[Tylko u nas] Waldemar Krysiak: LGB konta TQ+ czyli transradykałowie "wjechali na chatę" magazynowi LGBT
Nikt zdrowy na umyśle nie powiedziałby, że Replika jest magazynem prawicowym, konserwatywnym. Ba! Nikt myślący nie nazwałby jej nawet magazynem centrowym, umiarkowanym. Replika jest wszak tak „postępowa”, lewicowa, jak tylko przeciętny człowiek może sobie wyobrazić. Magazyn promuje anarcho-komunistów, wylicza zalety amputacji piersi u młodych kobiet, które „identyfikują się jako mężczyźni”, współorganizuje tęczowe i czarne marsze oraz święcie wierzy w „strefy wolne od LGBT”, wymyślone przez Bartka Staszewskiego. Nie ma w Polsce większego, queerowego – jak to się teraz mówi – magazynu do kupienia.
Takie oddanie tęczowej sprawie wiąże się jednak z problemami: tak, jak kiedyś tęcza, symbol LGBT, była związana z czasem słuszną, a czasem niesłuszną walką o prawa osób nieheteroseksualnych, tak trzy pierwsze litery kolorowego akronimu już dawno są passé. Geje, lesbijki i osoby biseksualne były – jak się zdaje – tylko pewnym etapem w lewicowej rewolucji obyczajowej. Teraz ten etap, etap LGB się kończy, a zaczyna TQ+.
Ten plus jest ważny – nie jest on bowiem grafemem kończącym akronim, a zaproszeniem do jego wiecznego rozszerzania. Do transseksualistów i queerów dołączają więc dalsze tożsamości, rzeczywiste lub zmyślone. I tak do rzekomo prześladowanych mniejszości nieheteronormatywnych (to nie to samo, co „nieheteroseksualne”) dołączają też osoby niebinarne, czyli takie, którym wydaje się, że nie są ani mężczyzną, ani kobietą, albo są obiema płciami naraz, albo jeszcze inną płcią. Są tam też – często wbrew własnej woli – osoby cierpiące na zaburzenia genetyczne, dawniej nazywane „obojnakami”, a obecnie kategoryzowane jako „interseksualne”. Są też osoby androgyniczne, aseksualne, panseksualne (takie, które kochają „wszystkie” płcie, te realne i wydumane) i zapożyczeni z USA „two-spirit people”, czyli Indianie Ameryki Północnej, którzy gustują we wszystkim, tylko nie w płci przeciwnej.
Akronim LGBTQQIP2SAA nadal jednak nie wyczerpuje wszystkich postulowanych przez postępową lewicę „tożsamości”, bo co jakiś czas – czasem co rok, czasem co tydzień – pojawiają się jakieś nowe. Apłciowi, dwupłciowi, androfilicy, aromantyczni (tacy, którzy się podobno nie zakochują, ale lubią się z kimś przespać), autoseksualni (nie chodzi, wbrew pozorom, o miłośników samochodów, a o „podniecających się samym sobą”), dżengerwyłamowcy i osoby neutrois (sam nie wiem, co to jest, ale podobno istnieje). Są nawet demiseksualiści, którzy uprawiają seks tylko z kimś... kogo lubią i znają. Innowacyjne, prawda?
Problem pojawia się jednak, gdy dochodzi o walki o miejsce. Każdy bowiem z tych możliwych wyborów, tych szufladek, pragnie tzn. reprezentacji. A mówiąc dokładnie: RÓWNEJ reprezentacji. Kiedy więc taki magazyn, jak Replika, który żyje z reklam, dotacji i sprzedaży swoich egzemplarzy, tworzy treści niedopasowane do choćby najmniejszej, najnowszej „identity”, to członkowie tej grupy wpadają w gniew. O tym gniewie przekonał się wczoraj i dzisiaj Bartosz Żurawiecki, felietonista Repliki, który śmiał zwrócić uwagę, że trochę się za dużo tych tęczowych osobowości porobiło.
„ ...tożsamości mnożą się dzisiaj w niesłychanym tempie. Już nie tylko gej, les, bi etc., ale aromantyczny, panseksualny, aegoseksualny, demiseksualny itd. itp”
stwierdził Żurawiecki, wspomniawszy wcześniej, że pisanie stało się dla niego i dla innych zajęciem „niebezpiecznym”, szczególnie jeżeli chodzi o zdrowie psychiczne.
