„Cancel culture” to współczesny pręgierz

Europejska Federacja Piłkarska – po informacjach stowarzyszenia „Nigdy więcej” – wzięła pod lupę sędziego piłkarskiego Szymona Marciniaka z powodu wzięcia przez niego udziału w konferencji biznesowej „Everest” organizowanej przez jednego z liderów Konfederacji Sławomira Mentzena.
Pionki do gry - zdjęcie poglądowe „Cancel culture” to współczesny pręgierz
Pionki do gry - zdjęcie poglądowe / fot. pixabay.com

Marciniakowi groziło odebranie możliwości sędziowania finału Ligi Mistrzów, do którego został wcześniej wyznaczony. Ostatecznie jednak UEFA zezwoliła mu na sędziowanie meczu.

Zarządcy opinii publicznej

Szymon Marciniak wydał oświadczenie, w którym napisał m.in.: „Po refleksji i dalszym dochodzeniu stało się oczywiste, że zostałem poważnie wprowadzony w błąd i całkowicie nieświadomy prawdziwej natury i powiązań wydarzenia. Nie wiedziałem, że było ono związane z polskim ruchem skrajnej prawicy. Gdybym był tego świadomy, kategorycznie odrzuciłbym zaproszenie. Ważne jest, aby zrozumieć, że wartości promowane przez ten ruch są całkowicie sprzeczne z moimi osobistymi przekonaniami i zasadami, których staram się przestrzegać w życiu. Mam wyrzuty sumienia, że mój udział mógł być z nimi sprzeczny. […] Dziękuję za zrozumienie i pokornie proszę o możliwość zadośćuczynienia i odzyskania zaufania poprzez moje przyszłe działania”.

Nagonka na sędziego Marciniaka to przykład „kultury unieważniania” [„cancel culture”] polegającej na stosowaniu pozamerytorycznego i pozaprawnego nacisku psychologicznego na daną osobę, grupę lub instytucję w celu wymuszenia określonego zachowania – np. przestrzegania zasad poprawności politycznej. Zjawisko „kultury unieważniania” przypomina stosowany w szkołach tzw. „bullying”, czyli zastraszanie bądź mobbing, do którego dochodzi w miejscu pracy. Definicja zastraszania obejmuje m.in. prześladowanie werbalne, takie jak: obrażanie, wyzywanie, przeklinanie, wyśmiewanie, nadawanie uwłaczających pseudonimów, obraźliwe żarty oraz znęcanie psychiczne, czyli np.: drażnienie, poniżanie, izolowanie, ignorowanie, pogardzanie, dyskryminowanie, terroryzowanie i grożenie, tyranizowanie, szantażowanie, zastraszanie, zniesławienie, rozsiewanie plotek i robienie intryg. „Cancel culture” jest zjawiskiem starym jak świat, na przestrzeni epok zmieniają się jedynie środki stosowane w celu wywołania poczucia osaczenia, zniesławienia i zmuszenia do określonych zachowań. Można pokusić się o tezę, że ofiarami „kultury unieważnienia” padali już biblijni prorocy głoszący prawdy niewygodne dla ówczesnych establishmentów. Byli oni prześladowani, zastraszani, ośmieszani, wypędzani, a nawet zabijani przez współczesnych sobie „zarządców opinii publicznej”. Bez „kultury unieważnienia” nie istniałby żaden system totalitarny. W okresie komunistycznego zniewolenia władze określały każdego swojego przeciwnika mianem „wroga ludu” – w domyśle: osoby zagrażającej dobru obywateli. Pojęcie to było na tyle nieprecyzyjne, że wpisać się w tę definicję mógł właściwie każdy, kto w danym momencie okazał się niewygodny dla władzy. Uratować przed niesławą, więzieniem a nawet śmiercią mogło złożenie tzw. „samokrytyki”, czyli publicznego uznania własnego zachowania za niedopuszczalne i zapewnienie o wyciągnięciu właściwych wniosków na przyszłość. „Samokrytyka stanowiła rodzaj świeckiego, publicznego wyznania prawdziwych bądź domniemanych grzechów politycznych, po którym następowało swoiste odpuszczenie lub potępienie” – pisze na portalu TwojaHistoria.pl dr hab. Zdzisław Zblewski, prof. UJ. Jako przykład podaje wypowiedź Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego opublikowaną w 1950 roku na łamach tygodnika „Odrodzenie”. „Wstydzę się tego, że razem z Broniewskim czy Wygodzkim nie łamałem się chlebem więziennym w Polsce faszystowskiej, wstydzę się tego, że kręte dróżki sanacyjnej nocy doprowadziły mnie do tygodnika «Prosto z mostu»” – wyznał wówczas Gałczyński. Jak zaznacza dr hab. Zblewski: „«Spowiedzi» nieodłącznie towarzyszyła pokuta, polegająca najczęściej na przesunięciu «grzesznika» na mniej ważne stanowisko. W wypadku «grzechów ciężkich», takich jak odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne lub «brak czujności rewolucyjnej», winny bywał usuwany z partii, uwięziony lub nawet zagrożony karą śmierci”. Współczesna „cancel culture” skazuje na śmierć cywilną niż fizyczną, jednak skrajne postaci podejmowanej przeciwko komuś nagonki mogą popychać także do agresji bezpośredniej, stosowanej już nie przez państwo, ale przez samozwańczych „wymierzających sprawiedliwość”.

