Poczuliśmy się ludźmi, staraliśmy się być lepsi, nie szkodzić drugiemu…

Gdy w poniedziałek, 17 lutego 1941 r. pod klasztorną furtę podjechał samochód z gestapowcami, o. Maksymilian Maria Kolbe akurat kończył dyktować bratu Arnoldowi. „On [Duch Święty] żyje miłością płonną w całym porządku nadprzyrodzonym” – to było ostatnie zapisane zdanie. Telefonicznie poinformowano o. Kolbego o Niemcach. Zakonnik wyszedł do gestapowców. Najpierw trafił na Pawiak, gdzie był przesłuchiwany. Stamtąd 28 maja wraz z innymi więźniami zakonnik został przewieziony do KL Auschwitz.
 Poczuliśmy się ludźmi, staraliśmy się być lepsi, nie szkodzić drugiemu…
/ św. o. Maksymilian Kolbe / wikipedia/public_domain

„Razu pewnego zdarzył się wypadek, że gdy wybrano młodego więźnia, z szeregów wystąpił staruszek – ksiądz i poprosił komendanta obozu, by wybrał jego, a zwolnił tamtego młodego od kary. Moment był silny – blok skamieniał z wrażenia. Komendant się zgodził. Ksiądz – bohater poszedł na śmierć, a tamten więzień wrócił do szeregu” – pisał rotmistrz Witold Pilecki w jednym z raportów z KL Auschwitz.

„Młodym więźniem” był czterdziestoletni Franciszek Gajowniczek, który w Auschwitz stał się nr. 5659. „Księdzem staruszkiem” był o. Maksymilian Maria Kolbe, tylko o siedem lat starszy od Gajowniczka, który w obozie dostał nr 16670. SS-Lagerführer Karl Fritzsch tamtego dnia rządził w obozie, ponieważ komendant i twórca KL Auschwitz Rudolf Hoess był w Berlinie. Zastępca komendanta Fritzsch był niewiele młodszy od Gajowniczka i zakonnika, ponieważ urodził się w roku 1903.

To on przywitał słynnymi słowami pierwszych polskich więźniów, którzy trafili do Auschwitz 14 czerwca 1940 r.: „Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące”.

„Komendantowi” towarzyszył jeszcze SS-Rapportführer Gerhard Palitzsch o dziesięć lat młodszy od Fritzscha, który spisywał numery więźniów skazanych na śmierć.

W lakonicznym raporcie Witolda Pileckiego brakuje jeszcze jednej osoby tamtego dramatu, więźnia z nr. 14156. Był nim urodzony w 1910 r. Zygmunt Pilawski.

Ucieczka i selekcja

– Trzydzieści lat temu, ten sam czas. Żniwa w Oświęcimiu. Można zjeść kilka ziarenek zboża. Przy wieczornym apelu okazuje się, że brak jednego więźnia z bloku 14A. Wszedł w zboże i wyludnioną wokół obozu okolicą odszedł tak daleko, że pościg go nie dosięgnął – usłyszał od Gajowniczka na początku lat 70. reportażysta Krzysztof Kąkolewski, który tamto spotkanie opisał w tekście zatytułowanym „Jak pan żyje?”.

29 lipca wypadł w roku 1941 we wtorek. Słońce tamtego dnia wstało o godz. 4.50, a zaszło o 20.34. Tamtego dnia po południu Zygmuntowi Pilawskiemu udało się uciec z obozu, w którym przebywał od 6 kwietnia 1941 r. Niestety Pilawski został ujęty 25 czerwca 1942 r. i ponownie trafił do Auschwitz. Niemcy zamknęli go w bunkrze bloku 11, gdzie był więziony do dnia egzekucji. Zginął rozstrzelany 31 lipca 1942 r. Dwa dni wcześniej minął rok od jego ucieczki z piekła.

W większości opracowań dotyczących o. Kolbego można przeczytać, że tego samego dnia, w którym z obozu uciekł Pilawski, Fritzsch wybrał więźniów przeznaczonych na śmierć. Jednak Gajowniczek mówił Kąkolewskiemu, że ta straszna selekcja nie odbyła się od razu:

– Noc, dzień i noc staliśmy, czekając na selekcję do bunkra głodowego na śmierć, co było karą za ucieczkę więźnia dla tych, którzy zostali – opowiadał ocalony przez zakonnika. – Niektórzy esesmani noc spędzili z nami, bijąc. Rósł stos nieprzytomnych.