„Do kompletu mamy jeszcze ciągłą pretensję – na przykład pod adresem „Repliki” - że nie zauważymy istnienia rozmaitych kategorii, jak również, że posługujemy się rzekomo „fobicznym” wobec nich językiem. To my jesteśmy nieprzyjacielem, do którego strzelać najłatwiej.”
- dodał felietonista, przypominając prawdopodobnie poprzednie „inby” i żale, które spotykały jego Redakcję. Felietonista przyznał jednak, że sam nie antagonizuje nowych tożsamości („każdy ma prawo nazywać siebie tak, jak ma ochotę”), ale że wieczne podziały tylko „prowadzą do osłabienia wspólnoty”.
Ta ostrożna krytyka ciągłej fragmentacji „społeczności LGBT” nie spodobała się czytelnikom magazynu. Jakkolwiek uprzejma obserwacja, wyrażona – jakby nie było – w trosce o tęczową społeczność została odebrana jako atak i oznakę... zacofania.
„Replika to dno. Mariusz Kuc (redaktor Repliki; przyp.) pokazuje, że ten szmatławiec schodzi poniżej dna i tapla się w mule.”
„Replika od jakiegoś czasu straciła kontakt z czytelnikami (…), zrobiło się pismo dziadersów dla dziadersów”.
„Ten Żurawiecki to taka konserwa, straszne. A miał taki potencjał.”
- głosiły komentarze na stronach LGBT, na których podzielono się felietonem Repliki. Komentarze pod samym artykułem nie wyglądały lepiej, a głosy broniące felietonisty pozostały w mniejszości. Nie trzeba było długo czekać, by sprawa wydostała się poza Facebook.
Czy na lewicy jest dzisiaj inba?
„Chcemy magazynu queerowego, nie cis*-gejowskiego. Dajcie platformę osobom niebinarnym, transpłciowym, biseksualnym, aseksualnym, aromantycznym, panseksualnym, osobom POC**!”
- głosił wrzucony jeszcze wczoraj apel na stronie Pozqueer, tęczowej grupy aktywistycznej z Poznania. Do postu dołączyły indywidualne apele na Instagramie, w które włączyły się w manifestacje gniewu przeciwko Replice. W tym momencie inba trwa na dobre.
W powstaniu zamieszania nie przeszkodził fakt, że Replika złożyła samokrytykę. Na jej oficjalnych kanałach pojawił się dzisiaj po 16:00 wpis, przepraszający za myślozbrodnię felietonisty:
„ ...chcielibyśmy przeprosić Czytelniczki i Czytelników „Repliki” (…). Magazyn „Replika” jest i będzie po stronie równości wszystkich osób LGBTQIA+, w tym m.in. osób transpłciowych, queerowych, niebinarnych, demiseksualnych, aromantycznych, biseksualnych czy panseksualnych i wszystkie postulaty naszej społeczności traktuje jako równorzędne.”
Na lewicy nie ma jednak przebaczenia, a przeprosiny uznawane są za znamię słabości, poddaństwa. Kajanie się przed rozwścieczonym, obrażonym tłumem nic więc Replice nie dało. Mimo lajków dla postu, pod samymi przeprosinami pojawiły się bowiem dalsze komentarze, a na Instagramie dalej lądują relacje oczerniające magazyn.
Co z tego? Czy warto się tym zajmować? - zapyta pewnie jakiś Czytelnik. Ja zaś odpowiem, że warto i to z dwóch powodów. Te lewicowe spory (niewiele ponad tydzień temu były przecież „wojny skłotów” w Warszawie) są namiastką tego, co progresywna lewica zrobiłaby nam wszystkim, gdyby tylko mogła. Warto więc studiować te burze w szklance wody, póki jeszcze są małe i przypominać sobie, jak rewolucja pożera własne dzieci.
Drugi powód jest natury hedonistycznej – miło, zabawnie i rozrywkowo jest wszak patrzeć, jak lewacy atakują lewaków. Cieszmy się więc, że to spory nas nie dotyczą i – miejmy nadzieję – nigdy dotyczyć nie będą!
*cis - bez zaburzeń tożsamości płciowej, nie-trans. Z łac. "po tej samej stronie"
POC - people of kolor, "kolorowy lud", określenie na nie-białych promowane przez Black Lives Matter