Domniemanie winy

„Kultura wykluczenia” to zjawisko mogące dotknąć każdego, kto w danym momencie wyłamie się z obowiązującego trendu. – Polega na tym, że uważa się za słuszne, by usuwać ludzi z życia publicznego lub danego stanowiska na podstawie samych oskarżeń o złamanie niepisanych zasad, które obowiązują w określonym środowisku. Na lewicy jest to w ostatnich czasach poprawność polityczna na sterydach, ale mogą to być też fałszywe oskarżenia o popełnienie przestępstwa, które nie są traktowane jak pomówienia, tylko jak fakty. W logice „cancel culture” nie istnieje coś takiego jak domniemanie niewinności. Przeciwnie, jest domniemanie winy. Jeśli ktoś poczuł się urażony jakimś zachowaniem i wysnuł publicznie zarzuty, to już wystarczy, żeby symbolicznie skazać takiego domniemanego winnego – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem Solidarność” Kaya Szulczewska, założycielka inicjatywy Ciałopozytw. – Prowadzę ciałopozytywne i prokobiece profile w social mediach, gdzie poruszam od dawna szeroki zakres tematów. W pewnym momencie przeczytałam książkę „Niewolnice władzy” Lydii Cacho. Książka ta krytycznie zapatruje się na branżę seksualną. Okazało się, że złamałam niepisane tabu, ponieważ w kręgach lewicowych źle widziana jest krytyka prostytucji. Podpadłam aktywistkom feministycznym, edukatorkom seksualnym i lewicowym grupkom, które zaczęły oskarżać mnie o dyskryminację prostytutek. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło, zacytowałam po prostu fragmenty książki, które opisują, jak handel ludźmi i mafia eksploatują kobiety na całym świecie, oraz komentarze wyrażające zaniepokojenie narracją, która przedstawia prostytucję jako zwykłą pracę i ścieżkę kariery dla młodych dziewczyn. Już wtedy próbowano mnie wyrzucać z wydarzeń i zaczęto się ode mnie odwracać. Rok później, w 2020 roku, popełniłam kolejne faux pas i stanęłam na stanowisku, że słowo „kobieta” i biologiczna definicja płci nie powinny być wymazywane z feminizmu i dyskursu o prawach kobiet. Okazało się, że to dużo gorsze przewinienie niż wcześniejsza krytyka prostytucji. Środowiska lewicowe oraz progresywna społeczność influencerów na Instagramie zaczęły mnie wykluczać i stygmatyzować. Nadano mi przezwisko „TERF” [„trans-exclusionary radical feminist” – przyp. red.], które ma znaczyć, że rzekomo wykluczam mniejszość transseksualistów. Zaczęto straszyć moich współpracowników, znajomych i zleceniodawców. W ten sposób alienuje się osobę skazaną na „cancel” i dąży do jej zniszczenia – wyjaśnia działaczka społeczna. Jako najgorszy skutek „kultury wykluczenia” autorka internetowa wskazuje możliwość utraty pracy, dochodu i zniszczenia kariery. – Człowiek zaczyna mieć dosłownie zamknięte drzwi do rozwoju. Trzeba wszystko budować od zera. Do tego taki ostracyzm jest bardzo ciężki psychicznie. Odrzucenie społeczne i banicja były kiedyś jednymi z gorszych kar, dziś można je dostać bez żadnej rozprawy, na podstawie internetowego sądu kapturowego, w którym wzmożony i wiecznie urażony tłum feruje wyroki „ot tak” – tłumaczy. Jak przeciwdziałać „kulturze wykluczenia”? – Moim zdaniem powinniśmy być przeciwko próbom „anulowania” kogokolwiek na podstawie wzburzenia tłumu. Nawet jeśli kogoś nie lubimy, powinniśmy stanąć za nim, jeśli widzimy, że pada ofiarą internetowego linczu. Z przykrością jednak widzę, że nawet osoby mi przychylne, które były przeciwko „cancel culture” w moim przypadku, chętnie dołączają do prób „anulowania” kogoś innego. Mam wrażenie, że w internecie jest to rodzaj grupowego sportu, rozrywki, która daje namiastkę władzy – dzieli się refleksją Szulczewska. I przewiduje, że zjawisko to będzie narastać. – Nie ma prawa, które pozwalałoby usuwać kogoś za poglądy. To jest bezprawne, ale w praktyce wiemy, jak to działa: nadaje się stygmat, a potem takiemu komuś nie przedłuża się umowy, nie daje nowych zleceń, tworzy się presję, by sam się wycofał albo niszczy się jego dobre imię, przestaje się go zapraszać itd. Prawodawstwo nie nadąża za techniką, sądom ciężko rozsądzać w sprawach, w których brał udział często anonimowy tłum. Nazywam to, co mamy w Polsce, raczkującym cancelem – powoli się rozwija, dla wielu osób jest niewidoczny, ale umacnia przekonanych o swojej słuszności „wzmożemców”, uczy technik anulowania i w przyszłości będzie mieć większą moc rażenia – ostrzega działaczka społeczna.

