Artyści to nie są wyłącznie ludzie sukcesu

Artyści to ludzie wrażliwi i utalentowani, ale jeśli chodzi o organizację własnego życia, wielu z nich sobie nie radziło i nie radzi sobie do dziś. Polska Fundacja Muzyczna jest od tego, żeby im pomóc – mówi Tomasz Kopeć, prezes Polskiej Fundacji Muzycznej, w rozmowie z Bartoszem Boruciakiem.
muzyka
muzyka / stock snap @ Trinity Kubassek

– Pierwszy raz widziałem Cię w filmie „Nakręceni, czyli szołbiznes po polsku” Sylwestra Latkowskiego. Byłeś jedyną odważną osobą, która pokazała twarz i mówiła o kulisach polskiego przemysłu fonograficznego.

– Wziąłem udział w tym filmie, chociaż to już była końcówka mojej działalności w kompanii muzycznej Pomaton EMI. Operatorzy przyszli do firmy i mogli podpatrywać naszą pracę, tak, jak naprawdę wyglądała.

– Jacy ludzie do Ciebie przychodzili, żeby ubić z Tobą interes życia?

– Wyglądało to zupełnie inaczej. Firma miała markę, topowych polskich artystów i zespoły. Nie było hochsztaplerki ani interesów życia. Jednak było wiele projektów nie do końca gotowych do publikacji. Moja praca – czego ludzie nie zdawali i nie zdają sobie sprawy – polegała przede wszystkim na odmawianiu.

– Na sto propozycji z ilu rezygnowałeś?

– Firma w ciągu roku była w stanie wydać trzydzieści płyt rocznie z zapleczem marketingowym i promocyjnym. Natomiast rocznie otrzymywałem 300 demówek. Odpowiedź jest oczywista.

Czytaj także: Skandal! Zapytaliśmy szefa Kancelarii Sejmu o niewpuszczenie dziennikarzy z powodu koszulek
 

– Jakim szefem był Tomasz Kopeć?

– Nie każdemu jest łatwo ze mną pracować. Zawsze miałem wymagania co do każdej płyty, którą wydawałem, a wydaliśmy ich ponad 500. Z każdej z nich chciałem być dumny.

– Która płyta najlepiej się sprzedała w Pomatonie?

– Nie mam takich danych. Jednak z tego, co pamiętam, debiutancka płyta Edyty Górniak „Dotyk” sprzedała się w ponad 400 tysiącach egzemplarzy. To były duże wyniki. „Złota Kolekcja” to były milionowe nakłady. Podejrzewam, że każdy miłośnik polskiej muzyki ma chociaż jedną z płyt, bo wyszło ich ze 150 czy 200. 

Czytaj także: Oficjalnie: Killian Mbappe podjął decyzję ws. swojej przyszłości

– I kasety!

– Oczywiście kasety też. Kiedyś 90% sprzedaży stanowiły kasety, a 10% płyty. Pamiętam, gdy cieszyliśmy się, jak sprzedaż płyt wzrosła do 20%. Wtedy Polacy byli konserwatywni w rozwoju technologii i głównie sprzedawały się kasety. 

– Jak wtedy walczyło się z piractwem?

– Każda moja działalność była obarczona walką z piractwem – zarówno fonograficzna, jak i teraz w firmie, która jest dystrybutorem filmów. Przez całe życie ja i firmy, w których miałem okazję pracować, straciliśmy co najmniej pięćdziesiąt procent przychodu przez piractwo. Do walki z piractwem utworzyliśmy Związek Producentów Audio Video, który funkcjonuje do dziś.

– Jesteś prezesem Polskiej Fundacji Muzycznej. Czym się ona zajmuje?

– Zajmuje się niesieniem pomocy ludziom muzyki oraz ich bliskim znajdującym się w trudnych sytuacjach. Mamy w statucie zapis, że możemy również upamiętniać osoby znaczące dla polskiego środowiska muzycznego.

– W jaki sposób?

– Z projektów, które zrealizowaliśmy, było przede wszystkim ufundowanie i postawienie pięknego nagrobka na Białorusi Gienkowi Losce. Tak samo było przy okazji nagrobku Grzesia Grzyba, tragicznie zmarłego perkusisty. Oprócz tego pracujemy nad stronami internetowymi, które będą poświęcone polskim artystom. Fundacja jest organizacją pożytku publicznego od samego początku. Nie prowadzi działalności gospodarczej, nie zarabia, nie jest firmą, nie komercjalizuje żadnych działań. Jedynym przychodem stałym jest możliwość odpisania dla naszej fundacji 1,5% własnego podatku.

