Deutsche Welle nerwowo: „Czy Unii Europejskiej grozi rozpad?” Owszem. Grozi
Z całą pewnością awarii ulega model Unii Europejskiej, w której jest ona mechanizmem mającym działać na rzecz potęgi i dobrobytu Niemiec. Narody Europy mają w coraz większym stopniu dosyć takiego postawienia sprawy. A i bezradność rozpasanych brukselskich instytucji, jaką wykazały się wobec pandemii, nie poprawiły ich notowań. Arogancja brukselskich elit, która doprowadziła między innymi do brexitu, tu nie pomaga.
Bodaj jednak największym problemem, z jakimi UE się boryka, jest dziś odejście od praktycznych i opartych na tradycyjnych wartościach zasad działania międzynarodowej organizacji na rzecz brutalnego egzekwowania oderwanych od rzeczywistości ideologii, które skutkują szaleństwami takimi jak „Fit for 55” – pierwszy w historii jawny plan elit rządzących mający celowo doprowadzić do zubożenia obywateli.
Innym przykładem odklejenia unijnych decydentów jest uparte pogłębianie integracji zmierzające już jawnie do likwidacji państw narodowych i budowy superpaństwa. Biorąc pod uwagę to, że narody Europy odrzucając tzw. konstytucję europejską, dały wyraźnie do zrozumienia, że iść w tym kierunku sobie nie życzą, jest to działanie absolutnie pozbawione demokratycznej legitymacji, a posuwające się dziś do przodu wyłącznie przy użyciu pozatraktatowej instytucjonalnej przemocy i finansowego szantażu.
Czy można się więc dziwić, że przeciwko takim działaniom rośnie fronda niezadowolonych?
Inaczej sprawę widzi Barbara Wesel, która na łamach portalu Deutsche Welle pisze w analizie „Unia Europejska. Czy wspólnocie grozi rozpad”:
Spory dotyczące praworządności, LGBTQ czy migracji – polityka niektórych krajów Europy Wschodniej jest sprzeczna z podstawowymi wartościami europejskimi. Wiele osób martwi się o podział UE na Wschód i Zachód.
Można by zapytać, kto zdecydował o tym, że polityka promocji agresywnej ideologii LGBT, czy tym bardziej promocja podwójnych standardów prawnych wobec m.in. Polski, nazywana obłudnie „walką o praworządność”, że zostały „podstawowymi wartościami europejskimi”? Bo raczej nie ojcowie założyciele UE, którzy fundamenty Unii widzieli w jej chrześcijańskich korzeniach?
Barbara Wesel największy problem dla spójności Europy widzi w „populistach” z Warszawy, Budapesztu i Lublany.
Zdaniem wielu obserwatorów strategicznym błędem przede wszystkim niemieckich chadeków było pozwolenie Orbánowi na budowanie przez lata swojego autokratycznego państwa pod egidą EPL, najsilniejszej frakcji w Parlamencie Europejskim
– pisze autorka analizy, nie wyjaśniając, co konkretnie miały zrobić Niemcy Węgrom, żeby je przed czymkolwiek „powstrzymać”. 76 lat po wojnie niemiecka autorka nie ma również oporów przed sugerowaniem, że Niemcy w ogóle mają prawo kogokolwiek przed czymkolwiek powstrzymywać.
Mimo deficytów demokracji, nad którymi tak ubolewa się w UE, Polska została dopuszczona do udziału w ostatnim Szczycie Dla Demokracji prezydenta Bidena. Może dlatego, że autokratyczna restrukturyzacja państwa nie posunęła się tu jeszcze tak daleko? W każdym razie od czasu dojścia do władzy w 2015 r. PiS wyraźnie korzysta ze wzorów z Budapesztu: demontaż wolności mediów, podkopywanie niezawisłości sądownictwa, wojna kulturowa przeciwko homoseksualistom i zakaz aborcji – wszystko to przy akompaniamencie ostrego nacjonalizmu.