Tekst pochodzi z 24 (1794) numeru „Tygodnika Solidarność”.


 

POLECANE
Financial Times ujawnia: Tak Korea Północna pomaga Rosji z ostatniej chwili
"Financial Times" ujawnia: Tak Korea Północna pomaga Rosji

Korea Północna dostarcza Rosji systemy artyleryjskie dalekiego zasięgu, które są wysyłane do obwodu kurskiego – napisał w sobotę brytyjski dziennik „Financial Times”, powołując się na informacje ukraińskiego wywiadu.

Wszystko w życiu się kończy. Szczere wyznanie znanej prezenterki z ostatniej chwili
"Wszystko w życiu się kończy". Szczere wyznanie znanej prezenterki

Media obiegła informacja o przełomowym kroku w życiu osobistym Mai Sablewskiej. Celebrytka zdecydowała się na rozstanie z wieloletnim partnerem.

Atak nożownika w Chinach. Są ofiary śmiertelne i ranni z ostatniej chwili
Atak nożownika w Chinach. Są ofiary śmiertelne i ranni

Osiem osób zginęło, a 17 zostało rannych w wyniku ataku nożownika na uniwersytecie w mieście Yixing pod Wuxi w prowincji Jiangsu na wschodzie Chin – poinformowała w sobotę chińska policja.

Skandal w Hollywood. Nagranie ze znanym scenarzystą obiegło sieć z ostatniej chwili
Skandal w Hollywood. Nagranie ze znanym scenarzystą obiegło sieć

Znany hollywoodzki scenarzysta i reżyser C. Jay Cox, znalazł się w centrum skandalu po szokującym ujawnieniu jego domniemanych działań wobec osoby nieletniej.

Teraz albo nigdy. Niepokojące doniesienia ws. Lewandowskiego z ostatniej chwili
"Teraz albo nigdy". Niepokojące doniesienia ws. Lewandowskiego

Hiszpańskie media donoszą, że FC Barcelona rozważa sprowadzenie nowego napastnika, który miałby wzmocnić skład na kolejne sezony. Na radarze katalońskiego klubu znalazł się Szwed Viktor Gyoekeres, obecnie występujący w Sporting CP. Decyzja o jego transferze zależy jednak od dyspozycji Roberta Lewandowskiego, który nadal jest niekwestionowanym liderem w klubie.