W końcu niemieccy zbrodniarze zaczęli wybierać losowo skazańców. Wzrok Fritzscha padł na Gajowniczka, którego esesman wskazał palcem. Więzień powiedział wtedy: „Mam żonę i dzieci, żal mi ich, że je osierocę”. Wtedy wystąpił z szeregu inny kacetnik, który chciał pocałować dłoń Fritzscha.

– Czego chce ta polska świnia? – zapytał wzniośle Niemiec.

– On ma żonę i dzieci, ma dla kogo żyć, ja jestem samotny i chcę umrzeć za niego – odparł o. Kolbe.

– Za którego ty chcesz iść?

– Za tego – zakonnik wskazał na Gajowniczka.

Esesman „kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął o. Maksymilian Kolbe. Za chwilę odprowadzono ich do celi śmierci, a nam kazano rozejść się na bloki. W tej chwili trudno mi było uświadomić sobie ogrom wrażenia, jaki ogarnął mnie; ja, skazaniec mam żyć dalej, a ktoś chętnie i dobrowolnie ofiaruje swoje życie za mnie. Czy to sen, czy rzeczywistość?...” – wspomina ocalony.

Niemcy kazali dziesięciu skazańcom zdjąć drewniaki i ruszyli z nimi do bloku 11.

„Kolbe, idąc w ostatniej parze, podtrzymuje jakiegoś osłabionego więźnia. Przed wejściem do ciemnej celi, do której światło wpada tylko przez małe więzienne okienko, muszą się rozebrać do naga. Potem zatrzaskują się za nimi drzwi. Pomieszczenie ma ledwie osiem metrów kwadratowych, czarne ściany i zimną, szorstką betonową posadzkę. Jest jak grobowiec” – piszą Mirosław Krzyszkowski i Bogdana Wasztyl w książce „Nas nie złamią”.

Esesmani

Karl Fritzsch zanim trafił do Auschwitz „pracował” w KL Dachau. Ten niemiecki sadysta mówił więźniom oświęcimskiego obozu, że są „tylko kupą gnoju”, a oni – esesmani „z prawdziwą przyjemnością przepędzą […] wszystkich przez ruszty pieców krematoryjnych.

Zapomnijcie o waszych żonach, dzieciach i rodzinach, tutaj pozdychacie wszyscy jak psy”. Sam najprawdopodobniej zginął w bitwie o Berlin na początku maja 1945 r.

„Młody, zgrabny, w pięknie skrojonym mundurze, o nieprzyjemnej, pryszczatej gębie” – tak Gerharda Palitzscha scharakteryzował więzień Wiesław Kielar w swych wspomnieniach zatytułowanych „Anus mundi”.

Palitzsch, „którego sami esesmani bali się jak ognia”, wielokrotnie pojawia się w raportach Witolda Pileckiego. Rotmistrz opisał m.in., jak Palitzsch mordował ludzi przy ścianie śmierci. Skazani stawali w rzędzie przy ścianie, a esesman przykładał im do głowy małokalibrowy karabinek i strzelał. Któregoś dnia Palitzsch zamordował całą rodzinę. Najpierw zastrzelił ojca rodziny „zabił go na oczach żony i dwojga dzieci. Po chwili zabił małą dziewczynkę, trzymającą się kurczowo ręki bladej matki. Później wyrwał matce malutkie dziecko, które nieszczęśliwa kobieta tuliła mocno do piersi. Chwycił za nogi – rozbił główkę o ścianę. Wreszcie zabił matkę wpółprzytomną z bólu” – raportował Pilecki. Kiedy padał deszcz, Palitzsch kazał wyprowadzać skazanych do umywalni i tam ich zabijał.

Sam najprawdopodobniej zginął na Węgrzech podczas walk z Armią Czerwoną.

Kapo Bock

„Silniejsi i zdrowsi od niego skazańcy umierali, a on trwał na modlitwie” – pisze Tomasz Terlikowski w biografii o. Kolbego. „14 sierpnia, w wigilię uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, hitlerowcom znudziło się czekanie na jego śmierć. Większość skazanych była już dawno martwa, ale w celi zostało jeszcze czterech. Trzech z nich leżało wyczerpanych głodem na podłodze, a przy nich, wciąż trwając na modlitwie, siedział ojciec Kolbe”.

