21.37

„Najdrożsi Bracia i Siostry, o godzinie 21.37 nasz ukochany Ojciec Święty Jan Paweł II odszedł do Domu Ojca. Módlmy się za Niego” – przekazał wieczorem 2 kwietnia 2005 roku zgromadzonym na Placu Świętego Piotra wiernym kardynał Leonardo Sandri.
Świeca. Ilustracja poglądowa 21.37
Świeca. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Hierarcha wyznał później, że było to najtrudniejsze zadanie, z którym przyszło mu się zmierzyć w trakcie pełnienia swojej posługi w Kościele.

Czas się zatrzymał

Jak przyznał duchowny, „pokojem”, w którym umierał Jan Paweł II, był wówczas cały plac Świętego Piotra po brzegi wypełniony ludźmi chcącymi towarzyszyć papieżowi w odchodzeniu do wieczności. – Moje uczucia, gdy ogłaszałem tę smutną wiadomość, były ich uczuciami, całego ludu Bożego po stracie ukochanego ojca – mówił kardynał Sandri. – Powinniście być dumni, że daliście Kościołowi i światu tak niezwykłego człowieka – zwrócił się do polskich dziennikarzy watykański hierarcha, wspominając pontyfikat św. Jana Pawła II.

Reklama

– Był wieczór. W tle grał telewizor, rodzina kończyła dzień podniesionymi głosami, śmiechem. Ktoś przekrzykiwał szum wody, ktoś rozmawiał przez telefon. Cztery miesiące wcześniej byłam osobą spoza Kościoła, niewierzącą. Żyłam po swojemu, nieograniczona niczym poza własnym widzimisię. Cztery miesiące wcześniej każdy dzień przepleciony był strachem przed przemijaniem i zabawą, która miała ten strach zagłuszyć. Wtedy doznałam wielkiej łaski spotkania w swoim życiu Boga. I od czterech miesięcy żyłam innym życiem, uwolniona od strachu. I właśnie przygotowywałam się do ślubu. Dokładnie za tydzień miałam wyjść za mąż. Wymarzona sukienka czekała. Dom żył moim ślubem i po prostu wieczorną szamotaniną. Jeszcze się nie wyciszaliśmy, w każdej części domu pulsowało życie. Już wpół do dziesiątej. Ale jak zakończyć taki radosny dzień! Nikt nie ściszał głosu ani telewizora – opowiada w rozmowie ze mną Barbara Konarska, koordynatorka biegu „Tropem Wilczym” oraz Marszu Papieskiego. – I wtedy na ekranie pojawiło się ciemne tło, potem świeczka, której płomień zgasł, i w ten roześmiany dom wdarła się informacja, że Jan Paweł II umarł. Czas się zatrzymał. Jak to umarł? Przecież ja dopiero weszłam do Kościoła. Miałam zachwycić się naszym papieżem, poznać Go. Czułam, że straciłam coś bezpowrotnie. Że gdzieś obok mojego życia działo się coś ważnego, wielkiego, a ja już nigdy nie dotknę tego fenomenu działającego tak mocno na cały naród. Że nie byłam częścią jakiejś wielkiej wspólnoty – relacjonuje. – Dzisiaj, po 18 latach wiem, że nie wszystko mnie ominęło. Że sięgając do dorobku Jana Pawła II, dostałam swój kawałek spadku. Że nasz papież dotknął mnie refleksją, pokazał mi drugiego człowieka, najtrafniej jak tylko można nazwał mój świat, moją Polskę, moją duszę, moje słabości i moją wartość. Dziś wiem, że scheda po Janie Pawle II jest żywa i wystarczająco mocno celna, aby ożywiać i serce, i ducha, i potrzebę bycia dobrym. Jedyne, czego żałuję, to tego, że nigdy nie dane mi było przeżyć tego zachwytu Ojcem Świętym w tłumie równie głodnych Jego słów ludzi, tworzących pokolenie JPII

– dzieli się refleksją Konarska.