Niebezpieczne zdarzenie w Opolu. Ewakuowano kilkadziesiąt osób z ostatniej chwili
Niebezpieczne zdarzenie w Opolu. Ewakuowano kilkadziesiąt osób

W sobotę w Opolu miało miejsce niebezpieczne zdarzenie. Chodzi o osuwisko, w okolicach ulicy Źródlanej, gdzie prowadzone są prace budowlane.

To jeszcze nie koniec? Probierz zabrał głos po przegranym meczu Polaków z ostatniej chwili
To jeszcze nie koniec? Probierz zabrał głos po przegranym meczu Polaków

Trener reprezentacji Polski Michał Probierz nie ukrywał rozgoryczenia po porażce 1:5 z Portugalią w Porto w Lidze Narodów. "Trzeba to przyjąć, nie zwieszać głów i umieć podnieść się po takim meczu" - zaznaczył. Zapowiedział powołanie dodatkowych piłkarzy przed spotkaniem ze Szkocją.

Fani martwią się o zdrowie Roksany Węgiel. Nowe informacje z ostatniej chwili
Fani martwią się o zdrowie Roksany Węgiel. Nowe informacje

Roksana Węgiel jedna z najbardziej rozpoznawalnych młodych gwiazd polskiej sceny muzycznej, podzieliła się z fanami osobistym wyznaniem na temat swojego zdrowia. Wokalistka, która znana jest ze swojego pracowitego trybu życia, musiała ostatnio zwolnić tempo. Przy okazji Światowego Dnia Cukrzycy, obchodzonego 14 listopada, opublikowała nagranie, w którym otwarcie opowiedziała o swojej chorobie.

Negocjacje pokojowe z Rosją? Prezydent Zełenski podał warunek z ostatniej chwili
Negocjacje pokojowe z Rosją? Prezydent Zełenski podał warunek

Powinniśmy zrobić wszystko, żeby w przyszłym roku wojna się skończyła na drodze dyplomatycznej - oświadczył w sobotę Wołodymyr Zełenski. Zaznaczył, że rozmowy z Rosją są możliwe "pod warunkiem, że Ukraina nie będzie osamotniona i będzie silna".

IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka Wiadomości
IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka

– W kolejnych dniach nadal może silnie wiać, głównie w północnej Polsce i na krańcach południowych, natomiast w drugiej części tygodnia pojawi się zimowa aura – poinformowała PAP synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Ewa Łapińska.

REKLAMA

„Cancel culture” to współczesny pręgierz

Europejska Federacja Piłkarska – po informacjach stowarzyszenia „Nigdy więcej” – wzięła pod lupę sędziego piłkarskiego Szymona Marciniaka z powodu wzięcia przez niego udziału w konferencji biznesowej „Everest” organizowanej przez jednego z liderów Konfederacji Sławomira Mentzena.
Pionki do gry - zdjęcie poglądowe „Cancel culture” to współczesny pręgierz
Pionki do gry - zdjęcie poglądowe / fot. pixabay.com

Marciniakowi groziło odebranie możliwości sędziowania finału Ligi Mistrzów, do którego został wcześniej wyznaczony. Ostatecznie jednak UEFA zezwoliła mu na sędziowanie meczu.

Zarządcy opinii publicznej

Szymon Marciniak wydał oświadczenie, w którym napisał m.in.: „Po refleksji i dalszym dochodzeniu stało się oczywiste, że zostałem poważnie wprowadzony w błąd i całkowicie nieświadomy prawdziwej natury i powiązań wydarzenia. Nie wiedziałem, że było ono związane z polskim ruchem skrajnej prawicy. Gdybym był tego świadomy, kategorycznie odrzuciłbym zaproszenie. Ważne jest, aby zrozumieć, że wartości promowane przez ten ruch są całkowicie sprzeczne z moimi osobistymi przekonaniami i zasadami, których staram się przestrzegać w życiu. Mam wyrzuty sumienia, że mój udział mógł być z nimi sprzeczny. […] Dziękuję za zrozumienie i pokornie proszę o możliwość zadośćuczynienia i odzyskania zaufania poprzez moje przyszłe działania”.