– Tęsknisz za wytwórnią?

– Wywodzę się z tzw. romantycznego pokolenia szefów firm fonograficznych. U nas rzeczywiście wszystko zaczynało się od muzyki. Teraz wyłącznie myśli się o liczbach. I pod te liczby tworzy się muzykę. Muzyka się zautomatyzowała. Każdy lubił czekać na płytę ukochanego artysty, teraz nie ma czasu na czekanie. Staram się być na bieżąco z nowymi utworami, ale to nie jest dla mnie łatwe, żeby przesłuchać wszystkich nowości na rynku. Jednak trzeba to robić po to, żeby nie wypaść z muzycznych orbit. 

– Nie chciałbyś być znowu prezesem wytwórni muzycznej?

– Mój czas minął. Wyczerpałem się, wydając ponad 500 albumów. To jest branża dla ludzi młodszych ode mnie. Ja już z tego wyrosłem.

– Twój największy sukces jako wydawca?

– Zdecydowanie Złota Kolekcja. Dobrze wspominam wydanie Listy Przebojów Programów Trzeciego z Markiem Niedźwieckim. Będąc przy radiu, rzecz też się tyczy Lata z Radiem z Romanem Czejarkiem. Mój osobisty sukces to wydanie pełnej dyskografii Marka Grechuty. 

– Jednak do dziś wielu artystów narzeka na wytwórnie. Głównie raperzy, którzy Twojej firmie przeznaczyli kilka wersów o negatywnym wydźwięku.

– Chłopaki z Molesty – bo o nich mówisz – mimo wszystko związali się z naszą firmą. To było piekielnie trudne zadanie. Z założenia dla tego typu zbuntowanych chłopaków i hiphopowców duża firma to był obciach, to była kompletna żenada. Udało się też dzięki Hirkowi Wronie doprowadzić do spotkania z nimi. Pamiętam, mówiłem o tym w filmie „Skandal. Ewenement Molesty”. Chłopcy dostali możliwość nagrywania własnych płyt, jeszcze poprosiłem ich, żeby przyprowadzali inne zespoły, dzięki temu mogliby być ich menedżerami, mieć udziały ich w zyskach. Tak powstała tzw. Baza Label. Potem Vienio powiedział, że ludzie z wytwórni budowali domy, a oni, raperzy, mieli na zapiekanki. Pamiętam, że chłopaków nigdy pieniądze się nie trzymały i naprawdę dużym wyzwaniem było przypilnowanie ich, żeby zaliczka w drodze z firmy do studia nie wyparowała w tajemniczych okolicznościach. Bardzo szanuję kolegów za wszystkie działania muzyczne. Mamy kontakt do dziś, no ale legenda musi trwać, więc niech będzie, że myśmy budowali domy, a oni mieli tylko na zapiekanki. 

– Obecnie polscy raperzy przestali się obrażać na duże firmy fonograficzne i wielu z nich współpracuje z nimi przy okazji wydawania płyt. 

– Byłem inicjatorem tzw. kontraktów produkcja i dystrybucja. Artyści zakładali małe firmy, ale wykańczała ich produkcja, dystrybucja i działania promocyjne. Z kolei myśmy mieli siłę w tych działaniach, mieliśmy fachowców od tego, więc mogliśmy się tym podzielić. Budując kontrakt taki, że właścicielem nagrań - które sami robili - były te małe firmy bądź zespoły, a myśmy pomagali im, produkując nośniki, przeprowadzając cały proces dystrybucyjny. Artyści odpowiadali za marketing i promocję. Wielu artystów u nas tak funkcjonowało z pozytywnym skutkiem. 

– I do dziś wielu artystów idzie tą ścieżką.

– I to jest bardzo dobra ścieżka. 

– Serwisy streamingowe. Za czy przeciw?

– Oczywiście, że za. 

– Jednak są ludzie, którzy kupują muzykę na nośnikach fizycznych. 

– Kolekcjonerstwo muzyczne to jest coś fantastycznego. Filmowe również. Najlepiej sprzedają się rzeczy kolekcjonerskie w limitowanych nakładach. 