Tym, który zabił zastrzykiem z fenolu jeszcze żyjących, był Hans Bock, więzień z nr. 5, przestępca ponoć skazany za defraudację.

„Zaraz po wyjściu esesmana z katem powróciłem do celi, gdzie znalazłem ojca Maksymiliana w pozycji siedzącej, opartego o tylną ścianę z oczami otwartymi, z głową pochyloną na bok. Pogodna czysta jego twarz, promieniała” – wspominał więzień Bruno Borgowiec.

Bock był jednym z trzydziestu kryminalistów, których Niemcy mianowali funkcyjnymi więźniami w Auschwitz zaraz na początku istnienia obozu. To oni, przywiezieni do Auschwitz 20 maja 1940 r. przez Palitzscha, kijami i pejczami powitali pierwszy transport do oświęcimskiego kacetu.

Hans Bock sprawował w Auschwitz „stanowisko starszego obozu szpitalnego. Najwyższą funkcję w tej strukturze pełnił do marca 1940 r., kiedy obozowy wydział polityczny udowodnił mu utrzymywanie stosunków homoseksualnych z innymi więźniami i nadużywanie morfiny” – pisze Andrzej Domagała w książce „Należał do przeciętnie złych…”. Bock był przenoszony do innych obozów, by ostatecznie umrzeć w podobozie w Łagiszy w kwietniu 1944 r. Powód śmierci – zatrucie morfiną.

Wielu więźniów, którzy zetknęli się z Auschwitz z Bockiem, nie miało o nim złego zdania. „W zasadzie był dobry. Niemców, prawdopodobnie za doznane krzywdy, nienawidził. Lubił i otaczał się wyłącznie Polakami, którzy nazywali go tatą” – wspominał Władysław Fejkiel.

Święty zakonnik

10 października 1982 r., plac Świętego Piotra w Rzymie zapełnił się liczną rzeszą wiernych. W tamtą niedzielę odbyła się uroczysta msza kanonizacyjnej, której przewodniczył papież.

– Od dzisiaj Kościół pragnie nazywać „świętym” człowieka, któremu dane było w sposób szczególnie dosłowny wypełnić powyższe słowa Odkupiciela – mówił Jan Paweł II w homilii wygłoszonej podczas kanonizacji błogosławionego o. Maksymiliana Marii Kolbego. – Oto bowiem pod koniec lipca 1941 r., kiedy na rozkaz obozowego dowódcy ustawiali się w jednym szeregu więźniowie przeznaczeni na śmierć głodową – ten człowiek: Maksymilian

Maria Kolbe wystąpił dobrowolnie, wyrażając gotowość pójścia na śmierć w zastępstwie jednego z nich. Gotowość ta została przyjęta i ojciec Maksymilian po upływie przeszło dwóch tygodni mąk głodowych został ostatecznie pozbawiony życia śmiercionośnym zastrzykiem w dniu 14 sierpnia 1941 r.

Jednym z tych, którzy przysłuchiwali się tamtej homilii, był jeden z najważniejszych polskich pisarzy w XX wieku Gustaw Herling-Grudziński, który dzień później notował w swym „Dzienniku pisanym nocą”, że ojciec Kolbe widział w KL Auschwitz „«nicość», wdeptywaną codziennie w ziemię niczym robactwo. W Oświęcimiu ocalił ją i wzniósł wysoko do nieba swoją ofiarę, podważając hitlerowską mistykę siły własną mistyką wiary”.

Herling-Grudziński przywoływał w swych zapiskach szkic Jana Józefa Lipskiego „Święty”, w którym pisarz słusznie zauważał, że „Obozy koncentracyjne służyły nie tylko represji i eksterminacji «elementów niepożądanych». Ich zadaniem było między innymi wskazanie fikcyjności etyki ludzkiego braterstwa – zasady podważającej najoczywiściej roszczenia rasowego elitaryzmu. Podludzie powinni byli ginąć wdeptywani w błoto jak robaki – masowo, lecz samotnie, anonimowo, bez godności należnej ofiarniczemu cierpieniu, w upodleniu i hańbie…”.

Ocalenie Franciszka Gajowniczka przez o. Maksymiliana Kolbego pokazuje, że człowieczeństwo nie zniknęło z Auschwitz tak, jak sobie tego życzyli jego niemieccy twórcy.

