Prof. Grzegorz Górski: Niemiecki klucz do Europy zardzewiał

Wsłuchując się w tenor propagandy suflowanej przez mainstreamowe media w Polsce i w Europie, można odnieść wrażenie, że największym dramatem dla Europy ma być prezydentura Donalda Trumpa. To wobec tej „strasznej perspektywy” Europa pod wodzą Niemiec ma się zbroić, a tak też starają się ustawiać obecne władze Polski. Czym to jest uzasadniane? Tu konstrukcja jest tak porażająco groteskowa, że aż ciężko podejmować z czymś tak głupim polemikę.
Europejski obłęd
Oto bowiem europejscy mędrcy – a za nimi ich polscy kopiści – wymyślili, że USA pod wodzą Trumpa wycofają się z NATO, pozostawią Europę „bezbronną” z trwającą wojną Ukrainy z Rosją i ta „biedna Europa” będzie musiała sobie teraz sama poradzić z wielkimi wyzwaniami. A jakie to są wyzwania? Przede wszystkim postęp. Najważniejszy jest postęp w zwalczaniu emisji i dzielni liderzy europejscy gotowi są zarżnąć własne gospodarki, byle pokazać głupiemu światu, jak ważna jest walka z ociepleniem klimatu. Przy okazji to właśnie Europa ma zrealizować postęp społeczny, poprzez narzucenie wszystkim Europejczykom „wartości liberalnych”, które wspólnym wysiłkiem z miesiąca na miesiąc wymyślają pogrobowcy Marksa, Trockiego i Freuda.
Ów europejski mainstream słusznie prognozuje, że zarówno w USA jak i w większości normalnych krajów, owe „postępowe myśli” europejskie nie przyjmują się, a wręcz zaczynają wywoływać odrazę. I jedyne co im w związku z tym przychodzi do głowy, to dociskanie wajchy u siebie - tak aby było jeszcze więcej „postępu w postępie”. Zagadnienie to wymaga skądinąd szerszej analizy i wrócę do niego w dalszych tekstach. Teraz przyjrzyjmy się sytuacji wyborczej w Niemczech, a w następnym tekście rozważymy sytuację wyborczą w kontekście wyborów europejskich.
Skręt w prawo
Dociskanie śruby przez postępowców pokazuje, iż powoli acz wyraźnie rośnie w Europie opór przeciwko całej obłąkanej agendzie narzucanej przez neobolszewickie elity. Najważniejszym wyrazem tej ewolucji, staje się wyraźny zwrot w prawo Europejskiej Partii Ludowej, która nagle przypomniała sobie, że kiedyś była nazywana chadecją. Rolę wiodącą odgrywają tu oczywiście Niemcy i to zarówno z powodów wewnętrznych, jak i międzynarodowych. Wzrost popularności w Niemczech AfD, która odbiera CDU/CSU wyborców konserwatywnych, zmusza tę partię do silniejszego akcentowania swojego bardziej prawicowego wizerunku.
Trzeba też pamiętać, że pod rządami Merkel CDU orbitowała konsekwentnie w kierunku centrolewicy, bowiem taka była konsekwencja wieloletnich współrządów z SPD. Ponieważ jednak po ostatnich wyborach udało się sklecić centrolewicową koalicję zarówno bez CDU jak i bez potrzeby wsparcia ze strony postkomunistów, znacząco ograniczyło to potencjał wyborczy CDU/CSU i spowodowało straty na rzecz AfD. Dziś pod wodzą Merza przyszedł czas na odwrót od tej linii i próbę powrotu do pierwotnego wizerunku. Co ciekawe, CDU/CSU odzyskuje powoli straty, ale dzieje się to teraz głównie kosztem strat liberałów. Ci wtłoczeni w centrolewicową koalicję SPD i Grüne, gwałtownie tracą wsparcie ze strony swojego tradycyjnego, powiązanego z gospodarką elektoratu.