Jednak do największego spięcia doszło w październiku, gdy Trybunał Konstytucyjny orzekł, że polskie prawo ma pierwszeństwo przed prawem unijnym. Warszawa zatrzasnęła w ten sposób drzwi przed Brukselą pod względem prawnym i politycznym. Pojawiło się też pytanie, czy Warszawa planuje polexit, czyli wyjście z UE. Jarosław Kaczyński natychmiast temu zaprzeczył, a masowe demonstracje proeuropejskie pokazały, że opinia publiczna w Polsce nie jest jeszcze tak zglajszaltowana, jak chciałby tego PiS
– pisze z kolei o Polsce, nie zająknąwszy się nawet na temat tego, że w Polsce mamy znacznie dalej idący niż w Niemczech pluralizm mediów, że reforma sądownictwa, która ostatecznie zatrzymana został w pół drogi, jest wzorowana na zachodnich rozwiązaniach i że nie tylko polski Trybunał Konstytucyjny orzekł o wyższości narodowej konstytucji nad prawem UE, które zresztą definiowane jest już nie jako prawo wynikające z traktatów, które podpisał ktokolwiek mający demokratyczną legitymację, ale „prawo” mające wynikać z praktyki orzeczniczej TSUE, który stał się podstawowym narzędziem łamania kręgosłupów suwerennym państwom narodowym.
Najwyraźniej jednak rokosz, który narasta przeciwko brukselskiemu zamordyzmowi, nie powoduje w prounijnych elitach żadnej refleksji, to, co mają do zaproponowania, to więcej zamordyzmu i nasilenie przemocy.
Iluzją jest wierzyć, że demokracja i rządy prawa mogą być zadekretowane z Brukseli – mówi Stefan Lehne, dodając, że można to osiągnąć jedynie poprzez demokratyczne wybory. I tu widzi promyk nadziei, bo w obu krajach duże miasta są teraz w rękach opozycji. Także lider opozycji Márki-Zay na Węgrzech „jest teraz wiarygodnym kontrkandydatem dla Orbána i sondaże nie wyglądają źle”.
Jego zdaniem Europa powinna skutecznie wykorzystywać swoje instrumenty, nie tylko prawnie, jak dotychczas, ale teraz również finansowe. „Wielkim środkiem nacisku jest dostęp do funduszy na odbudowę”. Jak twierdzi Lehne, prawdopodobnie do połowy przyszłego roku do Warszawy nie popłyną żadne pieniądze, jeśli Zbigniew Ziobro będzie blokował niezbędne kompromisy. A na Węgrzech przed wyborami Viktor Orbán nie chce iść na żadne ustępstwa
– pisze Wesel.
Tu w sumie można by się częściowo zgodzić. Pomimo stosowania kłamliwej retoryki trudno Brukselę posądzić o bycie źródłem demokracji, ponieważ w Brukseli tej demokracji nie ma. Jej instytucje, za wyjątkiem Parlamentu Europejskiego, cierpią na ogromny deficyt demokratycznej legitymacji.
Mimo więc pewnego optymizmu co do skutków presji finansowej politolog widzi „spore niebezpieczeństwo”, że sytuacja w walce o praworządność może się zaostrzyć. Gdyby na przykład Polska zaczęła blokować wspólną legislację, zaczynając od zmian klimatycznych, „wtedy UE ma bardzo duży problem”. Obecnie jednak nadal znajdujemy się w „interesującej fazie pomiędzy eskalacją a pewnymi kompromisami, które mogłyby ponownie rozładować napięcia”
– czytamy w artykule.
Być może więc, jeśli ktoś widzi w eskalacji konfliktu „spore niebezpieczeństwo”, to skuteczne okażą się nie argumenty merytoryczne, które zdają się nie trafiać do uszu „unijczyków”, ale jakieś modus vivendi uda się uzyskać przy pomocy argumentu siły.
O ile ktoś jeszcze taką siłę ma.