Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Kościół trzeszczy w szwach
– Odnosząc się do faktu odprawienia Mszy Świętej w sali konferencyjnej w ramach obrad kontynentalnego etapu synodu o synodalności odbywającego się w Pradze, użył Ksiądz cytatu z Pisma Świętego o „soli zwietrzałej”. Dlaczego?
– W tych dniach obchodziliśmy 10. rocznicę końca pontyfikatu papieża Benedykta XVI, który 28 lutego 2013 roku zakończył swoją posługę w Stolicy Piotrowej, wcześniej ogłaszając swoją abdykację. Odbyło się wówczas konklawe, na którym doszło do bardzo zaskakującego wyboru kardynała Jorge Bergoglio z Argentyny. Dlaczego ten wybór jest zaskakujący? Ponieważ wśród trzydziestu papabile, czyli purpuratów potencjalnie typowanych do roli papieża, to nazwisko się nie znalazło – głównie dlatego, że kardynał Bergoglio w dniu wyborów miał już prawie 77 lat. Większość watykańskich komentatorów nie przypuszczała również, że kolejny papież będzie pochodził z Ameryki Południowej. Jego wybór był zatem ogromnym zaskoczeniem. Na początku jego posługa była jednak odbierana niezwykle pozytywnie. Papież sprawiał wrażenie człowieka bardzo dynamicznego, mającego świetny kontakt z wiernymi. Niemniej jednak uważano, że będzie to pontyfikat przejściowy i że za kilka lat nastąpi kolejne konklawe. Stało się inaczej. Papież Franciszek pełni swoją posługę już od dekady, w tym roku kończy 87 lat, mimo choroby jest bardzo aktywny, ale także dokonuje zaskakujących zmian w Kościele. Zmiany te budzą bardzo wiele wątpliwości. Myślę, że dzisiaj Kościół znajduje się na ostrym wirażu, i nie wiadomo, w którą stronę to wszystko pójdzie. W te wątpliwości wpisuje się obecny synod na temat synodalności. Pojawia się pytanie, do jakiego stopnia tego typu gremia powołane przez papieża mogą zmieniać w Kościele pewne zasady. Bardzo jaskrawym przykładem jest tutaj synod Kościoła niemieckiego, który idzie bardzo daleko, odchodząc nie tylko od zwyczajów i praktyk religijnych, ale także od fundamentów, czyli doktryny wiary. Wiele osób ma – w mojej opinii słuszne – obawy, że Kościół może nie wyjść z tego wirażu obronną ręką.
Zaskakującą rzeczą podczas spotkania synodalnego w Pradze było podejście do liturgii. Istotą posługi Kościoła jest przecież sprawowanie sakramentów świętych. Podejście do liturgii poprzednich papieży, jak i całych pokoleń kapłanów, było niesłychanie poważne i opierało się na przekonaniu, że jest ona istotą Kościoła. Tymczasem co zobaczyli wierni w Pradze? Oprócz liturgii odprawianej w katedrze w czasie uroczystości, w dni powszednie, kiedy obradował synod z udziałem najważniejszych przedstawicieli lokalnych Kościołów, Mszę Świętą odprawiano w sali konferencyjnej – tak, jakby było to jakieś krótkie nabożeństwo niezwiązane z obecnością Najświętszego Sakramentu. Widziałem także zdjęcia członków polskiej delegacji biorących udział w synodzie – prawie wszyscy księża ubrani byli w marynarki i koloratki, nie sutanny. Tylko jedna siostra zakonna brała udział w obradach w habicie. To pokazuje wyraźne pęknięcie. Jeżeli tak ważna sprawa jak liturgia jest spychana na margines jako coś, co trzeba, mówiąc brzydko, „odfajkować” i iść dalej, nie dziwię się wszystkim tym, którzy mają wątpliwości co do tego, w którą stronę zmierza Kościół. Ja też takie wątpliwości mam.
– A jak rozumieć samą treść synodu? Tak zwany zwykły wierny chyba niewiele z tego synodu rozumie, nie wie, jaką rangę mają mieć opracowane w jego trakcie dokumenty, w jakim trybie są uchwalane, pojawia się tu sporo chaosu.