– Z branży muzycznej przeniosłeś się do branży filmowej. Co tam robisz?

– Jestem związany z firmą Galapagos, którą założył Andrzej Łudziński, wieloletni szef Warner Home Video w Polsce w czasach, kiedy ta firma zatrudniała 70 osób, bo tyle było potrzeba, żeby obsłużyć rynek VHS-ów. W każdym bloku w Polsce były co najmniej dwie wypożyczalnie i każda musiała mieć na przykład „Matrixa” na VHS-ie i to były po prostu tiry towaru. Później Warner wycofał się z bezpośredniej obecności jako firma nie tylko na rynku polskim. Następnie powstała firma Galapagos, do której Andrzej mnie zaprosił, w Galapagos robiliśmy przez jakiś czas też muzykę, ale przede wszystkim to był i jest dystrybutor filmowy. 

– Wracam do muzyki. Czy będąc artystą, lepiej iść do wytwórni czy nie?

– Na dobry początek warto działać samodzielnie w mniejszych grupach współpracowników. Robić rzeczy do internetu, żeby tam zaistnieć, potem prędzej czy później duża firma odezwie się do wykonawcy. Wysyłanie demówek obecnie nic nie daje. Warto stawiać na bliskich współpracowników, żeby tworzyć wartościowe rzeczy. 

– Wróćmy jeszcze do Polskiej Fundacji Muzycznej. 

– Wcześniej mnie pytałeś, czy będę gdzieś jeszcze prezesem. Ja po czasach Pomatonu wiedziałem jedno – oprócz tego, że głównie odmawiałem, to jeszcze zorientowałem się, że mam kontakt ze środowiskiem artystów i to nie są wyłącznie ludzie sukcesu, jak się wszystkim wydaje. Dostrzegałem wiele problemów w środowisku, o którym nikt nic nie wiedział. To byli ludzie wrażliwi i utalentowani, ale jeśli chodzi o samą organizację własnego życia, wielu sobie nie radziło i nie radzi sobie do dzisiaj. Polska Fundacja Muzyczna jest od tego, żeby im pomóc. Chcę się odwdzięczyć za to, co środowisko mi dało w czasach, gdy byłem wydawcą ich płyt. Artyści są moimi kumplami i mam potrzebę, żeby im pomagać. Nigdy nie będziemy mieć ambicji być olbrzymią fundacją, ale będziemy się starać pomagać artystom, na tyle, ile starczy nam sił, zdrowia i pieniędzy. Warto z nami kontaktować się za pośrednictwem naszej strony internetowej pfm.waw.pl. Tam jest dużo informacji na temat działalności naszej fundacji.

– Kim dziś jest Tomasz Kopeć?

– Jest cały czas aktywną osobą blisko polskiego rynku muzycznego. Nie jestem w głównym nurcie, chociaż śledzę go nieustannie. Stoję na uboczu. Zawsze chętnie się spotkam, doradzę, porozmawiam, poszukam rozwiązań, ale przede wszystkim prowadzę Polską Fundację Muzyczną, która po tylu latach stała się ważnym składnikiem polskiego rynku muzycznego. Chociaż byłbym szczęśliwy, gdybym mógł ją zamknąć, ale tak nie jest i nie będzie. Zarówno państwo i jego różne instytucje nie zorganizują się tak, żeby działać w sposób, by artyści nie popadali w różne życiowe kłopoty. Poza tym sama natura artystów jest taka, że tacy ludzie o pewnych rzeczach nie pomyślą, o wielu zapomnią, niektórych nie ogarną. A to potem odbija się na jego zdrowiu i komforcie życia w późniejszych latach. Sama praca w fundacji sprawia mi dużo satysfakcji i frajdy, bo pomaganie jest po prostu fajne. Trzeba robić swoje, bo zawsze można komuś pomóc, a ludzi, którzy potrzebują pomocy, jest bardzo dużo. 

 


 

POLECANE
Droga S7 całkowicie zablokowana. „Stoimy od godzin, nie mamy jedzenia ani picia” [WIDEO] z ostatniej chwili
Droga S7 całkowicie zablokowana. „Stoimy od godzin, nie mamy jedzenia ani picia” [WIDEO]

We wtorek wieczorem sytuacja na drodze ekspresowej S7 gwałtownie się pogarsza. Z powodu intensywnych opadów śniegu część trasy została całkowicie zablokowana w obu kierunkach, a kierowcy od wielu godzin stoją w korkach. Jak informuje TVN24, w trybie alarmowym ściągane są dodatkowe patrole policji, a akcję utrudnia fakt, że w zaspach utknął również... pług.