Nagonka na sędziego Marciniaka to przykład „kultury unieważniania” [„cancel culture”] polegającej na stosowaniu pozamerytorycznego i pozaprawnego nacisku psychologicznego na daną osobę, grupę lub instytucję w celu wymuszenia określonego zachowania – np. przestrzegania zasad poprawności politycznej. Zjawisko „kultury unieważniania” przypomina stosowany w szkołach tzw. „bullying”, czyli zastraszanie bądź mobbing, do którego dochodzi w miejscu pracy. Definicja zastraszania obejmuje m.in. prześladowanie werbalne, takie jak: obrażanie, wyzywanie, przeklinanie, wyśmiewanie, nadawanie uwłaczających pseudonimów, obraźliwe żarty oraz znęcanie psychiczne, czyli np.: drażnienie, poniżanie, izolowanie, ignorowanie, pogardzanie, dyskryminowanie, terroryzowanie i grożenie, tyranizowanie, szantażowanie, zastraszanie, zniesławienie, rozsiewanie plotek i robienie intryg. „Cancel culture” jest zjawiskiem starym jak świat, na przestrzeni epok zmieniają się jedynie środki stosowane w celu wywołania poczucia osaczenia, zniesławienia i zmuszenia do określonych zachowań. Można pokusić się o tezę, że ofiarami „kultury unieważnienia” padali już biblijni prorocy głoszący prawdy niewygodne dla ówczesnych establishmentów. Byli oni prześladowani, zastraszani, ośmieszani, wypędzani, a nawet zabijani przez współczesnych sobie „zarządców opinii publicznej”. Bez „kultury unieważnienia” nie istniałby żaden system totalitarny. W okresie komunistycznego zniewolenia władze określały każdego swojego przeciwnika mianem „wroga ludu” – w domyśle: osoby zagrażającej dobru obywateli. Pojęcie to było na tyle nieprecyzyjne, że wpisać się w tę definicję mógł właściwie każdy, kto w danym momencie okazał się niewygodny dla władzy. Uratować przed niesławą, więzieniem a nawet śmiercią mogło złożenie tzw. „samokrytyki”, czyli publicznego uznania własnego zachowania za niedopuszczalne i zapewnienie o wyciągnięciu właściwych wniosków na przyszłość. „Samokrytyka stanowiła rodzaj świeckiego, publicznego wyznania prawdziwych bądź domniemanych grzechów politycznych, po którym następowało swoiste odpuszczenie lub potępienie” – pisze na portalu TwojaHistoria.pl dr hab. Zdzisław Zblewski, prof. UJ. Jako przykład podaje wypowiedź Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego opublikowaną w 1950 roku na łamach tygodnika „Odrodzenie”. „Wstydzę się tego, że razem z Broniewskim czy Wygodzkim nie łamałem się chlebem więziennym w Polsce faszystowskiej, wstydzę się tego, że kręte dróżki sanacyjnej nocy doprowadziły mnie do tygodnika «Prosto z mostu»” – wyznał wówczas Gałczyński. Jak zaznacza dr hab. Zblewski: „«Spowiedzi» nieodłącznie towarzyszyła pokuta, polegająca najczęściej na przesunięciu «grzesznika» na mniej ważne stanowisko. W wypadku «grzechów ciężkich», takich jak odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne lub «brak czujności rewolucyjnej», winny bywał usuwany z partii, uwięziony lub nawet zagrożony karą śmierci”. Współczesna „cancel culture” skazuje na śmierć cywilną niż fizyczną, jednak skrajne postaci podejmowanej przeciwko komuś nagonki mogą popychać także do agresji bezpośredniej, stosowanej już nie przez państwo, ale przez samozwańczych „wymierzających sprawiedliwość”.