– To kolejna, ogromna wątpliwość. Poprzedni papieże – zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI – byli niezwykle precyzyjni w swoim działaniu, ale także w tym, co mówili i pisali, zwłaszcza w udzielanych wywiadach. Obecny papież jest jakby przeciwieństwem tego sposobu działania. Od dłuższego czasu jego wypowiedzi wzajemnie sobie zaprzeczają. Nie wiadomo też, jak je interpretować – czy mają one charakter oficjalny, czy nieoficjalny. Z ust papieża Franciszka padła ogromna liczba bardzo wątpliwych konstatacji. Co więcej, później rzecznik Watykanu próbuje je prostować, tłumacząc, co papież miał na myśli. Doszło do daleko idącego chaosu. Papież Franciszek nie zajmuje jasnego stanowiska w bardzo wielu sprawach, a jego wypowiedzi formułowane podczas rozmów z dziennikarzami w samolocie czy spotkań z wiernymi budzą ogromne wątpliwości co do tego, do jakiego stopnia papież może wychodzić poza oficjalne nauczanie Kościoła. Niestety synod w dużym stopniu przypomina to, co słyszymy z ust papieża Franciszka. Oczywiście nie twierdzę, że całość tych obrad jest zła i że nie padają tam żadne słuszne postulaty, ale nie da się nie zauważyć, że towarzyszący tym obradom chaos jest ogromny. Kościół trzeszczy w szwach i za chwilę może się okazać, że te same zagadnienia będą w różnych krajach interpretowane odwrotnie. Odbywa się to już obecnie chociażby w przypadku związków niesakramentalnych – w niektórych krajach ci ludzie mogą przystępować do Komunii Świętej, nie rezygnując z życia w grzechu i nie spowiadając się, a w niektórych nadal jest to niedopuszczalne. Jeżeli zatem chaos panuje w tak ważnej sprawie, proces ten będzie zapewne postępował. Niestety mają rację przeciwnicy papieża Franciszka, którzy twierdzą, że pogubił się on i nie panuje nad tym, co dzieje się w ramach synodu.
– Pojawiają się także coraz liczniejsze głosy niektórych hierarchów, którzy wyrażają swoje wątpliwości – tak jak kard. Gerhard Ludwig Müller czy wcześniej kard. Raymond Leo Burke. Niestety ich pisma kierowane do papieża pozostają bez odpowiedzi, mimo iż w Kościele wiele mówi się o konieczności podejmowania dialogu.
– Tak, oczywiście. Mamy do czynienia z chaosem przypominającym sytuację niektórych Kościołów protestanckich, które rozbiły się na wiele drobnych wspólnot, które dziś już nawet trudno policzyć. Za czasów reformacji Marcina Lutra wydawało się, że Kościół protestancki odrywając się od katolickiego, będzie stanowił pewną spójną całość. Okazało się jednak, że rozpadł się on na tysiące grupek, które interpretują sobie dowolnie pewne rzeczy. To samo niebezpieczeństwo grozi w tej chwili Kościołowi katolickiemu. Co więcej, chaos jest wodą na młyn dla środowisk tradycjonalistycznych, które albo w ogóle nie przyjmują reform Soboru Watykańskiego II, albo są krytycznie nastawione do obecnego pontyfikatu. Ta polaryzacja jest niesamowita, i obawiam się, że część wiernych może w wyniku tej sytuacji odejść z Kościoła katolickiego, nie uznając prymatu papieża, i przejść do grup takich jak te stworzone przez arcybiskupa Marcela Lefebvre’a czy innych mających luźny związek z biskupem Rzymu.
– A jak to wygląda na polskim podwórku? Czy sytuacja jest tu lepsza w związku z tym, że żyje w nas jeszcze pontyfikat św. Jana Pawła II i jesteśmy społeczeństwem o silnie zakorzenionych tradycjach katolickich? Mamy szansę stać się przyczółkiem odrodzenia wiary w Europie?
– Na nasze nieszczęście Kościół w Polsce także przeżywa kryzys. Mamy do czynienia z gwałtowną laicyzacją młodego pokolenia i nie widać tu żadnych działań ze strony władz kościelnych, aby ten proces powstrzymać. Drugie źródło kryzysu polskiego Kościoła to pokłosie braku jego rozliczeń z przeszłością. Zaniechanie lustracji i wyjaśnienia skandali obyczajowych sprawia, że w Kościele co chwila „wybuchają miny”. Ze smutkiem muszę powiedzieć, że postawa przewodniczącego KEP abp. Stanisława Gądeckiego na synodzie w Pradze była bardzo pasywna. Szkoda, że akceptował on to, co tam się działo. Myślę, że nie mamy w tej chwili w polskim Kościele jasnego przywództwa. Nie chodzi tu o jedną osobę taką jak kard. Stefan Wyszyński czy Karol Wojtyła, ale o jasne i spójne stanowisko w zarządzaniu Kościołem. W wielu diecezjach biskupi działają po swojemu, robiąc niektóre rzeczy na własną rękę, brakuje tu jedności. W Kościele polskim widać wyraźnie pęknięcia, które sprawiają, że nie bardzo istnieją tu szanse na objęcie roli przewodnika dla Kościołów w innych krajach. Zbyt mocno jesteśmy uwikłani w nasze wewnętrzne problemy.
– To Kościół hierarchiczny. A wierni? Czy w związku z panującym chaosem raczej się zniechęcają, czy przeciwnie – zaczynają szukać prawdy na własną rękę, sięgają do Tradycji Kościoła, czują się za niego osobiście odpowiedzialni?
