[Tylko u nas] Cezary Krysztopa: Nie spieprzmy tego
Wszystko było już ustalone. Ukraina miała paść w trzy dni. Niemcy miały z amerykańskim błogosławieństwem tworzyć wraz z Rosją swoją "przestrzeń od Władywostoku po Lizbonę". Zagłodzona Polska miała być rzucona na kolana - co nie znaczy, że głodzona już nie będzie – i stać się wewnętrzną kolonią Berlina pod pozorem "europejskiej integracji". Nasi zachodni sąsiedzi mieli rozdawać karty przy pomocy gazowego, a potem wodorowego "ekologicznego" huba rosyjskiej energii, łaskawie rozdawanej niemiecką ręką. Do carskiego tronu trwał wyścig Berlina i Paryża.
Sprawa się rypła
I nagle sprawa się rypła. Okazało się, że ci, którym się wydawało, że są najmądrzejsi, nie mieli racji, Ukraińcy nie uciekli przed rosyjską potęgą. Ba, złodziejski system zbudowany przez Putina i jego ludzi okradł sam siebie i miliardy, które miały zbudować nowoczesną potęgę rosyjskiej armii, poszły z dymem, pozostawiając w wojskowych garażach ten sam złom, który zastały lata temu.
Nagle Ukraina, z która, jak relacjonuje ambasador Ukrainy w Niemczech Andrij Melnyk, nikt nie chciał już rozmawiać, stała się centralnym punktem świata. Realnie oceniając swoje siły i możliwie optymalnie je wykorzystując skutecznie przeciwstawiła się "drugiej armii świata". Daleki jestem od hurraoptymistycznych opinii widzących ukraińską armię już prawie w Moskwie, ale taka jest prawda. Nie wiem czy Ukraina wygra tę wojnę, walczy bardzo dzielnie, ale jednak ciągle Rosja ma znacznie więcej potencjału by ją długo prowadzić. I to w sposób brutalny i wyniszczający. Z pewnością jednak Rosja w tak wielu aspektach tę wojnę już przegrała.
Rosja przegrała
Przegrała ją z punktu widzenia swoich pierwotnych, jak się okazało kompletnie błędnych, założeń i celów. Domniemany plan "blitzkriegu" kompletnie spalił na panewce. Przegrała swój własny "niezwyciężony" wizerunek na zachodzie, budowany latami na różnych poziomach propagandy i agentury wpływu. Przegrała swoją pozycję bezalternatywnego "źródła energii", "mocarstwa energetycznego". Przegrała wystawiając swoich jawnych i ukrytych sojuszników na pośmiewisko i straty wizerunkowe, a tym samym zmuszając do dystansowania się od siebie. Przegrała ponosząc – mniejsze niż potrzebne żeby tę wojnę zakończyć, ale jednak spore – straty gospodarcze spowodowane sankcjami. Przegrała integrując NATO zamiast je dezintegrować, a prawdopodobnie również przybliżając je do swoich granic, zamiast oddalić. Czy wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że Rosja ma do Bałtyku dwa "dostępy", z obecnie zablokowanego Kaliningradu i z Zatoki Fińskiej – z której, jeśli Finlandia przystąpi do NATO, ujście będzie flankowane z obu stron przez państwa NATO? Przegrała niszcząc budowany latami fałszywy wizerunek "stolicy konserwatyzmu" i "oporu przeciwko zepsuciu zachodu". Wizerunek "kraju z którym można mimo wszystko rozmawiać". I wreszcie – budując w efekcie pozycję krajów Europy środkowej i wschodniej, które w obecnej sytuacji stały się regionem kluczowym dla światowego systemu bezpieczeństwa.
Kluczowy kraj
Najbardziej kluczowym krajem najbardziej kluczowego regionu stała się Polska. Wobec prawdopodobnej przewlekłości konfliktu z Rosją, państwo frontowe zachodu – na podobieństwo Niemiec z okresu zimnej wojny. Państwo, które w trudnym momencie udowodniło swoją przydatność i wiarygodność. Państwo, bez którego najprawdopodobniej nie da się zbudować nowej architektury bezpieczeństwa.
Nie oszukujmy się, poniesiemy koszty zarówno przyjęcia prawie trzech milionów uchodźców z Ukrainy, jak i koszty konieczności przebudowy naszego energetycznego systemu. Poniesiemy tym bardziej, że już ponosimy koszty lockdownów oraz szerokiego dosypywania pieniędzy do gospodarki w ostatnich latach. Poniesiemy koszty konieczności szybkiej rozbudowy armii, tym większe, że nadrabiające koszty zaniedbań z poprzednich lat w tym zakresie.
Jednocześnie – w dłuższym czasie – przed Polską, wobec osłabienia jej tradycyjnych wrogów i zmiany pozycji na arenie międzynarodowej, otwierają się całkiem nowe możliwości. Być może takie, których Polska nie miała od setek lat. I teraz pytanie – czy potrafimy to wykorzystać?