– Był to dla mnie bardzo trudny dzień, mocno przeżywałam chorobę i odejście św. Jana Pawła II. Wstrząsająca była dla mnie chwila, kiedy papież nie mógł już mówić. Człowiek żył zawsze ze świadomością, że on jest, a tu nagle Go zabrakło. Kiedy się urodziłam, papieżem był Jan Paweł II. Towarzyszył mi całe życie. Bardzo długo nie byłam świadoma tego, jak wielkim jest człowiekiem. Kiedyś nie byłam blisko Kościoła, ale z chwilą, kiedy zaczęło się to zmieniać, stopniowo odkrywałam format postaci naszego papieża. Kiedy Jan Paweł II nie mógł wypowiedzieć swojego ostatniego błogosławieństwa Urbi et Orbi i stało się jasne, że to mogą być ostatnie dni Jego ziemskiej posługi, w naszej parafii w Milanówku rozpoczęły się czuwania modlitewne w intencji Ojca Świętego – mówi w rozmowie ze mną Beata Paczek, szefowa zespołu muzycznego grupy pielgrzymkowej im. Św. Jana Pawła II. – Kiedy Jego stan był już bardzo ciężki, wierni zgromadzili się na wieczornym czuwaniu przed Najświętszym Sakramentem prowadzonym przez księdza z naszej parafii. Wszyscy byli zaproszeni na tę wspólną modlitwę. Nigdy tego nie zapomnę, ponieważ ludzie zaczęli się jednoczyć, to było niesamowite. Wszyscy byli w takim samym napięciu związanym z przeżywaną przez nas sytuacją choroby papieża. Modliliśmy się wtedy w kościele, śpiewaliśmy, bywały momenty ciszy, modlitwy spontanicznej. W pewnym momencie do kościoła wszedł ksiądz proboszcz, przyklęknął przed Najświętszym Sakramentem, wziął mikrofon i właśnie o godzinie 21.37 czy może dosłownie minutę później przekazał nam, że nasz ukochany Ojciec Święty odszedł do Ojca w Niebie. I w tym momencie w kościele rozległ się ogromny lament. Nie wiadomo, skąd nagle do kościoła zaczęli przybiegać ludzie, jakby chcieli szukać tu ratunku, jakiegoś pocieszenia związanego z tą sytuacją. Nie zapomnę nigdy także tego, jak drzwi kościoła rozwarły się z hukiem, wpadł młody chłopak i krzyknął: „Nie! Dlaczego On?”. To był, mówiąc kolokwialnie, „dresik”, który miał opinię chuligana. To było uderzające, że śmierć Jana Pawła II tak mocno poruszyła także ludzi, których wcześniej byśmy o to nie podejrzewali. Modliliśmy się dalej, odmówiliśmy Wieczny Odpoczynek za duszę Jana Pawła II. Trwaliśmy w adoracji, płakaliśmy. Kiedy rozchodziliśmy się do domów, towarzyszył nam ogromny smutek. Kiedy wróciłam do domu z kościoła, moi rodzice już spali. Weszłam cała zapłakana do ich łóżka i powiedziałam: „Mamo, Tato, On umarł”. Potem powiedziałam: „Teraz coś się zmieni, skończył się pewien etap życia”. Zaczęłam zastanawiać się, co będzie dalej. On był w moim życiu od zawsze, był oparciem, kimś tak bliskim jak rodzina. Poczułam, że muszę być na Jego pogrzebie i pojechałam tam. To także było niesamowite przeżycie duchowe

Reklama

– relacjonuje.

