[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Transrewolucja nie wie czego chce

W 2020 r. podczas spotkania z prezydentem Dudą byłem zdania, że zmiana płci w dokumentach powinna zostać dla transseksualistów uproszczona. Dzisiaj, po dwóch latach rosnącej agresji środowisk trans zastawiam się raczej nad czymś zupełnie odwrotnym: może powinniśmy taką możliwość z naszego prawodawstwa... kompletnie wymazać?
krzyk [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Transrewolucja nie wie czego chce
krzyk / Pixabay.com

Zmiany społeczne zawsze następują i zawsze będą następowały. Niektóre będą przypadkowe, inne będą owocem mozolnego lobbingu polityków i korporacji. Jeszcze inne przyjdą razem z naukowym postępem, a te najgorsze – te zrodzi wojna. Ale żeby nie było żadnych zmian? Tu i czas, i wszystkie ludzkie czynności musiałyby się zatrzymać.

Ważnym jest więc, żeby wspierać te nowości, przez które naród nie cierpi i które już oddolnie akceptuje. Zmiany ewolucyjne, a nie rewolucyjne: tak, żeby nie zostały uszkodzone lub zniszczone fundamenty danej kultury.

 

Progresywna lewica nie wie czego chce

Tego wszystkiego nie rozumie postępowa lewica. Dla niej zmiany mogą, a może nawet powinny być skokowe. Bo mokrym snem dla lewicy jest niedojrzałe, zbyt pozytywne wyobrażenie o „rewolucji”: czy to Rewolucji Francuskiej, czy październikowej, czy tej seksualnej. Dlatego też wszystkie organizacje LGBT, w swojej naturze z lewicowe, marzą o tęczowej rewolucji w Polsce. Nie umieją skupić się na jednym, może dwóch sensownych postulatach, nie umieją szukać kompromisów, nie umieją słuchać drugiej strony, potrafią tylko dodawać nowe, coraz to dziksze, niszowe postulaty i żądania.

Kiedy więc porównamy pierwsze tęczowe marsze w Polsce i ich oczekiwania z paradami lat ostatnich, będziemy zmuszeni stwierdzić, że przybyło nie tylko dziesiątek tysięcy demonstrantów, ale też tuziny oczekiwań. I podczas gdy wysoką frekwencję w corocznej Paradzie Równości w Warszawie da się wyjaśnić tak, że Parada Równości jest obecnie ulicznym alko-festynem i dyskoteką, to tuziny żądań sześciobarwnych manifestacji tłumaczy ich rosnąca histeria, roszczeniowość i brak skupienia na jakimkolwiek celu.

Dekadę temu proszono o ludzkie traktowanie gejów i lesbijek, i ewentualnie jakieś związki partnerskie, a w ostatnich latach domaga się tęczowej seks-edukacji w każdej szkole, prawnego transowania dzieci, homo-małżeństw, homo-adopcji i związków partnerskich jednocześnie oraz... zakazu hodowli zwierząt futerkowych, zupełnie, jakby wszystkie lisy, nutrie i sobole były kolejną wymyśloną „tożsamością płciową” i brały udział w politycznych wiecach gdzieś pomiędzy Biedroniem i Margotem ze StopBzdurom.

Trudno jednak o bardziej oczywisty dowód – te zwierzątka futerkowe - że lewicowe, postępowe organizacje i ich aktywiści ani nie wiedzą, czego tak naprawdę chcą, ani nie mają żadnego „master planu”. Problemy, które jednak te organizacje tematyzują, stają się tematami telewizji śniadaniowej i wieczornej, i tematami na końcu wiecznie obecnymi w naszej świadomości. I tym samym są związki partnerskie, homo-małżeństwa i adopcja, „transseksualne dzieci” i rzekomo niezbędna dla zdrowego, duchowo-kulturowego rozwoju intensywna edukacja seksualna, najlepiej już od przedszkola: stałymi tematami polskich sporów politycznych. Najintensywniej powracają przed wyborami, spychając pytania o ekonomię i budżet ze sceny: kogo interesują finansowe modele rozwoju kraju, kiedy można nie tylko wiecznie zapowiadać zbawienną rzekomo dla mniejszości tęczową rewolucję, ale też – choć to oczywiście po prawej stronie – obiecywać, że zbawi się Polskę przed tymi zjawiskami? Ciągłe przepychanki między „postępkami” i „konserwami” są ostatecznie pewnie na korzyść obu stron, które zamiast się na wybory fachowo przygotowywać, powtarzają od lat to samo.

