Konrad Wernicki: Wołyń – Ukraina musi zrozumieć
Chyba nigdy w naszej wspólnej historii nie mieliśmy tak dobrych relacji polsko-ukraińskich, zarówno na szczeblu państwowym, jak i społecznym, obywatelskim. Pomoc jaką obdarzyli Polacy ukraińskich uchodźców jest niebywała w skali świata. To polski fenomen, by tak żywo i prawdziwie okazywać solidarność z uciśnionymi. Polska solidarność z Ukrainą to nie były jedynie puste gesty jak malowanie kredkami po chodnikach czy wstawianie ładnych grafik w mediach społecznościowych, do czego przyzwyczaili nas światli i miękcy ludzie z Zachodu Europy.
Pomoc polskiego społeczeństwa miała wymiar praktyczny. To setki tysięcy zbiórek na pomoc humanitarną, odzież, jedzenie, środki do codziennego życia, które Polacy ochoczo zbierali i przekazywali uchodźcom, nie raz odejmując sobie od ust i ponosząc koszty tej pomocy. W końcu kryzys wywołany wojną dotknął ekonomicznie również nas.
Przede wszystkim to otwarte granice i drzwi do naszych domów, do których zaprosiliśmy ukraińskie kobiety i dzieci uciekające przed wojną. Dla ludzi Zachodu to było nie do pomyślenia. Dziennikarze z zachodnich mediów pytali, gdzie są obozy dla uchodźców, gdzie my ich wszystkich trzymamy? Odpowiedź ich szokowała. Uchodźcy znaleźli schronienie w domach zwykłych Polaków. Potraktowaliśmy ich jak gości, a nie intruzów. Nie kleiło się to z łatką, jaką przypięła Polsce brukselska propaganda – o złych, rasistowskich, ksenofobicznych Polakach, którzy nie znoszą przybyszów.
Równie ważna, a pewnie i ważniejsza była pomoc państwa polskiego w postaci wsparcia militarnego, logistycznego i strategicznego w ramach wsparcia obrony Ukrainy przez rosyjskim agresorem. Ilość sprzętu jaki przekazaliśmy Ukrainie praktycznie z dnia na dzień jest czymś niebywałym. To nie tylko osławione Kraby, czołgi PT91, T-72, MiGi 29, śmigłowce Mi-24, karabinki GROT, ale też masa innego posowieckiego sprzętu, którymi oficjalnie się nie chwaliliśmy, ale eksperci wojskowi wskazywali na zdjęciach i filmach z frontu, że polski stary sprzęt jest tam licznie obecny.
Z całą stanowczością można powiedzieć, że gdyby nie wsparcie Polski, kluczowe jako zaplecze wojenne, to dziś Ukrainy by nie było. Oczywiście tą wspiera niemal całe NATO, ale Polska jest niezbędna w tej układance.
Polska jest największym sojusznikiem Ukrainy nie zważając na to, że mamy ciemne i nierozliczone karty w naszej historii.
Niezabliźniona rana
Przez lata Rzeź Wołyńska rzutowała na polsko-ukraińskie relacje. Nie mamy łatwej i tęczowej historii usłanej różami, ale jest to historia wspólna. Przez wieki żyliśmy wspólnie z Ukraińcami pod jednym dachem I, a potem II Rzeczypospolitej. Jest to opowieść o nierównościach, które przez lata budowały frustrację, niechęć, a później nienawiść.
Na Kresach to najczęściej Polacy byli panami ziemskimi, a Ukraińcy chłopami. A panowie szlachta traktowali chłopów tak jak wszędzie: nie za dobrze. Problem w tym, że na tych ziemiach podział na Polaków – Panów i Ukraińców – chłopów był bardzo wyraźny. To rodziło frustracje i niechęć ludności ukraińskiej-chłopskiej wobec uprzywilejowanych Polaków. Z tego zrodziło się powstanie Chmielnickiego – początek końca wielkiej Rzeczypospolitej. To było też nawozem pod przyszłą kampanię nienawiści wobec ludności polskiej nakręconej przez ukraińskich nacjonalistów. W końcu, gdy Polska była pod niemiecką okupacją, a jej ludność pozbawiona ochrony, otumanieni nienawiścią Ukraińcy wzięli do rąk widły, siekiery i urządzili na Wołyniu piekło na Ziemi.
Ludobójstwo to nie przelewki
To co się działo przez kilka dni na Wołyniu nosi wszelkie znamiona czystki etnicznej w niczym nie różniącej się od choćby Holokaustu. Z tą różnicą, że Holokaust był instytucjonalny, nieco zautomatyzowany i „taśmowy”, jakkolwiek to upiornie i odczłowieczająco nie brzmi. Natomiast Rzeź Wołyńska to była w istocie rzeź. Rzeź niewinnych kobiet, dzieci narzędziami i sposobami, o których ciężko mówić, pisać, myśleć. Zbrodnia ze wszelkich miar okrutna, straszna, nieludzka. Tym bardziej, że doszło do niej nie w wyniku akcji wojskowej, jakiegoś przekroczenia zasad, granicy. Nie, to było od początku podyktowane chęcią mordu, oczyszczenia tych terenów z Polaków. Ofiarami byli wyłącznie cywile.
Czy można powiedzieć, że Polacy przez lata byli po części uprzywilejowani wobec Ukraińców i dawali temu wyraz? Tak. Czy można uznać zatem, że za Rzeź Wołyńską odpowiedzialne są obie strony? Absolutnie nie. Nawet jeśli niektórzy wyżej sytuowani Polacy wywyższali się ponad „ukraińską czerń”, to w niczym to nie usprawiedliwia diabelskiej zbrodni, jakiej dopuścili się banderowcy.
Dziś jesteśmy w innym miejscu naszej historii z którą musimy żyć i o której musimy pamiętać. Możemy wspólnie napisać nową, tę dobrą część naszej opowieści, ale bez symbolicznego i praktycznego rozliczenia Wołynia, ta rana dalej będzie krwawić i uniemożliwiać nam robienie rzeczy wielkich, do których potrzebna jest zgoda obu społeczeństw, które już nie będą żywić do siebie urazy.
80. rocznica Rzezi Wołyńskiej
Lipiec 2023 r. to ostatni gwizdek i szansa dla ukraińskich władz, by godnie upamiętnić ofiary ludobójstwa jakiego dopuścili się ukraińscy nacjonaliści w 1943 r. Nie chodzi tu o jakieś rzewne przeprosiny i padanie na kolana przed Polakami. To czego oczekuje polska strona, to zarówno symbolicznego jak i praktycznego pochylenia się nad tą zbrodnią. Polityczni liderzy Ukrainy powinni też wiedzieć, że jest to w ich interesie.
W momencie, gdy piszę ten tekst, w internecie pojawia się nagranie jak Wołodymyr Zełenski razem z Andrzejem Dudą biorą udział w uroczystościach upamiętniających ofiary Rzezi Wołyńskiej w katedrze Piotra i Pawła w Łucku. Przekaz jest wypuszczany zarówno z kanałów informacyjnych Prezydenta Polski jak i Prezydenta Ukrainy. Nie mówi się tu wprost o zbrodniczej roli Ukraińców, kaci nie są wymienieni wprost. Zamiast tego obie strony posługują się enigmatycznymi frazami jak „ofiary Wołynia”, co przez dużą część komentariatu zostało odebrane jako absurdalne obchodzenie tematu dookoła.
Ważne, że tego dnia najwyżsi przedstawiciele polskich i ukraińskich władz są razem. Ważne, że ta rocznica zaczyna łączyć, a nie dzielić. To jest podstawa do unormowania tej sprawy. Zapewne brakuje nazwania rzeczy po imieniu. Odnoszę wrażenie, że prezydent Zełenski boi się jasnego wskazania katów z obawy przed reakcją ukraińskich żołnierzy i ogółu społeczeństwa. My, Polacy, postrzegamy UON, UPA za zbrodniarzy i ludobójców i mamy w tym rację. Inaczej jest na Ukrainie.
Kult Bandery
Dla nas Bandera to łotr i zbrodniarz, którego jednoznacznie kojarzymy z jednym wydarzeniem – ludobójstwem Polaków dokonanym na Wołyniu rękoma ukraińskich nacjonalistów i zwykłej ukraińskiej ludności, która poszła za jego wezwaniem. Inaczej ma się sprawa w świadomości dzisiejszych obywateli Ukrainy. Dla nich oddziały Ukraińskiej Armii Powstańczej to przede wszystkim historia walki o niepodległość przeciwko rosyjskiemu okupantowi. Świadomość nt. wydarzeń na Wołyniu jest znikoma, w dużej części wyretuszowana i wyparta z historii Ukrainy. Sam Bandera wg wielu postrzegany jest może nie jako bohater narodowy, ale postać, która walczyła o wolność Ukrainy wszelkimi możliwymi sposobami. Wszelkie niegodziwości ukraińskich nacjonalistów są usprawiedliwiane latami niesprawiedliwości, jakiej doświadczała ludność żyjąca na zielonych stepach.
