Aleksandra Jakubiak: Zapiski z Meðugorje
Podróż
Podróż do Meðugorje wraz z dziwnym poddenerwowaniem zaczęły się kilka dni przed faktycznym wyjazdem. W piątek rano w strugach ulewnego deszczu, po mszy, czekaliśmy na spóźniony autokar i frustracja rosła z każdą minutą. Kiedy wreszcie nadjechał okazało się, że kierowcy są nieprzyjemni a sam autokar ciasny. To wszystko skutecznie nastawiło mnie do całej wyprawy na "nie", potem stan ten tylko się pogłębiał. 30 godzin w wyjątkowo ciasnych okolicznościach, kiedy nogi puchną a duch przechodzi kryzys za kryzysem, kiedy w końcu nawet bardzo lubiane pieśni zaczyną mocno drażnić spowodowały, że kiedy wysiadałam w obleczonej słońcem Hercegowinie nie było we mnie za grosz radości.
Przefruwały mi w pamięci obrazy przemijającej za oknami Polski, potem Czech, Słowacji, Węgier, z jedyną radością minionej podróży- oświetlonym milionami latarni Budapesztem o północy, następnie północną Chorwacją i Bośnią kojarzącą się nieodpadcie w krajobrazem Polski czasów transformacji ustrojowej, gdzie bieda przeplatana była usilnymi staraniami, by ją ukryć. Jedyną, za to znaczną, różnicą pomiędzy pejzażem Polski sprzed 30 lat a obecną Bośnią są wszechobecne minarety, po 3-4 w zasięgu wzroku osoby siedzącej w autobusie.
Wreszcie powitała nas Hercegowina, górzysta kraina rzek koloru szmaragru zmieszanego z turkusem, urocze wsie i szare, smutne, wybetonowane miasta, podobne do bośniackich, z blokami, na których widnieją wciąż ślady pocisków, pamiątek po niedawnej wojnie.
Meðugorje
Wysiadałam z autokaru mając żywo w pamięci wszystko to, o czym piszę, nie chcąc zauważać nic z klimatów radosnego miasteczka, które mnie otaczało. Od razu jednak uderzyły mnie trzy rzeczy: bardzo silny zapach akacji, słońce, które po ostanich 30 godzinach deszczu i śniegu było marzeniem każdego bladego człowieka Północy i czerwony kolor ziemi.
Powitanie właścicielki pensjonatu i charakterystyczny obiad z lamką bałkańskiego wina domowej roboty oraz specjalnie na nasz przyjazd zamówionym tortem sprawiły, że poczułam się już całkiem śródziemnomorsko...
Pod wieczór pierwszy raz poszłam do kościoła pw. św. Jakuba w małej, acz sławnej miejscowości, której nazwa brzamiałaby po polsku Międzygórze. Po drodze zdążyłam się zgubić, ale dzięki temu poznałam swoje pierwsze chorwackie słowo- "cyrkwa", czyli kościół. Kiedy wyszłam na główną ulicę miasteczka, prowadzącą do cyrkwy, jednego byłam absolutnie pewna, nigdy w swoim życiu nie widziałam tylu sklepów z sakrogadżetami, nigdy nie widziałam takiego ogromu różańców. Była to była dopiero uwertura do kolejnych ciągów sklepików, ale już ona robiła oszałamiające wrażenie. Chwilę potem, kiedy przechodziłam już terenem należącym do kościoła poczyniłam odkrycie numer dwa- nigdy w swoim życiu nie widziałam na raz tylu ludzi w kolejkach do spowiedzi, było to niewiarygodnie wspaniałe. Dziesiątki spowiedników z tabliczkami mówiącymi z jakim języku spowiadają i długie sznury ludzi na dwóch placach po dwóch stronach cyrkwy. Przy tym mrowiu ludzi jednających się z Bogiem kolejki penitentów w Wielki Piątek u dominikanów w Krakowie są ilościowo jak dancing w Ciechocinku w porównaniu z karnawałem w Rio.
Z tyłu za kościołem jest coś na kształt dużego amfiteatru, tyle że zamiast sceny jest ołtarz, wokół niego pierścieniście rozchodzą się ławki a na nich w promieniach słońca modlą się ludzie wszystkich ras i wielu narodowości. Różaniec jest lekki, jakby do nieba miał bardzo blisko. Wieczorna liturgia tłumaczona jest symultanicznie. To świetne, każdy ma radyjko ze słuchawkami i nastawia je na swoją częstotliwość. Choć prawdę mówiąc już dwa dnia później, kiedy zapomniałyśmy z koleżanką naszego radyjka i tak rozumiałyśmy niemal wszystko, ponieważ chorwacki jest znacznie bardziej zbliżony do polskiego, niż np. czeski.
Tej nocy zasypiałam z ogromem wrażeń i smakiem serbskiej czekolady na języku.
