Świat potrzebuje misjonarzy. Opowieści z krańców świata [GALERIA]

Rozsiani są po całym świecie – od wysokogórskich wiosek Ameryki Łacińskiej, przez gorące kraje Afryki, po najodleglejsze wyspy Oceanu Spokojnego. Misjonarze, bo o nich mowa, głosząc Dobrą Nowinę, często narażają swoje życie, lecz mimo to obdarzają innych miłością.
 Świat potrzebuje misjonarzy. Opowieści z krańców świata [GALERIA]
/ Tygodnik Solidarność
- Uderzające gorąco, które wręcz uniemożliwiało oddychanie. To pierwsze, co zapadło mi w pamięć po przybyciu na miejsce – rozpoczyna naszą rozmowę Marta Różycka z Warszawy. Młoda, energiczna i nieustannie uśmiechnięta dziewczyna do tej pory posługiwała w Albanii i na Filipinach. Jak zaznacza: na tym jednak nie koniec. Marta przyznaje, że decyzja o tym, by zostać wolontariuszką misyjną, była impulsem. Jej przygoda rozpoczęła się w lutym 2015 roku. Wówczas dołączyła do Wolontariatu Misyjnego Salvator.

– W grudniu 2014 roku zaczęłam szukać w internecie możliwości wyjazdu na wolontariat zagraniczny. Z jednej strony lubiłam podróżować, ale jednocześnie chciałam oddać swój czas drugiemu człowiekowi, pomóc ludziom z innego kraju. Wiedziałam jednak, że organizacja, do której chcę dołączyć, musi być prowadzona przez grupę katolicką, ponieważ to oznaczało dla mnie bezpieczeństwo i sens tego, czym mam się zajmować. W ten sposób z chęci pomagania innym, czyli pracy w wolontariacie, oraz z potrzeby robienia tego w imię Boga, czyli misyjności, dołączyłam do wolontariatu misyjnego – wspomina.


Do Albanii wyjechała w sierpniu 2016 roku. Przez miesiąc wraz z grupą sześciu wolontariuszek prowadziła zajęcia dla dzieci i młodzieży przy parafii salwatoriańskiej. Misja znajduje się w niewielkiej wiosce w północnej Albanii. Oprócz zajęć z dzieciakami Marta wraz z innymi wolontariuszkami musiały wykonywać prace fizyczne. Żyjąc we wspólnocie, dzieliły się codziennymi obowiązkami domowymi. Marta zaznacza, że wolontariat w Albanii był łatwiejszy niż w kolejnym miejscu, do którego wyjechała. Skrajności Manili Na Filipiny przybyła w sierpniu 2016 roku. Podkreśla, że pobyt i posługa w stolicy kraju, Manili, była większym wyzwaniem niż Albania. Stolica Filipin jak typowa metropolia jest niespokojna, hałaśliwa, bardzo ruchliwa. Szkoły, nawet te publiczne, są płatne, więc nie wszystkie dzieci stać na naukę. To powoduje, że wielu rodziców biega od pracy do pracy, byle związać koniec z końcem. Dużym problemem są narkotyki. Szczególnie zaplątani w nie są młodzi ludzie, którzy nie widzą przed sobą perspektyw.
 

– Co gorsza, w handel narkotykami uwikłani są także policjanci – wyjaśnia Marta.


Wskazuje, że ogromną rolę na Filipinach odgrywają katoliccy misjonarze.

– Tam nieustannie brakuje księży. Wraz z koleżanką byłyśmy u salwatorianina, który założył fundację „Puso sa puso”. Zajmuje się edukacją dzieci, młodzieży, a także dorosłych, którzy nie ukończyli szkoły średniej. Zapewnia im kompleksową opiekę: psychologiczną, duszpasterską i zdrowotną. To bardzo ważne, aby dać im możliwość wyjścia z ubóstwa, ze slumsów i dać nadzieję – dodaje.




Fot. arch. M. Różyckiej / Misjonarze edukują i wychowują dzieci i młodzież



Tym, co uderzyło wolontariuszkę, jest wszechobecne cierpienie.

