Konrad Wernicki: Francuzi mają dziwne hobby
Francja - kraj utożsamiany dziś z dojrzałą demokracją, wyrosłą w ogniu ludowej rewolucji kładącej kres absolutnej władzy monarchów. Najważniejszym elementem formalnym owej rewolucji była słynna Deklaracja Praw człowieka i obywatela. Czy można mieć mocniejsze podstawy do pielęgnowania wartości demokratycznych? To dziedzictwo we Francuzach wciąż jest żywe i daje swój wyraz w powtarzających się protestach politycznych i licznych strajkach pracowniczych. Z drugiej strony zdaje się, społeczeństwo francuskie, może podświadomie, wciąż czuje sentyment do czasów wielkiej Francji z okresu monarchii absolutnej i to tłumaczyłoby, dlaczego wciąż z uporem maniaka daje legitymację do rządzenia elitom, które działają w sposób autokratyczny.
Świadomość praw obywatelskich
Francuskie społeczeństwo jak mało które jest świadome swoich praw obywatelskich, wolności wynikającej nawet nie z samej demokracji, ale prawa naturalnego do którego każdy człowiek jest predysponowany. Głęboki opór w niemal każdym Francuzie budzi jakikolwiek zamach na jego dobro, styl życia, status społeczny i ekonomiczny.
We Francji drożeje paliwo? Francuzi wychodzą na ulice. Władza podwyższa podatki? Francuzi wychodzą na ulicę. I nie są to pokojowe demonstracje, czy nawet głośne wyrażanie swojego niezadowolenia z prześmiewczymi, czy ostrymi w swojej retoryce hasłami i transparentami. Nie, tam podczas ulicznych protestów ulice dosłownie płoną. Z dymem idą samochody, śmietniki, niszczone są witryny sklepów i wszystko co znajdzie się na drodze niezadowolonego tłumu.
“Francja płonie” - myślimy sobie wszyscy dookoła. Wszak podobne protesty w Polsce niechybnie skończyłyby się wywiezieniem polityków na taczkach z Sejmu. We Francji jednak jest inaczej. Przez kilka dni, a może nawet tygodni francuskie miasta płoną, policja brutalnie pacyfikuje tłum, ten się na chwilę wycofuje, by po chwili znów uderzyć, atakując przy tym francuskie służby porządkowe, znów coś płonie i tak ta niby-rewolucja trwa. Trwa, aż się wypali. Gdy dym się rozejdzie, to polityczne elity i tak zachowają swój status, a plany w ten czy inny mniej inwazyjny sposób zrealizują, a sami Francuzi po wyszumieniu się na ulicach w końcu przechodzą nad tym do porządku dziennego. Ot, rewolucja Schrodingera - jednocześnie jest i jej nie ma.
Nieco inaczej sprawy mają się w sytuacjach mniej politycznych, a bardziej pracowniczych. Jeśli Francuzi pretensje mają nie bezpośrednio do klasy politycznej, ale do biznesowej, to są bardzo skuteczni.
Dał nam przykład Francuz jak strajkować mamy
Strajki pracownicze we francuskiej rzeczywistości, szczególnie tej wielkomiejskiej, to rzecz bardzo naturalna i powszechna. Paryżanie są przyzwyczajeni, że co jakiś czas metro nie działa, bo pracownicy strajkują, albo że nie będą mogli pojechać pociągiem do innego miasta, bo pracownicy kolei zawiesili swoją pracę na weekend.
Francuzi mają przy tym bardzo dużo zrozumienia dla strajkujących pracowników innych branż. Nie oburzają się na niechciane dla nich niedogodności. Rozumieją, że ten sposób wyrażania swojego niezadowolenia i wywierania presji na pracodawcy ma sens, a skoro ci pracownicy muszą się upominać w tak radykalny sposób o swoje prawa, to nie jest ich wina, ale szefostwa, które doprowadziło do takiej sytuacji.