Myślę, że częściowo są to procesy występujące obiektywnie i możliwe, że nie zepsujemy ich nawet jeśli się bardzo postaramy – ale resztę możemy zepsuć na różne sposoby. Jednym ze sposobów jest upór prowadzenia jednowymiarowej, opartej na emocjach, polityki "moralno-godnościowej".
Jak to się robi?
Przyjrzyjmy się temu, w co gra obecnie Ukraina. W bardzo trudnym położeniu, w jakim się znalazła, przechodzi szybki kurs urealnienia swojej wiary w "moralność" zachodu, tak mocno jeszcze obecnej podczas Euromajdanu sprzed kilku lat. Szybki kurs konfrontacji z mitem "moralnych" Niemiec, jako "strategicznego partnera". Weryfikuje swoje sojusze, ponieważ ekspresem dotarło do niej, że państwa, na które może liczyć, to Polska, oprzytomniałe pod wpływem wstrząsu wojny i zdrady Niemiec Stany Zjednoczone oraz, poszukująca swojego miejsca w Europie, Wielka Brytania.
Czy to oznacza, że polityka Ukrainy stała się jednowymiarowa, zmieniając tylko kierunek? Nic bardziej mylnego. Wołodymyr Zełenski w każdym z parlamentów, w których przemawia, odwołuje się do "wspólnych wartości", choć są to kraje o wartościach różnych. Mówi tak w Estonii, która w porównaniu ze swoją wielkością przekazuje Ukrainie duże ilości broni, i w Izraelu, który daje schronienie rosyjskim oligarchom. Wołodymyr Zełenski realizuje w ten sposób, co jest absolutnie zrozumiałe, interesy kraju, którego jest prezydentem. A jeżeli sam nie może czegoś zrobić, bo jednak wobec zdradzieckich Niemiec, mu nie wypada, to zawsze jest jeszcze Władimir Kliczko, który podziękuje "niemieckiemu bratniemu narodowi". Tak to się robi.
O czym pamiętać
My również – choć jako ludzie oczywiście jesteśmy całym sercem po stronie Ukraińców, dzielnie broniących swojego kraju przed ruską swołoczą – powinniśmy pamiętać, że chociaż Ukraina stanowi dziś ważny element naszego systemu bezpieczeństwa, to przecież nasze interesy nie są idealnie zbieżne z interesami ukraińskimi. Powinniśmy o tym pamiętać, nawet biorąc pod uwagę, że mamy wspólnego egzystencjalnego wroga – co sprawi, że waga tego elementu bezpieczeństwa w przyszłości jeszcze wzrośnie. Mamy nierozwiązane spory historyczne i choć z różnych powodów jesteśmy gotowi Ukrainę wspierać, to absolutnie nie oznacza to, jak to niefortunnie określił rzecznik MSZ Łukasz Jasina, że jesteśmy czyimikolwiek sługami.
Powinniśmy również pamiętać, że zagrożenie ze strony Rosji, choć egzystencjalne – szczególnie w kontekście zbrodni ujawnianych przez Ukraińców – i jest obecnie zagrożeniem najistotniejszym, to przecież nie jest jedynym. Z zagrożeniem związanym z nastawaniem na naszą suwerenność, a także z brutalnym procesem "dyscyplinowania nas", opartym na instytucjonalnej i finansowej przemocy, mamy do czynienia ze strony Brukseli, a de facto ze strony Berlina. Katarina Barley, niemiecka wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego, nazwała to nawet malowniczo – "głodzeniem". Zresztą, biorąc pod uwagę związki Berlina z Moskwą, a także stopień przeżarcia Brukseli przez rosyjskich szpiegów, lobbystów i agentów wpływu, trudno nie traktować ich jako zagrożenie komplementarne.
Co będzie za chwilę
I teraz weźmy pod uwagę to, że nawet w sytuacji realnego potężnego zagrożenia ze strony Rosji, a także olbrzymiego wysiłku Polski w zakresie przyjęcia ukraińskich uchodźców, Unia Europejska nie jest skłonna wspomóc Polski w ramach jakiejkolwiek "solidarności europejskiej". Co będzie kiedy opadnie bitewny kurz, lub obrazy wojny się Zachodowi znudzą, a podniosą głowy ci, którzy dziś są nieco bardziej powściągliwi – choćby przez zawstydzanie ich przez własne społeczeństwa konsekwencjami wieloletniego dokarmiania kremlowskiego potwora?
Tak trudno sobie wyobrazić, że Niemcy zechcą się zemścić na Polakach za to, że wzięli udział obracaniu w ruinę ich marzeń o "wspólnej przestrzeni od Władywostoku po Lizbonę"? Tak trudno sobie wyobrazić, że zechcą odbić sobie na nas wizerunkową druzgocącą porażkę, którą ponieśli wraz ze swoim kumplem Putinem? Tak trudno sobie wyobrazić chęć rewanżu wrażliwego Emmanuela Macrona, którego dotknęły prośby Morawieckiego, żeby przestał wydzwaniać do kremlowskiego satrapy? Ja nie mam z tym najmniejszego problemu.