Awaria ciepłownicza w Gdańsku. Setki osób bez ogrzewania z ostatniej chwili
Awaria ciepłownicza w Gdańsku. Setki osób bez ogrzewania

Poważna awaria sieci ciepłowniczej w Gdańsku. Bez ogrzewania i ciepłej wody pozostaje co najmniej kilkuset odbiorców w dzielnicy Orunia Górna–Gdańsk Południe.

Rządowy projekt ws. osoby najbliższej. Jest stanowisko Prezydenta RP z ostatniej chwili
Rządowy projekt ws. "osoby najbliższej". Jest stanowisko Prezydenta RP

Przyjęty przez rząd projekt ustawy o statusie osoby najbliższej przenosi przywileje małżeńskie na związki partnerskie; nie ma na to zgody prezydenta – podkreślił we wtorek szef gabinetu prezydenta Paweł Szefernaker.

Macron ogra Niemców? Startuje wyścig o względy Putina tylko u nas
Macron ogra Niemców? Startuje wyścig o względy Putina

Emmanuel Macron sygnalizuje gotowość do wznowienia dialogu z Władimirem Putinem, co wywołuje napięcia wewnątrz Unii Europejskiej i niepokój w Berlinie. Francuska inicjatywa uruchamia nową rywalizację o wpływy w relacjach z Rosją w momencie, gdy Europa szuka wspólnej strategii wobec wojny na Ukrainie i zmieniającej się polityki USA.

Groźna awaria na popularnym stoku narciarskim. Blisko 80 osób utknęło na wyciągu w śnieżycy z ostatniej chwili
Groźna awaria na popularnym stoku narciarskim. Blisko 80 osób utknęło na wyciągu w śnieżycy

Na stoku narciarskim Czarny Groń w miejscowości Rzyki doszło do poważnej awarii. Wyciąg krzesełkowy zatrzymał się podczas intensywnej śnieżycy, a na wysokości utknęło blisko 80 osób. Na miejsce skierowano straż pożarną oraz specjalistyczne grupy ratownicze.

Kiedy wojna na Ukrainie nie dobiegnie końca? Nowe wyliczenia ekspertów z ostatniej chwili
Kiedy wojna na Ukrainie nie dobiegnie końca? Nowe wyliczenia ekspertów

Tygodnik "Economist" przytacza przewidywania ekspertów z Good Judgment - firmy specjalizującej się w prognozach politycznych i gospodarczych - na 2026 rok. W ich ocenie prawdopodobieństwo, że wojna Rosji przeciw Ukrainie nie skończy się przed 1 stycznia 2027 roku, wynosi 74 proc.

Beata Szydło: W Brazylii i Argentynie zużywa się więcej pestycydów, niż w całej UE łącznie z ostatniej chwili
Beata Szydło: W Brazylii i Argentynie zużywa się więcej pestycydów, niż w całej UE łącznie

"Przez lata budowaliśmy zdrową, czystą produkcję żywności, żeby teraz otworzyć rynek dla chemicznej żywności z Mercosur" – wskazuje Beata Szydło na platformie X, nawiązując do próby przeforsowania przez Brukselę umowy z krajami Mercosur.

Pilny komunikat dla odbiorców energii z PGE z ostatniej chwili
Pilny komunikat dla odbiorców energii z PGE

Ministerstwo Energii wydało pilne ostrzeżenie dla odbiorców energii. Chodzi o wiadomości e-mail i SMS, w których oszuści podszywają się pod instytucje państwowe oraz spółki energetyczne, próbując wyłudzić dane osobowe i pieniądze.

Zełenski: Omawiamy rozmieszczenie wojsk USA na Ukrainie z ostatniej chwili
Zełenski: Omawiamy rozmieszczenie wojsk USA na Ukrainie

Ukraina rozmawia z prezydentem USA Donaldem Trumpem i przedstawicielami koalicji chętnych możliwość rozmieszczenia amerykańskich wojsk w ramach gwarancji bezpieczeństwa, jednak decyzja zależy od Waszyngtonu – oświadczył we wtorek prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.