– Chodziłyśmy tamtejszymi slumsami, gdzie w dramatycznych warunkach żyją ludzie. Mieszkają w śmietnikach – mówi.


Kłopotliwe japonki

W posłudze na Filipinach Marta napotkała wiele trudności. Nie wiązały się one jedynie z prowadzeniem zajęć, funkcjonowaniem w odmiennej od polskiej kulturze. Prozaiczne czynności, takie jak przygotowanie posiłków, rosły do rangi wielkiego problemu. Inną wydawać by się mogło prostą czynnością, z którą dziewczyny miały kłopot, było chodzenie w klapkach, tzw. japonkach.

– Byłyśmy tam w porze deszczowej: ciągle padało i wszędzie było bardzo dużo błota. Chodziłyśmy tam praktycznie tylko w japonkach i przez to błoto zawsze miałyśmy brudne nogi. Dziwiłyśmy się, że Filipińczycy chodzą w identycznym obuwiu i są czyści. Muszę tu podkreślić, że im bardzo przeszkadza bycie brudnym. Ciągle musiałyśmy myć nogi, a oni byli zdziwieni, że chodzimy brudne. Wtedy też dowiedziałyśmy się, że… nie potrafimy chodzić w japonkach – wspomina z uśmiechem Marta.


Fot. arch. M. Różyckiej / Marta ze swoimi małymi podopiecznymi z Filipin


Największą radość sprawiały jej zajęcia z dziećmi, a szczególnie ich radość, którą dawał wspólnie spędzony czas.

– Były to takie bezwarunkowe uśmiechy. Największe szczęście wywoływało poczucie, że gdy wychodzimy do kogoś z miłością, on również odwdzięcza się tym samym – życzliwością i pokojem. Ta miłość otrzymywana od drugich była siłą, która pomagała rano wstawać, starać się, dawać z siebie jeszcze więcej – podkreśla dziewczyna.


#REKLAMA_POZIOMA#

#NOWA_STRONA#

Perła Afryki


We wschodniej części kontynentu afrykańskiego leży jedno z najbiedniejszych państw świata – Uganda. To tam od szesnastu lat posługuje na misji franciszkanin br. Bogusław Dąbrowski. Wskazuje, że wyjazd do Afryki wiązał się z franciszkańskim charyzmatem, jakim jest życie z ubogimi.

– Uganda ciągle zmaga się ze skrajnym ubóstwem, zatem zgłosiłem się, aby założyć tam franciszkańską misję. I tak zostałem w Kakooge – mówi.


Fot. arch. br. B. Dąbrowskiego / W porze deszczowej w Ugandzie często drogi stają się nieprzejezdne

W miejscu, do którego przybył przed szesnastu laty, wiele się zmieniło. Przy misji wybudowano mały szpital iszkoły. Jak zaznaNajwiększe szczęście wywoływało poczucie, że gdy wychodzimy do kogoś z miłością, on również odwdzięcza się tym samym. cza franciszkanin, obserwując rozwój misji i współpracę z ludnością, widać, że ogromny trud opłacił się i zaowocował.

Brat Dąbrowski wskazuje, że osoby decydujące się na wyjazd misyjny muszą być świadome wielu trudności, które ich spotkają, a także niebezpieczeństw, nawet ze strony zwykłych owadów.

– Wyjeżdżając do pracy misyjnej, najpierw trzeba poznać lokalny język i głosić Ewangelię, uwzględniając miejscową kulturę. Dla mnie jest on trudny i wciąż się uczę. Trudny jest też klimat. Najbardziej boję się jednak komarów, które przenoszą choroby. Wystarczy dodać, że w pierwszym roku pobytu byłem dziesięć razy chory na malarię – wyjaśnia.


Fot. arch. br. B. Dąbrowskiego / Uczniowie Technical Institut w Ugandzie wraz z bratem Bogusławem

Misjonarz przyznaje jednak, że Uganda od początku zafascynowała go piękną przyrodą: góry Rwenzori, wodospady, źródła Nilu i dzikie zwierzęta. Jednak to, co najpiękniejsze, to ludzie, którzy mimo biedy są radośni i otwarci. Największą radość odczuwa jednak, kiedy miejscowi ludzie powoli zaczynają go akceptować.

