego Rosjanina (prawie dziecka). On dosłownie płacze, chce wrócić do domu, do rodziny i mówi, że był naładowany i nie wiedział, że Ukraina jest atakowana (źródło: https://twitter.com/ServiceSsu/status/1497547225777459202).
Do tego dochodzi wysoka śmiertelność. Według źródeł ukraińskich do 28 lutego zginęło ponad 4 300 żołnierzy rosyjskich (źródło: https://twitter.com/lesiavasylenko/status/1497879479104024577).
W związku z tym można przewidzieć, co zacznie się dziać w Rosji w najbliższych dniach: ludzie będą masowo odmawiać poboru do wojska, co już się stało. W Biełgorodzie w Rosji 5 tys. poborowych odmawia pójścia na front (źródło: https://twitter.com/nexta_tv/status/1497702921521311746). Społeczeństwo obywatelskie będzie się wtedy spontanicznie organizować, a zwłaszcza matki będą się zgłaszać, domagając się bezpieczeństwa dla swoich synów. To jeszcze bardziej zmniejszy motywację armii rosyjskiej do walki. Taki scenariusz miał miejsce również w przypadku ataku na Słowenię i Chorwację. Regularne jednostki Jugosłowiańskiej Armii Ludowej składały się z rekrutów wracających do Belgradu (Serbia) w trumnach. Matki synów wysłanych na teatr wojny organizowały w Belgradzie masowe spotkania, aby sprowadzić swoje dzieci do domu. Biorąc pod uwagę liczbę rosyjskich ofiar na Ukrainie, podobna reakcja w Moskwie jest tylko kwestią czasu.
Podczas wojny w byłej Jugosławii oddziały paramilitarne popełniły wiele zbrodni wojennych. Wśród nich wyróżniały się Tygrysy Zeljko Ražnatovicia. Ale było też wiele innych. Bojownicy czeczeńscy działają na Ukrainie, a jeden z oddziałów jest zaangażowany w likwidację Wołodymyra Żeleńskiego. Mówi się, że Władimir Putin wysłał do Kijowa 400 najemników z grupy Wagnera, którzy przybyli do Rosji z Afryki pięć tygodni temu, z zamiarem zamordowania prezydenta Ukrainy, Wołodymyra Zelenskiego. Na czele tej organizacji stoi oligarcha Jewgienij Prigożyn, bliski sojusznik Putina. Oprócz Zelenskiego na liście likwidacyjnej znajduje się podobno 23 innych członków ukraińskich władz.
Miloszević nie docenił roli Zachodu, a co ważniejsze, nie docenił siły sankcji gospodarczych, co w ostatecznym rozrachunku kosztowało go utratę władzy. Nie trzeba dodawać, że w ciągu kilku lat Miloszević roztrwonił cały prestiż, jaki Serbia zdobyła od czasu wojen bałkańskich na początku XX wieku. Serbia miała bardzo silnych sojuszników w Europie, na przykład we Francji i w Anglii. Ale oba te kraje już w 1992 roku uznały niepodległość nowych republik na terytorium byłej Jugosławii, co było największym wotum nieufności wobec polityki Miloszevicia. Miloszević został odsunięty od władzy przez opozycję narodową i trafił - wraz ze swoimi generałami - do Hagi. W ostatnich dniach Ukraina oficjalnie złożyła skargę przeciwko Federacji Rosyjskiej w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości ONZ w Hadze. Obciąża ona Rosję odpowiedzialnością za stworzenie pojęcia ludobójstwa w celu usprawiedliwienia agresji.
Na tym porównania między Miloszeviciem a Putinem się kończą. Putin nie może wygrać wojny na Ukrainie, ale jeśli poprowadzi Rosję tą samą drogą, którą Miloszević podążył w Serbii w latach 90-tych, ludzie go obalą. Skończy tam, gdzie skończył Miloszević - w Hadze. Ale do tego jeszcze daleka droga, bo Putin to nie Miloszević, ma broń jądrową. Ma też sojusznika, którego wyraźnie wykorzystał do wykonania brudnej roboty - Białoruś i jej prezydenta Łukaszenkę. W tej chwili wszystko jest otwarte: Europa nie stoi w obliczu nowej zimnej wojny, ale w obliczu realnego zagrożenia wojną, po raz pierwszy od 75 lat. Niewiele dni tak zmieniło charakter starego kontynentu, jak te, w tydzień od 24 lutego. Trzydzieści lat minęło, odkąd po raz ostatni można było odnieść wrażenie, że historia tworzy się na naszych oczach.
[Bostjan Marko Turk, profesor Uniwersytetu w Lublanie, członek Europejskiej Akademii Nauk i Sztuk]