Konrad Wernicki: Nie powtórzyć błędów Francji
Wszystko zaczęło się od śmiertelnego postrzelenia przez policjanta 17-letniego Nahela, syna samotnej matki o arabskich korzeniach. Na dostępnych nagraniach widać, że policjant bez zawahania użył ostrej broni wobec nastolatka, który chciał uciec samochodem podczas kontroli. Każdy może ocenić czy sytuacja wymagała tak ostatecznej reakcji. Obecnie ów policjant jest zatrzymany i zarzuca mu się morderstwo.
Brutalność francuskich służb, policji, jednostek specjalnych obrosła już niechlubną legendą. Chyba wszyscy pamiętamy, jak bezceremonialnie francuska policja potrafiła obchodzić się z protestującymi “żółtymi kamizelkami”: pałowanie i bicie leżących, ciągnięcie kobiet za włosy po ziemi… ZOMOwcy by się tego nie powstydzili. Francja w istocie ma głęboki problem z praworządnością i zachowaniem swoich służb, które są bezwzględne wobec każdego, kto się im przeciwstawi. To zrobił też 17-letni Nahel, który przestępcą, na swoje nieszczęście, był.
Wielokrotnie notowany przez policję za prowadzenie auta bez uprawnień, niezatrzymanie się do kontroli drogowej, narkotyki. Typowy przedstawiciel trudnej młodzieży z biednej imigranckiej dzielnicy. Jego śmierć była iskrą, która sprawiła, że rówieśnicy ruszyli na ulicę, by bardzo wyraźnie wyrazić swój gniew i frustrację, którą żywią do Francji. Do państwa, które w ich mniemaniu o nich nie dba i ma gdzieś. To tu leży geneza konfliktu, który wygląda jak wojna domowa w kraju Franków.
Gettoizacja imigrantów
Imigranci we Francji to nie jest nic nowego. Ci od ponad 100 lat przybywają do kraju Napoleona, by żyć i pracować. Ciekawą kartą w imigranckiej historii Francji są czarnoskórzy tyralierzy z Senegalu, którzy podczas I Wojny Światowej walczyli we francuskiej armii z Niemcami. Traktowani jak mięso armatnie, po wojnie zapomniani. To chyba najbardziej jaskrawy przykład, że Francja od zawsze swoje postkolonialne "zasoby” traktowała z sobie tylko znaną butą i arogancją. Jednak mieszkańcy byłych kolonii i tak licznie przybywali do bogatej Francji, by tam znaleźć lepsze miejsce do życia. To była zdecydowanie lepsza opcja niż śmierć głodowa w Afryce. Jednocześnie imigranci byli też mile widziani w kraju nad Sekwaną. Rzecz jasna jako tania siła robocza, napędzająca francuską gospodarkę. To dzięki czarnoskórym i arabskim imigrantom francuski przemysł mógł podbić Europę swoimi Peugotami, Citroenami i Renaultami. Imigranci, którzy przybyli do Francji ciężko i pokornie pracowali na rzecz V Republiki Francuskiej, a ta odwdzięczyła im się możliwością normalnego życia. Jednak czym innym jest żyć i pracować jako wyrobnik, a czym innym być obywatelem Francji w pełni. Gdy spojrzymy na francuskie elity polityczne, to znalezienie kogoś innego niż Biały, etniczny Francuz, będzie naprawdę wyczynem.