– Ktoś niedawno powiedział mi: „Ojciec jest już nasz”. A gdy pojechałem na roczny urlop naukowy do Polski, to wielu parafian przyszło mnie pożegnać i mówiło: „Ojcze, pamiętaj, żebyś do nas wrócił” – dodaje.

#REKLAMA_POZIOMA#

#NOWA_STRONA#

Ziemia uświęcona krwią męczenników

Gdybyśmy zapytali mieszkańców małej peruwiańskiej wioski Pariacoto o błogosławionych franciszkanów: br. Zbigniewa Strzałkowskiego i br. Michała Tomaszka, od razu wskazaliby miejsce ich bestialskiego zamordowania przez terrorystów ze Świetlistego Szlaku. Dla wielu mieszkańców tragiczne wydarzenia z 1991 roku wciąż są żywe. W położonej w Andach wiosce od dwóch lat posługuje inny franciszkanin br. Piotr Hryma. Do Pariacoto dotarł w dość specyficznym czasie. Trwały wówczas przygotowania do beatyfikacji męczenników.

– Trzeba było od razu zakasać rękawy i zacząć pomagać w budowie nowej kaplicy, w której miały docelowo znajdować się ich relikwie. Od początku musia- łem nauczyć się rzeczy, których do tej pory nie wykonywałem i nie znałem. Jeden ze starszych misjonarzy w Peru mówi, że na misjach trzeba znać się na wszystkim. Nigdy nie wiadomo, jaka umiejętność w danej chwili będzie przydatna. Już na początku wyjazdu dokładnie zrozumiałem te słowa – podkreśla zakonnik.


Swój człowiek Wspominając pierwsze tygodnie pobytu w Pariacoto, br. Piotr wskazuje, że z początku ludzie nie bardzo wiedzieli, kim jest.
 

– Widzieli białego człowieka, który spaceruje po okolicznych uliczkach i tak trochę podejrzanie patrzyli. Wzbudzałem małą sensację, ponieważ nie znali mnie. Z czasem sami zaczynali pytać: „Eres el Padre de la parroquia?”, czyli „Jesteś ojcem z parafii?”. To oznaczało, że jestem „swój”. Dzisiaj wiele osób nas zna. W końcu żyjemy wśród nich już tak długo. Stąd też odczuwalna jest ogólna życzliwość – wskazuje.

Fot. arch. br. Piotra Hrymy / Franciszkanin odwiedza z Komunią św. chorą Peruwiankę

Brat Piotr dodaje, że na ulicy czę- sto serdecznie pozdrawiają się z mieszkańcami wioski. – Powitaniu zazwyczaj towarzyszy uśmiech. Nikt nie zastanawia się, czy mija katolika czy ewangelika. Najpiękniejszy przykład dają dzieci, które już z odległości kilkunastu metrów krzyczą, pozdrawiając, a potem biegną, żeby uścisnąć dłoń – mówi. Szamani wciąż istnieją Nie wszystkim jednak podoba się obecność misjonarzy. Franciszkanin podkreśla, że tym co jest najtrudniejsze w posłudze w Pariacoto, jest tkwiące w świadomości niektórych mieszkańców przekonanie, że Kościół bez nich nie może istnieć, dlatego uważają, że mają prawo do różnych roszczeń wobec niego.

– Niestety są tu osoby, które pojawiają się w parafii tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują. To grono jest małe, ale jednak jest. Dlatego uważam, że jednym z elementów pracy misyjnej tutaj jest przekonanie ludzi, że dla nas, katolików, to Eucharystia jest umocnieniem, że bez niej umieramy duchowo i nasza wiara staje się chwiejna. W naszej parafii jest sporo ochrzczonych, ale do kościoła przychodzą bardzo rzadko – wskazuje.


Zakonnik zwraca uwagę, że w rejonie Pariacoto wciąż funkcjonuje wielu szamanów, którzy przyciągają ludzi złudnymi obietnicami, otumaniają i nierzadko pogrążają duchowo. Dla misjonarzy to wielkie wyzwanie. Radości posłudze misyjnej dodają parafianie, którzy proszą o odprawienie mszy św. w okolicznych wioskach.