31.04.2017. Niedziela
Kiedy rano siedziałam na podwórku willi, w której mieszkaliśmy pomyślałam, że najcudowniejsze w tej krainie jest to, że stanowi tak niespodziewany miks śródziemnomorskiego klimatu i słowiańskiej kultury. Dla Polki to raj na ziemi. Oliwne gaje, palmy, słodki zapach, ceglanoruda gleba uwiodły moje zmysły... dopiero za chwilę miałam przekonać się, że nie one są tu najdrogocenniejszym skarbem. Niedługo potem ruszyłam na Kriżevac, Górę Drogi Kryżowej, bardzo stromej drogi.
Kriżevac
To najwyjwyższa góra w okolicy, na której szczycie stoi ośmiometrowy biały krzyż. Piętnaście stacji drogi krzyżowej ma tu swój wagę, im wyżej w górze, tym większą. To ciężar zniewoleń, ciemności serca, potu, zmęczenia, które odziera z samooszukiwania się. Rudy szlak pełen małych, ruchomych kamieni pnie się wyzywająco do góry, niektóre stacje zmuszają prawie do mozolnego biegu, przy innych trudno o każdy kolejny ruch. Stacje dziesiąta i dwunasta były najtrudniejsze, nie umiem powiedziać, czy trud ten brał się ze zmęczenia fizycznego czy duchowego. Trzymając w ręku różaniec pięłam się i pięłam. Bóg czekał na mnie przy płaskorzeźbie Jezusa odartego z szat, szedł potem ze mną do góry. Głównie milczał, ale Jego słowa miały wagę. Schodząc potem w dół upadłam na stromym stoku, przekoziołkowałam, uderzyłam o ziemię i... włos nie spadł mi z głowy.
Na dole czekały świeżo wyciskane soki, trawa, piękne figurki Maryi i pokój serca, pokój wiosny wyglądającej niczym środek lata.
Miejscowi Chorwaci są w większość bardzo przyjaźni, rozumieją polski, wielu z nich żyje z handlu, to rozumienie im się więc przydaje, bo dwie główne grupy pielgrzymów to Włosi i Polacy. Co ciekawe sklepikarki z "sakrobutików", mimo setek klientów, zapamiętują ludzi. Jest tu kilka sklepów spożywczych, kilkanaście odzieżowych i setki takich z dewocjonaliami, pięknymi i badziewnymi, wzniosłymi i szokującymi, jak np. butelki z wódką w kształcie krzyża lub zapalniczki w Matką Bożą. Codziennie po mszy święcone są różańce etc.
Wieczorem stałam w "kilometrowej" kolejce do figury Chrystusa zmartwychwstałego, z którego nogi wycieka dziwny, pachący delikatnie olej. Czułam ten zapach oliwy z delikatnym kwiatowo-miodowym aromatem, zapach, po którym zmęczenie zastępowane było lekkością. Miejsce to otoczone żywopłotami było oazą spokoju, sprawiało wrażenie enklawy poza czasem i wszelkim niebezpieczeństwem. Tej nocy zasnęłam jeszcze szybciej niż poprzedniej.
01.05.2017
Patrick
Rano pojechaliśmy na spotkanie z Patrickiem i Nancy. Nie wiedziałam kim są, kiedy pytałam innych mówili tylko: sama zobaczysz. I zobaczyłam i posłuchałam, i płakałam słuchając prostego, choć momentami zabawnie opowiadanego świadectwa Patricka Latta, bardzo zamożnego Kanadyjczyka, który miał w życiu wszystko poza prawdziwym szczęściem, jego żądza posiadania rozbiła życie jego, potem życie jego dzieci, by w końcu wybawiło go spotkanie Matki Bożej w orędziach z Meðugorje. Wraz z żoną-Nancy przeprowadzili się tu, wybudowali śródziemnomorski kamienny zamek i goszczą w nim księży i osoby konsekrowane. Mówił z olbrzymią i wruszającą miłością o kapłanach. Oboje z żoną sa ludźmi wielkiego pokoju. Dzieci Patricka także stopniowo, po kolei, odnalazły Boga i ład w życiu. Małżeństwo to spędziło tu już 24 lata. Tego dnia na zamek zaproszenia byli tylko Polacy, nie wiem ile nas było, ale pewnie około 2 tys. Kiedy Patrick zobaczył nas, uczestników wielu rozmaitych pielgrzymek, zapytał, kto został w Polsce, skoro wszyscy przyjechaliśmy tutaj. I taka jest prawda, jest nas tam tysiące.
