[Z Niemiec dla Tysol.pl] W. Osiński: Niemiecki "dokument" nt. Polski. Modlę się, by Pan Bóg ustrzegł mnie od pogardy
![kłamcy [Z Niemiec dla Tysol.pl] W. Osiński: Niemiecki](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c/uploads/news/79257/16452127503fa5b7fd7a3cdec8ad3f1b.jpg)
Ostatnie dzieło pewnego niemieckiego dokumentalisty, którego polskie imię ma ręczyć za „autentyczność” materiału, zatytułowano „Polnisches Solo”. Reportaż został wyemitowany w najlepszym czasie antenowym, a jego powtórkami raczono przez następne dni bezwiednych emerytów, którzy oglądają zwykle o tej porze teleturnieje. Po raz ostatni puszczono ten film przed kilkoma dniami w stacji Phoenix, krótko przed konferencją prasową kanclerza Olafa Scholza i Władimira Putina. Cóż, naprawdę zaczynam się modlić, by Pan Bóg ustrzegł mnie od pogardy.
Nie sposób odrysować tu całej galerii „autorytetów” przedstawionych w tym badziewiu – zainteresowanych odsyłam do internetu. Dokument nie odkrywa też niczego, co byłoby sensacyjne dla niemieckiego konsumenta prasy, karmionego od siedmiu lat wynurzeniami o rzekomym „zagrożeniu” demokracji w Polsce.
Nie powinien też zdumiewać fakt, że w akcję kolportowania antypolskich oszczerstw włączyli się ponownie polscy celebryci, którzy w swoim kraju udzielają prymitywnych i pełnych epitetów wywiadów, a za granicą udają tytanów intelektu i publicystów.
Zaskoczyć może jedynie skala obłędu, która w Niemczech wzrasta zawsze wtedy, gdy się okazuje, że polski rząd – mimo niestrudzonych wysiłków niemieckich żurnalistów – nie ma najmniejszego zamiaru upaść. I nie chodzi tu jedynie o bulwersujące porównania liderów Prawa i Sprawiedliwości z dyktatorami, którzy trzymają swoje kraje w żelaznym uścisku. To przestało już bawić nawet tych najmniej obciążonych wiedzą o Polsce. Dziś zachodni dziennikarze sięgają po sposoby bardziej wyrafinowane, gdyż wszystkie ich kłamstwa okryte są grubą warstwą koncyliacyjnego lukru, tak jakby chcieli dodać: „Robimy to dla waszego dobra”. Tymczasem film „Polnisches Solo” każe już momentami wołać o pilną i fachową pomoc psychoterapuety.
Otóż na początku filmu dowiadujemy się, że demokratyczna legitymacja chroni jedynie liderów SLD, którzy nas „wprowadzili” do Unii. O agenturalnej przeszłości niektórych z nich nie usłyszymy ani słowa, ale za to o rzekomo „komunistycznych” zakusach obecnego rządu. Tak, tego, który jako pierwszy od 1989 r. próbuje się rozliczyć z utrwalaczami PRL.
Następnie widzimy wiceszefową Parlamentu Europejskiego, odświeżającą kłamstwa o „unikalności” wyroku polskiego Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że prawo krajowe ma wyższość na prawem unijnym. Tak jakby w jej własnym kraju tego rodzaju wyroki nigdy nie padały. Ta sama socjaldemokratka, która od miesięcy montuje swoistą krucjatę w obronie „polskiej demokracji”, była częstym gościem rosyjskiej telewizji propagandowej, której „demokratycznej legitymacji” nigdy nie odmawiała.
W porządku, nie grajmy tanią „antyniemiecką” kartą. Na szczęście twórca „Polnisches Solo” przeprowadził także wywiady z polskimi politologami i publicystami. Jeśli jednak ktoś wierzył w to, że wybrani rozmówcy sprostują błędy pani Katariny Barley, musiał doświadczyć rozgoryczenia. O „wolności słowa” w Polsce rozwodzi się nagle dziennikarz gazety, która w latach 90. zaraziła polską debatę istnym dyskursem wypierania, niespotykanym w normalnej prasie tonem wykluczania z dyskusji. W „obronie” polskiej kultury wystąpił zaś reżyser teatralny, który swoją „artystyczną” misję upatruje w celowym ośmieszaniu Jana Pawła II i pogardzaniu symboli chrześcijańskich.
Natomiast pewien redaktor naczelny polsko-niemieckiego pisma, szczodrze zasilanego zachodnim kapitałem, zauważa, że po wyroku polskiego TK pojawiły się w Unii Europejskiej „rysy zagrażające całej konstrukcji”. Żeby było śmieszniej, jednocześnie przyznaje, że ugrząsł w „dysonansie”, jako że z jednej strony mieszka w „wolnej i coraz bardziej nowoczesnej” Polsce, a z drugiej jest świadkiem pogłębiającego się „kryzysu pluralizmu”. Owszem, jedna z obu wersji jest wymysłem pana redaktora. Niech sobie zgadnie, o którą chodzi.
Nie wszystkich stać na bezwyjątkowy patriotyzm, zwłaszcza gdy własne pismo jest uzależnione od zagranicznej fundacji, a kredyt za willę nad Bałtykiem trzeba spłacić w zachodnim banku. Pytanie tylko, czy niektórzy muszą aż tak wyraźnie udowadniać, że zostali przetrąceni postkolonialnym zniewoleniem. Przecież już nawet najbardziej zakuty socjalista zauważa, że „rysy w konstrukcji” pojawiły się na długo przed 2015 r. Nie musimy już podkładać głowy pod topór.
[Autor jest korespondentem Polskiego Radia]