– Przychodzą i z ogromną wiarą proszą o modlitwę za zmarłych czy poświęcenie grobów. Czekają na nas i wspólną modlitwę – dodaje.

Przystanek nauka Przy misji utworzono parafialną szkółkę, dzięki której dzieci mogą nadrobić zaległości i poszerzyć swoją wiedzę.

– Ogromną radością jest, kiedy widzimy dzieci przychodzące popołudniami do parafialnej szkółki. Nikt ich nie zmusza. One po prostu chcą spędzić u nas czas, czują pragnienie nauki, zabawy, wspólnoty. A największą dumą jest to, kiedy nauczyciele mówią, że dzieci uczęszczające do szkółki parafialnej podciągają się w nauce i osiągają coraz lepsze wyniki – podkreśla.


Fot. arch. br. Piotra Hrymy /  Misjonarz wraz z podopiecznymi z przedszkola w peruwiańskiej miejsoowości Miramar na wysokości 3800 m n.p.m.


Misjonarze nie zamykają się jedynie na Pariacoto. Docierają do 73 tzw. kaplic dojazdowych. Czasem są w odległych wioskach zaledwie raz czy dwa razy na rok.

– Problem jest z dojazdem. Spora część wiosek znajduje się wysoko w górach, aż do 4000 m n.p.m. W porze deszczowej nie wszystkie drogi są przejezdne. Jednak na tyle, na ile jest to możliwe staramy się zawsze odpowiedzieć na prośbę ludzi proszących o modlitwę czy celebrację Eucharystii – mówi br. Piotr Hryma.


Izabela Kozłowska

Cały artykuł znajduje się w numerze "TS" (15/2017) dostępnym także w wersji cyfrowej TUTAJ.


#REKLAMA_POZIOMA#

 

POLECANE
Ordynarny fake news ws. Karola Nawrockiego. Będą pozwy z ostatniej chwili
Ordynarny fake news ws. Karola Nawrockiego. Będą pozwy

Na platformie X zaczęło krążyć zdjęcie z trójką hajlujących młodych mężczyzn; fotografię podpisano stwierdzeniem, że jeden z nich to potencjalny kandydat PiS na prezydenta Karol Nawrocki. Jest to oczywiście nieprawda i jak poinformował rzecznik IPN Rafał Leśkiewicz, w sprawie zostaną złożone pozwy.

Roksana Węgiel ogłosiła radosną nowinę. W sieci euforia z ostatniej chwili
Roksana Węgiel ogłosiła radosną nowinę. W sieci euforia

Znana polska wokalistka Roksana Węgiel ogłosiła w mediach społecznościowych wspaniałą wiadomość. Fani artystki są zachwyceni.

Klub KO złożył wniosek o odrzucenie obywatelskiego projektu ustawy Tak dla CPK z ostatniej chwili
Klub KO złożył wniosek o odrzucenie obywatelskiego projektu ustawy "Tak dla CPK"

Jak poinformował prezes stowarzyszenia "Tak dla CPK" Maciej Wilk, klub Koalicji Obywatelskiej złożył w Sejmie wniosek o odrzucenie obywatelskiego projektu ustawy "Tak dla CPK". Projekt zobowiązuje władze publiczne do realizacji inwestycji Centralnego Portu Komunikacyjnego.

Najnowszy sondaż. Potężny wzrost poparcia dla PiS i fatalna sytuacja Trzeciej Drogi z ostatniej chwili
Najnowszy sondaż. Potężny wzrost poparcia dla PiS i fatalna sytuacja Trzeciej Drogi

Olbrzymi wzrost poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, spadek Koalicji Obywatelskiej i bardzo zła sytuacja Trzeciej Drogi to wnioski z badania CBOS, który ośrodek opublikował w piątek. 

Król przegrywa tę walkę. Niepokojące doniesienia z Pałacu Buckingham Wiadomości
"Król przegrywa tę walkę". Niepokojące doniesienia z Pałacu Buckingham

Z Pałacu Buckingham znów płyną niepokojące wieści. Tym razem chodzi o króla Karola, który od niemal roku zmaga się z chorobą nowotworową.