Pilny komunikat dla mieszkańców Elbląga z ostatniej chwili
Pilny komunikat dla mieszkańców Elbląga

Urząd miasta w Elblągu wydał pilny komunikat dla mieszkańców. Z powodu trudnych warunków pogodowych odwołano miejską zabawę sylwestrową, a także zamknięto fragment Bulwaru Zygmunta Augusta. W mieście obowiązuje alarm przeciwpowodziowy, a służby prowadzą działania zabezpieczające.

REKLAMA

Artyści to nie są wyłącznie ludzie sukcesu

Artyści to ludzie wrażliwi i utalentowani, ale jeśli chodzi o organizację własnego życia, wielu z nich sobie nie radziło i nie radzi sobie do dziś. Polska Fundacja Muzyczna jest od tego, żeby im pomóc – mówi Tomasz Kopeć, prezes Polskiej Fundacji Muzycznej, w rozmowie z Bartoszem Boruciakiem.
muzyka
muzyka / stock snap @ Trinity Kubassek

– Pierwszy raz widziałem Cię w filmie „Nakręceni, czyli szołbiznes po polsku” Sylwestra Latkowskiego. Byłeś jedyną odważną osobą, która pokazała twarz i mówiła o kulisach polskiego przemysłu fonograficznego.

– Wziąłem udział w tym filmie, chociaż to już była końcówka mojej działalności w kompanii muzycznej Pomaton EMI. Operatorzy przyszli do firmy i mogli podpatrywać naszą pracę, tak, jak naprawdę wyglądała.

– Jacy ludzie do Ciebie przychodzili, żeby ubić z Tobą interes życia?

– Wyglądało to zupełnie inaczej. Firma miała markę, topowych polskich artystów i zespoły. Nie było hochsztaplerki ani interesów życia. Jednak było wiele projektów nie do końca gotowych do publikacji. Moja praca – czego ludzie nie zdawali i nie zdają sobie sprawy – polegała przede wszystkim na odmawianiu.

– Na sto propozycji z ilu rezygnowałeś?

– Firma w ciągu roku była w stanie wydać trzydzieści płyt rocznie z zapleczem marketingowym i promocyjnym. Natomiast rocznie otrzymywałem 300 demówek. Odpowiedź jest oczywista.

Czytaj także: Skandal! Zapytaliśmy szefa Kancelarii Sejmu o niewpuszczenie dziennikarzy z powodu koszulek
 

– Jakim szefem był Tomasz Kopeć?

– Nie każdemu jest łatwo ze mną pracować. Zawsze miałem wymagania co do każdej płyty, którą wydawałem, a wydaliśmy ich ponad 500. Z każdej z nich chciałem być dumny.

– Która płyta najlepiej się sprzedała w Pomatonie?

– Nie mam takich danych. Jednak z tego, co pamiętam, debiutancka płyta Edyty Górniak „Dotyk” sprzedała się w ponad 400 tysiącach egzemplarzy. To były duże wyniki. „Złota Kolekcja” to były milionowe nakłady. Podejrzewam, że każdy miłośnik polskiej muzyki ma chociaż jedną z płyt, bo wyszło ich ze 150 czy 200. 

Czytaj także: Oficjalnie: Killian Mbappe podjął decyzję ws. swojej przyszłości

– I kasety!

– Oczywiście kasety też. Kiedyś 90% sprzedaży stanowiły kasety, a 10% płyty. Pamiętam, gdy cieszyliśmy się, jak sprzedaż płyt wzrosła do 20%. Wtedy Polacy byli konserwatywni w rozwoju technologii i głównie sprzedawały się kasety. 

– Jak wtedy walczyło się z piractwem?

– Każda moja działalność była obarczona walką z piractwem – zarówno fonograficzna, jak i teraz w firmie, która jest dystrybutorem filmów. Przez całe życie ja i firmy, w których miałem okazję pracować, straciliśmy co najmniej pięćdziesiąt procent przychodu przez piractwo. Do walki z piractwem utworzyliśmy Związek Producentów Audio Video, który funkcjonuje do dziś.

– Jesteś prezesem Polskiej Fundacji Muzycznej. Czym się ona zajmuje?

– Zajmuje się niesieniem pomocy ludziom muzyki oraz ich bliskim znajdującym się w trudnych sytuacjach. Mamy w statucie zapis, że możemy również upamiętniać osoby znaczące dla polskiego środowiska muzycznego.