Cenacolo
Wspólnota powołana do życia przez włoską zakonnicę, Matkę Elwirę, poruszoną losem młodocianych życiowych rozbitków, dzieci ulicy. Wspólnota spartańskich warunków, modlitwy na kolanach i ciężkiej pracy, która w końcu prowadzi do wyzwolenia z nałogów, nie poprzez tzw. odwyk, a przez danie sensu, kierunku i spotkania z Bogiem. Słuchałam świadectw młodych byłych narkomanów, alkoholików, hazardzistów, którzy po kilku latach zdrowi, bo pełni od środka, pragną teraz pomagać innym. Bardzo poruszające doświadczenia. Wspólnoty Cenacolo znajdują się dziś w wielu miejscach na świecie. W samej Polsce są trzy.
Podbrdo
Góra Objawień, Podbrdo, jest niższa co najmniej o połowę od Kriżevaca, jednak dla mnie okazała się trudniejsza do wejścia, nie umiem powiedzieć dlaczego. Wchodziłam sama, najostrzejszym stokiem w upale południa. Nie wiedząc, że stoję już nieomal u szczytu miałam zamiar się poddać i zejść, z pomocą przyszedł mi lęk wysokości przed zejściem tym najostrzejszym szlakiem i znaleziony podczas modlitwy o siłę niebieski strzęp materiału, którego złapałam się niczym płaszcza Maryi i w nim weszłam pod górę, jak się okazało tylko kilkadziesiąt ostatnich metrów.
Na szczycie panuje pokój, wszechobecne na obu górach kamienie uniemożliwiają bardzo gwałtowne ruchy, idąc powoli do figury Kraljicy Mira (Królowej Pokoju) doświadczyłam spotkania z Nią. Siedziałam potem na tych suchych kamieniach, gdzieś na antypodach Europy wraz z setkami innych, obcych ludzi w zenicie słońca, we mgle pokoju.
Codziennie wraz w wieloma setkami wiernych odmawia się cały Różaniec, tego dnia podczas mszy i modlitwy wiedziałam już, że nazajutrz wstanę o świcie, by pójść do podnóży Podbrdo i czuwać podczas objawienia, które miało tam być. 24 czerwca 1981 roku Matka Boża miała tam pokazać się grupie dzieci po raz pierwszy. Niektórym ma pokazywać się do dziś. Kościół nie potwierdził tych objawień. Obecna narracja wskazuje na to, że prawdopodobnie, jeśli je uzna to tylko w części, te początkowe. Ostatnio jednak, na prośbę Franciszka, miejsce to wizytował jego wysłannik, bp Henryk Hoser, zaopiniował on kult maryjny, który odbywa się w Meðugorje jako zdrowy.
02-03.05.2017
Kiedy na drugi dzień siedziałam tu rankiem pod słynnym niebieskim krzyżem a ludzie rozchodzili się powoli po objawieniu miałam wrażenie czasu i miejsca, które stanowią kotwicę zanurzającą na stałe w doświadczeniu bezpieczeństwa, spokoju i wolności. Przesiedziałbym tam o wiele dłużej niż dwie godziny, które mogłam wtedy spędzić, ale popołudniowy wyjazd zmuszał do pośpiechu.
Nie wiem, jakie jest żródło pokoju, którego doświadcza się w tym miejscu, ale patrząc na owoce, które miłość do Maryi tu przynosi, patrząc na modlące się tłumy, na niekończące się kolejki do spowiedzi, na rzesze ludzi przystępujące do komunii z Bogiem, wystarczy mi to, by nazwać tę krainę Ziemią Maryi.
Ostanie pożegnania, ostatnia lamka wina do obiadu, ostani kawałek tutejszego chleba pieczonego z oliwą, ostanie spojrzenia na szczyt Kriżevaca. Pakowanie zakupionych pamiątek, w tym szarej mantylki, (zwyczaj noszenia podczas liturgii mantylki, koronkowej chusty dla kobiet, zawsze mnie zachwycał, teraz sama taką noszę). Ostatnie pełne zaciągnięcie się tym nadadriatyckim powietrzem, które potem wspominać będę prawie 1500 km dalej na północ, w rozkwitającej dopiero Polsce początku maja.
Smutno było odjeżdżać, ale w drodze powrotnej, mimo że autokar nie urósł, ani kierowcy nie stali się milsi, zrozumiałam, że my, Polacy, wracając z ziemi, gdzie Maryja odkrywa swój charyzmat Królowej Pokoju wieziemy to doświadczenie do Jej królestwa, do kraju, który koronował Ją na swoją Królową, że przestępując próg swojej ojczyzny, jednocześnie wkraczamy we wrota Jej królestwa. Powiedziałam o tym ludziom w autokarze. Spodobało się Bogu sprawić, że kiedy jakiś czas później, 3 maja w uroczystość Maryi Królowej Polski, faktycznie przekraczaliśmy granicę polską wypadło, że akurat ja odmawiałam Różaniec do mikrofonu. Była ta Tajemnica Piąta Chwalebna- Ukoronowanie Najświętszej Marii Panny.
#REKLAMA_POZIOMA#