Decyzja rządu ws. umowy UE–Mercosur. Kosiniak-Kamysz zabiera głos Wiadomości
Decyzja rządu ws. umowy UE–Mercosur. Kosiniak-Kamysz zabiera głos

– Polska nie poprze umowy UE–Mercosur; taką uchwałę chcemy przyjąć na najbliższym posiedzeniu rządu – poinformował w piątek w Bratysławie wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. Dodał, że rozmawiał o bezpieczeństwie żywnościowym ze swoim słowackim odpowiednikiem Robertem Kaliniakiem.

Strefa Schengen się poszerzy z ostatniej chwili
Strefa Schengen się poszerzy

W piątek w Budapeszcie Austria wyraziła zgodę na pełne przystąpienie Bułgarii i Rumunii do strefy Schengen.

Weźcie zmieńcie tę dziewczynę. Kto to w ogóle jest?! Burza w sieci po emisji popularnego programu TVN Wiadomości
"Weźcie zmieńcie tę dziewczynę. Kto to w ogóle jest?!" Burza w sieci po emisji popularnego programu TVN

Po jednym z ostatnich wydań "Dzień dobry TVN" w mediach społecznościowych zawrzało.

WSJ: Amerykański biznesmen usiłuje kupić gazociąg Nord Stream 2 gorące
"WSJ": Amerykański biznesmen usiłuje kupić gazociąg Nord Stream 2

Stephen P. Lynch, amerykański przedsiębiorca z Miami, stara się kupić gazociąg Nord Stream 2 uszkodzony w 2022 r. w wyniku aktu sabotażu – powiadomił w piątek dziennik "The Wall Street Journal". Lynch uważa, że przejęcie gazociągu odpowiada interesom USA w perspektywie długookresowej i zwiększa szanse na pokój w Ukrainie.

Ważny komunikat dla mieszkańców Warszawy pilne
Ważny komunikat dla mieszkańców Warszawy

Zarówno mieszkańców Warszawy, jak i przejezdnych czekają w stolicy utrudnienia. Warszawski Transport Publiczny wydał komunikat z ostrzeżeniami.

REKLAMA

Świat potrzebuje misjonarzy. Opowieści z krańców świata [GALERIA]

Rozsiani są po całym świecie – od wysokogórskich wiosek Ameryki Łacińskiej, przez gorące kraje Afryki, po najodleglejsze wyspy Oceanu Spokojnego. Misjonarze, bo o nich mowa, głosząc Dobrą Nowinę, często narażają swoje życie, lecz mimo to obdarzają innych miłością.
 Świat potrzebuje misjonarzy. Opowieści z krańców świata [GALERIA]
/ Tygodnik Solidarność
- Uderzające gorąco, które wręcz uniemożliwiało oddychanie. To pierwsze, co zapadło mi w pamięć po przybyciu na miejsce – rozpoczyna naszą rozmowę Marta Różycka z Warszawy. Młoda, energiczna i nieustannie uśmiechnięta dziewczyna do tej pory posługiwała w Albanii i na Filipinach. Jak zaznacza: na tym jednak nie koniec. Marta przyznaje, że decyzja o tym, by zostać wolontariuszką misyjną, była impulsem. Jej przygoda rozpoczęła się w lutym 2015 roku. Wówczas dołączyła do Wolontariatu Misyjnego Salvator.

– W grudniu 2014 roku zaczęłam szukać w internecie możliwości wyjazdu na wolontariat zagraniczny. Z jednej strony lubiłam podróżować, ale jednocześnie chciałam oddać swój czas drugiemu człowiekowi, pomóc ludziom z innego kraju. Wiedziałam jednak, że organizacja, do której chcę dołączyć, musi być prowadzona przez grupę katolicką, ponieważ to oznaczało dla mnie bezpieczeństwo i sens tego, czym mam się zajmować. W ten sposób z chęci pomagania innym, czyli pracy w wolontariacie, oraz z potrzeby robienia tego w imię Boga, czyli misyjności, dołączyłam do wolontariatu misyjnego – wspomina.