 

U Prezydenta

Nie chciałem powtarzać podobnych mechanizmów, przyjmując zaproszenie od pana prezydenta. Skoro wybrany zostałem nie tylko jako blogger, ale też nielewicowy, (Gazeta Wyborcza podsumowała mnie jako „ultra prawicowego”, decydując się wyjątkowo przeciwko klasycznemu straszakowi „radykalnej prawicy”) homoseksualny mężczyzna, to zastanowiłem się szczerze, jakie zmiany w legislacji byłyby dla mnie i innych, nieheteroseksualnych osób pozytywne. „Szczerze” oznaczało też: przed sobą samym, a nie pod wpływem popularnych sloganów i tego, co się myśli, że się powinno głośno powiedzieć. I jedyne, co znalazłem, to jakaś forma związków partnerskich albo – jak wtedy proponował to w przedwyborczych debatach sam prezydent Duda – „status osoby najbliższej”. Wszystkie inne postulaty i wymysły homoseksualnych aktywistów nie interesowały mnie osobiście (obrona czegoś, w co się nie wierzy, wydała mi się perwersyjna) i były ideami, które polskie społeczeństwo by nigdy nie zaakceptowało, jak dość oczywisty przykład adopcji dzieci przez pary tej samej płci. Kilkuprocentowa mniejszość nie powinna też dyktować większości społecznych norm – takie było (i do dzisiaj pozostaje) moje myślenie.

Znalazłem więc coś, co miało znaczenie pragmatycznie (to bzdura, że „wszystko można załatwić u notariusza”) dla innych i dla mnie. Ostatecznie, perspektywa płacenia kilkudziesięcioprocentowych podatków od spadku od nieruchomości, w której się razem z partnerem mieszkało, była czymś trudnym do przetrawienia dla mnie, wolnościowca. To był więc mój jedyny postulat: rozwiązanie codziennych wyzwań par jednopłciowych jedną sprytną ustawą. Nawet jej imię było mi obojętne – nie musiałaby się nazywać „związki partnerskie”, przypadkowy numer też by mi wystarczył.

Próbowałem jednak też znaleźć cos dla transseksualistów, dla tej grupy, z którą nie chciałem i nie chce mieć nic wspólnego. Sam pomysł łączenia orientacji (LGB) z ludźmi, którzy w moich oczach dokonują samookaleczenia (wszystkie te operacje plastyczne zwane dla niepoznaki „tranzycją”) lub bawią się, opętani autoginefilią, w przebieranki, traktowałem jako obrazę. W końcu przypomniałem sobie jednak, że prawna korekta płci jest w Polsce procesem zbędnie skomplikowanym. I to nawet nie dla samych transseksualistów, ale dla ich rodziców: bo z racji tego, że w polskim prawie nie ma specjalnego mechanizmu „korekty płci metrykalnej”, jedyną metodą jest wytoczenie powództwa o jej ustalenie. Poprzedzają je, choć niestety tylko czasami, rzetelne badania psychologiczne, psychiatryczne i seksuologiczne. I jeżeli wytoczenie powództwa ma następnie miejsce, to rodzice stają się stroną w procesie. Mogą wtedy dostarczać dowodów wspierających, ale też zarzutów. Mogą sobie też życzyć, żeby cały ten absurdalny wir prawny nigdy się był nie zakręcił. Ostatecznie, wiele matek i wielu ojców, niezależnie od tego, jak entuzjastycznie spoglądają na transseksualizm swojego potomstwa, zostaje wtedy przez machinę biurokracji wepchnięta w coś, co nie powinno ich dotyczyć. Jeżeli potomstwo jest dorosłe, powinno samo być w stanie rozwiązać takie prawne wyzwania. Podczas spotkania z panem prezydentem był to więc mój jedyny drugi punkt, w którym chętnie bym zobaczył zmianę prawną. Jakaś forma upaństwowienia związków jednopłciowych i ułatwienie prawnej zmiany płci. „Niech i śmieszni kolesie w sukienkach też coś z tego spotkania mają! Albo lepiej! Właściwie chodzi o ich rodziców! Sprawiedliwość jest nawet dla nich!” - myślałem. Nie jestem już jednak dzisiaj taki pewien, czy był to dobry pomysł.

