[Felieton „TS"] Cezary Krysztopa: Znowu poezja
No więc poezji zasadniczo nie powinienem tworzyć. Od biedy mógłbym ją tworzyć, pod warunkiem że zadbam o środki bezpieczeństwa i upewnię się, że nikt jej nie przeczyta, ale czy powinienem się na jej temat wypowiadać? Moim zdaniem również nie, ale niekiedy ktoś prosi mnie o opinię, a że czasem jest to ktoś taki jak Piotr Gociek, któremu co nieco zawdzięczam, który wysłał mi swój tomik wierszy „Widzenie Eneasza”, to nie mogę odmówić.
Wybaczcie mi proszę i Ty mi wybacz, Piotrze, że nie będę się tu nawet starał udawać i stawiać w roli profesjonalnego krytyka, wszystko, co mogę zrobić, to opisać w ramach wąskich ram tego felietonu wrażenie, jakie zrobił tomik na mnie, jako prostym czytelniku.
Zbiór obejmuje kilka okresów, począwszy od późnych lat osiemdziesiątych, początek lat dziewięćdziesiątych, by dużym susem przenieść odbiorcę w lata 2010 –2020. Ta informacja jest o tyle istotna, że pozwala zrozumieć proces dorastania, jaki Piotr Gociek wraz z wierszami w tej małej książce zapisał.
Autor jest ode mnie o kilka lat starszy. Dlatego pierwsze wiersze pełne nieco naiwnego nastoletniego mroku wynikającego z przekonania człowieka stojącego u progu wszystkiego, że to właśnie jego koniec (pamiętacie, co czuliście mając naście lat?), są mi wyjątkowo bliskie. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że sam doskonale pamiętam to uczucie. A po drugie dlatego, że pamiętam, jak pod szkolną stołówką spotykaliśmy w latach osiemdziesiątych starszych kolegów. W wyciągniętych swetrach, z wpiętymi w swetry opornikami i tajemnicą w oczach, której za nic nie chcieli nam, maluchom, zdradzić. Piotr Gociek dał mi szansę powrotu do tamtych pytań po latach, a wręcz udzielił mi odpowiedzi, której nie spodziewałem się już usłyszeć.
A im bardziej zagłębiałem się w kolejne okresy twórczości, tym stawał mi się bliższy. Poprzez zmysłowe wiersze ognistych romansów, wreszcie dojrzałe już wspomnienia ludzi, miejsc i przedmiotów, których zestaw mamy przecież zupełnie różny, a jednocześnie zadziwiająco podobny. By ostatecznie zmrozić mnie migawką z 11 kwietnia 2010 roku, który to moment był dla wielu życiową cezurą. Piotr Gociek zestawia tu podniosłość wstrząsającej chwili z trywialną codziennością żyjącej swoim życiem Warszawy.
A ostatecznie zmusił mnie do refleksji wierszem nieoczywistym, zaskakującym nawet tym, że jest jednym z pierwszych, choć doskonale nadawałby się na puentę – Jakże nie podziwiać Stwórcy; Jakże nie czuć bojaźni; Nawet to co złe; Wyszło mu tak dobrze.