Choć na chwilę lepsi

– Początek kwietnia 2005 roku pamiętam bardzo dobrze, to był jeden z tych momentów, które zapadają w pamięć na długie lata. Była wiosna, święta wielkanocne niedawno się skończyły, ale zamiast wyczekiwać lata wszyscy żyliśmy myślą, że nadchodzi to, co nieuchronne. Towarzyszyło nam surrealne przeświadczenie, że polski papież, który dla mojego pokolenia był od zawsze, był kimś oczywistym, odchodzi. Wszyscy traktowaliśmy Go jak drugiego ojca, który odwiedza nas co kilka lat, spotyka się, rozmawia, żartuje i mówi, jak nie pogubić się w wielkim świecie. Kochaliśmy Go, a teraz bardzo baliśmy się pustki po nim – wspomina podczas rozmowy z mną Marian Kupidłowski, operator filmowy, twórca i reżyser filmu „Rajd” o Rajdzie Katyńskim. – Kiedy o wpół do dziesiątej zawyły syreny i zaczęły bić dzwony kościelne, było oczywiste, co się stało. Bez sensu było włączać telewizor albo radio, bo niczego więcej ponad to nie można było się już dowiedzieć. Instynktownie poszliśmy do kościoła. Nie chodziło tylko o modlitwę, ale też o poczucie wspólnoty, aby nie być samemu w takiej chwili. Po drodze spotykaliśmy takich samych ludzi, jak my: cichych, posępnych, w świetle latarni wyglądaliśmy jak cienie, które powoli suną w jednym kierunku. Chyba cała dzielnica zebrała się w kościele, który w naturalny sposób stał się dla nas schronieniem i miejscem, gdzie mogliśmy doświadczyć owej wspólnoty. Następne dni nie były lepsze. Trzeba było chodzić do pracy, ale była to praca na pół gwizdka, myśli były zaprzątnięte tylko jednym i ciągle było trudno uwierzyć w to, co się stało. Potem wszyscy wieczorem zaczęli chodzić w aleje Jana Pawła. Było tak dużo osób, że tramwaje musiały stanąć i zatrzymano ruch uliczny na całej długości alei. Stawiano znicze, śpiewano „Barkę”, modlono się, odmawiano różaniec. Jedna z największych arterii Warszawy na wiele dni stała się żywym pomnikiem naszej miłości do Jana Pawła – wspomina mężczyzna. – Potem zaczęliśmy być milsi dla siebie, nawet kibice zaczęli się godzić. Kiedy przechodziłem obok warsztatu samochodowego i usłyszałem dobiegające z niego zachrypnięte: „Mrówa! Mrówa! K...a! Papież umarł, a Ty ludzi chcesz kantować?!”, pomyślałem, że chociaż na chwilę staliśmy się lepsi

Reklama

– puentuje mój rozmówca.

Obronić – dla siebie i innych

– 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 odszedł od nas do Domu Ojca nasz ukochany, umiłowany Ojciec Święty, Jan Paweł II. Dziś od tego czasu minęło 18 lat. Miałam dar życia w czasie trwania Jego całego pontyfikatu, w Jego ojczyźnie, którą tak gorąco kochał i uczył kochać, miałam zaszczyt być członkiem Pokolenia JPII. O tej godzinie czas się zatrzymał, czuwaliśmy wówczas wszyscy dzięki środkom masowego przekazu – przy Nim, jak przy łożu ukochanego Ojca, wierząc, że kryzys choroby minie. A On na to pozwolił, pozwolił na bliskość świata. Kończył swój pontyfikat doświadczeniem trudnej i bolesnej niepełnosprawności, przeżywanej odważnie, w jedności z innymi chorymi i na oczach wszystkich. Wypełnił świadectwem swoje słowa z homilii „Świadek w języku biblijnym znaczy «martyr»”

– wspomina Joanna Płotnicka, dziennikarka i wieloletnia organizatorka pielgrzymek osób niepełnosprawnych. 