Nie w tym sensie, czy podziałał, czy nie. Moja godzinna rozmowa z prezydentem odegrała, zapewne, jakąś minimalną rolę w układance przedwyborczych elementów. Dla mnie była też ciekawym przeżyciem, żadnej legislacji jednak nie zmieniła. Nikt tego, włącznie ze mną, de facto nie oczekiwał.

Zastanawiam się jednak nad wszystkim tym, co się w ostatnich dwóch latach wydarzyło w uniwersum polskiego LGBTQ+, a szczególnie TQ+.

 

Agresja

Transdżenderowi aktywiści – Margot, jego kochanki i wyznawcy – najpierw ukradli tablicę rejestracyjną, pobili kierowcę furgonetki katolickiej organizacji, a potem wywołali w Warszawie agresywne zamieszki. Jeden z członków tej grupy – młoda kobieta identyfikująca się jako „niebinarny chłopak” - sfingowała później jesienią po zamieszkach zamach na swoje życie. Lewicowe organizacje stanęły po stronie „chłopca w ciele dziewczynki” i w świat poszło kłamstwo, że w Polsce mordują tęczowych społeczników. Ta sama osoba organizowała później na swoich socjalach pokaz transseksualnej aborcji. Ja i Tygodnik Solidarność opisaliśmy natomiast historię handlu nielegalnymi hormonami i ich blokerami w internecie, w której wyjaśnianie włączył się Rzecznik Praw Dziecka. Jednocześnie w postępowych mediach mainstreamu forsowane były historie „transpłciowych Bartków”, którzy ledwie skończyli przedszkole, a dziennikarze nie mogli nagle nazywać rzeczy po imieniu: ci, którzy zwracali uwagę, że guru StopBzdurom nie jest żadną Małgosią, tylko Michałem, ryzykowali bliskie spotkanie pierwszego stopnia z Cancel Culture. Niektóre feministyczne działaczki usunięto z własnych partii, bo zdecydowały się używać słowa „kobieta”, zamiast „osoba z macicą”. Jeszcze inne kobiety przeżyły ataki osobiste lub w zawodzie. W przypadku jednej wykładowczyni interweniował prawdopodobnie sam Minister Edukacji. Inaczej jej wykład nie mógł się odbyć – a to tylko dlatego, bo nie opowiadała ona w nim o „transseksualnych kobietach”, czyli biologicznych mężczyzn. To wszystko i więcej wydarzyło się tylko w ostatnim czasie: mimo że agresja wobec transseksualistów nie zwiększyła się widocznie w naszym kraju (przeciwnie: nagle pojawiła się po ich stronie silna propaganda lewicowych mediów), to ich agresja wobec naszego kraju pomnożyła się wielokrotnie. To coś, co nigdy nie pojawiło się w takim wymiarze przy tematach LGB i raczej rzadko w przypadku innych, spokrewnionych ruchów. Nawet feministki nie pozwalają sobie zwykle na tyle, co transdżenderyści.

Co, jeżeli moja propozycja w rozmowie z prezydentem jest takim klasycznym początkowym błędem? Może zawsze zaczyna się ta spirala szaleństwa od tylko drobnego punktu? Może nie ma sensu też rozczulać się nad politycznymi ruchami, których głównym celem jest zniszczenie wszelkich kategorii, nawet tak podstawowych, jak „kobieta” i „mężczyzna”. Ostatecznie, gdyby role się odwróciły, nie sądzę, by oni wyciągali do nas rękę w geście pojednania?

 

Co robić?

Nie powinniśmy może być więc naiwni: żadnych kompromisów, żadnych legislacyjnych luk, i żadnej „prawnej korekty płci”? Może wtedy szaleństwo Ideologii Gender ominie nasz kraj, jeżeli nie znajdzie tu żadnego schronienia od początku?

A może to burza, która musi przejść tak czy siak?


 

POLECANE
Tadeusz Płużański: Jedwabne i Wołyń tylko u nas
Tadeusz Płużański: Jedwabne i Wołyń

W kontekście kolejnej rocznicy zbrodni w Jedwabnem (10 lipca 1941 r.) lewacy lansują tezę, że tak znienawidzone przez nich środowiska patriotyczne celowo pomijają tę rzekomo polską akcję eksponując ludobójstwo wołyńskie. „Wołyń dla Polaków to przykrywka, za którą chcą schować Jedwabne” – twierdzi wprost dziennikarz Tomasz Lis. Tylko co ma piernik do wiatraka?