W tym aspekcie moglibyśmy się od Francuzów dużo nauczyć, bo ileż to razy widzieliśmy w Polsce pogardliwe zniesmaczenie na protesty górników, pielęgniarek czy nauczycieli?
“Jak tak im źle, to niech zmienią pracę!” - to często komentarze pod newsami dotyczącymi strajków pracowniczych w Polsce. Tak jakbyśmy im zazdrościli, wiedząc, że sami nie jesteśmy w stanie wynegocjować takich podwyżek, jak choćby górnicy, a na strajk generalny nie mamy co liczyć, bo nie przynależymy do związku zawodowego, albo w ogóle jesteśmy zatrudnieni na śmieciówce i nijak nie mamy szansy na podjęcie strajku.
A może my jesteśmy zbyt zmęczeni i przepracowani, by angażować się w związki zawodowe czy życie lokalnych społeczności? Jak wynika z badań European Trade Union Institute, Polska jest krajem, w którym pracownicy są jednymi z najmniej skłonnych do strajkowania w całej Unii Europejskiej. Przodują za to Francuzi.
W latach 2000-2009 statystycznie na 1000 pracowników w Polsce przypadało kilkanaście dni nieprzepracowanych z powodu strajku. We Francji grubo ponad 100 dni. To samo w Hiszpanii, trochę mniej we Włoszech. Średnia unijna to 53 dni w których nie pracowano z powodu strajku.
To nieco smutna konstatacja, że my jako naród “Solidarności” niejako zapomnieliśmy czym jest prawdziwa Solidarność. Wmówiono nam, że w wolnej Polsce każdy odpowiada za siebie i swój los, a związki zawodowe to przeszłość. Zachłysnęliśmy się wolnorynkowym kapitalizmem, co skrzętnie wykorzystali liberałowie, depcząc rynek pracy w poprzednich latach. To się powoli zmienia, na całe szczęście, ale wróćmy do Francji.
Francuzi, mimo że bardzo skorzy do wszelkich strajków i protestów, trzymają się raczej z daleka od związków zawodowych. Do nich należy jedynie kilka procent pracującego społeczeństwa. Nie oznacza to jednak, że związki zawodowe nie mają nic do powiedzenia w kraju nad Sekwaną. Wprost przeciwnie. Potrafią porwać tłumy, tak jak to ma miejsce teraz przy okazji próby przepchnięcia reformy emerytalnej dekretem prezydenckim przez Emmanuela Macrona. To centrale związków zawodowych zaplanowały protesty uliczne, za którymi poszli jak w dym potomkowie XVIII wiecznych rewolucjonistów.
Możliwe, że postrzeganiem związków zawodowych i polityków przez Francuzów rządzi ten sam modus operandi. Obywatele chcą w nich widzieć elitę i podświadomie być “pod nimi”, by z jednej strony czuć, że to są sfery elitarne, dbające o status Francji i francuskiego obywatela, a z drugiej móc na nich przelać swoje niezadowolenie, gdy coś w państwie pójdzie nie po ich myśli. Takie wygodnictwo.
Elity oderwane od obywateli na życzenie obywateli
Francja zbudowała swój dobrobyt na bazie kolonialnego wyzysku i do dzisiaj czerpie z niego profity. Choć czasy kolonialne oficjalnie już minęły, to dawne kolonie francuskie dalej są źródłem profitów, głównie taniej siły roboczej dla francuskiego kapitału.Obywatele Francji bogacili się kosztem biednych i styranych Afrykanów, zachowując przy tym w większości czyste ręce. Tym sposobem “Trójkolorowi” wypracowali niezwykle socjalny model funkcjonowania państwa, zapewniający obywatelom duże wsparcie ekonomiczne przy niewielkich nakładach własnej pracy. Czyniły to za nich polityczne elity i to może tłumaczyć, dlaczego Francuzom odpowiada to, że ich politycy są wręcz odseparowani od zwykłego ludu.