– W jaki sposób?

– Z projektów, które zrealizowaliśmy, było przede wszystkim ufundowanie i postawienie pięknego nagrobka na Białorusi Gienkowi Losce. Tak samo było przy okazji nagrobku Grzesia Grzyba, tragicznie zmarłego perkusisty. Oprócz tego pracujemy nad stronami internetowymi, które będą poświęcone polskim artystom. Fundacja jest organizacją pożytku publicznego od samego początku. Nie prowadzi działalności gospodarczej, nie zarabia, nie jest firmą, nie komercjalizuje żadnych działań. Jedynym przychodem stałym jest możliwość odpisania dla naszej fundacji 1,5% własnego podatku.

– Tęsknisz za wytwórnią?

– Wywodzę się z tzw. romantycznego pokolenia szefów firm fonograficznych. U nas rzeczywiście wszystko zaczynało się od muzyki. Teraz wyłącznie myśli się o liczbach. I pod te liczby tworzy się muzykę. Muzyka się zautomatyzowała. Każdy lubił czekać na płytę ukochanego artysty, teraz nie ma czasu na czekanie. Staram się być na bieżąco z nowymi utworami, ale to nie jest dla mnie łatwe, żeby przesłuchać wszystkich nowości na rynku. Jednak trzeba to robić po to, żeby nie wypaść z muzycznych orbit. 

– Nie chciałbyś być znowu prezesem wytwórni muzycznej?

– Mój czas minął. Wyczerpałem się, wydając ponad 500 albumów. To jest branża dla ludzi młodszych ode mnie. Ja już z tego wyrosłem.

– Twój największy sukces jako wydawca?

– Zdecydowanie Złota Kolekcja. Dobrze wspominam wydanie Listy Przebojów Programów Trzeciego z Markiem Niedźwieckim. Będąc przy radiu, rzecz też się tyczy Lata z Radiem z Romanem Czejarkiem. Mój osobisty sukces to wydanie pełnej dyskografii Marka Grechuty. 

– Jednak do dziś wielu artystów narzeka na wytwórnie. Głównie raperzy, którzy Twojej firmie przeznaczyli kilka wersów o negatywnym wydźwięku.

– Chłopaki z Molesty – bo o nich mówisz – mimo wszystko związali się z naszą firmą. To było piekielnie trudne zadanie. Z założenia dla tego typu zbuntowanych chłopaków i hiphopowców duża firma to był obciach, to była kompletna żenada. Udało się też dzięki Hirkowi Wronie doprowadzić do spotkania z nimi. Pamiętam, mówiłem o tym w filmie „Skandal. Ewenement Molesty”. Chłopcy dostali możliwość nagrywania własnych płyt, jeszcze poprosiłem ich, żeby przyprowadzali inne zespoły, dzięki temu mogliby być ich menedżerami, mieć udziały ich w zyskach. Tak powstała tzw. Baza Label. Potem Vienio powiedział, że ludzie z wytwórni budowali domy, a oni, raperzy, mieli na zapiekanki. Pamiętam, że chłopaków nigdy pieniądze się nie trzymały i naprawdę dużym wyzwaniem było przypilnowanie ich, żeby zaliczka w drodze z firmy do studia nie wyparowała w tajemniczych okolicznościach. Bardzo szanuję kolegów za wszystkie działania muzyczne. Mamy kontakt do dziś, no ale legenda musi trwać, więc niech będzie, że myśmy budowali domy, a oni mieli tylko na zapiekanki. 

– Obecnie polscy raperzy przestali się obrażać na duże firmy fonograficzne i wielu z nich współpracuje z nimi przy okazji wydawania płyt. 

– Byłem inicjatorem tzw. kontraktów produkcja i dystrybucja. Artyści zakładali małe firmy, ale wykańczała ich produkcja, dystrybucja i działania promocyjne. Z kolei myśmy mieli siłę w tych działaniach, mieliśmy fachowców od tego, więc mogliśmy się tym podzielić. Budując kontrakt taki, że właścicielem nagrań - które sami robili - były te małe firmy bądź zespoły, a myśmy pomagali im, produkując nośniki, przeprowadzając cały proces dystrybucyjny. Artyści odpowiadali za marketing i promocję. Wielu artystów u nas tak funkcjonowało z pozytywnym skutkiem. 

