[Z Niemiec dla Tysol.pl] W. Osiński: Niemiecki "dokument" nt. Polski. Modlę się, by Pan Bóg ustrzegł mnie od pogardy
Ostatnie dzieło pewnego niemieckiego dokumentalisty, którego polskie imię ma ręczyć za „autentyczność” materiału, zatytułowano „Polnisches Solo”. Reportaż został wyemitowany w najlepszym czasie antenowym, a jego powtórkami raczono przez następne dni bezwiednych emerytów, którzy oglądają zwykle o tej porze teleturnieje. Po raz ostatni puszczono ten film przed kilkoma dniami w stacji Phoenix, krótko przed konferencją prasową kanclerza Olafa Scholza i Władimira Putina. Cóż, naprawdę zaczynam się modlić, by Pan Bóg ustrzegł mnie od pogardy.
Nie sposób odrysować tu całej galerii „autorytetów” przedstawionych w tym badziewiu – zainteresowanych odsyłam do internetu. Dokument nie odkrywa też niczego, co byłoby sensacyjne dla niemieckiego konsumenta prasy, karmionego od siedmiu lat wynurzeniami o rzekomym „zagrożeniu” demokracji w Polsce.
Nie powinien też zdumiewać fakt, że w akcję kolportowania antypolskich oszczerstw włączyli się ponownie polscy celebryci, którzy w swoim kraju udzielają prymitywnych i pełnych epitetów wywiadów, a za granicą udają tytanów intelektu i publicystów.
Zaskoczyć może jedynie skala obłędu, która w Niemczech wzrasta zawsze wtedy, gdy się okazuje, że polski rząd – mimo niestrudzonych wysiłków niemieckich żurnalistów – nie ma najmniejszego zamiaru upaść. I nie chodzi tu jedynie o bulwersujące porównania liderów Prawa i Sprawiedliwości z dyktatorami, którzy trzymają swoje kraje w żelaznym uścisku. To przestało już bawić nawet tych najmniej obciążonych wiedzą o Polsce. Dziś zachodni dziennikarze sięgają po sposoby bardziej wyrafinowane, gdyż wszystkie ich kłamstwa okryte są grubą warstwą koncyliacyjnego lukru, tak jakby chcieli dodać: „Robimy to dla waszego dobra”. Tymczasem film „Polnisches Solo” każe już momentami wołać o pilną i fachową pomoc psychoterapuety.
Otóż na początku filmu dowiadujemy się, że demokratyczna legitymacja chroni jedynie liderów SLD, którzy nas „wprowadzili” do Unii. O agenturalnej przeszłości niektórych z nich nie usłyszymy ani słowa, ale za to o rzekomo „komunistycznych” zakusach obecnego rządu. Tak, tego, który jako pierwszy od 1989 r. próbuje się rozliczyć z utrwalaczami PRL.
Następnie widzimy wiceszefową Parlamentu Europejskiego, odświeżającą kłamstwa o „unikalności” wyroku polskiego Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że prawo krajowe ma wyższość na prawem unijnym. Tak jakby w jej własnym kraju tego rodzaju wyroki nigdy nie padały. Ta sama socjaldemokratka, która od miesięcy montuje swoistą krucjatę w obronie „polskiej demokracji”, była częstym gościem rosyjskiej telewizji propagandowej, której „demokratycznej legitymacji” nigdy nie odmawiała.
W porządku, nie grajmy tanią „antyniemiecką” kartą. Na szczęście twórca „Polnisches Solo” przeprowadził także wywiady z polskimi politologami i publicystami. Jeśli jednak ktoś wierzył w to, że wybrani rozmówcy sprostują błędy pani Katariny Barley, musiał doświadczyć rozgoryczenia. O „wolności słowa” w Polsce rozwodzi się nagle dziennikarz gazety, która w latach 90. zaraziła polską debatę istnym dyskursem wypierania, niespotykanym w normalnej prasie tonem wykluczania z dyskusji. W „obronie” polskiej kultury wystąpił zaś reżyser teatralny, który swoją „artystyczną” misję upatruje w celowym ośmieszaniu Jana Pawła II i pogardzaniu symboli chrześcijańskich.
Natomiast pewien redaktor naczelny polsko-niemieckiego pisma, szczodrze zasilanego zachodnim kapitałem, zauważa, że po wyroku polskiego TK pojawiły się w Unii Europejskiej „rysy zagrażające całej konstrukcji”. Żeby było śmieszniej, jednocześnie przyznaje, że ugrząsł w „dysonansie”, jako że z jednej strony mieszka w „wolnej i coraz bardziej nowoczesnej” Polsce, a z drugiej jest świadkiem pogłębiającego się „kryzysu pluralizmu”. Owszem, jedna z obu wersji jest wymysłem pana redaktora. Niech sobie zgadnie, o którą chodzi.
Nie wszystkich stać na bezwyjątkowy patriotyzm, zwłaszcza gdy własne pismo jest uzależnione od zagranicznej fundacji, a kredyt za willę nad Bałtykiem trzeba spłacić w zachodnim banku. Pytanie tylko, czy niektórzy muszą aż tak wyraźnie udowadniać, że zostali przetrąceni postkolonialnym zniewoleniem. Przecież już nawet najbardziej zakuty socjalista zauważa, że „rysy w konstrukcji” pojawiły się na długo przed 2015 r. Nie musimy już podkładać głowy pod topór.
[Autor jest korespondentem Polskiego Radia]