– Pracując od wielu lat z osobami niepełnosprawnymi i chorymi, śledziłam wówczas na bieżąco wszystko, co do nich i o nich mówił i pisał papież Polak. Uważał, że godność jest nierozerwalnie związana z faktem bycia człowiekiem, istnieje w każdym momencie życia, od pierwszej chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci, i nigdy jej się nie traci, a człowieka trzeba mierzyć miarą „serca”. Sercem! – przypomina Płotnicka. – Byłam świadkiem Jego świadectwa. Bo to nie były jedynie słowa – za nimi szły konsekwentne czyny. I dlatego miały niezwykłą moc prawdy. Jan Paweł II sam stał się świadectwem – wielkim ekspertem od cierpienia, doświadczanego od pierwszych lat swojego życia – dodaje – Rozpoczął swój pontyfikat od odwiedzin przebywającego w poliklinice Gemelli sparaliżowanego późniejszego kardynała Andrzeja M. Deskura. Odwiedzanie osób chorych i niepełnosprawnych uczynił głównymi punktami swych audiencji ogólnych i podróży apostolskich. Mawiał do nich: „Zajmijcie miejsce w sercu Kościoła”. Kochał ich, kochał nas wszystkich jak własną rodzinę – wspomina Płotnicka. – Pamiętam dar otrzymania Komunii Świętej z Jego rąk i pamiętam Jego oczy, w które zajrzałam z tak bliska, tak bardzo, bardzo zmęczone… Było to w Legnicy podczas pielgrzymki w 1997 roku. A przecież zawsze i do końca tak dzielnie służył nam wszystkim. I niepełnosprawni, i chorzy zawsze byli Mu bardzo bliscy. Na spotkaniach sadzani byli zawsze w pierwszych rzędach – wskazuje dziennikarka. – Kochał i był kochany. 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 świat się zatrzymał i zaległa wielka cisza… A potem rozległo się z różnych stron świata wołanie: „Santo Subito!” – przypomina. I dodaje: – Co we mnie najmocniej pozostało? Jego słowa na Westerplatte: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. […] Każdy z was znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba obronić tak, jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych”

Reklama

Tekst pochodzi z 13 (1783) numeru „Tygodnika Solidarność” z 2023 roku.


 

POLECANE
Tadeusz Płużański: Pilecki kontra Bartoszewski tylko u nas
Tadeusz Płużański: Pilecki kontra Bartoszewski

24 kwietnia 2015 r. w Warszawie zmarł Władysław Bartoszewski. Człowiek, który próbował przywłaszczyć sobie zasługi rtm. Witolda Pileckiego. Pilecki - dobrowolny więzień niemieckiego KL Auschwitz - został zamordowany strzałem w tył głowy 25 maja 1948 ….

RKW: Uchwała PKW otwiera szeroko drzwi fałszerstwom wyborczym gorące
RKW: Uchwała PKW otwiera szeroko drzwi fałszerstwom wyborczym

W dniu 23 kwietnia br. została opublikowana przez Państwową Komisję Wyborczą Uchwała Nr 165/2025 w sprawie wytycznych dla Obwodowych Komisji Wyborczych (OKW) w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej 2025.

Tȟašúŋke Witkó: Szyderczy śmiech rosyjskiej duszy tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Szyderczy śmiech rosyjskiej duszy

Marco Antonio Rubio, 72. sekretarz stanu USA, jest obecnie jednym z moich większych rozczarowań, jeśli chodzi o ocenę kadr tworzących administrację Donalda Trumpa. Gorzej od niego wypada jedynie Steven Charles Witkoff, Specjalny Wysłannik Stanów Zjednoczonych na Bliski Wschód, ale żadne to pocieszenie dla Rubio – człowieka odpowiedzialnego za całokształt polityki zagranicznej atomowego mocarstwa i wciąż światowego hegemona, które ponownie aspiruje do bezdyskusyjnego przewodzenia wolnym narodom.

Grecja nie chce imigrantów z Niemiec. Twarde stanowisko po wyroku sądu z ostatniej chwili
Grecja nie chce imigrantów z Niemiec. Twarde stanowisko po wyroku sądu

Niemiecki sąd zezwala na deportacje migrantów do Grecji, ale Ateny odmawiają ich przyjęcia, żądając najpierw sprawiedliwego podziału odpowiedzialności w UE – informuje Die Welt.