Imigranci przez lata byli zamykani przez francuski system w swoich własnych, ciasnych społecznościach. Nie siłowo, rzecz jasna, do tego dochodziło w zasadzie naturalnie. Jako pracownicy słabo wykwalifikowani, często nieznający języka, wykonywali prace proste i najgorzej płatne. To spychało ich do życia na obrzeżach miast w biednych dzielnicach. A w zasadzie dzielnice te stawały się biedne, bo oni tam zamieszkiwali. Przez uwarunkowania kulturowe i społeczne byli i są za to bardzo dzietni. Ich dzieci wyrastając w tych warunkach, dostrzegały różnice społeczne, ekonomiczne pomiędzy nimi a rodowitymi Francuzami. To tu jest pies pogrzebany. Przez lata równolegle do siebie wyrastały dwa różne społeczeństwa oddzielone od siebie szklanym sufitem. Ci będący wyżej na drabinie społecznej, nie dostrzegali problemów i zamknięcia rzeszy imigrantów, która gotowała się w swoim własnym sosie.
Owszem, imigranci oraz ich dzieci mieli i mają dostęp do kultury, edukacji, całego dziedzictwa narodowego Francji, by czerpać z niego i się asymilować. Jednak cóż z tego, skoro wychowują się sami, w swoim gronie, na ulicach gdzie kwitnie handel narkotykami i wyrastają młodociane gangi.
Śmierć arabskiego nastolatka stała się zarzewiem konfliktu cywilizacyjnego i kulturowego pomiędzy społecznością imigrantów a państwem francuskim i rodowitymi Francuzami.
Nie jest tak, jak przekonują poprawni politycznie, że źródłem zamieszek jest sytuacja bytowa i ekonomiczna tych ludzi, że ich pochodzenie i kultura nie ma żadnego znaczenia. Próbuje się nam wmówić, że to przecież nie imigranci, a rodowici Francuzi, bo urodzili się we Francji. To zwykłe zakłamywanie rzeczywistości. Przecież ci ludzie nawet nie czują się Francuzami. Oni we Francji widzą tyrana, którego gmachy trzeba spalić. To starali się robić przez kilka dni. Gdyby pochodzenie czy kolor skóry nie miały tu znaczenia, to nie widzielibyśmy obrazków, na których wyłącznie czarnoskórzy i arabscy przestępcy okradają prywatne sklepy, podpalają prywatne samochody i demolują mienie publiczne. Nie widzielibyśmy, jak na ulice wychodzą zorganizowane grupy białych kiboli, chcących na własną rękę zaprowadzić porządek i “odzyskać” Francję. To konflikt o którym od lat ostrzega prawica, ale gdy to robiła, była wytykana od rasistów i faszoli. W zasadzie nadal tak próbuje się im/nam zamknąć usta. Nie wolno wspominać o pochodzeniu/rasie/wyznaniu sprawców, bo to nieistotne. Jasne.... Tyle mówienia o różnorodności, której jakoś nie widać podczas tych burd. Bo wszyscy wyglądają tak samo.
Swoi trzymają ze swoimi. Asymilacja się nie udała, a Francja dziś składa się z różnych etnicznie grup społecznych.
Polska multikulti
Dziś Polska staje na początku drogi, którą w drugiej połowie XX w. obrała Francja oraz wiele innych rozwiniętych państw Unii Europejskiej. Jako państwo ściągamy do siebie dziesiątki tysięcy imigrantów zarobkowych spoza Europy, bo tych potrzebujemy na rynku pracy. Jednak do Polski przede wszystkim ściągają nasi najbliżsi sąsiedzi: Białorusini i Ukraińcy, którzy w ostatnich latach przyjeżdżali do nas pracować. No i rzecz jasna miliony uchodźców z Ukrainy, którzy przewinęli się przez Polskę od początku wojny. Szacuje się, że dziś w Polsce przebywa około 3 milionów Ukraińców, z czego połowa była u nas już przed wojną. W porównaniu do lat przed rokiem 2020 jesteśmy w zupełnie innej galaktyce.
Polska od lat może poszczycić się ciągle rosnącą gospodarką, która potrzebuje pracowników, by dalej się rozwijać. Jednocześnie zmagamy się z kryzysem demograficznym. Starzejemy się jako społeczeństwo, Polki rodzą coraz mniej dzieci, a emerytów przybywa. Potrzebujemy rąk do pracy, by móc wykorzystywać nasz potencjał, a tych nam brakuje.