Kto wtedy stanie w Unii Europejskiej po naszej stronie? Ukraina, której w Unii Europejskiej nie ma – i chyba Niemcy raczej nie pozwolą żeby była? Wielka Brytania, której tam również nie ma? Wieczne chwiejne Czechy? Bałtowie? No może po cichu – Stany Zjednoczone, które być może mają jeszcze jakieś narzędzia do trzymania Niemiec „za mordę”. Jednak czy ich – będąca tajemnicą poliszynela, interwencja – doprowadziła do zaprzestania „głodzenia Polski”? Zapewne nikt z nich. Pozycja Polski wzrosła, ale nie na tyle, żeby ktoś był gotów za nas "umierać".
A może jednak nie warto "obrażać się na Orbana", pomimo prowokacji "oświeconych", których celem nie jest "obrona Ukrainy", tylko pozostawienie Polski bezbronną? Oczywiście, że Orban niepotrzebnie wchodzi w pyskówki z Zełenskim, ale sankcje UE realizuje. Nie wiem jak jest teraz, ale wcześniejsze dane pokazywały również, że Węgry są drugim po Polsce krajem, który przyjął najwięcej uchodźców z Ukrainy. Uzależnienie Węgier od surowców z Rosji ma historię dłuższą niż rządy Orbana, ale oczywiście zostało utwierdzone stawianiem Węgier w Europie do kąta. Jaką Węgry mają dziś alternatywę wobec surowców z Rosji? Być może dostawy z Polski, ale to się nie rozpocznie „od jutra”. Jeśli my dziś "będziemy stawiali warunki" Orbanowi silnemu na Węgrzech, to on nam postawi warunki, kiedy będziemy potrzebowali jego pomocy w Brukseli. A będziemy.
Jaki ma sens dramatyzowanie nad prorosyjskością Le Pen? To jakaś nowina, że jest prorosyjska? CAŁA klasa polityczna Francji jest. Od setek lat. Z Macronem, wiszącym na różowym telefonie do Putina, na czele. Różnica między Macronem a Le Pan – z naszego punktu widzenia – jest taka, że Macron, podobnie jak Niemcy, widzi w nas przestrzeń eksploatacji i "buntownika" przeciwko bardzo groźnej dla nas federalizacji, zaś Le Pen jest generalnie przeciwna federalizacji, co akurat jest z naszymi interesami zbieżne. Czy to znaczy, że my mamy Le Pen kochać razem z jej prorosyjskością? Skądże znowu! Mamy być jej świadomi. Tak jak mamy być świadomi jej użyteczności w innych zakresach.
Panta rhei
Być może stoimy u progu wyjścia z ligi przedmiotów polityki międzynarodowej i wejścia do ligi jej podmiotów. Oczywiście z zachowaniem proporcji, na razie są to bardziej potencjały, niż trwałe tendencje. Tak jak nasza armia, która potencjalnie, po zrealizowaniu programów modernizacyjnych, może być armią silną, ale na razie nawet z wyposażeniem osobistym żołnierzy ciągle bywa różnie. Być może u takiego progu stoimy.
W tej nowej rzeczywistości, dużo na to wskazuje, prawdopodobnie wykrystalizują się w naszej okolicy dwa rywalizujące ze sobą bloki. Blok wokół "obrażonych", ale nie rezygnujących ze swoich marzeń związanych z Rosją, Niemiec i Francji, oraz blok "przerażonych" bestialstwem i agresją Rosji państw Europy środkowej, wschodniej, północnej i być może częściowo południowej. Blok wspierany przez Stany Zjednoczone, które na szczęście pod tym względem oprzytomniały.
Jednocześnie jednak warto pamiętać, że jeżeli chcemy być możliwie samodzielnym graczem, to nie możemy "wyrzucać" narzędzi które mogą nam się przydać. Nie chodzi o to, że mamy być takim graczem, bo to realizuje nasze "ambicje". Przynajmniej nie przede wszystkim. Mamy nim być, ponieważ w przeciwnym wypadku nas, jako wyłącznie przedmiotu rozgrywki, nie będzie. Dziś potrzebne są jedne narzędzia, a jutro mogą być potrzebne inne. Oczywiście, że czasem "godzenie ognia z wodą" nie jest łatwe – a czasem jest wręcz niemożliwe – ale to jeszcze nie powód, żeby się tych narzędzi bezmyślnie pozbawiać.
Tym bardziej, że na przykładzie stosunku Stanów Zjednoczonych do nas, który radykalnie się zmienił po zwycięstwie Joe Bidena, widać jak łatwo wszystko może się odwrócić. Oczy trzeba mieć dookoła głowy.
Panta rhei kai ouden menei.