Prognoza pogody na weekend. Oto, co nas czeka z ostatniej chwili
Prognoza pogody na weekend. Oto, co nas czeka

IMGW wydało komunikat dotyczący pogody na najbliższy weekend - 26 i 27 kwietnia 2025 r.

Wówczas nikt nie wierzył. Zestawiono kadry z wieców Dudy i Nawrockiego z ostatniej chwili
"Wówczas nikt nie wierzył". Zestawiono kadry z wieców Dudy i Nawrockiego

Kandydat na prezydenta Karol Nawrocki spotkał się w piątek z mieszkańcami Koszalina, gdzie witały go tłumy. Publicysta Wojciech Mucha przypomniał wiec wyborczy z lutego 2015 roku przyszłego prezydenta Andrzeja Dudy.

Senator Piotr Woźniak usunięty z klubu Lewicy z ostatniej chwili
Senator Piotr Woźniak usunięty z klubu Lewicy

Klub Lewicy podczas posiedzenia zdecydował o usunięciu ze swoich szeregów senatora Piotra Woźniaka.

Powinniśmy wtedy przesłuchać Ziobrę. Sroka przyznaje się do błędu z ostatniej chwili
"Powinniśmy wtedy przesłuchać Ziobrę". Sroka przyznaje się do błędu

– Dzisiaj analizując wstecz to, co się wydarzyło i w którym miejscu bylibyśmy dzisiaj — tak, uważam, że powinniśmy wtedy przesłuchać Zbigniewa Ziobrę – stwierdziła w piątek szefowa komisji ds. Pegasusa Magdalena Sroka.

Marcin Romanowski objął ważne stanowisko na Węgrzech z ostatniej chwili
Marcin Romanowski objął ważne stanowisko na Węgrzech

Były wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski, który uzyskał azyl polityczny na Węgrzech, stanął na czele Polsko-Węgierskiego Instytutu Wolności w Budapeszcie.

Niespokojnie na granicy. Nowy komunikat Straży Granicznej Wiadomości
Niespokojnie na granicy. Nowy komunikat Straży Granicznej

Straż Graniczna regularnie publikuje raporty dotyczące wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej. Jak donosi, nie ustają ataki agresywnych migrantów.

REKLAMA

21.37

„Najdrożsi Bracia i Siostry, o godzinie 21.37 nasz ukochany Ojciec Święty Jan Paweł II odszedł do Domu Ojca. Módlmy się za Niego” – przekazał wieczorem 2 kwietnia 2005 roku zgromadzonym na Placu Świętego Piotra wiernym kardynał Leonardo Sandri.
Świeca. Ilustracja poglądowa 21.37
Świeca. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Hierarcha wyznał później, że było to najtrudniejsze zadanie, z którym przyszło mu się zmierzyć w trakcie pełnienia swojej posługi w Kościele.

Czas się zatrzymał

Jak przyznał duchowny, „pokojem”, w którym umierał Jan Paweł II, był wówczas cały plac Świętego Piotra po brzegi wypełniony ludźmi chcącymi towarzyszyć papieżowi w odchodzeniu do wieczności. – Moje uczucia, gdy ogłaszałem tę smutną wiadomość, były ich uczuciami, całego ludu Bożego po stracie ukochanego ojca – mówił kardynał Sandri. – Powinniście być dumni, że daliście Kościołowi i światu tak niezwykłego człowieka – zwrócił się do polskich dziennikarzy watykański hierarcha, wspominając pontyfikat św. Jana Pawła II.