Przyjrzyjmy się przez chwilę francuskim politykom. Czy zobaczymy wśród nich ludzi o korzeniach afrykańskich, arabskich? W ostatniej wyborach prezydenckich wszyscy kandydaci to byli Biali, rodowici Francuzi z dziada pradziada. Podobnie wygląda obecny francuski rząd. A jak wyglądają francuskie ulice? Totalne multi-kulti z bardzo dużą reprezentacją osób pochodzenia afrykańskiego, wyznających Islam. I nie chodzi tu o niedawno przybyłych imigrantów z ostatnich lat. We Francji osoby mające swoje korzenie w Afryce czy Bliskim Wschodzie żyją już od pokoleń. To mogłoby sugerować, że są na tyle wtopieni we francuską rzeczywistość, że biorą normalny, równy udział w życiu społecznym, publicznym. Tak jednak nie jest. Kolejne pokolenia ludzi pochodzących z afrykańskich kolonii nie są dopuszczane na polityczne salony. Czyżby postępowa polityka otwarta na różnorodność, miłość i inne modne bonmoty była tylko propagandą mającą na celu zapewniać Francji tanią siłę roboczą?
Świat elit nie jest dla nich, a ten rządzi Francją w sposób odstający od tego, jak my postrzegamy demokrację.
Elitokracja
W końcu demokracja to z greckiego “rządy ludu”. Władza wybierana przez obywateli winna tak kierować państwem, by spełniać wolę zwykłych ludzi. Patrząc na politykę Francji można odnieść wrażenie, że tamtejsza władza, mimo że wybrana w demokratycznych wyborach, jest opozycją w stosunku do obywateli i wciąż musi się z nimi mierzyć.
Najjaskrawszym tego przykładem jest próba przeprowadzenia reformy emerytalnej przez Emmanuela Macrona, która zakłada podwyższenie wieku emerytalnego z 62 do 64 roku życia. Budzi to ogromny sprzeciw wśród Francuzów. Reforma ta nie ma też poparcia we francuskim parlamencie więc Prezydent Francji postanowił wykorzystać swoją mocną prerogatywę i wprowadzić reformę jednostronnym dekretem, pomijając parlament. Nie do pomyślenia w demokratycznym państwie? Nie we Francji.
Rewolucja Francuska doprowadziła do skonstruowania pierwszej francuskiej konstytucji, drugiej w Europie (tuż po Polsce), która wprowadziła trójpodział władzy - rzecz fundamentalną dla państwa demokratycznego. Każdy podmiot władzy jest kontrolowany przez inny i tym samym chroni się obywateli przed jednostronnymi, autokratycznymi decyzjami. To co dzieje się we Francji to w istocie pogwałcenie trójpodziału władzy, ale usankcjonowane prawnie, zgodne z ichniejszą konstytucją. Specyficzna demokracja… przepraszam: wyjątkowa.
Oni to chyba lubią
Francuzi będą się oburzać, palić samochody, wieszać psy na swoim rządzie i prezydencie, a gdy przyjdzie czas wyborów, ponownie wybiorą takie elity polityczne, które w ciągu kilku lat stracą poparcie społeczne. Te, mimo utraty tej naturalnej legitymacji do pełnienia władzy, dalej będą rządzić, a paryskie ulice znów będą płonąć. I tak to już się kręci od długich lat. Można powiedzieć, że Francuzi zrobili sobie nietypowe hobby z wybierania polityków, którzy potem ich nie słuchają, ale może tak już musi być? Francuzi dalej chcą się czuć wyjątkowo i elitarnie, więc potrzebują elitarnych, zadufanych w sobie polityków, a nie wsłuchanych w głos ludu śmiertelników. Póki co stać ich na taką zabawę, ale pieniędzy płynących z wyzysku ludności postkolonialnej będzie coraz mniej, a ta w końcu może zapukać do bram Pałacu Elizejskiego. Starczy policji?