Do Albanii wyjechała w sierpniu 2016 roku. Przez miesiąc wraz z grupą sześciu wolontariuszek prowadziła zajęcia dla dzieci i młodzieży przy parafii salwatoriańskiej. Misja znajduje się w niewielkiej wiosce w północnej Albanii. Oprócz zajęć z dzieciakami Marta wraz z innymi wolontariuszkami musiały wykonywać prace fizyczne. Żyjąc we wspólnocie, dzieliły się codziennymi obowiązkami domowymi. Marta zaznacza, że wolontariat w Albanii był łatwiejszy niż w kolejnym miejscu, do którego wyjechała. Skrajności Manili Na Filipiny przybyła w sierpniu 2016 roku. Podkreśla, że pobyt i posługa w stolicy kraju, Manili, była większym wyzwaniem niż Albania. Stolica Filipin jak typowa metropolia jest niespokojna, hałaśliwa, bardzo ruchliwa. Szkoły, nawet te publiczne, są płatne, więc nie wszystkie dzieci stać na naukę. To powoduje, że wielu rodziców biega od pracy do pracy, byle związać koniec z końcem. Dużym problemem są narkotyki. Szczególnie zaplątani w nie są młodzi ludzie, którzy nie widzą przed sobą perspektyw.
 

– Co gorsza, w handel narkotykami uwikłani są także policjanci – wyjaśnia Marta.


Wskazuje, że ogromną rolę na Filipinach odgrywają katoliccy misjonarze.

– Tam nieustannie brakuje księży. Wraz z koleżanką byłyśmy u salwatorianina, który założył fundację „Puso sa puso”. Zajmuje się edukacją dzieci, młodzieży, a także dorosłych, którzy nie ukończyli szkoły średniej. Zapewnia im kompleksową opiekę: psychologiczną, duszpasterską i zdrowotną. To bardzo ważne, aby dać im możliwość wyjścia z ubóstwa, ze slumsów i dać nadzieję – dodaje.




Fot. arch. M. Różyckiej / Misjonarze edukują i wychowują dzieci i młodzież



Tym, co uderzyło wolontariuszkę, jest wszechobecne cierpienie.

– Chodziłyśmy tamtejszymi slumsami, gdzie w dramatycznych warunkach żyją ludzie. Mieszkają w śmietnikach – mówi.


Kłopotliwe japonki

W posłudze na Filipinach Marta napotkała wiele trudności. Nie wiązały się one jedynie z prowadzeniem zajęć, funkcjonowaniem w odmiennej od polskiej kulturze. Prozaiczne czynności, takie jak przygotowanie posiłków, rosły do rangi wielkiego problemu. Inną wydawać by się mogło prostą czynnością, z którą dziewczyny miały kłopot, było chodzenie w klapkach, tzw. japonkach.

– Byłyśmy tam w porze deszczowej: ciągle padało i wszędzie było bardzo dużo błota. Chodziłyśmy tam praktycznie tylko w japonkach i przez to błoto zawsze miałyśmy brudne nogi. Dziwiłyśmy się, że Filipińczycy chodzą w identycznym obuwiu i są czyści. Muszę tu podkreślić, że im bardzo przeszkadza bycie brudnym. Ciągle musiałyśmy myć nogi, a oni byli zdziwieni, że chodzimy brudne. Wtedy też dowiedziałyśmy się, że… nie potrafimy chodzić w japonkach – wspomina z uśmiechem Marta.


Fot. arch. M. Różyckiej / Marta ze swoimi małymi podopiecznymi z Filipin


Największą radość sprawiały jej zajęcia z dziećmi, a szczególnie ich radość, którą dawał wspólnie spędzony czas.

– Były to takie bezwarunkowe uśmiechy. Największe szczęście wywoływało poczucie, że gdy wychodzimy do kogoś z miłością, on również odwdzięcza się tym samym – życzliwością i pokojem. Ta miłość otrzymywana od drugich była siłą, która pomagała rano wstawać, starać się, dawać z siebie jeszcze więcej – podkreśla dziewczyna.


