Pozostało zaledwie kilka dni do obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, a tak naprawdę nie ma na razie nic z tej podniosłej atmosfery, jaka już teraz powinna towarzyszyć nam przed 11 Listopada. Zamiast tego mamy festiwal pogardy serwowany przez opozycję, już nie tyle totalną, co ordynarną. Wielkie miasta oddychają świeżym powietrzem i wolnością, w małych jest duszno i panuje w nich zniewolenie – taki przekaz płynie z tamtej strony. I jeszcze cofnięcie cywilizacyjne wszędzie tam, gdzie wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Właśnie w roku setnej rocznicy odzyskania niepodległości opozycja zeszła w polemice z obozem władzy do poziomu pogardy. To bardzo uprościło walkę w wyborach samorządowych. Sympatyzowanie z PiS oznacza wykluczenie. Nie rozmawiamy, nie spieramy się – odrzucamy. PO i Nowoczesna buduje narrację polityczną na nienawiści, nienawiść stała się kluczowym argumentem w walce o regiony i miasta.
Gesty pojednania, które być może zobaczymy w wykonaniu polityków wrogich sobie obozów, będą co najwyżej chwilą opamiętania. Zresztą wydaje się, że Jarosław Kaczyński chciałby, nie tylko symbolicznie, swego rodzaju paktu na rzecz Polski, paktu zawartego z Koalicją Obywatelską, albo z jej bardziej przytomną politycznie częścią, bo to jest potrzeba chwili. Takie słowa co prawda nie padły, ale wydaje się to nieuchronne. Inaczej będziemy nadal mieli w Polsce dwa wrogie sobie obozy polityczne i dwie wrogie sobie grupy wyborców. Różne ich nazwy już nie raz padały, ale chyba najprościej byłoby je nazwać obozami polskim i unijnym. Bo rzecz się sprowadza właśnie do rozumienia niepodległości i polskości, właśnie teraz, gdy Polska stała się jedną z czołowych gospodarek Europy i ujawniła swoje ambicje kształtowania porządku europejskiego. Opozycja otwarcie przyznaje prymat Brukseli i Berlina nad Warszawą. To, co narodowe, jest mniej znaczące od tego, co europejskie, a zresztą narodowe, za przyzwoleniem europosłów PO, jest traktowane jako faszystowskie.
Zbliża się więc Wielki 11 Listopada 2018 r., a my mamy nieustający atak Zachodu na jedno z największych i najsilniejszych państw Unii Europejskiej, szczycące się największym wzrostem gospodarczym i najmniejszym bezrobociem, państwo, którego elity władzy stawiają naród i niepodległość wyżej od mitycznej europejskiej liberalnej demokracji. Demokracji, w której można bez powodu zabierać dzieci ich polskim rodzicom albo karać obywatela za noszenie krzyżyka na szyi. Jeśli więc mamy dziś poczucie bycia wolnym i niepodległym narodem, to nie łudźmy się, że ta satysfakcja jest powszechna, że ma kluczowe znaczenie dla większości Polaków. Zatopić się w europejskiej różnorodności, nieokreśloności, bez świadomości, że dla Polski oznacza to w bliskiej perspektywie koniec jej niepodległości, oznacza wzięcie udziału w realizacji kolejnej utopii, która skończy się jak zwykle zwycięstwem tych samych, najsilniejszych totalitarnych demonów. Tego – przy wielkiej radości i dumie z Polski – powinniśmy się obawiać i dziś, i jutro – kiedy będziemy być może jeszcze silniejsi niż teraz.
Grzegorz „GrzechG” GołębiewskiArtykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (45/2018) do kupienia w wersji cyfrowej tutaj.