Jad Waszem żąda usunięcia głazów pamięci w Jedwabnem gorące
Jad Waszem żąda usunięcia głazów pamięci w Jedwabnem

W Jedwabnem, kilkadziesiąt metrów od oficjalnego pomnika ofiar z 1941 r., ustawiono siedem granitowych głazów z tablicami, które kwestionują udział miejscowych Polaków w zbrodni. Jad Waszem wzywa władze o usunięcie "obraźliwej instalacji", a polska prokuratura bada, czy szerzy ona nienawiść.

Tȟašúŋke Witkó: Panika na pokładzie, czyli Pieśń o podrzynaniu gardeł tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Panika na pokładzie, czyli "Pieśń o podrzynaniu gardeł"

Pamiętacie Państwo western z Johnem Waynem, zatytułowany „Rio Bravo", prawda? Klasyk nad klasyki, na którego ścieżce dźwiękowej wybrzmiewają dźwięki tradycyjnego hiszpańskiego utworu „El Deguello” – "Pieśni o podrzynaniu gardeł".

Nieoficjalnie: Tusk miał naciskać na Hołownię ws. Nawrockiego z ostatniej chwili
Nieoficjalnie: Tusk miał naciskać na Hołownię ws. Nawrockiego

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia otrzymał od premiera Donalda Tuska "bardzo wyraźną propozycję, ofertę albo sugestię, żeby jednak odłożyć zaprzysiężenie Karola Nawrockiego – twierdzą dziennikarze Interii.

Burza po słowach Brauna. Kaczyński zabrał głos z ostatniej chwili
Burza po słowach Brauna. Kaczyński zabrał głos

Wypowiedzi Grzegorza Brauna w sprawie Holokaustu tylko potwierdzają, że działa on z obcej inspiracji na szkodę - bardzo poważną szkodę - naszego kraju – stwierdził w piątek prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Z mostu granicznego w Słubicach zdjęto banery Ruchu Obrony Granic z ostatniej chwili
Z mostu granicznego w Słubicach zdjęto banery Ruchu Obrony Granic

Z mostu granicznego Słubice / Frankfurt nad Odrą zdjęto banery Ruchu Obrony Granic. Robert Bąkiewicz oskarża wiceburmistrza Tomasza Stefańskiego o realizowanie niemieckich poleceń.

Media: Rosjanie ostrzelali pasażerski samolot. To był lot z Mińska do Moskwy Wiadomości
Media: Rosjanie ostrzelali pasażerski samolot. To był lot z Mińska do Moskwy

Według nieoficjalnych doniesień pasażerowie i załoga Boeinga 737-800 lecącego z Mińska do Moskwy zostali namierzeni i ostrzelani przez rosyjski system obrony powietrznej. Wojsko miało wziąć rejsową maszynę za ukraiński dron.   

Rzecznik rządu wzywa do zatrzymania Bąkiewicza. Mocna odpowiedź z ostatniej chwili
Rzecznik rządu wzywa do zatrzymania Bąkiewicza. Mocna odpowiedź

Adam Szłapka wzywa do zatrzymania Roberta Bąkiewicza. Narodowiec odpowiada ostro, nazywając atak rzecznika rządu oznaką słabości władzy.

Kierowca wjechał w grupę ludzi. Dramat w Chełmnie z ostatniej chwili
Kierowca wjechał w grupę ludzi. Dramat w Chełmnie

W piątek w Chełmnie w woj. kujawsko-pomorskim kierowca auta osobowego wjechał w grupę ludzi. Są ranni.

Robert Bąkiewicz:  Planujemy podjąć działania również na granicy polsko-słowackiej tylko u nas
Robert Bąkiewicz: Planujemy podjąć działania również na granicy polsko-słowackiej

Nie występujemy przeciwko polskiej Straży Granicznej czy policji. Wiemy o tym, że o sytuacji decyduje wola polityczne, a wygląda ona następująco: trzeba dobrze robić Niemcom, trzeba robić grę pozorów i trzeba medialnie ograć tę sytuację - mówił Robert Bąkiewicz w rozmowie z Cezarym Krysztopą. Lider Ruchu Obrony Granic poinformował, że obywatelskie patrole będą się równiez organizować na granicy ze Słowacją, gdzie przebiega bałkański szlak przemytniczy migrantów.