#REKLAMA_POZIOMA#

#NOWA_STRONA#

Perła Afryki


We wschodniej części kontynentu afrykańskiego leży jedno z najbiedniejszych państw świata – Uganda. To tam od szesnastu lat posługuje na misji franciszkanin br. Bogusław Dąbrowski. Wskazuje, że wyjazd do Afryki wiązał się z franciszkańskim charyzmatem, jakim jest życie z ubogimi.

– Uganda ciągle zmaga się ze skrajnym ubóstwem, zatem zgłosiłem się, aby założyć tam franciszkańską misję. I tak zostałem w Kakooge – mówi.


Fot. arch. br. B. Dąbrowskiego / W porze deszczowej w Ugandzie często drogi stają się nieprzejezdne

W miejscu, do którego przybył przed szesnastu laty, wiele się zmieniło. Przy misji wybudowano mały szpital iszkoły. Jak zaznaNajwiększe szczęście wywoływało poczucie, że gdy wychodzimy do kogoś z miłością, on również odwdzięcza się tym samym. cza franciszkanin, obserwując rozwój misji i współpracę z ludnością, widać, że ogromny trud opłacił się i zaowocował.

Brat Dąbrowski wskazuje, że osoby decydujące się na wyjazd misyjny muszą być świadome wielu trudności, które ich spotkają, a także niebezpieczeństw, nawet ze strony zwykłych owadów.

– Wyjeżdżając do pracy misyjnej, najpierw trzeba poznać lokalny język i głosić Ewangelię, uwzględniając miejscową kulturę. Dla mnie jest on trudny i wciąż się uczę. Trudny jest też klimat. Najbardziej boję się jednak komarów, które przenoszą choroby. Wystarczy dodać, że w pierwszym roku pobytu byłem dziesięć razy chory na malarię – wyjaśnia.


Fot. arch. br. B. Dąbrowskiego / Uczniowie Technical Institut w Ugandzie wraz z bratem Bogusławem

Misjonarz przyznaje jednak, że Uganda od początku zafascynowała go piękną przyrodą: góry Rwenzori, wodospady, źródła Nilu i dzikie zwierzęta. Jednak to, co najpiękniejsze, to ludzie, którzy mimo biedy są radośni i otwarci. Największą radość odczuwa jednak, kiedy miejscowi ludzie powoli zaczynają go akceptować.

– Ktoś niedawno powiedział mi: „Ojciec jest już nasz”. A gdy pojechałem na roczny urlop naukowy do Polski, to wielu parafian przyszło mnie pożegnać i mówiło: „Ojcze, pamiętaj, żebyś do nas wrócił” – dodaje.

#REKLAMA_POZIOMA#

#NOWA_STRONA#

Ziemia uświęcona krwią męczenników

Gdybyśmy zapytali mieszkańców małej peruwiańskiej wioski Pariacoto o błogosławionych franciszkanów: br. Zbigniewa Strzałkowskiego i br. Michała Tomaszka, od razu wskazaliby miejsce ich bestialskiego zamordowania przez terrorystów ze Świetlistego Szlaku. Dla wielu mieszkańców tragiczne wydarzenia z 1991 roku wciąż są żywe. W położonej w Andach wiosce od dwóch lat posługuje inny franciszkanin br. Piotr Hryma. Do Pariacoto dotarł w dość specyficznym czasie. Trwały wówczas przygotowania do beatyfikacji męczenników.

– Trzeba było od razu zakasać rękawy i zacząć pomagać w budowie nowej kaplicy, w której miały docelowo znajdować się ich relikwie. Od początku musia- łem nauczyć się rzeczy, których do tej pory nie wykonywałem i nie znałem. Jeden ze starszych misjonarzy w Peru mówi, że na misjach trzeba znać się na wszystkim. Nigdy nie wiadomo, jaka umiejętność w danej chwili będzie przydatna. Już na początku wyjazdu dokładnie zrozumiałem te słowa – podkreśla zakonnik.


Swój człowiek Wspominając pierwsze tygodnie pobytu w Pariacoto, br. Piotr wskazuje, że z początku ludzie nie bardzo wiedzieli, kim jest.
 