– Myślę, że wśród wiernych panuje coraz większe przekonanie o tym, że nie ma co liczyć na hierarchię. Rozczarowanie zaniedbaniami i kolejnymi aferami oraz pokrętnymi ich tłumaczeniami zniechęciło ludzi. Jedni odchodzą i nie chcą uczestniczyć w życiu parafii, inni z kolei mimo wszystko starają się pozostać wierni nauczaniu katolickiemu i wielkiej tradycji, jaką ma Kościół polski.
Trzeba pamiętać, że w najgorszych czasach komunizmu, nie mówiąc o II wojnie światowej, wielu księży i ludzi świeckich okazało się postaciami heroicznymi. Przykładem jest tu kandydat na ołtarze ks. Franciszek Blachnicki, którego miałem okazję poznać jako licealista. Założony przez niego ruch „Światło-Życie” miał ogromny wpływ zarówno na moje życie, jak i na życie wielu moich koleżanek i kolegów. Kolejne przykłady niezłomnych księży to oczywiście kapelani z czasów Solidarności. Przez kilka lat współpracowałem ze śp. ks. Kazimierzem Jancarzem, który w czasach, kiedy życie Kościoła w Polsce poddane było niesamowitym represjom, okazał się prorokiem. A był „tylko” zwykłym wikarym jednej z parafii nowohuckich w Mistrzejowicach, nawet nie proboszczem. Potrafił jednak zebrać wokół siebie tysiące osób. Kościół, w którym odprawiał Msze, był autentyczną oazą wolności, niezależnie od poglądów przychodzących tam ludzi. Poznałem wspaniałych księży i znam takich także działających w obecnej sytuacji. Starają się oni nie płynąć z prądem, ale robić coś pozytywnego. Ze smutkiem muszę jednak zauważyć, że nie mają oni wsparcia władz kościelnych, które według mnie oderwały się od realnego spojrzenia na problemy, jakimi żyje dziś przeciętny Polak – nie tylko ekonomiczne, ale także wynikające z zagubienia duchowego, presji mediów, trudności z wychowaniem dzieci itp. Nie widzę odgórnych działań wychodzących ludziom naprzeciw w tych obszarach. Istnieją na szczęście działania oddolne. Nie są one być może wystarczające, niemniej jednak jeśli miałbym ponownie użyć określenia „sól ziemi”, nazwałbym tak właśnie tych duchownych i świeckich, którzy podejmują posługę i pracę u podstaw. Ci, którzy z racji swoich święceń biskupich i zajmowanych stanowisk powinni prowadzić lud Boży, pogubili się. To pewien paradoks, ponieważ jeszcze do niedawna mieliśmy w Polsce do czynienia z Kościołem triumfującym za sprawą pontyfikatu św. Jana Pawła II. W ciągu kilkunastu lat zmieniło się to gwałtownie. Z pewnością zaszkodził tutaj triumfalizm – przywileje, przekonanie o własnej wielkości, sojusze z politykami itd. Druga sprawa to wspomniane przeze mnie wyżej zaniechanie lustracji. Od 2005 roku Kościół miał pełną możliwość przebadania wszystkich akt dawnej Służby Bezpieczeństwa, odsunięcia tych, którzy poszli na współpracę z SB, ale też oczyszczenia Kościoła od strony skandali obyczajowych. Tak się jednak nie stało, w najróżniejszy sposób próbowano te sprawy wyciszyć i to się obecnie mści. Prawda i tak wychodzi jednak na jaw za sprawą różnych badaczy, dziennikarzy i historyków. Kościół popełnił grzech zaniechania i musi go odpokutować. Kiedy zacząłem pisać książkę „Księża wobec bezpieki” w latach 2005-2007, ciągle starano się mnie zniechęcić. Nawet osoby życzliwe mówiły mi wówczas: „A po co to ruszać, dzisiaj młodzież nie interesuje się historią” itp. Okazało się jednak, że owszem, interesuje się. Merytoryczne odnoszenie się do konkretnych faktów i zarzutów pod czyimś adresem nie niszczy wielkości danej osoby – albo pozwala na rozwianie wątpliwości, albo na dostrzeżenie czyjeś omylności czy niedoskonałości. Jeśli z kolei mieliśmy do czynienia z wielkością fałszywą – czasem trzeba się zgodzić na detronizację czyjegoś autorytetu. Trzeba zmierzyć się z informacjami, zarzutami, podjąć dyskusję, wyjaśnić źródło błędów. Lukrowanie rzeczywistości jest najgorszym możliwym wyjściem. Podobnie jak jej zabetonowanie. Tę metodę przyjął polski Kościół – „nie ruszać, nie dotykać, zabetonować”.
- A do czego doprowadziło zalanie betonem reaktora atomowego w Czarnobylu, wszyscy wiemy.
- Otóż to. Prawda i tak wyjdzie na jaw, z tym większą siłą rażenia, im bardziej usilnie była wcześniej „betonowana”.
Tekst pochodzi z 11 (1781) numeru „Tygodnika Solidarność”.