Dziś, gdyby nie napływ imigrantów zarobkowych do Polski, to prawdopodobnie mielibyśmy recesję gospodarczą. Imigranci często wykonują te najmniej płatne i najcięższe prace. Staliśmy się państwem na wzór rozwijających się krajów Europy Zachodniej z czasów Wspólnoty Węgla i Stali. Ten stan rzeczy jest korzystny dla nas na teraz, ale w przyszłości może też stanowić zagrożenie, jeśli odpowiednio nie przemyślimy naszej polityki migracyjnej i asymilacyjnej.
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, a nie przez tęczowe okulary poprawności politycznej. Ludzie lubią przebywać, pracować, spędzać czas z podobnymi do siebie. Jako znajomych wybieramy osoby o podobnych do nas zainteresowaniach, z którymi coś nas łączy. Nie raz, gdy trafiamy do innego miasta, regionu, “łapiemy” się z osobą, którą znamy z “naszych” stron, bo to jest już pewien punkt zaczepienia. Najzwyczajniej w świecie lubimy trzymać się swoich.
To działa tak samo, a nawet bardziej w kwestii migracji. Jeśli do obcego państwa zaczną przybywać ludzie z różnych krajów, z różnych kultur, to będą siebie szukać. Tworzyć grupy, pomagać sobie i bawić się w swoim gronie. To jest naturalne, nie przeskoczymy tego. Widzimy to już dzisiaj. Uchodźcy z Ukrainy spędzają czas wolny w swoim gronie. Nie tworzą grup mieszanych polsko-ukraińskich, w których wszyscy się doskonale rozumieją. Nie należy ich oczywiście za to winić, ale nie ma to nic wspólnego z asymilacją. Tak dużych grup uchodźców/imigrantów nie da się asymilować z naszą etniczną ludnością, bo oni zwyczajnie łatwo znajdą swoich i będą woleli swoich, co nie musi się wiązać z żadnymi uprzedzeniami, ksenofobią czy rasizmem.
Integracja zamiast asymilacji
Jeśli poszczególne nacje imigrantów będą stanowić w Polsce duże grupy, tak jak dziś Ukraińcy, w przyszłości może Białorusini oraz inni z Europy Wschodniej, to ich pełna asymilacja nie jest w zasadzie możliwa. Nie zrobimy z nich nowych Polaków. Nie po to też te narody walczą o swoją niepodległość, by ot tak dać się spolonizować. Nie o to tu chodzi. Ważne jest to, że jesteśmy do siebie podobni. Uchodźcy ze wschodu naturalnie wtapiają się w naszą polską rzeczywistość. Normalnie żyją, pracują, zachowują się tak jak my. Dopiero gdy się do siebie odezwiemy, to okazuje się, że dana osoba pochodzi spod Kijowa, a nie Rzeszowa. Wierzę, że jesteśmy w stanie wspólnie żyć i pracować pod dachem Rzeczpospolitej, zachowując odrębność narodową, różnice kulturowe, a jednocześnie rozumieć się i trwać w zgodzie. Kiedyś Polacy, Rusini, Żydzi, Ukraińcy przenikali się na ziemiach Rzeczypospolitej, każdy wiedział, że jest inny, ale każdy uważał ten kraj za swój dom. Tak może być i dziś.
Ważne jest, by nie tworzyć z imigrantów obywateli drugiej kategorii. Niektórzy burzą się, że Ukraińcy dostali dostęp do 500+, innych programów socjalnych czy systemu emerytalnego. Narzekano nawet, że ukraińskie dzieci zajmują miejsce w polskich szkołach. Przecież właśnie o to chodzi! Ci ludzie powinni być pełnoprawnymi obywatelami i mieć takie same przywileje i obowiązki jak my. Tylko tak unikniemy spychania ich na margines życia społecznego, frustracji, która z czasem na pewno przerodziłaby się w niechęć do uprzywilejowanych Polaków. Powinniśmy wręcz zabiegać, by ukraińskie dzieci chodziły do polskich szkół, wdrażały się w nasz system. Dzięki temu unikniemy sytuacji, którą ostatnio obserwowaliśmy we Francji.