– Widzieli białego człowieka, który spaceruje po okolicznych uliczkach i tak trochę podejrzanie patrzyli. Wzbudzałem małą sensację, ponieważ nie znali mnie. Z czasem sami zaczynali pytać: „Eres el Padre de la parroquia?”, czyli „Jesteś ojcem z parafii?”. To oznaczało, że jestem „swój”. Dzisiaj wiele osób nas zna. W końcu żyjemy wśród nich już tak długo. Stąd też odczuwalna jest ogólna życzliwość – wskazuje.

Fot. arch. br. Piotra Hrymy / Franciszkanin odwiedza z Komunią św. chorą Peruwiankę

Brat Piotr dodaje, że na ulicy czę- sto serdecznie pozdrawiają się z mieszkańcami wioski. – Powitaniu zazwyczaj towarzyszy uśmiech. Nikt nie zastanawia się, czy mija katolika czy ewangelika. Najpiękniejszy przykład dają dzieci, które już z odległości kilkunastu metrów krzyczą, pozdrawiając, a potem biegną, żeby uścisnąć dłoń – mówi. Szamani wciąż istnieją Nie wszystkim jednak podoba się obecność misjonarzy. Franciszkanin podkreśla, że tym co jest najtrudniejsze w posłudze w Pariacoto, jest tkwiące w świadomości niektórych mieszkańców przekonanie, że Kościół bez nich nie może istnieć, dlatego uważają, że mają prawo do różnych roszczeń wobec niego.

– Niestety są tu osoby, które pojawiają się w parafii tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują. To grono jest małe, ale jednak jest. Dlatego uważam, że jednym z elementów pracy misyjnej tutaj jest przekonanie ludzi, że dla nas, katolików, to Eucharystia jest umocnieniem, że bez niej umieramy duchowo i nasza wiara staje się chwiejna. W naszej parafii jest sporo ochrzczonych, ale do kościoła przychodzą bardzo rzadko – wskazuje.


Zakonnik zwraca uwagę, że w rejonie Pariacoto wciąż funkcjonuje wielu szamanów, którzy przyciągają ludzi złudnymi obietnicami, otumaniają i nierzadko pogrążają duchowo. Dla misjonarzy to wielkie wyzwanie. Radości posłudze misyjnej dodają parafianie, którzy proszą o odprawienie mszy św. w okolicznych wioskach.

– Przychodzą i z ogromną wiarą proszą o modlitwę za zmarłych czy poświęcenie grobów. Czekają na nas i wspólną modlitwę – dodaje.

Przystanek nauka Przy misji utworzono parafialną szkółkę, dzięki której dzieci mogą nadrobić zaległości i poszerzyć swoją wiedzę.

– Ogromną radością jest, kiedy widzimy dzieci przychodzące popołudniami do parafialnej szkółki. Nikt ich nie zmusza. One po prostu chcą spędzić u nas czas, czują pragnienie nauki, zabawy, wspólnoty. A największą dumą jest to, kiedy nauczyciele mówią, że dzieci uczęszczające do szkółki parafialnej podciągają się w nauce i osiągają coraz lepsze wyniki – podkreśla.


Fot. arch. br. Piotra Hrymy /  Misjonarz wraz z podopiecznymi z przedszkola w peruwiańskiej miejsoowości Miramar na wysokości 3800 m n.p.m.


Misjonarze nie zamykają się jedynie na Pariacoto. Docierają do 73 tzw. kaplic dojazdowych. Czasem są w odległych wioskach zaledwie raz czy dwa razy na rok.

– Problem jest z dojazdem. Spora część wiosek znajduje się wysoko w górach, aż do 4000 m n.p.m. W porze deszczowej nie wszystkie drogi są przejezdne. Jednak na tyle, na ile jest to możliwe staramy się zawsze odpowiedzieć na prośbę ludzi proszących o modlitwę czy celebrację Eucharystii – mówi br. Piotr Hryma.


Izabela Kozłowska

Cały artykuł znajduje się w numerze "TS" (15/2017) dostępnym także w wersji cyfrowej TUTAJ.


#REKLAMA_POZIOMA#


 

Polecane
Emerytury
Stażowe