– On umocnił działalność obozowej grupy oporu – tajnej organizacji więźniarskiej, która od tego wydarzenia dzieliła czas na „przed” i „po” ofierze o. Maksymiliana. Wielu więźniów przeżyło obóz dzięki istnieniu i działalności tej organizacji. Ocalało nas niewielu, dwóch na stu. Ja dostąpiłem tej łaski, jestem jednym z tych dwóch. Franciszek Gajowniczek nie tylko ocalał, ale żył jeszcze 54 lata. Nasz święty współwięzień przede wszystkim ocalił w nas człowieczeństwo. Był duchowym pasterzem w komorze głodowej, wspierał, prowadził modlitwy, rozgrzeszał i wyprowadzał umierających znakiem krzyża na drugi świat. W nas,

ocalałych z selekcji, umocnił wiarę i nadzieję. Pośród tego zatracenia, terroru i zła przywrócił nadzieję – wspominał Michał Micherdziński.

Tomasz Terlikowski przywołuje w swojej książce jeszcze słowa innego więźnia – Mariana Kołodzieja:

„Na początku nie zdawaliśmy sobie sprawy ze znaczenia czynu o. Kolbego. Odczuwaliśmy ulgę, że to nie my; że myśmy się jeszcze jakoś uratowali. Potem dopiero dyskutowaliśmy o tym. Ksiądz, który «zrobił» Niepokalanów, Nagasaki, miał przyszłość przed sobą, miał 40 lat... Oddał życie za nieznanego sobie człowieka... Mnie nie byłoby na to stać. Ale ja mogłem być po prostu wyznaczony na śmierć głodową. Dlatego podarowałem swoje prace franciszkanom; bo o. Kolbe był na tym samym apelu, dał życie za drugiego, a tym samym za każdego innego człowieka. I to nas tak dowartościowało, że poczuliśmy się ludźmi, staraliśmy się być lepsi, nie szkodzić drugiemu”.


 

POLECANE
Morderca „Inki” odszedł żegnany z honorami tylko u nas
Morderca „Inki” odszedł żegnany z honorami

„Jak trudno umierać, gdy naście masz lat. Jak trudno zaśpiewać piosenkę. Gdy z pąka dopiero rozwijasz się w kwiat. Ze śmiercią wędrując pod rękę” – śpiewa Andrzej Kołakowski w pięknej piosence „Inka”.

Zwrot we Francji: Sebastien Lecornu ponownie mianowany premierem z ostatniej chwili
Zwrot we Francji: Sebastien Lecornu ponownie mianowany premierem

Prezydent Emmanuel Macron ponownie mianował premierem Sebastiena Lecornu - donosi Polska Agencja Prasowa w piątek wieczorem.

„Chiny wysłały Zachodowi wiadomość, że kontrolują jego gospodarkę i dobrobyt” z ostatniej chwili
„Chiny wysłały Zachodowi wiadomość, że kontrolują jego gospodarkę i dobrobyt”

– Ogłoszone przez Chiny kontrole eksportu metali ziem rzadkich to wiadomość, którą Pekin wysyła USA i światu: kontrolujemy wasze gospodarki, możemy zniszczyć wasz dobrobyt – powiedział PAP Dean W. Ball, ekspert think tanku Foundation for American Innovation zajmującego się sprawami polityki i technologii.

Ważny komunikat dla mieszkańców woj. podkarpackiego z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców woj. podkarpackiego

Kierowcy na Podkarpaciu muszą uzbroić się w cierpliwość. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad opublikowała listę aktualnych utrudnień w ruchu. W wielu miejscach trwają roboty drogowe, obowiązuje ruch wahadłowy i ograniczenia prędkości do 40–50 km/h.

Tȟašúŋke Witkó: Przegapiliście rocznicę zjednoczenia Niemiec, a szkoda, bo się działo tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Przegapiliście rocznicę zjednoczenia Niemiec, a szkoda, bo się działo

Z przyczyn dla mnie tajemniczych, polskie media całkowicie przemilczały ważne wydarzenie z 3 października 2025 roku, którego to dnia nasi zachodni sąsiedzi obchodzili okrągłą, 35. rocznicę zjednoczenia ich kraju.

Bezpieczeństwo Europy i sztuczna inteligencja. Karol Nawrocki o rozmowach na szczycie Arraiolos z ostatniej chwili
Bezpieczeństwo Europy i sztuczna inteligencja. Karol Nawrocki o rozmowach na szczycie Arraiolos

Rozmowy podczas szczytu Grupy Arraiolos koncentrowały się na kwestiach bezpieczeństwa w naszym regionie oraz na możliwościach wykorzystania sztucznej inteligencji w obszarze cywilnym i wojskowym - przekazał w piątek prezydent Karol Nawrocki.