REKLAMA

[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Transrewolucja nie wie czego chce

W 2020 r. podczas spotkania z prezydentem Dudą byłem zdania, że zmiana płci w dokumentach powinna zostać dla transseksualistów uproszczona. Dzisiaj, po dwóch latach rosnącej agresji środowisk trans zastawiam się raczej nad czymś zupełnie odwrotnym: może powinniśmy taką możliwość z naszego prawodawstwa... kompletnie wymazać?
krzyk [Tylko u nas] Waldemar Krysiak: Transrewolucja nie wie czego chce
krzyk / Pixabay.com

Zmiany społeczne zawsze następują i zawsze będą następowały. Niektóre będą przypadkowe, inne będą owocem mozolnego lobbingu polityków i korporacji. Jeszcze inne przyjdą razem z naukowym postępem, a te najgorsze – te zrodzi wojna. Ale żeby nie było żadnych zmian? Tu i czas, i wszystkie ludzkie czynności musiałyby się zatrzymać.

Ważnym jest więc, żeby wspierać te nowości, przez które naród nie cierpi i które już oddolnie akceptuje. Zmiany ewolucyjne, a nie rewolucyjne: tak, żeby nie zostały uszkodzone lub zniszczone fundamenty danej kultury.

 

Progresywna lewica nie wie czego chce

Tego wszystkiego nie rozumie postępowa lewica. Dla niej zmiany mogą, a może nawet powinny być skokowe. Bo mokrym snem dla lewicy jest niedojrzałe, zbyt pozytywne wyobrażenie o „rewolucji”: czy to Rewolucji Francuskiej, czy październikowej, czy tej seksualnej. Dlatego też wszystkie organizacje LGBT, w swojej naturze z lewicowe, marzą o tęczowej rewolucji w Polsce. Nie umieją skupić się na jednym, może dwóch sensownych postulatach, nie umieją szukać kompromisów, nie umieją słuchać drugiej strony, potrafią tylko dodawać nowe, coraz to dziksze, niszowe postulaty i żądania.

Kiedy więc porównamy pierwsze tęczowe marsze w Polsce i ich oczekiwania z paradami lat ostatnich, będziemy zmuszeni stwierdzić, że przybyło nie tylko dziesiątek tysięcy demonstrantów, ale też tuziny oczekiwań. I podczas gdy wysoką frekwencję w corocznej Paradzie Równości w Warszawie da się wyjaśnić tak, że Parada Równości jest obecnie ulicznym alko-festynem i dyskoteką, to tuziny żądań sześciobarwnych manifestacji tłumaczy ich rosnąca histeria, roszczeniowość i brak skupienia na jakimkolwiek celu.

Dekadę temu proszono o ludzkie traktowanie gejów i lesbijek, i ewentualnie jakieś związki partnerskie, a w ostatnich latach domaga się tęczowej seks-edukacji w każdej szkole, prawnego transowania dzieci, homo-małżeństw, homo-adopcji i związków partnerskich jednocześnie oraz... zakazu hodowli zwierząt futerkowych, zupełnie, jakby wszystkie lisy, nutrie i sobole były kolejną wymyśloną „tożsamością płciową” i brały udział w politycznych wiecach gdzieś pomiędzy Biedroniem i Margotem ze StopBzdurom.

Trudno jednak o bardziej oczywisty dowód – te zwierzątka futerkowe - że lewicowe, postępowe organizacje i ich aktywiści ani nie wiedzą, czego tak naprawdę chcą, ani nie mają żadnego „master planu”. Problemy, które jednak te organizacje tematyzują, stają się tematami telewizji śniadaniowej i wieczornej, i tematami na końcu wiecznie obecnymi w naszej świadomości. I tym samym są związki partnerskie, homo-małżeństwa i adopcja, „transseksualne dzieci” i rzekomo niezbędna dla zdrowego, duchowo-kulturowego rozwoju intensywna edukacja seksualna, najlepiej już od przedszkola: stałymi tematami polskich sporów politycznych. Najintensywniej powracają przed wyborami, spychając pytania o ekonomię i budżet ze sceny: kogo interesują finansowe modele rozwoju kraju, kiedy można nie tylko wiecznie zapowiadać zbawienną rzekomo dla mniejszości tęczową rewolucję, ale też – choć to oczywiście po prawej stronie – obiecywać, że zbawi się Polskę przed tymi zjawiskami? Ciągłe przepychanki między „postępkami” i „konserwami” są ostatecznie pewnie na korzyść obu stron, które zamiast się na wybory fachowo przygotowywać, powtarzają od lat to samo.

