[Tylko u nas] Rafał Woś: Nie bójcie się inflacji
Wedle neoliberalnego dogmatu inflacja jest zawsze zła. Bo – po pierwsze – łatwo może się wymknąć spod kontroli i prowadzić w kierunku nieuchronnej hiperinflacji. A po drugie, zawsze najmocniej uderza w najsłabszych. Z tych dwóch powodów najlepsza polityka to taka, w której ceny są stabilne. Bo oznaczają one stabilną gospodarkę.
Tyle mówią neoliberałowie. Warto jednak wiedzieć także to, czego nam nie mówią. A nie mówią nam trzech rzeczy. Pierwsza jest taka, że ceną za niską inflację są zazwyczaj wysokie stopy procentowe. Bardzo podobają się one rentierom, ale są zabójcze dla tych wszystkich, którzy próbują pieniądzem w gospodarce twórczo obracać. Te wysokie stopy (czyli swego rodzaju płaca minimalna dla zakumulowanego kapitału) hamują dynamikę wzrostu i przekładają się na wyższe bezrobocie. Bezrobocie jest więc ceną płaconą przez pracowników za brak inflacji.
Po drugie, gdy dochodzi do wzrostu płac (na przykład w wyniku słusznego nacisku związkowego) albo podwyżek ustawowej płacy minimalnej, wtedy inflacja w naturalny sposób rośnie. Ci, którym nie w smak wzmocnienie pozycji pracownika, będą oczywiście straszyć „drożyzną”. Warto jednak wtedy spokojnie wskazywać na to, że nie ma się czego bać dopóty, dopóki podwyżki płac rekompensują pracownikom wzrosty cen. A tak jest obecnie w Polsce.
I wreszcie trzecia sprawa. W historii nigdy nie jest tak, że z inflacji 5-procentowej robi się 10-procentowa, potem 50-procentowa, potem 100-procentowa itd. To tak nie działa. Hiperinflacja nie jest po prostu zakumulowaną inflacją. To zawsze wynik szoku podażowego, czyli sytuacji, gdy gospodarka nie jest w stanie zapewnić jakiejś ważnej społecznej potrzeby. Na przykład z powodu wojny albo innego poważnego kryzysu.
Z tych wszystkich powodów nie trzeba drżeć przed inflacją pięcio- czy siedmioprocentową. Ci, co nią straszą, mają oczywiście swój interes w tym, byśmy się bali. Ale to jeszcze nie powód, by ich słuchać.