Reklama

– Był wieczór. W tle grał telewizor, rodzina kończyła dzień podniesionymi głosami, śmiechem. Ktoś przekrzykiwał szum wody, ktoś rozmawiał przez telefon. Cztery miesiące wcześniej byłam osobą spoza Kościoła, niewierzącą. Żyłam po swojemu, nieograniczona niczym poza własnym widzimisię. Cztery miesiące wcześniej każdy dzień przepleciony był strachem przed przemijaniem i zabawą, która miała ten strach zagłuszyć. Wtedy doznałam wielkiej łaski spotkania w swoim życiu Boga. I od czterech miesięcy żyłam innym życiem, uwolniona od strachu. I właśnie przygotowywałam się do ślubu. Dokładnie za tydzień miałam wyjść za mąż. Wymarzona sukienka czekała. Dom żył moim ślubem i po prostu wieczorną szamotaniną. Jeszcze się nie wyciszaliśmy, w każdej części domu pulsowało życie. Już wpół do dziesiątej. Ale jak zakończyć taki radosny dzień! Nikt nie ściszał głosu ani telewizora – opowiada w rozmowie ze mną Barbara Konarska, koordynatorka biegu „Tropem Wilczym” oraz Marszu Papieskiego. – I wtedy na ekranie pojawiło się ciemne tło, potem świeczka, której płomień zgasł, i w ten roześmiany dom wdarła się informacja, że Jan Paweł II umarł. Czas się zatrzymał. Jak to umarł? Przecież ja dopiero weszłam do Kościoła. Miałam zachwycić się naszym papieżem, poznać Go. Czułam, że straciłam coś bezpowrotnie. Że gdzieś obok mojego życia działo się coś ważnego, wielkiego, a ja już nigdy nie dotknę tego fenomenu działającego tak mocno na cały naród. Że nie byłam częścią jakiejś wielkiej wspólnoty – relacjonuje. – Dzisiaj, po 18 latach wiem, że nie wszystko mnie ominęło. Że sięgając do dorobku Jana Pawła II, dostałam swój kawałek spadku. Że nasz papież dotknął mnie refleksją, pokazał mi drugiego człowieka, najtrafniej jak tylko można nazwał mój świat, moją Polskę, moją duszę, moje słabości i moją wartość. Dziś wiem, że scheda po Janie Pawle II jest żywa i wystarczająco mocno celna, aby ożywiać i serce, i ducha, i potrzebę bycia dobrym. Jedyne, czego żałuję, to tego, że nigdy nie dane mi było przeżyć tego zachwytu Ojcem Świętym w tłumie równie głodnych Jego słów ludzi, tworzących pokolenie JPII

– dzieli się refleksją Konarska.

– Był to dla mnie bardzo trudny dzień, mocno przeżywałam chorobę i odejście św. Jana Pawła II. Wstrząsająca była dla mnie chwila, kiedy papież nie mógł już mówić. Człowiek żył zawsze ze świadomością, że on jest, a tu nagle Go zabrakło. Kiedy się urodziłam, papieżem był Jan Paweł II. Towarzyszył mi całe życie. Bardzo długo nie byłam świadoma tego, jak wielkim jest człowiekiem. Kiedyś nie byłam blisko Kościoła, ale z chwilą, kiedy zaczęło się to zmieniać, stopniowo odkrywałam format postaci naszego papieża. Kiedy Jan Paweł II nie mógł wypowiedzieć swojego ostatniego błogosławieństwa Urbi et Orbi i stało się jasne, że to mogą być ostatnie dni Jego ziemskiej posługi, w naszej parafii w Milanówku rozpoczęły się czuwania modlitewne w intencji Ojca Świętego – mówi w rozmowie ze mną Beata Paczek, szefowa zespołu muzycznego grupy pielgrzymkowej im. Św. Jana Pawła II. – Kiedy Jego stan był już bardzo ciężki, wierni zgromadzili się na wieczornym czuwaniu przed Najświętszym Sakramentem prowadzonym przez księdza z naszej parafii. Wszyscy byli zaproszeni na tę wspólną modlitwę. Nigdy tego nie zapomnę, ponieważ ludzie zaczęli się jednoczyć, to było niesamowite. Wszyscy byli w takim samym napięciu związanym z przeżywaną przez nas sytuacją choroby papieża. Modliliśmy się wtedy w kościele, śpiewaliśmy, bywały momenty ciszy, modlitwy spontanicznej. W pewnym momencie do kościoła wszedł ksiądz proboszcz, przyklęknął przed Najświętszym Sakramentem, wziął mikrofon i właśnie o godzinie 21.37 czy może dosłownie minutę później przekazał nam, że nasz ukochany Ojciec Święty odszedł do Ojca w Niebie. I w tym momencie w kościele rozległ się ogromny lament. Nie wiadomo, skąd nagle do kościoła zaczęli przybiegać ludzie, jakby chcieli szukać tu ratunku, jakiegoś pocieszenia związanego z tą sytuacją. Nie zapomnę nigdy także tego, jak drzwi kościoła rozwarły się z hukiem, wpadł młody chłopak i krzyknął: „Nie! Dlaczego On?”. To był, mówiąc kolokwialnie, „dresik”, który miał opinię chuligana. To było uderzające, że śmierć Jana Pawła II tak mocno poruszyła także ludzi, których wcześniej byśmy o to nie podejrzewali. Modliliśmy się dalej, odmówiliśmy Wieczny Odpoczynek za duszę Jana Pawła II. Trwaliśmy w adoracji, płakaliśmy. Kiedy rozchodziliśmy się do domów, towarzyszył nam ogromny smutek. Kiedy wróciłam do domu z kościoła, moi rodzice już spali. Weszłam cała zapłakana do ich łóżka i powiedziałam: „Mamo, Tato, On umarł”. Potem powiedziałam: „Teraz coś się zmieni, skończył się pewien etap życia”. Zaczęłam zastanawiać się, co będzie dalej. On był w moim życiu od zawsze, był oparciem, kimś tak bliskim jak rodzina. Poczułam, że muszę być na Jego pogrzebie i pojechałam tam. To także było niesamowite przeżycie duchowe