W zaistniałej rzeczywistości ciężko liczyć na to, by dziś Ukraińcy stanowczo odcięli się czerwono-czarnej flagi, bo ta jest związana z walką o wolną Ukrainę, o którą także dziś walczą. A powinni, bo z Banderą na sztandarach nie wejdą do Unii Europejskiej, która będzie gwarantem jej odbudowy gospodarczej. W 2010 r. Parlament Europejski wydał rezolucję ws. Ukrainy w której potwierdził, że ta jest mile widziana w Europejskiej Wspólnocie. Wskazał jednak, że upamiętnianie Stepana Bandery - nazistowskiego kolaboranta, jest czymś wielce niepożądanym i jeśli Ukraina chce potwierdzić swoje przywiązanie do europejskich wartości, to musi się od niego odciąć.
Nie jest to więc żadne polskie zacietrzewienie na punkcie banderyzmu, a postawa ogólnie przyjęta przez cywilizowany świat. A w nim nie ma miejsca na zbrodniarzy.
Interes narodowy Ukrainy
Jednak w ich interesie jest znalezienie sobie nowych bohaterów i czynników narodowotwórczych, które zastąpią im banderowców na sztandarach. To w interesie Ukrainy jest hołdowanie przede wszystkim barwom niebiesko-żółtym, utożsamianymi dziś z bohaterską obroną wobec potężnego agresora. W końcu również w interesie Ukrainy jest wyraźny gest wobec Polski, ich największego sojusznika w wojnie z Rosją. Symbolika wspólnych obchodów uczczenia pamięci ofiar Rzezi Wołyńskiej to ważna rzecz, ale tak jak Polska nie ograniczyła się do symboli we wsparciu Ukrainy, tak i ona powinna przejść do konkretów. Tymi winna być ukraińska zgoda i pomoc w ekshumacji ofiar ludobójstwa. Bez obchodzenia tematu dookoła, bez uciekania się do różnych forteli blokujących naszych archeologów i ekspertów. Nie wolno bać się prawdy i nie wolno zostawiać szczątków niewinnych dzieci, kobiet i mężczyzn na zapomnienie.
Władze Ukrainy powinny zdawać sobie sprawę, że w ich interesie jest utrzymywanie jak najlepszych relacji nie tylko z państwem polskim jako instytucją, ale przede wszystkim z polskim społeczeństwem. A te domaga się postawy honorowej i godnej partnera oraz sojusznika. Jeśli Ukraina zniechęci do siebie Polaków, to my będziemy coraz mniej chętni do pomocy naszemu sąsiadowi, co przecież kosztuje nas nie mało. A mniejsze poparcie społeczne takiej pomocy sprawi, że i wola polityczna będzie o wiele słabsza.
Ukraina musi to zrozumieć, ale najwyraźniej trzeba jej w tym pomóc.
Interes narodowy Polski
Dziś Ukraina walczy o swoją wolność i niepodległość, ale przy okazji odciąga też od Polski zagrożenie ze strony Rosji. Wolna, europeizująca się Ukraina jest jak najbardziej w naszym interesie. Powinniśmy ją wspierać politycznie i militarnie, abstrahując nawet od pobudek moralnych i emocjonalnych. Gdyby rząd w Kijowie upadł w pierwszych dniach wojny, a Ukraina stała się rosyjską marionetką, bylibyśmy dziś jako państwo w znacznie trudniejszej sytuacji.
Jednak pamięć o Rzezi Wołyńskiej nie może być zamiatana pod dywan. Dobrze się stało, że tegoroczne obchody są odprawiane wspólnie, ale by ukraińscy politycy nie czuli obawy przed mówieniem prawdy, trzeba znaleźć sposób, jak dotrzeć do zwykłych Ukraińców, by w ogóle o Wołyniu mówić i nie tworzyć przy tym jeszcze większego syndromu wyparcia.
Krzyczenie „wasi przodkowie byli ludobójcami, przeproście!” nie podziała. Nic tym nie ugramy, a jedynie pogłębimy przepaść w postrzeganiu tego rozdziału naszej historii.
Możemy za to upamiętniać nie tylko zamordowanych Polaków, ale też Ukraińców, którzy zginęli z rąk swoich pobratymców – nacjonalistów, za to, że ci bratali się z Polakami, a nawet ich bronili. Wydobycie na światło dzienne historii o odważnych Ukraińcach, którzy stracili życie razem z Polakami, może być kluczem, by mówić o Wołyniu, zainteresować nim ukraińską opinię publiczną, a jednocześnie nie budzić w niej psychologicznych mechanizmów obronnych, które obecnie odcinają ją od tego tematu.
Otwartość na prawdę, ale też pozytywne akcenty strasznej historii to przepis, by oczyścić nasze relacje i móc iść do przodu. Dla silnej Polski, wolnej Ukrainy i upadłej Rosji.