 

U Prezydenta

Nie chciałem powtarzać podobnych mechanizmów, przyjmując zaproszenie od pana prezydenta. Skoro wybrany zostałem nie tylko jako blogger, ale też nielewicowy, (Gazeta Wyborcza podsumowała mnie jako „ultra prawicowego”, decydując się wyjątkowo przeciwko klasycznemu straszakowi „radykalnej prawicy”) homoseksualny mężczyzna, to zastanowiłem się szczerze, jakie zmiany w legislacji byłyby dla mnie i innych, nieheteroseksualnych osób pozytywne. „Szczerze” oznaczało też: przed sobą samym, a nie pod wpływem popularnych sloganów i tego, co się myśli, że się powinno głośno powiedzieć. I jedyne, co znalazłem, to jakaś forma związków partnerskich albo – jak wtedy proponował to w przedwyborczych debatach sam prezydent Duda – „status osoby najbliższej”. Wszystkie inne postulaty i wymysły homoseksualnych aktywistów nie interesowały mnie osobiście (obrona czegoś, w co się nie wierzy, wydała mi się perwersyjna) i były ideami, które polskie społeczeństwo by nigdy nie zaakceptowało, jak dość oczywisty przykład adopcji dzieci przez pary tej samej płci. Kilkuprocentowa mniejszość nie powinna też dyktować większości społecznych norm – takie było (i do dzisiaj pozostaje) moje myślenie.

Znalazłem więc coś, co miało znaczenie pragmatycznie (to bzdura, że „wszystko można załatwić u notariusza”) dla innych i dla mnie. Ostatecznie, perspektywa płacenia kilkudziesięcioprocentowych podatków od spadku od nieruchomości, w której się razem z partnerem mieszkało, była czymś trudnym do przetrawienia dla mnie, wolnościowca. To był więc mój jedyny postulat: rozwiązanie codziennych wyzwań par jednopłciowych jedną sprytną ustawą. Nawet jej imię było mi obojętne – nie musiałaby się nazywać „związki partnerskie”, przypadkowy numer też by mi wystarczył.

Próbowałem jednak też znaleźć cos dla transseksualistów, dla tej grupy, z którą nie chciałem i nie chce mieć nic wspólnego. Sam pomysł łączenia orientacji (LGB) z ludźmi, którzy w moich oczach dokonują samookaleczenia (wszystkie te operacje plastyczne zwane dla niepoznaki „tranzycją”) lub bawią się, opętani autoginefilią, w przebieranki, traktowałem jako obrazę. W końcu przypomniałem sobie jednak, że prawna korekta płci jest w Polsce procesem zbędnie skomplikowanym. I to nawet nie dla samych transseksualistów, ale dla ich rodziców: bo z racji tego, że w polskim prawie nie ma specjalnego mechanizmu „korekty płci metrykalnej”, jedyną metodą jest wytoczenie powództwa o jej ustalenie. Poprzedzają je, choć niestety tylko czasami, rzetelne badania psychologiczne, psychiatryczne i seksuologiczne. I jeżeli wytoczenie powództwa ma następnie miejsce, to rodzice stają się stroną w procesie. Mogą wtedy dostarczać dowodów wspierających, ale też zarzutów. Mogą sobie też życzyć, żeby cały ten absurdalny wir prawny nigdy się był nie zakręcił. Ostatecznie, wiele matek i wielu ojców, niezależnie od tego, jak entuzjastycznie spoglądają na transseksualizm swojego potomstwa, zostaje wtedy przez machinę biurokracji wepchnięta w coś, co nie powinno ich dotyczyć. Jeżeli potomstwo jest dorosłe, powinno samo być w stanie rozwiązać takie prawne wyzwania. Podczas spotkania z panem prezydentem był to więc mój jedyny drugi punkt, w którym chętnie bym zobaczył zmianę prawną. Jakaś forma upaństwowienia związków jednopłciowych i ułatwienie prawnej zmiany płci. „Niech i śmieszni kolesie w sukienkach też coś z tego spotkania mają! Albo lepiej! Właściwie chodzi o ich rodziców! Sprawiedliwość jest nawet dla nich!” - myślałem. Nie jestem już jednak dzisiaj taki pewien, czy był to dobry pomysł.

Nie w tym sensie, czy podziałał, czy nie. Moja godzinna rozmowa z prezydentem odegrała, zapewne, jakąś minimalną rolę w układance przedwyborczych elementów. Dla mnie była też ciekawym przeżyciem, żadnej legislacji jednak nie zmieniła. Nikt tego, włącznie ze mną, de facto nie oczekiwał.

Zastanawiam się jednak nad wszystkim tym, co się w ostatnich dwóch latach wydarzyło w uniwersum polskiego LGBTQ+, a szczególnie TQ+.

 

Agresja

Transdżenderowi aktywiści – Margot, jego kochanki i wyznawcy – najpierw ukradli tablicę rejestracyjną, pobili kierowcę furgonetki katolickiej organizacji, a potem wywołali w Warszawie agresywne zamieszki. Jeden z członków tej grupy – młoda kobieta identyfikująca się jako „niebinarny chłopak” - sfingowała później jesienią po zamieszkach zamach na swoje życie. Lewicowe organizacje stanęły po stronie „chłopca w ciele dziewczynki” i w świat poszło kłamstwo, że w Polsce mordują tęczowych społeczników. Ta sama osoba organizowała później na swoich socjalach pokaz transseksualnej aborcji. Ja i Tygodnik Solidarność opisaliśmy natomiast historię handlu nielegalnymi hormonami i ich blokerami w internecie, w której wyjaśnianie włączył się Rzecznik Praw Dziecka. Jednocześnie w postępowych mediach mainstreamu forsowane były historie „transpłciowych Bartków”, którzy ledwie skończyli przedszkole, a dziennikarze nie mogli nagle nazywać rzeczy po imieniu: ci, którzy zwracali uwagę, że guru StopBzdurom nie jest żadną Małgosią, tylko Michałem, ryzykowali bliskie spotkanie pierwszego stopnia z Cancel Culture. Niektóre feministyczne działaczki usunięto z własnych partii, bo zdecydowały się używać słowa „kobieta”, zamiast „osoba z macicą”. Jeszcze inne kobiety przeżyły ataki osobiste lub w zawodzie. W przypadku jednej wykładowczyni interweniował prawdopodobnie sam Minister Edukacji. Inaczej jej wykład nie mógł się odbyć – a to tylko dlatego, bo nie opowiadała ona w nim o „transseksualnych kobietach”, czyli biologicznych mężczyzn. To wszystko i więcej wydarzyło się tylko w ostatnim czasie: mimo że agresja wobec transseksualistów nie zwiększyła się widocznie w naszym kraju (przeciwnie: nagle pojawiła się po ich stronie silna propaganda lewicowych mediów), to ich agresja wobec naszego kraju pomnożyła się wielokrotnie. To coś, co nigdy nie pojawiło się w takim wymiarze przy tematach LGB i raczej rzadko w przypadku innych, spokrewnionych ruchów. Nawet feministki nie pozwalają sobie zwykle na tyle, co transdżenderyści.

Co, jeżeli moja propozycja w rozmowie z prezydentem jest takim klasycznym początkowym błędem? Może zawsze zaczyna się ta spirala szaleństwa od tylko drobnego punktu? Może nie ma sensu też rozczulać się nad politycznymi ruchami, których głównym celem jest zniszczenie wszelkich kategorii, nawet tak podstawowych, jak „kobieta” i „mężczyzna”. Ostatecznie, gdyby role się odwróciły, nie sądzę, by oni wyciągali do nas rękę w geście pojednania?

 

Co robić?

Nie powinniśmy może być więc naiwni: żadnych kompromisów, żadnych legislacyjnych luk, i żadnej „prawnej korekty płci”? Może wtedy szaleństwo Ideologii Gender ominie nasz kraj, jeżeli nie znajdzie tu żadnego schronienia od początku?

A może to burza, która musi przejść tak czy siak?



 

Polecane
Emerytury
Stażowe