– I do dziś wielu artystów idzie tą ścieżką.

– I to jest bardzo dobra ścieżka. 

– Serwisy streamingowe. Za czy przeciw?

– Oczywiście, że za. 

– Jednak są ludzie, którzy kupują muzykę na nośnikach fizycznych. 

– Kolekcjonerstwo muzyczne to jest coś fantastycznego. Filmowe również. Najlepiej sprzedają się rzeczy kolekcjonerskie w limitowanych nakładach. 

– Z branży muzycznej przeniosłeś się do branży filmowej. Co tam robisz?

– Jestem związany z firmą Galapagos, którą założył Andrzej Łudziński, wieloletni szef Warner Home Video w Polsce w czasach, kiedy ta firma zatrudniała 70 osób, bo tyle było potrzeba, żeby obsłużyć rynek VHS-ów. W każdym bloku w Polsce były co najmniej dwie wypożyczalnie i każda musiała mieć na przykład „Matrixa” na VHS-ie i to były po prostu tiry towaru. Później Warner wycofał się z bezpośredniej obecności jako firma nie tylko na rynku polskim. Następnie powstała firma Galapagos, do której Andrzej mnie zaprosił, w Galapagos robiliśmy przez jakiś czas też muzykę, ale przede wszystkim to był i jest dystrybutor filmowy. 

– Wracam do muzyki. Czy będąc artystą, lepiej iść do wytwórni czy nie?

– Na dobry początek warto działać samodzielnie w mniejszych grupach współpracowników. Robić rzeczy do internetu, żeby tam zaistnieć, potem prędzej czy później duża firma odezwie się do wykonawcy. Wysyłanie demówek obecnie nic nie daje. Warto stawiać na bliskich współpracowników, żeby tworzyć wartościowe rzeczy. 

– Wróćmy jeszcze do Polskiej Fundacji Muzycznej. 

– Wcześniej mnie pytałeś, czy będę gdzieś jeszcze prezesem. Ja po czasach Pomatonu wiedziałem jedno – oprócz tego, że głównie odmawiałem, to jeszcze zorientowałem się, że mam kontakt ze środowiskiem artystów i to nie są wyłącznie ludzie sukcesu, jak się wszystkim wydaje. Dostrzegałem wiele problemów w środowisku, o którym nikt nic nie wiedział. To byli ludzie wrażliwi i utalentowani, ale jeśli chodzi o samą organizację własnego życia, wielu sobie nie radziło i nie radzi sobie do dzisiaj. Polska Fundacja Muzyczna jest od tego, żeby im pomóc. Chcę się odwdzięczyć za to, co środowisko mi dało w czasach, gdy byłem wydawcą ich płyt. Artyści są moimi kumplami i mam potrzebę, żeby im pomagać. Nigdy nie będziemy mieć ambicji być olbrzymią fundacją, ale będziemy się starać pomagać artystom, na tyle, ile starczy nam sił, zdrowia i pieniędzy. Warto z nami kontaktować się za pośrednictwem naszej strony internetowej pfm.waw.pl. Tam jest dużo informacji na temat działalności naszej fundacji.

– Kim dziś jest Tomasz Kopeć?

– Jest cały czas aktywną osobą blisko polskiego rynku muzycznego. Nie jestem w głównym nurcie, chociaż śledzę go nieustannie. Stoję na uboczu. Zawsze chętnie się spotkam, doradzę, porozmawiam, poszukam rozwiązań, ale przede wszystkim prowadzę Polską Fundację Muzyczną, która po tylu latach stała się ważnym składnikiem polskiego rynku muzycznego. Chociaż byłbym szczęśliwy, gdybym mógł ją zamknąć, ale tak nie jest i nie będzie. Zarówno państwo i jego różne instytucje nie zorganizują się tak, żeby działać w sposób, by artyści nie popadali w różne życiowe kłopoty. Poza tym sama natura artystów jest taka, że tacy ludzie o pewnych rzeczach nie pomyślą, o wielu zapomnią, niektórych nie ogarną. A to potem odbija się na jego zdrowiu i komforcie życia w późniejszych latach. Sama praca w fundacji sprawia mi dużo satysfakcji i frajdy, bo pomaganie jest po prostu fajne. Trzeba robić swoje, bo zawsze można komuś pomóc, a ludzi, którzy potrzebują pomocy, jest bardzo dużo. 

 



 

Polecane