Już kiedyś Ukraińcy chcieli być równi Polakom, polskiej szlachcie, a ta wciąż patrzyła na nich z góry. Skończyło się to powstaniem Chmielnickiego, wielką wojną domową, która była początkiem końca wielkiej Rzeczypospolitej z okresu jej świetności. Nie powtórzmy tego błędu.
Bez złudzeń wobec orientalnych imigrantów
W odróżnieniu od naszych bliskich sąsiadów, integracja na tak szeroką skalę imigrantów z krajów afrykańskich i azjatyckich jest praktycznie niemożliwa. Owszem, może się zdarzyć, że pojedynczy obywatele Bandgladeszu czy Pakistanu nauczą się języka polskiego, lizną naszej kultury, historii, zaczną jeść pierogi i siarczyście klnąć z dźwięcznym “R”, ale bardzo wątpliwe, by temu procesowi poddały się szersze grupy z dalekich krajów.
Aktualnie tacy ludzie ściągają do Polski, by pracować tu przez określony czas, zarobić pieniądze i wyjechać. Część z nich może zostanie u nas, w końcu Polska to całkiem dobre miejsce do życia w skali świata. Nie stanowią problemu, aczkolwiek należy pamiętać, że w dużych miastach, głównie w Warszawie, wzrosła liczba przestępstw i napaści seksualnych za sprawą imigrantów. To akurat dotyczy przybyszy z Gruzji i Czeczenii. Przykrym przykładem jest tu fala gwałtów i molestowań kierowców taksówek typu Bolt/Uber, którymi sprawcami byli wyłącznie imigranci. O tym zagrożeniu dla polskich kobiet nie wolno zapominać.
Należy się spodziewać, że w kolejnych latach będzie ich coraz więcej i będą osiedlać się głównie w dużych miastach. Bardzo ważne jest to, by wystrzec się ich gettoizacji. Zamykania w swoich ciasnych społecznościach, gdzie będą żyć w oderwaniu od większości społeczeństwa, które będzie korzystało z ich pracy.
Automatyzacja zamiast taniej siły roboczej
Polska potrzebuje rąk do pracy. Od tego zaczyna się cała historia imigracji obcych kulturowo ludzi do Polski. Jeśli przez lata będziemy sprowadzać tych ludzi do roli tanich roboli, którzy mają nam dowozić jedzenie i myć kible, to sami ukręcimy na siebie bat. Tak traktowani imigranci rodowitych Polaków będą postrzegać jako uprzywilejowanych Panów, a samą Polskę jako kraj wyzysku. To jest największe zagrożenie polityki migracyjnej. Zorganizować ją tak, by tego uniknąć nie będzie łatwo. Jest jednak inne rozwiązanie.
Automatyzować i unowocześniać pracę. Dużo się ostatnio mówi o tym, że roboty i sztuczna inteligencja zabiorą nam miejsca pracy. Niech zabierają! W Polsce i tak jest za mało rąk do pracy, a pracuje u nas kilka milionów imigrantów. Zdejmijmy z siebie ten ciężar i najcięższe i najgorsze prace automatyzujmy. Nie będziemy musieli sztucznie sprowadzać ludzi, dla których Polska jest jedynie “przystankiem”, a będziemy mogli skupić się na przemyślanej i rozsądnej polityce migracyjnej, która pozwoli nam integrować ludzi, którzy chcą poznawać nasz język, mają kompetencje, a naszą ojczyznę szanują.
W końcu roboty nie odwrócą się od nas i nie zbuntują, prawda? Prawda?!