Domniemanie winy

„Kultura wykluczenia” to zjawisko mogące dotknąć każdego, kto w danym momencie wyłamie się z obowiązującego trendu. – Polega na tym, że uważa się za słuszne, by usuwać ludzi z życia publicznego lub danego stanowiska na podstawie samych oskarżeń o złamanie niepisanych zasad, które obowiązują w określonym środowisku. Na lewicy jest to w ostatnich czasach poprawność polityczna na sterydach, ale mogą to być też fałszywe oskarżenia o popełnienie przestępstwa, które nie są traktowane jak pomówienia, tylko jak fakty. W logice „cancel culture” nie istnieje coś takiego jak domniemanie niewinności. Przeciwnie, jest domniemanie winy. Jeśli ktoś poczuł się urażony jakimś zachowaniem i wysnuł publicznie zarzuty, to już wystarczy, żeby symbolicznie skazać takiego domniemanego winnego – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem Solidarność” Kaya Szulczewska, założycielka inicjatywy Ciałopozytw. – Prowadzę ciałopozytywne i prokobiece profile w social mediach, gdzie poruszam od dawna szeroki zakres tematów. W pewnym momencie przeczytałam książkę „Niewolnice władzy” Lydii Cacho. Książka ta krytycznie zapatruje się na branżę seksualną. Okazało się, że złamałam niepisane tabu, ponieważ w kręgach lewicowych źle widziana jest krytyka prostytucji. Podpadłam aktywistkom feministycznym, edukatorkom seksualnym i lewicowym grupkom, które zaczęły oskarżać mnie o dyskryminację prostytutek. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło, zacytowałam po prostu fragmenty książki, które opisują, jak handel ludźmi i mafia eksploatują kobiety na całym świecie, oraz komentarze wyrażające zaniepokojenie narracją, która przedstawia prostytucję jako zwykłą pracę i ścieżkę kariery dla młodych dziewczyn. Już wtedy próbowano mnie wyrzucać z wydarzeń i zaczęto się ode mnie odwracać. Rok później, w 2020 roku, popełniłam kolejne faux pas i stanęłam na stanowisku, że słowo „kobieta” i biologiczna definicja płci nie powinny być wymazywane z feminizmu i dyskursu o prawach kobiet. Okazało się, że to dużo gorsze przewinienie niż wcześniejsza krytyka prostytucji. Środowiska lewicowe oraz progresywna społeczność influencerów na Instagramie zaczęły mnie wykluczać i stygmatyzować. Nadano mi przezwisko „TERF” [„trans-exclusionary radical feminist” – przyp. red.], które ma znaczyć, że rzekomo wykluczam mniejszość transseksualistów. Zaczęto straszyć moich współpracowników, znajomych i zleceniodawców. W ten sposób alienuje się osobę skazaną na „cancel” i dąży do jej zniszczenia – wyjaśnia działaczka społeczna. Jako najgorszy skutek „kultury wykluczenia” autorka internetowa wskazuje możliwość utraty pracy, dochodu i zniszczenia kariery. – Człowiek zaczyna mieć dosłownie zamknięte drzwi do rozwoju. Trzeba wszystko budować od zera. Do tego taki ostracyzm jest bardzo ciężki psychicznie. Odrzucenie społeczne i banicja były kiedyś jednymi z gorszych kar, dziś można je dostać bez żadnej rozprawy, na podstawie internetowego sądu kapturowego, w którym wzmożony i wiecznie urażony tłum feruje wyroki „ot tak” – tłumaczy. Jak przeciwdziałać „kulturze wykluczenia”? – Moim zdaniem powinniśmy być przeciwko próbom „anulowania” kogokolwiek na podstawie wzburzenia tłumu. Nawet jeśli kogoś nie lubimy, powinniśmy stanąć za nim, jeśli widzimy, że pada ofiarą internetowego linczu. Z przykrością jednak widzę, że nawet osoby mi przychylne, które były przeciwko „cancel culture” w moim przypadku, chętnie dołączają do prób „anulowania” kogoś innego. Mam wrażenie, że w internecie jest to rodzaj grupowego sportu, rozrywki, która daje namiastkę władzy – dzieli się refleksją Szulczewska. I przewiduje, że zjawisko to będzie narastać. – Nie ma prawa, które pozwalałoby usuwać kogoś za poglądy. To jest bezprawne, ale w praktyce wiemy, jak to działa: nadaje się stygmat, a potem takiemu komuś nie przedłuża się umowy, nie daje nowych zleceń, tworzy się presję, by sam się wycofał albo niszczy się jego dobre imię, przestaje się go zapraszać itd. Prawodawstwo nie nadąża za techniką, sądom ciężko rozsądzać w sprawach, w których brał udział często anonimowy tłum. Nazywam to, co mamy w Polsce, raczkującym cancelem – powoli się rozwija, dla wielu osób jest niewidoczny, ale umacnia przekonanych o swojej słuszności „wzmożemców”, uczy technik anulowania i w przyszłości będzie mieć większą moc rażenia – ostrzega działaczka społeczna.

Tekst pochodzi z 24 (1794) numeru „Tygodnika Solidarność”.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe