Niemiecki „Der Spiegel”: Jesteśmy ludźmi o nazistowskim pochodzeniu

"Dobry rok temu artystka Moshtari Hilal i autor Sinthujan Varatharajah zasugerowali podczas rozmowy na żywo na Instagramie czy nie byłoby sensowne znalezienie odpowiednika dla sformułowania +osoby o pochodzeniu migracyjnym+, a mianowicie wprowadzenie określenia +osoby o pochodzeniu nazistowskim+ dla Niemców, którzy są potomkami sprawców nazizmu”
– przypomina Susanne Beyer.
"To była celna polemika, chciała coś ludziom uświadomić i osiągnęła to, co miała osiągnąć: propozycja ta spotkała się z dużym oporem".
To znów pokazało, "co wciąż dzieje się w tym kraju, mimo intensywnie kultywowanej kultury pamięci, a co potwierdzają także badania: zbyt wielu Niemców wciąż nie chce sobie uświadomić, że również ich rodzice, dziadkowie i pradziadkowie przyczynili się do tego, że narodowy socjalizm funkcjonował tak, jak funkcjonował” – czytamy w tekście.
"Gotowość do dobrowolnego zastanowienia się, czy we własnym myśleniu można znaleźć antysemickie wzorce lub czy przez zaniechanie i przymykanie oczu nie przygotowuje się drogi dla antysemickiego myślenia, nie jest szczególnie wyraźna"
– zauważa Beyer.
"Prawdziwy problem leży w Niemczech"
Można "przez wiele dni, tygodni i lat" rozprawiać o pokazanej na "documenta" pracy indonezyjskiego kolektywu Taring Padi, która "pokazuje między innymi mężczyznę ze świńskim nosem w chustce z żydowską gwiazdą" – pisze "Spiegel".
Nie należy jednak zapominać, że "prawdziwy problem leży w Niemczech, a mianowicie w defensywnej postawie minister kultury Claudii Roth, kierownictwa +documenta+ i części krytyków sztuki wobec ostrzeżeń, zastrzeżeń, wskazówek" w okresie poprzedzającym wystawę.
"Wystawa +documenta+ miała stworzyć przestrzeń dla perspektyw postkolonializmu". Ruch postkolonialny zajmuje się konsekwencjami rządów kolonialnych z perspektywy ich ofiar, a także ujawnia zbrodnie popełnione przez byłych władców kolonialnych"
– zwraca uwagę gazeta.
Niemcy "dobrze by zrobili, gdyby uważnie słuchali tego, co się do nich mówi". Niemcy mają kolonialną przeszłość. Ale każdy, kto słucha - a wszyscy, którzy zajmowali się +documenta+ słuchać musieli – "mógł wiedzieć, że w ramach (...) ruchu postkolonialnego istnieją również stanowiska, które zrównują powstanie Izraela ze zbrodniami kolonializmu".
Zdaniem autorki "nie jest w ogóle możliwe, aby jako Niemiec lub Niemka nie zająć stanowiska w tej sprawie i nie przedstawić innego punktu widzenia: w przeciwieństwie do europejskich kolonialistów, którzy udawali się na przykład do Afryki z chciwości i nieludzkiej ideologii wyższości, niemieccy Żydzi uciekali do dzisiejszego Izraela z czystej konieczności, uciekali przed mordercami, przed torturami i pozbawieniem praw obywatelskich. Uciekli z Niemiec".
Przedstawiciele ruchu postkolonialnego "mają uzasadnione powody, by odmawiać przyjmowania wykładów od białych Europejczyków". Niemcy odpowiedzialni za "documenta" prawdopodobnie "chcieli uniknąć właśnie tego: pouczania gości. Jednak decyzja, by nie przyglądać się bliżej, wywołała skandal, którego chciano uniknąć".
"Czy jest to w ogóle aktem pouczenia, gdy jako Niemiec stwierdzasz, że powstanie państwa Izrael jest związane ze zbrodniami niemieckimi i że to jest decydująca różnica w stosunku do dążeń kolonialistów?"
– pyta autorka komentarza.
Przede wszystkim to "wypowiedź o nas samych, próba dostrzeżenia winy własnych przodków, próba radzenia sobie z nią. Przyznanie się do nazistowskiego pochodzenia, które ma bardzo, bardzo wielu w tym kraju. Przyznanie, że w tym kraju panuje obecnie antysemityzm, który z kolei często chowa się za krytyką Izraela (...)".