Reklama

– relacjonuje.

Choć na chwilę lepsi

– Początek kwietnia 2005 roku pamiętam bardzo dobrze, to był jeden z tych momentów, które zapadają w pamięć na długie lata. Była wiosna, święta wielkanocne niedawno się skończyły, ale zamiast wyczekiwać lata wszyscy żyliśmy myślą, że nadchodzi to, co nieuchronne. Towarzyszyło nam surrealne przeświadczenie, że polski papież, który dla mojego pokolenia był od zawsze, był kimś oczywistym, odchodzi. Wszyscy traktowaliśmy Go jak drugiego ojca, który odwiedza nas co kilka lat, spotyka się, rozmawia, żartuje i mówi, jak nie pogubić się w wielkim świecie. Kochaliśmy Go, a teraz bardzo baliśmy się pustki po nim – wspomina podczas rozmowy z mną Marian Kupidłowski, operator filmowy, twórca i reżyser filmu „Rajd” o Rajdzie Katyńskim. – Kiedy o wpół do dziesiątej zawyły syreny i zaczęły bić dzwony kościelne, było oczywiste, co się stało. Bez sensu było włączać telewizor albo radio, bo niczego więcej ponad to nie można było się już dowiedzieć. Instynktownie poszliśmy do kościoła. Nie chodziło tylko o modlitwę, ale też o poczucie wspólnoty, aby nie być samemu w takiej chwili. Po drodze spotykaliśmy takich samych ludzi, jak my: cichych, posępnych, w świetle latarni wyglądaliśmy jak cienie, które powoli suną w jednym kierunku. Chyba cała dzielnica zebrała się w kościele, który w naturalny sposób stał się dla nas schronieniem i miejscem, gdzie mogliśmy doświadczyć owej wspólnoty. Następne dni nie były lepsze. Trzeba było chodzić do pracy, ale była to praca na pół gwizdka, myśli były zaprzątnięte tylko jednym i ciągle było trudno uwierzyć w to, co się stało. Potem wszyscy wieczorem zaczęli chodzić w aleje Jana Pawła. Było tak dużo osób, że tramwaje musiały stanąć i zatrzymano ruch uliczny na całej długości alei. Stawiano znicze, śpiewano „Barkę”, modlono się, odmawiano różaniec. Jedna z największych arterii Warszawy na wiele dni stała się żywym pomnikiem naszej miłości do Jana Pawła – wspomina mężczyzna. – Potem zaczęliśmy być milsi dla siebie, nawet kibice zaczęli się godzić. Kiedy przechodziłem obok warsztatu samochodowego i usłyszałem dobiegające z niego zachrypnięte: „Mrówa! Mrówa! K...a! Papież umarł, a Ty ludzi chcesz kantować?!”, pomyślałem, że chociaż na chwilę staliśmy się lepsi

Reklama

– puentuje mój rozmówca.