Przetasowania na szczycie, rządzenie niemożliwe bez Konfederacji. Zobacz najnowszy sondaż z ostatniej chwili
Przetasowania na szczycie, rządzenie niemożliwe bez Konfederacji. Zobacz najnowszy sondaż

Nowy sondaż IBRiS dla Onetu pokazuje wzrost poparcia dla Koalicji Obywatelskiej, jednak bez realnych szans na stworzenie rządu; Polska 2050 i PSL znalazły się pod progiem wyborczym, a wyliczony podział mandatów pokazuje, że bez tych ugrupowań KO nie ma szans na uzyskanie większości parlamentarnej. Drugie miejsce zajęło Prawo i Sprawiedliwość, które utrzymuje stabilne poparcie.

Ważny komunikat dla mieszkańców Poznania z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Poznania

W niedzielę, 12 października, w Poznaniu odbędzie się 24. edycja maratonu. Miasto wprowadzi duże zmiany w ruchu drogowym i komunikacji. Ulica Grunwaldzka i część centrum zostaną zamknięte, a ZTM uruchomi dodatkowe linie tramwajowe i autobusowe.

Przełom ws. zamrożonych rosyjskich aktywów? Wielka Brytania, Niemcy i Francja: Jesteśmy gotowi z ostatniej chwili
Przełom ws. zamrożonych rosyjskich aktywów? Wielka Brytania, Niemcy i Francja: Jesteśmy gotowi

Przywódcy Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec (kraje E3) oświadczyli w piątek, że uzgodnili w rozmowie telefonicznej gotowość podjęcia działań zmierzających do wykorzystania zamrożonych rosyjskich aktywów państwowych do wsparcia ukraińskiego wojska.

Restrykcje Chin na metale ziem rzadkich. Ostra zapowiedź Donalda Trumpa z ostatniej chwili
Restrykcje Chin na metale ziem rzadkich. Ostra zapowiedź Donalda Trumpa

Prezydent USA Donald Trump powiedział w piątek, że nie widzi powodu, by spotykać się z przywódcą Chin Xi Jinpingiem wobec ogłoszonych przez Chiny restrykcji eksportowych na metale ziem rzadkich. Zagroził też wprowadzeniem nowych, wyższych ceł na chińskie towary oraz innymi środkami odwetowymi.

REKLAMA

Poczuliśmy się ludźmi, staraliśmy się być lepsi, nie szkodzić drugiemu…

Gdy w poniedziałek, 17 lutego 1941 r. pod klasztorną furtę podjechał samochód z gestapowcami, o. Maksymilian Maria Kolbe akurat kończył dyktować bratu Arnoldowi. „On [Duch Święty] żyje miłością płonną w całym porządku nadprzyrodzonym” – to było ostatnie zapisane zdanie. Telefonicznie poinformowano o. Kolbego o Niemcach. Zakonnik wyszedł do gestapowców. Najpierw trafił na Pawiak, gdzie był przesłuchiwany. Stamtąd 28 maja wraz z innymi więźniami zakonnik został przewieziony do KL Auschwitz.
 Poczuliśmy się ludźmi, staraliśmy się być lepsi, nie szkodzić drugiemu…
/ św. o. Maksymilian Kolbe / wikipedia/public_domain

„Razu pewnego zdarzył się wypadek, że gdy wybrano młodego więźnia, z szeregów wystąpił staruszek – ksiądz i poprosił komendanta obozu, by wybrał jego, a zwolnił tamtego młodego od kary. Moment był silny – blok skamieniał z wrażenia. Komendant się zgodził. Ksiądz – bohater poszedł na śmierć, a tamten więzień wrócił do szeregu” – pisał rotmistrz Witold Pilecki w jednym z raportów z KL Auschwitz.

„Młodym więźniem” był czterdziestoletni Franciszek Gajowniczek, który w Auschwitz stał się nr. 5659. „Księdzem staruszkiem” był o. Maksymilian Maria Kolbe, tylko o siedem lat starszy od Gajowniczka, który w obozie dostał nr 16670. SS-Lagerführer Karl Fritzsch tamtego dnia rządził w obozie, ponieważ komendant i twórca KL Auschwitz Rudolf Hoess był w Berlinie. Zastępca komendanta Fritzsch był niewiele młodszy od Gajowniczka i zakonnika, ponieważ urodził się w roku 1903.

To on przywitał słynnymi słowami pierwszych polskich więźniów, którzy trafili do Auschwitz 14 czerwca 1940 r.: „Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące”.

„Komendantowi” towarzyszył jeszcze SS-Rapportführer Gerhard Palitzsch o dziesięć lat młodszy od Fritzscha, który spisywał numery więźniów skazanych na śmierć.

W lakonicznym raporcie Witolda Pileckiego brakuje jeszcze jednej osoby tamtego dramatu, więźnia z nr. 14156. Był nim urodzony w 1910 r. Zygmunt Pilawski.

Ucieczka i selekcja

– Trzydzieści lat temu, ten sam czas. Żniwa w Oświęcimiu. Można zjeść kilka ziarenek zboża. Przy wieczornym apelu okazuje się, że brak jednego więźnia z bloku 14A. Wszedł w zboże i wyludnioną wokół obozu okolicą odszedł tak daleko, że pościg go nie dosięgnął – usłyszał od Gajowniczka na początku lat 70. reportażysta Krzysztof Kąkolewski, który tamto spotkanie opisał w tekście zatytułowanym „Jak pan żyje?”.

29 lipca wypadł w roku 1941 we wtorek. Słońce tamtego dnia wstało o godz. 4.50, a zaszło o 20.34. Tamtego dnia po południu Zygmuntowi Pilawskiemu udało się uciec z obozu, w którym przebywał od 6 kwietnia 1941 r. Niestety Pilawski został ujęty 25 czerwca 1942 r. i ponownie trafił do Auschwitz. Niemcy zamknęli go w bunkrze bloku 11, gdzie był więziony do dnia egzekucji. Zginął rozstrzelany 31 lipca 1942 r. Dwa dni wcześniej minął rok od jego ucieczki z piekła.

W większości opracowań dotyczących o. Kolbego można przeczytać, że tego samego dnia, w którym z obozu uciekł Pilawski, Fritzsch wybrał więźniów przeznaczonych na śmierć. Jednak Gajowniczek mówił Kąkolewskiemu, że ta straszna selekcja nie odbyła się od razu:

– Noc, dzień i noc staliśmy, czekając na selekcję do bunkra głodowego na śmierć, co było karą za ucieczkę więźnia dla tych, którzy zostali – opowiadał ocalony przez zakonnika. – Niektórzy esesmani noc spędzili z nami, bijąc. Rósł stos nieprzytomnych.

W końcu niemieccy zbrodniarze zaczęli wybierać losowo skazańców. Wzrok Fritzscha padł na Gajowniczka, którego esesman wskazał palcem. Więzień powiedział wtedy: „Mam żonę i dzieci, żal mi ich, że je osierocę”. Wtedy wystąpił z szeregu inny kacetnik, który chciał pocałować dłoń Fritzscha.

– Czego chce ta polska świnia? – zapytał wzniośle Niemiec.

– On ma żonę i dzieci, ma dla kogo żyć, ja jestem samotny i chcę umrzeć za niego – odparł o. Kolbe.

– Za którego ty chcesz iść?

– Za tego – zakonnik wskazał na Gajowniczka.

Esesman „kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął o. Maksymilian Kolbe. Za chwilę odprowadzono ich do celi śmierci, a nam kazano rozejść się na bloki. W tej chwili trudno mi było uświadomić sobie ogrom wrażenia, jaki ogarnął mnie; ja, skazaniec mam żyć dalej, a ktoś chętnie i dobrowolnie ofiaruje swoje życie za mnie. Czy to sen, czy rzeczywistość?...” – wspomina ocalony.

Niemcy kazali dziesięciu skazańcom zdjąć drewniaki i ruszyli z nimi do bloku 11.

„Kolbe, idąc w ostatniej parze, podtrzymuje jakiegoś osłabionego więźnia. Przed wejściem do ciemnej celi, do której światło wpada tylko przez małe więzienne okienko, muszą się rozebrać do naga. Potem zatrzaskują się za nimi drzwi. Pomieszczenie ma ledwie osiem metrów kwadratowych, czarne ściany i zimną, szorstką betonową posadzkę. Jest jak grobowiec” – piszą Mirosław Krzyszkowski i Bogdana Wasztyl w książce „Nas nie złamią”.

Esesmani

Karl Fritzsch zanim trafił do Auschwitz „pracował” w KL Dachau. Ten niemiecki sadysta mówił więźniom oświęcimskiego obozu, że są „tylko kupą gnoju”, a oni – esesmani „z prawdziwą przyjemnością przepędzą […] wszystkich przez ruszty pieców krematoryjnych.

Zapomnijcie o waszych żonach, dzieciach i rodzinach, tutaj pozdychacie wszyscy jak psy”. Sam najprawdopodobniej zginął w bitwie o Berlin na początku maja 1945 r.

„Młody, zgrabny, w pięknie skrojonym mundurze, o nieprzyjemnej, pryszczatej gębie” – tak Gerharda Palitzscha scharakteryzował więzień Wiesław Kielar w swych wspomnieniach zatytułowanych „Anus mundi”.

Palitzsch, „którego sami esesmani bali się jak ognia”, wielokrotnie pojawia się w raportach Witolda Pileckiego. Rotmistrz opisał m.in., jak Palitzsch mordował ludzi przy ścianie śmierci. Skazani stawali w rzędzie przy ścianie, a esesman przykładał im do głowy małokalibrowy karabinek i strzelał. Któregoś dnia Palitzsch zamordował całą rodzinę. Najpierw zastrzelił ojca rodziny „zabił go na oczach żony i dwojga dzieci. Po chwili zabił małą dziewczynkę, trzymającą się kurczowo ręki bladej matki. Później wyrwał matce malutkie dziecko, które nieszczęśliwa kobieta tuliła mocno do piersi. Chwycił za nogi – rozbił główkę o ścianę. Wreszcie zabił matkę wpółprzytomną z bólu” – raportował Pilecki. Kiedy padał deszcz, Palitzsch kazał wyprowadzać skazanych do umywalni i tam ich zabijał.

Sam najprawdopodobniej zginął na Węgrzech podczas walk z Armią Czerwoną.

Kapo Bock

„Silniejsi i zdrowsi od niego skazańcy umierali, a on trwał na modlitwie” – pisze Tomasz Terlikowski w biografii o. Kolbego. „14 sierpnia, w wigilię uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, hitlerowcom znudziło się czekanie na jego śmierć. Większość skazanych była już dawno martwa, ale w celi zostało jeszcze czterech. Trzech z nich leżało wyczerpanych głodem na podłodze, a przy nich, wciąż trwając na modlitwie, siedział ojciec Kolbe”.

Tym, który zabił zastrzykiem z fenolu jeszcze żyjących, był Hans Bock, więzień z nr. 5, przestępca ponoć skazany za defraudację.

„Zaraz po wyjściu esesmana z katem powróciłem do celi, gdzie znalazłem ojca Maksymiliana w pozycji siedzącej, opartego o tylną ścianę z oczami otwartymi, z głową pochyloną na bok. Pogodna czysta jego twarz, promieniała” – wspominał więzień Bruno Borgowiec.

Bock był jednym z trzydziestu kryminalistów, których Niemcy mianowali funkcyjnymi więźniami w Auschwitz zaraz na początku istnienia obozu. To oni, przywiezieni do Auschwitz 20 maja 1940 r. przez Palitzscha, kijami i pejczami powitali pierwszy transport do oświęcimskiego kacetu.

Hans Bock sprawował w Auschwitz „stanowisko starszego obozu szpitalnego. Najwyższą funkcję w tej strukturze pełnił do marca 1940 r., kiedy obozowy wydział polityczny udowodnił mu utrzymywanie stosunków homoseksualnych z innymi więźniami i nadużywanie morfiny” – pisze Andrzej Domagała w książce „Należał do przeciętnie złych…”. Bock był przenoszony do innych obozów, by ostatecznie umrzeć w podobozie w Łagiszy w kwietniu 1944 r. Powód śmierci – zatrucie morfiną.

Wielu więźniów, którzy zetknęli się z Auschwitz z Bockiem, nie miało o nim złego zdania. „W zasadzie był dobry. Niemców, prawdopodobnie za doznane krzywdy, nienawidził. Lubił i otaczał się wyłącznie Polakami, którzy nazywali go tatą” – wspominał Władysław Fejkiel.