Recesja w Niemczech
I tu docieramy do drugiego istotnego elementu determinującego zwrot CDU/CSU. Jest to głos przemysłu niemieckiego, który stanął w obliczu ciężkiej katastrofy i ciągnie obecnie w dół całą gospodarkę niemiecką, a tym samym pozycję i aspiracje Niemiec. Załamanie pozycji niemieckiej gospodarki przejawia się w trwającej faktycznej recesji (tylko sztuczki niemieckiego urzędu statystycznego pozwalają mówić o stagnacji). W praktyce wyraża się to w tym, iż nominalne niemieckie PKB od kryzysu finansowego w latach 2008-2009 stoi w miejscu. „Sukcesy” niemieckiego przemysłu w minionym 15-sto leciu wynikały wyłącznie z pozytywnego splotu trzech czynników. Niemcy mieli uprzywilejowaną pozycję w dostępie do tanich źródeł energii z Rosji. Dzięki temu mogli być promotorem narzucania „proklimatycznych” rozwiązań poprzez Brukselę, bo to w praktyce uderzało w prawie wszystkich ich konkurentów w Europie. Do tego dochodziła możliwość korzystania z taniej siły roboczej w Europie Środkowo – Wschodniej oraz utykania na rynkach tych krajów swoich, niekonkurencyjnych produktów.
Po zmianach w Polsce po 2015 roku, Niemcy stopniowo stracili możliwość drenowania naszej części Europy z taniej siły roboczej i dotychczasowych możliwości dostępu do naszych rynków. A w konsekwencji wdrażania idiotycznego „Fit for 55”, a potem izolacji Rosji po lutym 2022 roku, zawalił się ostatni filar niemieckiej „potęgi”.
Niemcy słabną
Zmiany w Polsce otwierają szanse na powrót do wykorzystania dwóch pierwszych filarów, ale czynnik trzeci – kwestia energetyczna – wymaga poważniejszych zmian. Stąd zatem, CDU/CSU nagle wycofało się ze wsparcia różnych „proklimatycznych idiotyzmów”, a w ślad za tym EPL zaczął dokonywać obstrukcji „Fit for 55”.
Trzeba pamiętać, że w Niemczech jest też znacząca część gospodarki uwikłana w „zieloną perspektywę”. Jest ona skupiona wokół Grüne, FDP i części SPD i te formacje nie są sympatykami wielkiego niemieckiego przemysłu. Stąd walka wyborcza w Niemczech będzie bardzo twarda, bo chodzi o naprawdę wielkie pieniądze.
Do tego dochodzą jeszcze dwa istotne czynniki. Pierwszy to budżetowa katastrofa wynikająca ze zdemaskowanego przez niemiecki Trybunał Konstytucyjny manipulowania przez rząd Scholza funduszami federalnymi. Ten rok będzie wiązał się z olbrzymimi turbulencjami w wydatkach federalnych. Po drugie Niemcy stanęli wobec katastrofy demograficznej. Nadzieje na adaptację milionów nielegalnych migrantów legły w gruzach, bowiem ludzie ci generują wyłącznie wielkie problemy i wielkie koszty. Niemcy na gwałt potrzebują 2 – 3 miliony siły roboczej nawet uwzględniając to, że uda im się nadrobić opóźnienia technologiczne, co nie jest takie oczywiste.
W obliczu tych wyzwań i problemów wydaje się prawie oczywiste, że wybory w Niemczech są nieuchronne. Ale nie musi tak być. Partie koalicji nie mogą wprawdzie na siebie patrzeć, ale z drugiej strony są na siebie zdane. Wybory obecnie nie leżą w ich interesie, bo stracą na tym bardzo wiele (liberałowie mogą nawet opuścić parlament). I raczej nie widać na horyzoncie czynników, które miałyby tę sytuację dla nich poprawić. Jeśli jednak sytuacja gospodarcza będzie w dalszym ciągu dryfować, to będzie to zmuszało do skrócenia kadencji Bundestagu albo do rekonstrukcji układu rządowego. W każdym razie stoimy wobec poważnego przesilenia politycznego w Niemczech. Niezależnie jednak od tego w jaki sposób zostanie ono rozwiązane, jedno jest pewne. Niemcy słabną z dnia na dzień, a próby zapobiegania tej sytuacji, które podejmują czy to rząd federalny czy obecna niemiecka opozycja, nie dają i tak szansy na to, aby sytuację tę zmienić. W stanie rzeczy który mamy obecnie w Polsce, kiedy władzę sprawują ludzie otwarcie deklarujący, iż hołdowanie wobec Niemiec jest sensem ich politycznej misji, ta niemiecka niezdolność do odbudowy ich siły i pozycji, jest dla nas darem niebios.