[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Jedyny przypadek niemożliwy bez Boga
![Skrzyżowane topory [Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak OV: Jedyny przypadek niemożliwy bez Boga](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c/uploads/news/136012/17403375956df2a25e08cd0f01109172.png)
Z Bogiem czy bez?
Wierzymy w to, że Bóg trwa w swojej mocy stwórczej przez cały czas - lub raczej poza czasem, w wieczności - jednak my, jako istoty poddane wymiarowi czasu możemy to ująć jako nieustający proces stwarzania świata i nas samych w każdej sekundzie naszego życia. Nie może być zatem mowy, by cokolwiek było w nas możliwe bez tej ingerencji, bo gdyby Bóg nie stwarzał, to po prostu byśmy zniknęli. Wierzymy także w istnienie łaski miłości, wiary i nadziei, które jako tzw. cnoty teologalne są na nas wylewane a priori. Bóg ma zatem udział we wszelkich aktami owych cnót, bez względu na to, czy są one czynione w Jego imię czy nie. Jednak na potrzeby tego krótkiego rozważania, mówiąc o tym, co jesteśmy lub nie jesteśmy w stanie robić bez Boga, mam na myśli to, co w naszym mniemaniu jesteśmy lub nie jesteśmy zdolni bez Niego czynić.
Tłumaczenie sobie świata
Otóż dawniej wydawało mi się, że jest wiele takich sytuacji, których człowiek nie jest w stanie przeżyć w pominięciem Bożej obecności. Do nich zaliczały się na przykład: przeżywanie cierpienia, agonia, poświęcenie, sytuacje bezpośredniego zagrożenia życia. Istnieje nawet powiedzenie: „jak trwoga, to do Boga”. Dziś jednak wiemy, że dla chcącego ludzkiego umysłu nie ma „nic” trudnego i to zarówno w sferze ideologicznej, jak i rozumowo-twórczej. Już wyjaśniam o co mi chodzi. Mianowicie na płaszczyźnie ideologicznej, wiara (sic!) w przypadkowość praw rządzących wszechświatem, samowystarczalność ludzkiego umysłu i tzw. proces „samolubnego genu” pomagają człowiekowi tłumaczyć świat zgoła inaczej - niż z Bogiem w centrum stworzenia - opierając się na swoistych „prawdach wiary” przyjętego systemu przekonań. W konsekwencji tego człowiek staje zatem w obliczu bólu i śmierci, będąc zmuszonym, by owe stany nazywać i tłumaczyć i móc zachować w sercu jakikolwiek sens własnego istnienia.
W horyzoncie odkrywczym z kolei uczymy się „nie potrzebować” Boga w cierpieniu, poprzez nowe wynalazki naukowe i technologiczne, które same z siebie są dobre, np. zaawansowane środki przeciwbólowe. Oswajamy nawet zjawisko tak skrajnego doświadczenia, jak śmierć, przez przejęcie nad nią pewnej formy kontroli i uczynienie jej w tej opcji bezbolesną. Mam na myśli, rzecz jasna, coraz „popularniejszą” w zachodnich społeczeństwach eutanazję.
Pomoc bliźniemu
Można pomyśleć, że w czynieniu dobrze bliźniemu już na pewno Boga wszyscy potrzebujemy, ale nie. Jeśli żyjemy w zasobnych społeczeństwach, w których rodzi się stosunkowo mało dzieci a większość z nich jest pieczołowicie otaczana opieką i czułością, to nie mając niemal żadnych złych doświadczeń, ludzie nie borykają się z wewnętrznymi przeszkodami w wyciąganiu ręki, zwłaszcza, że dają z tego, na czym często im zbywa. Już C.S. Lewis w „Chrześcijaństwie po prostu” pisał o tym, by nie porównywać stopnia zażyłości z Bogiem u osób o różnym starcie i historii życia, bo ktoś wychowany w środowisku patologicznym lub w przemocy, może przejść wielką drogę z Bogiem, by znaleźć się w miejscu, w którym startuje ktoś inny, kto takich doświadczeń nie miał i choć uznawany jest za dobrego, tak naprawdę czyni to bez wysiłku. Łatwo jest wtedy być miłym i nie potrzebuje się do tego świadomej duchowej łączności ze Stwórcą. Tak naprawdę nawet w wielu aktach o charakterze religijnym możemy kierować się nie tyle potrzebą bycia z Bogiem, co przyzwyczajeniem lub jakaś formą fundamentalizmu.
- Franciszek w szpitalu: nastąpił kryzys oddechowy, potrzebna była także transfuzja
- Franciszek pisze do wiernych: proszę was o modlitwę za mnie
- Ewangelia na VII Niedzielę Zwykłą z komentarzem [video]
- [Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak: Wiara szukająca zrozumienia
Jedyny wypadek nie oderwany od Boga
A więc skoro „nie potrzebujemy” Boga w tłumaczeniu sobie świata, „nie potrzebujemy" Go w bólu, który możemy na różne sposoby uśmierzyć np. poprzez wyrzucenie i zakup nowego, zamiast naprawy tego, co się zepsuło, również na gruncie relacji, „nie potrzebujemy” Go w śmierci, do której służyć mogą specjalne kapsuły, w dobrobycie coraz mniej kosztuje nas przelew na organizacje charytatywne, a czasem nie potrzebujemy Go nawet w religii, to gdzie na pewno nie poradzimy sobie bez obecności Boga? Jego świadomie wybranej obecności? W miłości nieprzyjaciół. To bodaj jedyny fenomen, którego nie udało nam się, jako ludzkości, jeszcze od Boga oderwać - pamięć zadanego bólu, przyznanie się do niego i jednoczesne życzenie zbawienia, uwolnienie serca od nienawiści i wewnętrzna gotowość wybaczenia, leży całkowicie poza naszymi samodzielnymi zdolnościami. Nie tam, gdzie bogactwo, nie tam, gdzie dobroć ludzka (wiem, że to brzmi kontrowersyjnie), nie tam, gdzie brak bólu i smutku, ale tam, gdzie miłość nieprzyjaciół w ludzkich sercach - tam na pewno znajdziecie Boga. Nie znaczy to oczywiście, że nie znajdziecie Go pośród dobrych lub zasobnych, ani innych z wymienionych powyżej. Mówię po prostu, gdzie na pewno Go znajdziecie - gdzie kilka osób, tam co najmniej kilka konfliktów, a gdzie cała wspólnota ludzi, tam potrzebny cały ogrom miłości nieprzyjaciół. Gdy taka wspólnota trwa we wzajemnej miłości, tam Bóg przebywa z całą pewnością.