Święty zakonnik

10 października 1982 r., plac Świętego Piotra w Rzymie zapełnił się liczną rzeszą wiernych. W tamtą niedzielę odbyła się uroczysta msza kanonizacyjnej, której przewodniczył papież.

– Od dzisiaj Kościół pragnie nazywać „świętym” człowieka, któremu dane było w sposób szczególnie dosłowny wypełnić powyższe słowa Odkupiciela – mówił Jan Paweł II w homilii wygłoszonej podczas kanonizacji błogosławionego o. Maksymiliana Marii Kolbego. – Oto bowiem pod koniec lipca 1941 r., kiedy na rozkaz obozowego dowódcy ustawiali się w jednym szeregu więźniowie przeznaczeni na śmierć głodową – ten człowiek: Maksymilian

Maria Kolbe wystąpił dobrowolnie, wyrażając gotowość pójścia na śmierć w zastępstwie jednego z nich. Gotowość ta została przyjęta i ojciec Maksymilian po upływie przeszło dwóch tygodni mąk głodowych został ostatecznie pozbawiony życia śmiercionośnym zastrzykiem w dniu 14 sierpnia 1941 r.

Jednym z tych, którzy przysłuchiwali się tamtej homilii, był jeden z najważniejszych polskich pisarzy w XX wieku Gustaw Herling-Grudziński, który dzień później notował w swym „Dzienniku pisanym nocą”, że ojciec Kolbe widział w KL Auschwitz „«nicość», wdeptywaną codziennie w ziemię niczym robactwo. W Oświęcimiu ocalił ją i wzniósł wysoko do nieba swoją ofiarę, podważając hitlerowską mistykę siły własną mistyką wiary”.

Herling-Grudziński przywoływał w swych zapiskach szkic Jana Józefa Lipskiego „Święty”, w którym pisarz słusznie zauważał, że „Obozy koncentracyjne służyły nie tylko represji i eksterminacji «elementów niepożądanych». Ich zadaniem było między innymi wskazanie fikcyjności etyki ludzkiego braterstwa – zasady podważającej najoczywiściej roszczenia rasowego elitaryzmu. Podludzie powinni byli ginąć wdeptywani w błoto jak robaki – masowo, lecz samotnie, anonimowo, bez godności należnej ofiarniczemu cierpieniu, w upodleniu i hańbie…”.

Ocalenie Franciszka Gajowniczka przez o. Maksymiliana Kolbego pokazuje, że człowieczeństwo nie zniknęło z Auschwitz tak, jak sobie tego życzyli jego niemieccy twórcy.

– On umocnił działalność obozowej grupy oporu – tajnej organizacji więźniarskiej, która od tego wydarzenia dzieliła czas na „przed” i „po” ofierze o. Maksymiliana. Wielu więźniów przeżyło obóz dzięki istnieniu i działalności tej organizacji. Ocalało nas niewielu, dwóch na stu. Ja dostąpiłem tej łaski, jestem jednym z tych dwóch. Franciszek Gajowniczek nie tylko ocalał, ale żył jeszcze 54 lata. Nasz święty współwięzień przede wszystkim ocalił w nas człowieczeństwo. Był duchowym pasterzem w komorze głodowej, wspierał, prowadził modlitwy, rozgrzeszał i wyprowadzał umierających znakiem krzyża na drugi świat. W nas,

ocalałych z selekcji, umocnił wiarę i nadzieję. Pośród tego zatracenia, terroru i zła przywrócił nadzieję – wspominał Michał Micherdziński.

Tomasz Terlikowski przywołuje w swojej książce jeszcze słowa innego więźnia – Mariana Kołodzieja:

„Na początku nie zdawaliśmy sobie sprawy ze znaczenia czynu o. Kolbego. Odczuwaliśmy ulgę, że to nie my; że myśmy się jeszcze jakoś uratowali. Potem dopiero dyskutowaliśmy o tym. Ksiądz, który «zrobił» Niepokalanów, Nagasaki, miał przyszłość przed sobą, miał 40 lat... Oddał życie za nieznanego sobie człowieka... Mnie nie byłoby na to stać. Ale ja mogłem być po prostu wyznaczony na śmierć głodową. Dlatego podarowałem swoje prace franciszkanom; bo o. Kolbe był na tym samym apelu, dał życie za drugiego, a tym samym za każdego innego człowieka. I to nas tak dowartościowało, że poczuliśmy się ludźmi, staraliśmy się być lepsi, nie szkodzić drugiemu”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe