[Felieton "TS"] Jakub Zgierski: Zielona droga do niewoli
Unia Europejska wyznaczyła sobie szczytny cel osiągnięcia do 2050 roku tzw. neutralności klimatycznej, czyli równowagi między emisją i pochłanianiem CO2 z atmosfery. Pozwoli na to Europejski Zielony Ład, który obliguje wszystkie kraje do wstąpienia na ścieżkę ekologii i zrównoważonego rozwoju. Zgodnie z tymi założeniami tradycyjny przemysł, energetyka oraz transport mają być na cenzurowanym.
W 2020 roku w jednym z najstarszych i najbardziej prestiżowych czasopism naukowych „Nature” pojawił się artykuł, którego autorzy krytycznie ocenili wspaniałomyślne plany brukselskich włodarzy. „Efektem dążenia UE do osiągnięcia w 2050 roku neutralności klimatycznej w ramach Europejskiego Zielonego Ładu może być przeniesienie ich emisji gazów cieplarnianych do innych państw bez faktycznej zmiany ogólnoświatowego bilansu” – możemy przeczytać w materiale opracowanym przez naukowców z niemieckiej politechniki Karlsruher Institut für Technologie.
Do ciekawych i ożywczych wniosków doszli również eksperci z Uniwersytetu Michigan, którzy w fachowym piśmie „Nature Sustainability” wskazali na zjawisko przenoszenia ciężaru emisji CO2 do krajów Trzeciego Świata. Jak się okazuje, w latach 1990-2008 państwa wysoko rozwinięte co prawda zmniejszyły swoją emisję dwutlenku węgla o 16 gigaton, ale w tym samym okresie państwa rozwijające się podwoiły własną emisję. Według statystyk z 2018 roku (Global Carbon Atlas) w globalnej emisji CO2 przodują Chiny i Indie (34,8 proc.). Natomiast Unia Europejska, która miałaby zbawić świat swoją transformacją energetyczną, odpowiada jedynie za... 9,4 proc.
Stan faktyczny, który opisałem, momentalnie nasuwa na myśl zasadnicze pytanie: czy wzniosłe hasła unijnych dygnitarzy nie są przypadkiem wygodnym uzasadnieniem dla realizacji konkretnych interesów ekonomicznych, a więc i politycznych? Czy pozbawienie Polski energetyki węglowej przyczyni się w znaczący sposób do zredukowania globalnej emisji dwutlenku węgla, jeśli nawet cała UE odpowiada zaledwie za niecałe 10 proc.? O ile mam co do tego wątpliwości, to w innej kwestii trudno nie zauważyć prostej konsekwencji – pozbawienia naszego kraju bezpieczeństwa energetycznego, czyli de facto jednego z komponentów suwerenności.
Unijnym politykom od dawna marzy się przekształcenie Unii Europejskiej w swoiste superpaństwo, od którego uzależnione byłyby poszczególne kraje, a w zasadzie przyszłe „eurolandy”. Czy odebranie im możliwości swobodnego korzystania z własnych zasobów energetycznych pod pretekstem „walki o lepsze jutro” nie jest przypadkiem elementem politycznej gry? Zauważmy, że wiele państw, w tym Polska, wciąż broni się przed ściślejszą integracją.