Obronić – dla siebie i innych

– 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 odszedł od nas do Domu Ojca nasz ukochany, umiłowany Ojciec Święty, Jan Paweł II. Dziś od tego czasu minęło 18 lat. Miałam dar życia w czasie trwania Jego całego pontyfikatu, w Jego ojczyźnie, którą tak gorąco kochał i uczył kochać, miałam zaszczyt być członkiem Pokolenia JPII. O tej godzinie czas się zatrzymał, czuwaliśmy wówczas wszyscy dzięki środkom masowego przekazu – przy Nim, jak przy łożu ukochanego Ojca, wierząc, że kryzys choroby minie. A On na to pozwolił, pozwolił na bliskość świata. Kończył swój pontyfikat doświadczeniem trudnej i bolesnej niepełnosprawności, przeżywanej odważnie, w jedności z innymi chorymi i na oczach wszystkich. Wypełnił świadectwem swoje słowa z homilii „Świadek w języku biblijnym znaczy «martyr»”

– wspomina Joanna Płotnicka, dziennikarka i wieloletnia organizatorka pielgrzymek osób niepełnosprawnych. 

– Pracując od wielu lat z osobami niepełnosprawnymi i chorymi, śledziłam wówczas na bieżąco wszystko, co do nich i o nich mówił i pisał papież Polak. Uważał, że godność jest nierozerwalnie związana z faktem bycia człowiekiem, istnieje w każdym momencie życia, od pierwszej chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci, i nigdy jej się nie traci, a człowieka trzeba mierzyć miarą „serca”. Sercem! – przypomina Płotnicka. – Byłam świadkiem Jego świadectwa. Bo to nie były jedynie słowa – za nimi szły konsekwentne czyny. I dlatego miały niezwykłą moc prawdy. Jan Paweł II sam stał się świadectwem – wielkim ekspertem od cierpienia, doświadczanego od pierwszych lat swojego życia – dodaje – Rozpoczął swój pontyfikat od odwiedzin przebywającego w poliklinice Gemelli sparaliżowanego późniejszego kardynała Andrzeja M. Deskura. Odwiedzanie osób chorych i niepełnosprawnych uczynił głównymi punktami swych audiencji ogólnych i podróży apostolskich. Mawiał do nich: „Zajmijcie miejsce w sercu Kościoła”. Kochał ich, kochał nas wszystkich jak własną rodzinę – wspomina Płotnicka. – Pamiętam dar otrzymania Komunii Świętej z Jego rąk i pamiętam Jego oczy, w które zajrzałam z tak bliska, tak bardzo, bardzo zmęczone… Było to w Legnicy podczas pielgrzymki w 1997 roku. A przecież zawsze i do końca tak dzielnie służył nam wszystkim. I niepełnosprawni, i chorzy zawsze byli Mu bardzo bliscy. Na spotkaniach sadzani byli zawsze w pierwszych rzędach – wskazuje dziennikarka. – Kochał i był kochany. 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 świat się zatrzymał i zaległa wielka cisza… A potem rozległo się z różnych stron świata wołanie: „Santo Subito!” – przypomina. I dodaje: – Co we mnie najmocniej pozostało? Jego słowa na Westerplatte: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. […] Każdy z was znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba obronić tak, jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych”

Reklama

Tekst pochodzi z 13 (1783) numeru „Tygodnika Solidarność” z 2023 roku.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe